Jednym z nielicznych tekstów Eliota Weinbergera opublikowanych w Polsce przed rokiem 2020, kiedy to ukazały się u nas dwie jego książki, „Wodospady” i „Z rzeczy pierwszych”, jest esej z lat 80. ubiegłego wieku „Moderniści w piwnicy a gwiazdy na niebie”. Mowa w nim o amerykańskich poetach modernistycznych, ze szczególnym uwzględnieniem Ezry Pounda i Williama Carlosa Williamsa – a konkretnie: o ideologicznej stronie ich poglądów, która rzuca ponury cień na dzieła obu twórców, stanowiące kamienie milowe w historii światowej poezji XX wieku. Weinberger pisze:
Strachy amerykańskie są dwustopniowe. Strach pierwszego stopnia to strach przed gęstym lasem, przed »dzikusami«, którzy czyhają tuż za obrębem osiedli u Hawthorne’a, Parkmana albo Chapmana, czy też w relacjach o uprowadzonych przez Indian osadnikach. W strachu drugiego stopnia lasów już nie ma, ale architektura postępu, zazwyczaj gdzieś u swych podwalin, nadal mieści w sobie las.
W tym lesie, a dokładniej w piwnicy domu amerykańskiej poezji modernistycznej, równie mrocznej co las, mieszkają demony. Jednym z nich jest
nienawiść do człowieka zbiorowego, wyrażająca się w publicznym okazywaniu pogardy dla pewnych kategorii ludzi wyodrębnionych ze zbiorowości wedle kryteriów etnicznych, seksualnych lub społecznych. Innym, bliźniaczym demonem jest megalomania: iluzja własnej potęgi, mądrości, doznanego nawiedzenia[1].
Weinberger, urodzony w 1949 roku nowojorski tłumacz, eseista, komentator polityczny, poeta i wydawca, bez wątpienia czerpiący z tradycji modernizmu w jego zaoceanicznej wersji, znalazł sposób na to, by owe demony nie tylko wyprowadzić na światło dzienne, ale także uczynić śmiertelnymi. Stawia im czoła zarówno otwarcie, nie uchylając się od publicznych obowiązków intelektualisty o zdecydowanie lewicowych poglądach, jak i poprzez swoje intrygujące dzieło, wyczulone na wszelkie próby ideologizacji rzeczywistości, od której nienawiść w wymiarze społecznym i politycznym zawsze się zaczyna. W tym miejscu od razu dodać należy zastrzeżenie: nie mówimy o pisarstwie konsekwentnie interwencyjnym. Wspomniana cecha jest tylko pewnym aspektem ogólniejszej strategii intelektualnej i artystycznej Weinbergera, polegającej na konsekwentnym wzbogacaniu i komplikowaniu obrazu świata. Świata, dodajmy, w którym autorskie „ja” pisarza zarezerwowało dla siebie miejsce symptomatycznie skromne.
Poza kręgi uważnych obserwatorów światowej sceny literackiej i intelektualnej nazwisko Weinbergera przeniknęło wiosną 2005 roku, gdy na łamach „London Review of Books” ukazał się jego antywojenny manifest zatytułowany „What I Heard About Iraq” [Co słyszałem o Iraku]. Rok później londyńskie wydawnictwie Verso wydało go jako osobną książkę. Niedługi tekst nowojorczyka odbił się szerokim echem na świecie, nie tylko trafiając w niezliczone miejsca w sieci, ale także stając się podstawą wielu wykonań i adaptacji, między innymi teatralnych, radiowych i plastycznych. Efekt, jaki wywarł, zawdzięcza zarówno aktualnemu tematowi, jak i intrygującej formie. „What I Heard About Iraq” to swoisty raport z inwazji. Rozpoczyna go moment we wrześniu 2001 roku, tuż po ataku na World Trade Center, kiedy to po raz pierwszy Irak zostaje wymieniony jako potencjalny cel wojny z terroryzmem. W dalekim od systematyczności sprawozdaniu Weinberger zestawia w porządku chronologicznym to, „co słyszał o Iraku” – a zatem to, co dotarło do niego za pośrednictwem mediów – z obu stron: zarówno od przedstawicieli amerykańskich i koalicyjnych władz oraz sił zbrojnych, jak i od zwykłych żołnierzy, personelu szpitali na terytorium Iraku czy ludności cywilnej tego kraju.
