Świętość realizuje się poza racjonalnością – nie daje się jej pojąć, jest czymś nieuchwytnym. Numinosum to szczególnie rozumiana świętość – sacrum, które przejawia się zarówno w tremendum, jak i fascinosum. W takim ujęciu świętość jednocześnie fascynuje i przeraża, wywołuje ekstazę i grozę. Jest ambiwalencją, istnieje w paradoksie. Tak świętość jako zjawisko próbował wyjaśnić religioznawczy klasyk Rudolf Otto; ale dokładnie tak samo można określić doświadczenie religijne, o którym opowiada w serialu „Devs”.
Nad lasem góruje ogromna statua małej dziewczynki podnoszącej ręce. Ma spięte włosy i nosi kolorową, zwiewną sukienkę. Jej twarz jest łagodna, z lekkim uśmiechem. Bije z niej radość, może nawet miłość. Ale jednocześnie z niewyjaśnionych przyczyn gigantyczna rzeźba wywołuje lęk, jest w niej coś wyjątkowo niepokojącego: jej ogrom, połyskliwość faktury, martwe oczy, z których bije dziwaczny, złowieszczy blask. Figura zarazem fascynuje i przeraża. Przedstawia Amayę, córkę założyciela firmy technologicznej o tej samej nazwie, wzorowanego w serialu na kolejnego z nowych władców (cyfrowego) świata – obok właścicieli firm Google, Facebook, Apple i innych miliarderów z Doliny Krzemowej.
Foster przypomina technologicznego mistyka, który bezszwowo łączy matematyczną racjonalność z duchowym uniesieniem. Nosi się jak hipis i pewnie swego czasu razem z szefostwem innych technologicznych gigantów jeździł na parareligijnego Burning Mana. Jest dzieckiem lat 70. – przeżył swoje lato miłości, wypalił tonę zioła, doświadczył newage’owego oświecenia Ery Wodnika. Aż w końcu dorósł, a z młodości zostały tylko długie włosy i upodobanie do flanelowych koszul. Założył rodzinę i świetnie prosperującą firmę. Był szczęśliwy do dnia, gdy w jednej chwili stracił wszystko: w wypadku samochodowym, do którego pośrednio doprowadził, zginęły jego ukochane żona i córka. Od tego momentu jego wzrok jest pełen bólu, a sylwetka przygarbiona żałobą i poczuciem winy. Przypomina ogromną statuę córki – bywa łagodny, kumpelski i wyrozumiały, ale trudno nie odnieść wrażenia, że skrywa w sobie głębokie pokłady ciemności: bezduszności, wyrachowania, emocjonalnego chłodu.
Dusza Foresta jest pełna sprzeczności, tych samych, które tkwią w numinosum. Ale niespodziewanych dualności w „Devs” mamy o wiele więcej. Stanowią one wręcz zasadę fabularnej konstrukcji serialu. Choć to właśnie tajemnice duszy Foresta wydają się najbardziej fascynujące, główną bohaterką twórcy uczynili Lily, która wraz ze swym chłopakiem pracuje w Amayi. Zaproszony przez szefa do otoczonego tajemnicą projektu Devs Sergei, gdy zasiada do pracy przed kodem, doświadcza numinosum – jego ciało reaguje drgawkami, a umysł popada w obłęd.
Gdy wydaje się, że twórcy przygotowali dla nas opowieść science fiction z domieszką kina religijnego, historia niespodziewanie skręca w stronę filmu szpiegowskiego. Sergei okazuje się bowiem rosyjskim agentem, który miał za zadanie wykraść tajemnice Devs. To nie koniec zaskoczeń. Chłopak bowiem wkrótce ginie i w tym momencie serial szpiegowski zamienia się w kryminał z domieszką thrillera z mocnym wątkiem zemsty – i to wszystko już w pierwszym odcinku. Po drodze do finału zostaniemy zaskoczeni jeszcze wielokrotnie, być może najbardziej tym, że twórcy wracają do punktu wyjścia i narracyjną dominantą okazuje się ostatecznie początkowy wątek science fiction naznaczony religijnością.
