Archiwum
15.05.2020

Mroczne wody, napsuta krew

Michał Piepiórka
Film

„Wyrzućcie teflonowe patelnie!” – krzyczy swoim najnowszym filmem Todd Haynes. Ten amerykański esteta kina stworzył – nie pierwszy raz – dzieło interwencjonistyczne, zaangażowane w palącą i niezwykle bulwersującą sprawę. Jest w tym gniew, jest w tym złość, jest niedowierzanie, ale również spokojny, rzeczowy ton, minimalizm środków filmowych, wrażliwość na szczegóły. Twórcy „Mrocznych wód” wydają się całkowicie oddani sprawie: oskarżeniu chemicznego kolosa, amerykańskiej firmy DuPont, o świadome trucie ludzi na całym świecie. Tak, również ciebie.

Rakotwórcza, śmiertelnie niebezpieczna substancja C8 płynie w żyłach 99% ludzkości. Jest składnikiem wielu środków chemicznych, przede wszystkim zaś teflonu. To właśnie dzięki niej nasze patelnie są tak wytrzymałe. Wcześniej wykorzystywano ten związek chemiczny jako nieprzemakalny lakier do uszczelniania czołgów. Rewolucyjne, nieprzywierające patelnie wytwarza się od lat 70. i od tego czasu ich producent, firma DuPont, wie o śmiertelnej szkodliwości substancji. Nic sobie z tego jednak nie robi, bo mogłoby to wpłynąć na dochody – rocznie miliard dolarów.

Robiący zawrotną karierę adwokat Robert Bilott postanowił pomóc namolnemu znajomemu swojej babci. Sprawa, która stała się inspiracją filmu Haynesa, rozpoczęła się w 1998 roku, swój niekoniecznie satysfakcjonujący koniec miała w roku 2015. Bilott w tym czasie stracił renomę, znaczną część dochodów i zdrowie. Sprawa, w którą się zaangażował, stała się jego obsesją. Ale nie mógł odpuścić –to oznaczałoby osobistą porażkę i jednocześnie zawiódłby tysiące osób.

Pewnego dnia z niezwykle ważnego zebrania wyrwał Bilotta umorusany smarem, rozczochrany i nieogolony farmer. Powołując się na babcię Roberta, wcisnął mu siatkę taśm wideo i odjechał. Adwokatowi nie dawało to spokoju, udał się więc do Parkersburga. Okazało się, że farma mężczyzny wręcz przecieka skażoną wodą, którą piły jego krowy – wszystkie – sto dziewięćdziesiąt – zdechły. Gospodarstwo usytuowane było w bezpośrednim sąsiedztwie firmy DuPont.

„Mroczne wody” są przede wszystkim filmem o wszechmocy i bezkarności wielkich korporacji. Przedstawiona przez Haynesa charakterystyka pokrywa się z tym, co pisał Joel Bakan w książce „Korporacja. Patologiczna pogoń za zyskiem i władzą”: jeśli byłyby ludźmi, należałoby je uznać za osoby odrażające, niemoralne i etycznie patologiczne. Ich jedynym celem jest zysk – by go zdobyć, są w stanie kłamać, oszukiwać, obchodzić prawo, korumpować, truć, a nawet zabijać. Przy tym są tak potężne, że stoją ponad prawem – mogą je zmienić, są w stanie w każdej chwili wycofać się z wcześniejszych ustaleń, wpływać na ekspertyzy i dowolnie kreować własny obraz.

Hollywoodzkie kino wielkie korporacje ma na muszce od dłuższego czasu, co najmniej od „Erin Brockovich” Stevena Soderbergha. Po drodze było wiele dokumentów (na czele z „Korporacją” Marka Achbara i Jennifer Abbott) i cała fala filmów o kryzysie 2008 roku (na czele z „Big Short” Adama McKaya). Wiemy już więc doskonale, że korporacje i instytucje finansowe, które napędzają współczesny kapitalizm, to machiny chciwości, destrukcji i korupcji. Z filmu Haynesa nie dowiemy się na ten temat niczego nowego.

„Mroczne wody” są dziełem wspierającym bohaterów w ich nierównej walce z potężniejszym przeciwnikiem, który tak łatwo nie ustąpi – bo ta wojna wciąż trwa, a film jest jej małą bitwą. Ponadto to kino interwencjonistyczne o charakterze autorskim, z wyraźnie odciśniętym piętnem języka filmowego Haynesa, którego styl pozwolił skupić się na tym, co w tej historii najważniejsze, bez popadania w niepotrzebną histerię i narracyjną efektowność.

Autor „Carol” jest filmowym estetą. Każdą produkcję obdarza niepowtarzalną formą, świetnie korespondującą z opowiadaną historią. Jest przy tym konsekwentny, skupia się na opowieściach kameralnych, ufundowanych zazwyczaj na pojedynczych bohaterach. To właśnie ich mimika, język ciała, osobowość narzucają styl filmu. „Mroczne wody” opierają się w całości na roli Marka Ruffalo, wcielającego się w Bilotta. Jego postać jest przygaszona, zmarniała, jakby wiecznie cierpiąca – jeśli nie ciałem, to duszą. Strona wizualna filmu oddaje jego osobowość – obraz jest brudny, ziemisty, zielonkawy, zniekształcający kolory. Jakby filmowy świat był w stanie permanentnego rozpadu, gnicia, toczony przez wyjątkowo nieestetyczną chorobę.

Ale ta chorobowa zielonkawość to nie wszystko. Haynes oczyścił obraz z tego, co zbędne, koncentrując się na cielesności bohatera. Ten minimalizm rzutuje również na rozwiązania fabularne. W historii Bilotta – który z biegiem lat i pod wpływem przedłużającej się sprawy podupada na zdrowiu, doświadczając przy tym pauperyzacji – tkwi potencjał na dzieło dramatyczne, z emocjonalnym rozmachem klasycznych hollywoodzkich tragedii. Mężczyzna ryzykuje pozycję zawodową, społeczną i we własnej rodzinie. Istnieje więc wiele potencjalnych konfliktów, które w rękach niezbyt subtelnego twórcy najpewniej rozrosłyby się do kluczowych „atrakcji” filmu. Haynes natomiast konflikty te tylko zaznacza, wskazując na ich istnienie, lecz się na nich w żadnym razie nie koncentruje. Zależy mu bowiem wyłącznie na samej sprawie, która okazuje się wieloletnią, w dużej mierze nieskuteczną walką z korporacyjnym gigantem.

Choć film dotyka spraw dotyczących logiki globalnego kapitalizmu, a bohaterowie mówią o miliardowych odszkodowaniach i tysiącach ofiar, „Mroczne wody” nie operują tym rozmachem; wręcz przeciwnie. Wszystko jest tu przycięte do skali jednego człowieka. Film być może i koncentruje się na wszechmocy korporacyjnych gigantów, ale ostatecznie udowadnia, że sprawiedliwa jednostka wierząca w prawo może im porządnie napsuć krwi. Nigdy jednak w tym starciu nie zwycięży ostatecznie.

 

„Mroczne wody”
reż. Todd Haynes

premiera światowa: 22.11.2019
Film dostępny na platformach Player.pl i Cineman.

fot. © Mary Cybulski/Focus Features