Pozbawione autorskiego komentarza oświadczenia i relacje administratorów, uczestników, świadków i ofiar wojny mówią same za siebie, roztaczając przed czytelnikiem obraz nakręcającej się spirali nienawiści, potem wojennej euforii i jej okrucieństwa, w końcu poczucia bezcelowości i beznadziejności w obliczu ogromnych zniszczeń i strat oraz zatwardziałego oporu Irakijczyków. Efekt jest piorunujący: uwolniony od obowiązku uwiarygodniania, uzasadniania i ważenia racji, pozornie obiektywny montaż świadectw działa błyskawicznie, precyzyjnie trafia w sedno i głęboko przenika sumienia odbiorców.
Weinberg podejmował temat współczesnych katastrof humanitarnych już wcześniej. Esej „Wodospady”, opublikowany pierwotnie w tomie „Karmic Traces” z 2000 roku, jest reakcją na jedno z najtragiczniejszych wydarzeń końca XX wieku, w jakiś ponury sposób podsumowujące całe stulecie: rzeź dokonaną na plemieniu Tutsi przez ich współobywateli z Hutu. Wypadkom w Rwandzie Weinberger poświęca jednak zaledwie jedną, ostatnią część utworu. Zanim czytelnik do niej dotrze, będzie musiał zwiedzić prawdziwy gabinet intelektualnych osobliwości, jaki stanowi historia konceptu różnicy i wyższości rasowej, zapoczątkowana w ujęciu pisarza klątwą rzuconą przez Noego na Kanaana, syna Chama.
Od Księgi Rodzaju do pism XX-wiecznych apologetów aryjskości – dzieje mitycznych Semitów, Kananejczyków i Jafetytów, spisane piórami historyków, lingwistów i antropologów, a przysposabiane do doraźnych celów przez ideologów i dyktatorów, to lektura wielce pouczająca. Nie tylko pokazuje złowrogi mariaż nauki z polityką, ale także dowodzi, że nie ma chyba ludu na ziemi, któremu nie przypisano by przynajmniej kilku wykluczających się nawzajem genealogii, stosownie do obowiązujących trendów intelektualnych i zapotrzebowania zgłaszanego przez inżynierów społecznych. W „Wodospadach”, inaczej niż w „What I Heard About Iraq”, Weinberger nie uchyla się od komentarza, ale jest to komentarz dyskretny, prawie niezauważalny, pierwszy plan w całości zajmują krótkie wypisy i notatki z lektur, znów ułożone w porządku chronologicznym, ściśle jeden moduł za drugim, i znów przybierające postać beznamiętnego wyliczenia, tu i ówdzie prześwietlonego jedynie kąśliwą ironią autora.
Końcowe akapity „Wodospadów” pokazują, czemu to wszystko służyło. Skala i okrucieństwo ludobójstwa w Rwandzie znalazły odzwierciedlenie w licznych świadectwach, raportach i utworach artystycznych; pod tym względem esej Weinbergera nie wykracza poza dzisiejszy stan wiedzy, nawet jeśli jest to wiedza w istocie niewyobrażalna. Jednak precyzyjne osadzenie ideologicznego aspektu masakry w liczącym kilka tysięcy lat dyskursie rasowym, który pisarz tak skrupulatnie zrekonstruował, jest zabiegiem nowatorskim i o niezwykłej sile wyrazu. Ostatnia sekwencja „Wodospadów” to opis drogi 25 tysięcy ciał zamordowanych Tutsi spływających rzeką Kagera i dalej – już tylko metaforycznie – docierających, po pokonaniu licznych wodospadów, przez jezioro Wiktorii, Nil Wiktorii, jezioro Kioga, jezioro Alberta, Nil Alberta, Nil Górski, jezioro No, Nil Biały do schodzących z Wyżyny Abisyńskiej wód Nilu Błękitnego. „Hutu wierzyli, że odesłali dzieci Chama do ich domu”, brzmi ostatnie zdanie książki.