Gatunkowe etykiety nie miałyby większego znaczenia, gdyby nie to, że dzielą one fabułę na dwie ścieżki: historię Lily, która szukając wyjaśnień śmierci partnera, wpada w sam środek międzynarodowego spisku szpiegowskiego, oraz wątek tajemniczego projektu Devs. Z odcinka na odcinek twórcy zrywają kolejne zasłony z tajemnicy, oswajając nas z tym, czego nie udźwignął Sergei. O ile jednak każdemu wejściu do minimalistycznego budynku, który przypomina połączenie bunkra z newage’ową świątynią, towarzyszy uczucie numinotyczne – bojaźń i drżenie – o tyle perypetie Lily szybko odsuwają się na dalszy plan. Oba wątki ułożą się w jedną całość dopiero, gdy prywatne śledztwo bohaterki zaczyna mieć bezpośredni związek z tym, co dzieje się w Devs.
Od razu widać, że Garland znacznie lepiej czuje się w klimatach filozofującego SF niż w konwencji thrillera. W „Devs” udowodnił, że obecnie nie ma ciekawszego twórcy w tym obszarze światowej kinematografii. Można zarzucać mu nadmierną powagę, wzniosłość ocierającą się o kicz, brak poczucia humoru, ale posłużyć one mogą do stworzenia filmowej odtrutki na wszechobecną ironię. Garland ma do przekazania bardzo ważne rzeczy i wie, jak o nich opowiedzieć w niezwykle angażujący i zdumiewająco kunsztowny sposób.
„Devs” można czytać jako oskarżenie skierowane w stronę gigantów z Doliny Krzemowej. Forest jest upostaciowieniem technokraty, który przebiera się w szaty nowego mesjasza przynoszącego ludzkości cyfrowe odkupienie. Garland bardzo celnie punktuje despotyzm, deprawującą wszechwładzę, brak kontroli i bezkarność proroków technologii. Ale to nie jest cała prawda o tej branży i Foreście. Bohater, genialnie grany przez Nicka Offermana, jest ambiwalentny – podobnie zresztą jak technologia. Forest, złamany osobistą tragedią, której nie potrafi przepracować, wciąż nie jest w stanie pogodzić się ze stratą. Wyrzuty sumienia stara się odkupić, tworząc technologię, a pocieszenia poszukuje w fizyce teoretycznej. Cechują go przy tym całkiem ludzkie przywary – narcyzm i egocentryzm, które z czasem prowadzą do przemocy i bezkrytycyzmu.
Technologia znajduje się w „Devs” na drugim, może nawet trzecim planie. Twórcy serialu nie tracą czasu na objaśnianie działania wielkiego komputera z budynku Devs. Nie wchodzą w zawiłości kodu, nad którym ślęczą deweloperzy – jakby pierwiastek science fiction był tu jedynie pretekstem do podjęcia bardziej zasadniczych tematów. Nauką, której elementy dominują w fabule, jest fizyka kwantowa. W pewnym momencie bohaterowie stają przed kluczowym dylematem: czy nasza rzeczywistość ma charakter deterministyczny? A może żyjemy tylko w jednym z nieskończonej ilości światów, a w każdym z nich podejmujemy inne wybory?
To tylko z pozoru akademicka dysputa. Garland sprowadza bowiem do jej poziomu wszystko – dosłownie. Jak w tworzonej przez Devs maszynie, tak w tych pytaniach zawiera się cały wszechświat, a odpowiedzi na nie wykraczają poza racjonalne poznanie, mając w sobie coś z mistyki i świętości – z numinosum. Niepojmowalne prowadzi do osuwania się w religijność, po którą również sięga Garland, nie po to jednak, by dać wyraz własnej wiary, lecz by obnażyć mesjanizm – fałszywy, a może wcale nie? – swojego bohatera, a co za tym idzie: zdemaskować branżę hi-tech. Nazwa serialowej korporacji nie bez powodu przypomina słowo deus, można w nim również dostrzec nawiązanie do słowa devils. Zawiera się w niej więc numinotyczna ambiwalencja, która zdradza faktyczny cel zespołu badawczego – zrównanie się z Bogiem lub szatanem.
