„Polska nigdy nie będzie tygrysem gospodarczym
z takim garbem fiskalnym”
„W końcu taki licznik jest jak termometr.
Warto go mieć pod ręką, by widzieć,
czy choroba postępuje, czy też nie”
Całkiem niedawno, 17 grudnia 2019 roku, projekt polskiej transformacji ustrojowej obchodził swoje trzydzieste urodziny. Okrągła rocznica stała się kolejną okazją, aby odświeżyć dźwięczne hasła „dziejowej konieczności” kapitalizmu, sformułowań orbitujących wokół TINA (there is no alternative) wzmocnionych aurą opowieści o przedsiębiorczych jednostkach, szybujących w niebo wskaźnikach i postsocjalistycznych złogach. Znany – i zgrany – repertuar. Rocznicowe wydarzenia miały odbyć się zgodnie z odświętną aurą szkolnej akademii w estetyce kapitalistycznego realizmu. Nie ruszać glorii zasłużonych, którzy wprowadzili normalność, nie szukać napięć między historią gospodarczą transformacji a historią prądów myślowych, ruchów społecznych czy nieoczywistymi procesami długiego trwania. Chodzi jednak zdecydowanie o coś więcej niż proste rozstrzygnięcia „wstydu” lub „dumy”, a mianowicie o ożywcze rozrysowanie pola przecinających się praktyk i retoryk władzy. Celem jest również odzyskanie odmiennych sposobów doświadczania tej zmiany sprzęgniętych z tożsamością „pamiętania”.
Świętowanie narodowej dumy z kapitalizmu – „Wygranej wolności”, jak głosi tytuł wywiadu z Lechem Wałęsą i Leszkiem Balcerowiczem przeprowadzonego przez Katarzynę Kolendę-Zaleską na uczczenie obchodów trzydziestolecia – zostało jednak zakłócone poprzez debatę o katastrofalnej sytuacji na rynku mieszkaniowym. Wypowiedzenie tego, do tej pory raczej w głównym nurcie przemilczanego faktu na głos i skonfrontowanie się z nim pozwoliło, po raz kolejny w przypadku ruchów lokatorskich walczących z reprywatyzacją czy aktywistów kredytowych, na sformułowanie wymagań wobec oddanego w deweloperskie ręce problemu podstawowej potrzeby: a co, jeśli dach nad głową nie powinien wiązać się z heroiczną walką o prawo do miejsca zamieszkania? Czy na to też trzeba „zapracować” i czy kredyt hipoteczny na trzydzieści lat jest aż tak ogromnym przywilejem?
Osobliwy prezent prawie miesiąc później sprawił także polskim głównonurtowym ekonomistom współautor (z Davidem Liptonem) projektu przekształceń gospodarczych III RP, profesor Jeffrey Sachs. Panowie mieli szansę zadebiutować w Polsce, bowiem była to pierwsza tego typu zmiana gospodarcza w postkomunistycznej Europie, więc warto mieć w pamięci, że można było naprawdę się wykazać, nie istniał bowiem wzór tego typu przekształcenia (chyba że włączymy w tę narrację między innymi pinochetyzm w Chile z 1973 roku, jak robi to David Harvey); poza Polską amerykańscy ekonomiści w latach 1989–1992 „doradzali” również rządom Rosji i Słowenii. Teraz jednak sprawa znacznie się skomplikowała i chyba trzeba sprawę przemyśleć w innym kontekście: Sachs jako filantrop w 2020 roku z pełnym przekonaniem i nie mniejszym entuzjazmem popiera kandydaturę Berniego Sandersa na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Chce walczyć o płacę minimalną, lepsze warunki dla ludzi pracy, opodatkowanie korporacji, prawa pracownicze, publiczną służbę zdrowia i zmniejszenie monopolu sektora prywatnego w każdej z gałęzi rynkowych.