W tomie „Z rzeczy pierwszych” czytelnik nie znajdzie wielu odniesień do tragicznych wydarzeń ostatnich dekad czy stojących za nimi ideologii. W książce tej, zaskakująco oderwanej od spraw współczesnego świata, Weinberger zasadniczo zmienia perspektywę, skupiając się na afirmacji i kontemplacji bogactwa i różnorodności świata. Można by powiedzieć, że wraca do rzeczy pierwszych, jakby chciał wskazać na te aspekty rzeczywistości, które w cyklicznym szale nienawiści i megalomanii ludzkość traci, czasami bezpowrotnie. Owszem, pokazuje ciemną stronę człowieka, zwłaszcza człowieka Zachodu, ale w szerszym kontekście. Figura niezmordowanego architekta postępu jest dla Weinbergera dwuznaczna nie tylko dlatego, że ucieleśniający ją człowiek nie może dojść do porozumienia z przedstawicielami własnego rodzaj. Także jego stosunek do innych gatunków i natury w ogólności nacechowany jest systemową i bezmyślną wrogością, co w ostatecznym rozrachunku stawia pod znakiem zapytania możliwość jego dalszej egzystencji na coraz bardziej wyeksploatowanej planecie. W eseju „Wir”, zasadniczo poświęconym kwestiom bardziej abstrakcyjnym, pojawia się opis tzw. Wielkiej Pacyficznej Plamy Śmieci, znajdującej się w wirze północnopacyficznym, który na skutek specyficznego układu prądów oceanicznych stał się składowiskiem odpadów dwóch kontynentów:
Wir wypełniają śmieci, które przydryfowały z Japonii i zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Członkowie ekspedycji naukowej ciągnęli przez kilka dni zarzucony włok, który złapał tonę odpadków: plastikowe wieszaki, beczki z odpadami chemicznymi, opony, telewizory, piłki do koszykówki. W licznie tam występujących przezroczystych meduzach tkwią kolorowe plastikowe kulki. Sześć funtów plastiku na każdy funt planktonu. Na bezludnych wyspach lęgowych żołądki rozkładających się albatrosów pełne są skłębionych zakrętek od butelek i fragmentów butelek po wybielaczu, figurek do zabawy, plastikowej żyłki, styropianowych granulek, folii spożywczej i odłamków pudełek po płytach kompaktowych (s. 175).
Jednak nad obrazami spustoszonych obszarów planety górę biorą obrazy nieprzebranego bogactwa. Żywiołem autora „Z rzeczy pierwszych” jest historia, także naturalna i fantastyczna, naturalnym środowiskiem biblioteka, przed czytelnikiem tomu wiruje barwny kalejdoskop świętych, mędrców, władców, wojowników i ludów różnych kultur i epok, bóstw plemiennych, obyczajów i rytów oraz najróżniejszych fenomenów przyrody, ożywionej i nieożywionej, ze szczególnym uwzględnieniem mitologicznych stworów. W tym iście borgesowskim bogactwie (Weinberger jest cenionym tłumaczem i edytorem niefikcjonalnej twórczości Argentyńczyka) łatwo się pogubić, próba sklasyfikowania tematów, wątków i perspektyw pojawiających się w tomie nie jest może całkiem skazana na niepowodzenie, ale byłaby trudna, a co chyba najważniejsze, wydaje się bezcelowa, bo wiele wskazuje na to, że klucz do tego pisarstwa tkwi właśnie w jego nieredukowalnej różnorodności.
Weinberger snuje swoją opowieść o świecie, uciekając kiedy tylko się da z utartych dróg – co w tym wypadku oznacza zarówno zagadkowy dobór tematów, sięganie po lekceważone czy zapomniane źródła, jak i stosowanie nieortodoksyjnej metody pisarskiej, która, mówiąc oględnie, bardzo utrudnia zawiązanie jakiejkolwiek spójnej narracji na temat tego świata. A przy tym autor pozostaje zaskakująco wierny literze pisma. W jednym z wywiadów powiedział: „W pisaniu esejów trzymam się tylko jednej zasady, polegającej na tym, że wszystkie informacje wzięte z osobna można zweryfikować. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, nigdy niczego nie wymyślam”. Po co wymyślać cokolwiek, można by dodać, skoro wiedza zgromadzona w bibliotekach pozwala wypowiedzieć niemal dowolny sąd o świecie – i w tym sensie w pełni oddaje sprawiedliwość jego różnorodności. Pozostaje jednak pytanie, jak oddać to bogactwo w jednej, i to niezbyt obszernej książce.
Weinberger znalazł odpowiedź w dziełach modernistów, zwłaszcza Ezry Pounda – bodaj najbardziej radykalnego i konsekwentnego odnowiciela poezji w XX wieku, twórcy wortycyzmu, imagizmu i metody ideogramowej, będącej efektem studiów nad dawną poezją chińską. Jako młody człowiek autor „Z rzeczy pierwszych” sposobił się do poetyckiego fachu, między innymi gruntownie studiując dorobek swoich poprzedników. Ostatecznie pisanie wierszy zarzucił, a zdobyte umiejętności wykorzystał do zmodernizowania eseju, gatunku literackiego, który jako jedyny oparł się formalnym przemianom w sztuce, zainicjowanym przez ruchy awangardowe pierwszych dekad poprzedniego stulecia. Weinberger wielokrotnie podkreślał tę cechę eseju w wywiadach. Komentatorzy jego twórczości zwracają ponadto uwagę na fakt, że w swej istocie od paru wieków niezmieniony gatunek stał się w dzisiejszych czasach aktywnością oderwaną od rzeczywistości i politycznie dwuznaczną, zajęciem dla uprzywilejowanych, których stać na nieśpieszną kontemplację drgnień własnej duszy w obliczu piękna i grozy świata[2].