Wybór między determinizmem i wieloświatem jest istotny nie tylko ze względu na poznanie natury świata, ale również staje się fundamentalnym zagadnieniem dla aksjologii. Jeżeli bowiem każde nasze zachowanie – przeszłe i przyszłe – stanowi jedynie prostą reakcję na poprzedzającą ją czynność, to rzeczywistość całkowicie pozbawia nas wolnej woli, która jest racją moralności. Jeżeli nic od nas nie zależy, a wszystko jest konsekwencją pierwszego gestu wielkiego poruszyciela, to zanika jakakolwiek wina. Zanika również jakikolwiek sens. Garland wykorzystuje to genialnie: stawia swoich bohaterów przed moralnym dylematem i jednocześnie ich z góry rozgrzesza – w końcu na nic nie mają wpływu. Wszystko, co się dzieje – najgorsze świństwo – i tak ma się wydarzyć. To musi w widzach wzbudzać gniew. Ale czy należy dyskutować z fizyką?
Garland stawia fundamentalne pytania o źródła ludzkiej moralności, a jednocześnie dostarcza opowieści tak potężnej, że znajduje się w niej miejsce dla historii stworzenia, o grzechu pierworodnym, przychodzącym na ziemię Mesjaszu, który odkupuje grzechy ludzkości, umiera i zmartwychwstaje. W „Devs” powracają wątki zarówno staro-, jak i nowotestamentowe, które pożenione z rozważaniami z zakresu fizyki kwantowej i nad możliwościami technologii zostają obdarzone nowym, bardziej racjonalnym sensem. Oczywiście w tej historii nie może również zabraknąć miejsca dla drugiego przyjścia Mesjasza, fałszywych proroków i zbliżającego się końca świata.
Fizyka kwantowa, przepisywanie Biblii, fundamentalne pytania etyczne – tak łatwo serial mógłby się osunąć w banał lub nieznośnie pretensjonalny pseudofilozoficzny bełkot. Nic takiego jednak się nie stało. I to jest niewiarygodny wyczyn Garlanda, który potrafił operować powagą i wzniosłością bez popadania w przesadę czy moralizatorstwo. Udało mu się to głównie dzięki stylistycznej dyscyplinie – czystości obrazu, minimalistycznemu designowi scenografii, znakomicie wykorzystanej muzyce, ale również recytowanej przez bohaterów poezji.
Garland unika gadżeciarstwa, jego SF jest raczej konceptualne – realizuje się w samej idei. W warstwie wizualnej nie sięga do estetyki futurystycznej, lecz stawia na surowy realizm. Najbardziej znaczącą przestrzenią fabularną staje się siedziba Devs, ale tam również rządzi zasada redukcji. Budynek przypomina raczej grobowiec niż świątynię, centralnie usytuowana maszyna również nie jest spektakularna. Garlandowi do wykreowania przestrzeni niezwykłości wystarczy kilka okrągłych neonów, pozłacana faktura ścian i wielki ekran jak z „Nowego początku” Denisa Villeneuve’a. O ile scenografia ma oczyszczać teren, o tyle dwa inne elementy – muzykę i poezję – wykorzystano jako nośnik mistycznej niesamowitości. W ścieżce dźwiękowej na czoło wybija się charakterystyczny, zaskakujący, a przy tym niepokojący motyw saksofonu tenorowego z „Regnantem sempiterna” Jana Garbarka, którego pojawienie się zawsze prowadzi do rozdźwięku między fascinosum i tremendum. Punkty kulminacyjne serialu wyznaczają natomiast dzieła Philipa Larkina i Williama Butlera Yeatsa, recytowane przez jednego z bohaterów. „Pieśń o poranku” i „Drugie przyjście” w idealnym momencie wprowadzają motywy apokaliptyczne, znakomicie podbijając atmosferę numinotycznej niesamowitości, która zniewala bojaźnią i ekstazą.
Garland stworzył dzieło daleko wykraczające poza formułę science fiction i kino religijne. Zadał kluczowe pytania dla refleksji nad charakterem konstrukcji świata i etyką, jednocześnie rozprawiając się z naszymi codziennymi obawami o ekspandującą wszechmoc technologii, a przede wszystkim stojących za nią ludzi. Czy nowy cyfrowy ład przyniesie nam zbawienie? A może pozbawi moralności, a wraz z nią sensu istnienia? Odpowiedź może skrywać fizyka kwantowa. Ale to przestrzeń, w której ścisłe i racjonalne spotyka się z wciąż niepoznanym – fascynującym i niepokojącym. Z numinosum.
„Devs”
twórca: Alex Garland
dostępny na HBO GO