W tak osobliwym momencie dla przemian gospodarczych, widma recesji i wywołanej dyskusji wokół polityki państwa, chciałabym przyjrzeć się licznikowi długu. Być może przeoczony obiekt – w centrum Warszawy ustawiony z inicjatywy profesora Leszka Balcerowicza – pomoże naświetlić ekonomiczne paradoksy, jakie pojawiają się za sprawą symptomatycznych czerwonych liczb.
Pierwszy licznik długu publicznego zainstalowano w roku 1989 (sic!). Jego pomysłodawcą był Seymour Durst, deweloper i filantrop, syn Rose Friedwald i Josepha Dursta, emigranta z Gorlic, terenów ówczesnej Galicji. W 1940 roku dołączył do rodzinnej firmy The Durst Organization, którą odziedziczył po śmierci ojca w 1974 roku. To obecnie jedna z najstarszych firm handlujących nieruchomościami w Stanach Zjednoczonych, dysponuje majątkiem o gigantycznej wartości. Seymour kierował się w życiu jedną zasadą: nie kupuj czegoś, do czego nie da się dotrzeć na piechotę.
Bardzo niepokoił go rosnący dług publiczny w USA. Rozpoczął kampanię na temat świadomości finansowej, połączoną z wysłaniem senatorom i kongresmenom noworocznych kartek informujących o zadłużeniu na głowę obywatela. W 1989 roku na jednym z budynków należących do swojej firmy zamieścił licznik, by zaapelować w ten sposób o opamiętanie. Od 2017 roku licznik na 43th Street sąsiaduje z wieżowcem Bank of America Tower. Dług w USA przyrasta w szybkim tempie, już dwa lata temu skończyła się skala. By dalsze odliczanie było możliwe, wykorzystano pole, które dotąd wyświetlało symbol dolara.
W 2015 roku w odpowiedzi na rosnące zadłużenie kredytowe wśród studentek i studentów w USA wystartował projekt Sugar Baby University, działający obecnie w kilku krajach. Internetowy licznik długu studenckiego zachęca do rejestracji na portalu i wyboru sugar daddy’ego lub sugar mommy, którzy przejmują dotychczasową rolę banku i opłacają wszystkie wydatki podopiecznym, chroniąc sugar babies od wejścia na rynek pracy z edukacyjnym długiem.
Formuła licznika przyjęła się w wielu krajach, między innymi we Francji, Niemczech, Argentynie, Chinach, Hiszpanii, Portugalii, Włoszech. Internetowe liczniki stanowią uzupełnienie tych materialnych. Ponoć w Wielkiej Brytanii licznik pojawił się nawet w wersji mobilnej: po obu stronach ciężarówki zawieszono wyświetlacze i obwożono tykające liczby po całym Zjednoczonym Królestwie. Także Kraków miał przez chwilę licznik – dzięki Łukaszowi Gibale i stowarzyszeniu Logiczna Alternatywa. Z kolei inicjatywa Wolny Wrocław założyła swój internetowy tykacz długu.
Warszawski odpowiednik licznika Dursta pojawił się we wtorek, 28 września 2010 roku, o godzinie 13:00. Jest usytuowany w pobliżu ronda Dmowskiego, u zbiegu ulic Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich. W momencie uruchomienia dług wynosił ponad 724 miliardy złotych, czyli po 19 tysięcy złotych na głowę obywatela. Osiemnaście dni przed uruchomieniem licznika Krzysztof Rybiński (w latach 2004–2008 wiceprezes Narodowego Banku Polskiego) podkreślał, że „Tusk zadłuża Polskę bardziej niż Gierek, a brak reform oznacza, że za kilkanaście lat staniemy się najbiedniejszym europejskim krajem”. Także na stronie Forum Obywatelskiego Rozwoju pojawiły się twarde i konkretne dane dotyczące długu. Podczas konferencji prasowej uruchomiono stronę internetową projektu, gdzie można śledzić licznik w wersji online. Dwa lata wcześniej FOR zorganizował pierwszy konkurs komiksów ekonomicznych.