Zmiana, którą proponuje Weinberger, sięga głęboko, podważając nienaruszalne, zdawałoby się, reguły gatunku, takie jak silna obecność autorskiego „ja”, narracyjność czy konkluzywność. Zamiast rozwijającego się pod czujnym okiem narratora wywodu, który wyraźnie dąży do mniej lub bardziej oczywistego celu, oferuje czytelnikowi ciągi wolnych od balastu autorskiej retoryki, a nawet autorskiej sygnatury, wyliczeń, zestawów i katalogów, które rzadko poprzedzone są jakimkolwiek wstępem i równie rzadko kończą się puentą, a jeśli nawet, to trudno wyciągnąć z niej jednoznaczny wniosek. Wyliczenia Weinbergera obejmują elementy mniejsze i większe, raz są to frazy i ułamki fraz – jak na przykład w pięknym eseju „Gwiazdy” – innym razem całe epizody z biografii bohatera czy historii jakiegoś gatunku albo fenomenu – jak w esejach „Mahomet”, „Nosorożec” czy „Wir”; a w doborze składników wyliczenia widać wyraźną troskę o estetyczny kształt kompozycji. Swoistą enumeracją, z motywami i wątkami wędrującymi od jednego tekstu do drugiego czy raczej krążącymi w książce jak w jakimś leniwym, medytacyjnym wirze, jest także cały tom Weinbergera.
No właśnie: wir, kolistość, całość. Niebezpiecznie zbliżamy się do utopii summy ludzkiej wiedzy, a w konsekwencji, kto wie, może nawet prawdziwego, „zdrowego” fundamentu kultury? Modernistyczne demony jakby się ożywiły. W „Wirze”, eseju, który może stanowić jeden z kluczy do książki, znalazło się wiele sugestywnych ilustracji tego pragnienia, pochodzących zresztą nie tylko z pism modernistów:
Edgar Allan Poe rozpoczyna swoją „Księgę Prawd”, „Eurekę. Poemat prozą”, od obrazu człowieka, który na wierzchołku Etny kręci się wokół własnej osi tak szybko, jak tylko potrafi, starając się ujrzeć jednocześnie i w całości panoramę w jej pełnej krasie. Poe swoją książką stara się dokonać tego samego – w sekwencji przyprawiającej o zawrót głowy – z „materialnym i duchowym wszechświatem” (s. 176).
Czy czegoś podobnego stara się dokonać swoją książką Weinberger? W jakimś sensie tak, ale przy istotnych zastrzeżeniach. Tempo jest tu jednak wolniejsze, autor nie traci głowy, i my też jej nie stracimy. Pisarz nie dąży do zamknięcia ludzkiej wiedzy w jakiejkolwiek formule, mogącej stanowić punkt wyjścia do ideologicznych nadużyć, a na reprezentantów materialnego i duchowego wszechświata wybiera te jego elementy i te zaludniającego go istoty, które nie mają dzisiaj wielu okazji do zabrania głosu.
To, co na pierwszy rzut oka wygląda na próbę podsumowania ludzkiej historii, jest więc w istocie apologią innych historii i innych punktów widzenia. Chciałoby się powiedzieć, że żadna z nich nie jest lepsza od pozostałych, ale to byłaby nieprawda. Te, które nie chcą przystać na zgodną koegzystencję z innymi, nie mogą liczyć na łaskawość niemal niewidocznego autora.
Eliot Weinberger, „Wodospady”
tłumaczenie: Søren Gauger i Stefan Klemczak
Wydawnictwo Austeria
Kraków – Budapeszt – Syrakuzy 2020
Eliot Weinberger, „Z rzeczy pierwszych”
tłumaczenie: Mikołaj Denderski
Karakter
Kraków 2020
____________________________________________________
Przypisy:
[1] E. Weinberger, Moderniści w piwnicy a gwiazdy na niebie, przeł. W. Sadkowski, „Literatura na Świecie”, nr 1-2/ 1995, s. 306.
[2] Na przykład Michael Duszat, autor jedynej jak dotąd monografii poświęconej pisarstwu Eliota Weinbergera. Zob. M. Duszat, Donkeys, Spirits, and Imperial Ladies. Enumeration in Eliot Weinberger’s Essays, Heidelberg 2014, s. 67–68.