Przewodniczący Rady Fundacji FOR za gwałtowny wzrost długu w czasach rządów Tuska obwiniał bieżące wydatki, określił je mianem „praźródła”. Dodał także, że „w normalnych czasach stan finansów publicznych jest systematycznym hamulcem, nikomu się nie udało szybko jechać do przodu przy zaciśniętym hamulcu”. Wysoki dług publiczny i zły stan finansów hamują szybszy wzrost gospodarczy Polski. Mimo sukcesów, które umożliwiło przejście od gospodarki centralnie planowanej do najbardziej ortodoksyjnego wariantu wolnego rynku, Polska pozostaje szóstym najbiedniejszym państwem Unii Europejskiej. Jak dowodził Balcerowicz, permanentna deficytowość to zmora polskiej gospodarki, zaś oszczędności z gospodarstw domowych, które powinny finansować rozwój firm i polskich przedsiębiorców, idą na pokrycie długu. Robert Gwiazdowski, wiceprezes Centrum im. Adama Smitha, apelował: „Nasi przodkowie ginęli w powstaniach, na wojnie, by ich dzieci miały lepiej. My, postępując egoistycznie, dajemy świadectwo naszej małostkowości. Każde dziecko, które się rodzi, dostaje swoiste becikowe. Nie czek, ale weksel na kwotę 19 tysięcy złotych”.
Na sugestie Adama Leszczyńskiego i Piotra Pacewicza, że wszczęcie debaty o długu zostało wymierzone bezpośrednio w Platformę Obywatelską, Balcerowicz w 2011 roku odpowiedział: „Decydując się rok temu na umieszczenie licznika, bo tyle trwały przygotowania, myślałem, że stwarzając presję antyroszczeniową, pomagam rządowi w ochronie budżetu i dobrym rządzeniu. […] Jako prostoduszny człowiek mówię: albo jest bezstronność, albo jej nie ma. […] W każdym razie licznik długu, pomysł z Ameryki, będzie działał dalej”.
Zaś w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim dodawał: „I co z tego? Kiedyś musiał powstać. […] Wszędzie jest potrzeba informowania opinii publicznej o tym, co robią politycy na ich rachunek […]”.
Podczas przemowy, która towarzyszyła odsłonięciu licznika, autor pomysłu przecież tylko informował, że nie może biernie patrzeć na zadłużanie kraju. Chciał zachęcić do przeciwdziałania tym katastrofalnym tendencjom.
To właśnie dług (niczym ekonomiczna hydra) rzuca cień na świetlaną przyszłość Polaków. Dzieci, wnuki i potomkowie żyjących dziś Polaków będą spłacać nasze długi dokładnie tak, jak te zaciągnięte ponad czterdzieści lat temu przez niefrasobliwego Edwarda Gierka. Prezes rady FOR obwiniał także wydatki socjalne. Łatwo i przyjemnie bowiem można obiecywać wyższe zasiłki, dodatki, znacznie trudniej jest przyznać, że oznaczają one także najczęściej szybszy wzrost długu publicznego i w konsekwencji wolniejszy wzrost gospodarczy, czyli niższe płace i niższy poziom życia. Niestety tamtej przemowie nie towarzyszyła dyskusja na temat spekulacji finansowej, kryzysu gospodarczego czy powszechnych strategii zarządzania i finansowania inwestycji z długu.
30 września 2013 roku, trzy lata po uruchomieniu licznika, dodano na ekranie miejsce na oszacowaną kwotę ukrytego długu publicznego – pewnie dlatego, że jawna kwota nie wywołała zamierzonych efektów, retoryka apelu uległa wzmocnieniu. Ukryty dług był w momencie poszerzania licznika według szacunków FOR-u ponad trzy razy większy niż jawny. A także groźniejszy, bo mniej dostrzegany.
Licznik jest umocowany u dołu ogromnego ekranu LED, który jest własnością firmy HATOR, technologie reklamowe realizowane są we współpracy z Jet Line. Na stronie firmy można znaleźć informację o tym, że „[…] być bardziej w centrum już się nie da. […] Ekran LED umieszczony na dachu Cepelii przy rondzie Dmowskiego, ma 60 m kwadratowych powierzchni i generuje 8 milionów kontaktów w ciągu miesiąca. Statyczny lub dynamiczny, dopasowany kontekstowo, na bieżąco z rzeczywistością i w czasie, który ma największy sens – taki może być Twój komunikat w miejscu, które znają w mieście wszyscy”.
Jak czytamy, Grzegorz Kostrzewski tablicę LED i miejsce miał udostępnić za darmo lub po „konkurencyjnej cenie”. Sam deklaruje: „Dwóch tylko ludzi szanuję w tej naszej nowej Polsce, Mieczysława Wilczka, twórcę ustawy o działalności gospodarczej, oraz profesora Leszka Balcerowicza. […] Od tamtej pory kolejni urzędnicy zaczęli psuć klimat dla biznesu”.
W kwietniu 2012 roku, dwa miesiące przed Euro 2012, organizowanym przez Polskę i Ukrainę, minister finansów Jacek Rostowski wystosował do Balcerowicza list otwarty:
Zapewne znasz bajkę Ezopa o chłopcu i wilku. Pewnego razu, pilnując owiec, chłopiec dla zabawy zaczął krzyczeć: Wilk! Wilk! Mężczyźni z sąsiedniej wioski przybiegli mu na pomoc, jednak wilka nie było. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, a sąsiedzi zawsze biegli z pomocą. Za czwartym razem gdy wilk naprawdę zaatakował owce, a chłopiec zaczął krzyczeć „Wilk”, nikt już nie zareagował. Podobnie los może spotkać Twój licznik długu, jeśli w sytuacji, w której zagrożenie dla finansów publicznych minęło, on ciągle będzie wisiał. Co zrobisz, kiedy ponownie pojawi się zagrożenie? Jak wtedy będziesz chciał bić na alarm?
W listopadzie 2013 roku, pod wpływem rosnącej krytyki związanej z projektem zmian w OFE, dziurami podatkowymi i ustawą budżetową, Rostowski zostaje jednak odwołany ze stanowiska.
Dwa miesiące po apelu ministra Rostowskiego pojawia się problem: licznik nie działa. Zastanawiano się wówczas, czy może dobiła go kolejna cyfra? Winą obarczono jednak spalony zasilacz. Awarii nie naprawiono przez kilkanaście dni, ponieważ nowe części trzeba było sprowadzić z zagranicy. Emilia Legieta z Fundacji FOR uprzedzała spekulacje. Nie miało to nic wspólnego z apelem ministra finansów. Był to zbieg okoliczności, problem zwarcia i pożaru zasilacza.
Co ciekawe, Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego powstała w 1949 roku po to, by kontrolować „podróbkowość” na rynku sztuki ludowej. Komisja Nadzoru Estetycznego miała za zadanie oceniać poziom ludowości w wyrobach, dopuszczano do dziesięciu procent odchylenia w zakresie różnych parametrów. Magda Szcześniak, pisząc o Cepelii (w II tomie „Kultury wizualnej w Polsce”), zauważyła, że ograniczenie obiegu wyrobów wytworzyło modę na polskie autentyczne produkty. W konsekwencji Cepelia wyposażała polskie instytucje publiczne oraz skupiła się na rynku zagranicznym.
Od kiedy pojawiły się informacje o planach „rewitalizacji” Cepelii, przyszłość warszawskiego licznika stanęła pod znakiem zapytania. Projekt przebudowy budynku, którego inwestorem jest marka McDonald’s, powstał w krakowskiej pracowni MAAS. Ma zaistnieć w wersji idealnej, zgodnie z projektem Zygmunta Stępińskiego z 1966 roku. Może się jednak okazać, że sprawa jest znacznie bardziej złożona. Profesor Jakub Lewicki, wojewódzki konserwator zabytków, poinformował, że kończy procedurę wpisania pawilonu do rejestru zabytków. Wynajęcie powierzchni Cepelii na McDonald’s było jego zdaniem przedwczesne. Lewicki uważa się za strażnika architektury budynku, a sam budynek za idealny pawilon galeryjny albo wystawienniczy (tak widzi zalecaną dla niego funkcję). Dziwi się, że inne instytucje nie odkupiły Cepelii. Ale póki architekci nie wystąpili jeszcze o pozwolenie na budowę, sprawa wydaje się otwarta.
W tej zgrzebnej układance pojawia się problem: dług wcale nie jest transferem bogactwa kosztem przyszłych pokoleń – jest on co prawda przenoszeniem bogactwa, ale ze zwykłych podatników na akcjonariuszy. Można jeszcze wspomnieć, że efekty, jakie miałyby być spowodowane długiem publicznym, nie są jednoznacznie określone, a samo dążenie do jego zniwelowania wśród ortodoksyjnych monetarystów nie budzi zachwytu, ba, wiele długów w historii było już z różnych przyczyn anulowanych. Wytrącać sobie jednak narzędzie z ręki? Średni pomysł.
Z rozważaniem wolności „do” gospodarowania jest nawet jeszcze gorzej. Rzekoma ponadnarodowa wolność idzie w parze ze zwiększaniem nakładów na więziennictwo czy blokowaniem granic w odpowiedzi na kryzys migracyjny. Retoryka zarządzania długiem przepełniona poetyckimi metaforami mówi wiele o tym, jak w danym momencie ekonomiści wraz z politykami definiują abstrakcyjne kategorie przynoszące realne skutki.
Podczas kryzysu 2008 roku państwowe polityki głównie nastawiały się na wpompowywanie publicznych funduszy w długi wygenerowane przez sektor bankowy, spowodowane w dużej mierze przez spekulację finansową. Dzięki tej operacji dług finansowy stał się publiczny, a państwa nie skorzystały z okazji postawienia bankom warunków i nałożenia na nie regulacji, nawet jeśli podejmowały takie próby. Prywatne banki oczekiwały na dogodny moment zassania tego długu i przerzucenia na zwykłych pracowników. Tych zaś obecnie straszy się prywatyzacją długu publicznego, co jest podwójnym przekłamaniem. Dzięki owemu przejęciu sektor finansowy mógł bez żadnych ograniczeń znów odnotować ożywienie rynkowe, a następnie we współpracy z rządami państw kontrolować i dyscyplinować w ten sposób obywateli – o czym pisze szerzej Maurizio Lazzarato w książkach „The Making of the Indebted Man. An Essay on Neoliberal Condition” (2012) i „Governing by Debt” (2015). Więcej można przeczytać również w ostatnim raporcie na temat stanu gospodarczego UE, który prezentował zespół badaczy i badaczek pod kierunkiem Josepha E. Stiglitza.
W podobne tony uderza David Graeber w „Długu”, omawiając powstanie mitu barteru oraz osobliwej ekonomii moralnej długu, która rozbija możliwe pojawienie się solidarności pracowniczej i społecznej; a także Quinn Slobodian, który w „Globalistach” szczegółowo opisuje formowanie się idei neoliberalnych w latach 20. ubiegłego wieku i proces wytwarzania ponadnarodowej infrastruktury w odpowiedzi na realia wielkiego kryzysu. W tym kontekście należy wspomnieć także masowo podpisywany „Manifest oburzonych ekonomistów”, opublikowany przez francuskich ekonomistów późnym latem 2010 roku jako odpowiedź na politykę gospodarczą wdrażaną przez Unię Europejską w czasach kryzysu finansowego.
Z kolei w krajowym kontekście istotna jest praca Tadeusza Kowalika, piszącego w „Polskiej transformacji” o imaginarium społecznym z przełomu lat 80. i 90. – umieszcza on zarządzanie długiem na tle „waszyngtońskiego konsensusu” co do prowadzenia przez rządy polityki gospodarczej sprzyjającej wolnemu rynkowi przy współpracy Banku Światowego i podlegających mu instytucji oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego (które to instytucje w Polsce reprezentowali wspomniani na początku Sachs i Lipton).
Martin de Santos, pisząc o metaforyce argentyńskiego wskaźnika ryzyka finansowego, określił go mianem faktu-totemu, kolektywnej reprezentacji, która odzwierciedla kulturowe życie wyobraźni ekonomicznej poprzez przeróżne artykulacje tożsamościowe.
Dzięki kwestii ekonomii wyobrażonej okazuje się, że licznik długu mówi o „zdrowym” biznesie, wstręcie do lekkomyślnych bon vivantów, tożsamości i cementowaniu nierówności, nie o „zmierzonej” danej. Poświadczają go instytucje państwowe, a nie sam kolor i długość zer, bliżej mu wtedy przecież do abstrakcji. Przecież piksele trzeba dzielnie wyławiać spomiędzy fal licznikowych reklam hoteli, biur podróży czy wielkoformatowych płacht na Cepelii.
W liczniku widzialność metaforyki ekonomicznej sięga pewnej aporii, która prezentuje się jednak wciąż jako zdroworozsądkowa, naukowa. A przecież jak w dziecinnej zabawie w „nie ma / jest” licznik się wyłącza i dług znika. W wyjątkowy sposób „dała do widzenia” tę performatywność ekonomii praca Łukasza Surowca, ściągająca licznik na ziemię (współkonsultowana przeze mnie i Piotra Wójcika) i wyzerowanie po „wstecznym odliczaniu” podczas ostatniej Pomnikomanii w MSN, kuratorowanej przez Łukasza Zarembę i Szymona Maliborskiego.
Cyfry tego rzędu nie zaludniają na co dzień wyobraźni przechodniów, choć to zbiorowość enigmatycznie nazywana kapitałem ludzkim jest pod-cyfrą o gęstości błędu statystycznego w całym tym układzie. I choć ekrany mogą być nękane przez martwe piksele, a ledowe cyfry znikać w trakcie przerw w dostawie prądu, społeczne męki i ekonomiczna dyscyplina nie znikają, kiedy tracą zasilanie. Z prądu nie da się tak po prostu wyciągnąć wtyczki zespalającej giełdę i państwo. Martwe piksele zostają ucieleśniane w samobójstwach z powodu rosnących rat kredytów, eksmisjach, konsekwencjach gentryfikacji, mnogich hipotecznych podmiotowościach, które w społecznej architekturze opartej na zarządzaniu długami publicznymi i prywatnymi, ciężko sprowadzać jedynie do statystyk, operując słownictwem dotyczącym kosztów alternatywnych czy ryzyka przyspawanego do wyborów finansowych.
Perspektywa ekonomiczna przemian transformacyjnych jest o tyle ciekawa, że jej analiza pokazuje długofalowe konsekwencje dla strategii politycznej tożsamości i linii gospodarczej. W książce „Dekada przełomu. Polska lewica opozycyjna 1968–1980” Michał Siermiński cytuje fragment wywiadu z Sachsem dotyczący sprzątania po bałaganie i programie reform skoku w rynek jako konieczności dziejowej:
Zaczęło się w mieszkaniu Jacka Kuronia, jednego z najwspanialszych ludzi, jakich w życiu spotkałem. Mieszkanie było malutkie, a Kuroń palił jak smok. Przez kilka godzin tłumaczyłem, jak można naprawić ten bałagan, który zostawili po sobie komuniści. W końcu Kuroń powiedział „Rozumiem. Niech pan to wszystko napisze”. Była 11 w nocy, wstałem, żeby się pożegnać, mówiąc: „Jutro lecę do Stanów. Wyślę panu to za dwa tygodnie”. Na co Kuroń „Nie, to jest mi potrzebne na jutro rano”. Wybuchnąłem śmiechem. Ale on się upierał: „Mówię poważnie. Muszę to mieć jutro rano”. Tak więc razem z Davidem Liptonem poszliśmy do siedziby „Gazety Wyborczej”, która znajdowała się wtedy w dawnym przedszkolu. Tam był komputer. Pracowaliśmy do 4 nad ranem i zaraz potem dostarczyliśmy tekst Kuroniowi, Geremkowi, Michnikowi. A oni szybko to przejrzeli. I rozdali kopie posłom OKP.
To sprzęgnięcie warstwy inteligenckiej członków „Solidarności” z reformami ustrojowymi ma swoje konsekwencje dla nierozpoznawania ekonomicznej tożsamości neoliberalnej w wydaniu radykalnym (jako oczywiście neutralnej w kontrze do innych, ideologicznych, „lewackich” i nienaukowych modeli ekonomii), w zasadzie cały czas powraca i determinuje kolektywne reprezentacje tożsamości, której licznik jest totemem i w pewnym sensie bożkiem (w myśl totemizmu Lévi-Straussa i faktu-totemu de Santosa). Pisał o tym szerzej także Kowalik w „Polskiej transformacji”, zwracając uwagę na retorykę konieczności dziejowej i przeznaczonej „nam” drogi prywatyzacji jako pionierskiego wzoru dla innych państw postsocjalistycznych.
Kowalik określał realizację programu „terapii szokowej” pod kierunkiem Sachsa jako mechanizm „szoku bez terapii”. Obecna terapia, którą licznik stara się wywołać poprzez szok, byłaby dopełnieniem wcześniejszej – leczniczej. W całej tej chęci terapeutyzowania pojawia się jednak problem: wysokie bezrobocie i przeoczone strajki roku 1988, lat 90. i początku 2000 roku, które nie zostały wpisane w historię o polskim „cudzie gospodarczym” i „społeczeństwie obywatelskim”. Zaś sama terapia ma raczej więcej wspólnego z „doktryną szoku”, którą precyzyjnie opisała Naomi Klein (i która sygnalizuje, że obecna recesja znów będzie okazją do jej zastosowania).
Mało tego, proces urynkowienia strajku (ujęty w Ustawie o rozwiązywaniu sporów zbiorowych z 1991 roku) sprawił, że możliwe było skuteczne ukrócenie funkcjonowania związków zawodowych i prawa do strajku jako takiego – co pozwoliło na przemianowanie strajków na „protesty niezadowolonych” czy wliczonych w koszt reformy niezaradnych „ofiar transformacji”. Podobnie jak wejście w życie Ustawy z 7 stycznia 1993 roku o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, czyli ukrócenie praw reprodukcyjnych. Obie regulacje nie funkcjonują – choć powinny – w szerszym kontekście jako kulturowe umocowanie dla obowiązującego modelu ekonomicznego i darmowej pracy kobiet w obrębie tradycyjnej rodziny.
Licznik-pryzmat pozwala raz jeszcze przyjrzeć się sklejce narodu, biznesu i pozornie wolnościowych zmian gospodarczych. Kiedy posługujemy się wyrażeniem takim jak wolność i nakładamy na nie siatkę znaczeń wolności gospodarczej oraz nie jesteśmy w stanie uwidocznić tego splotu, nacjonalizm ekonomii prezentuje się dumnie jako neutralny. A przecież kapitał finansowy wcale nie ma narodowości, wartość zyskuje dzięki przepływowi, co szczególnie uwidaczniają kryzysy gospodarcze: solidarna okazuje się międzynarodowa gotowość do cięć i słynnego „zaciskania pasa”, zaś oddalana jest narracja o internacjonalnych ruchach solidarnościowych i społecznych 99% wyczekujących równościowej zmiany.
Licznik zajmuje miejsce w przestrzeni i mimo wszelkich sprzeczności dzielnie poświadcza dojrzałość odgrywania scenariusza kultury ekonomicznej, zupełnie jak plastikowy dowód ze zdjęciem. W tym roku jubilat obchodził przecież swoje urodziny.
Chce uprzestrzenniać pieniężną racjonalność, a wzmacnia pozornie niewinne zdania (dług cały czas rośnie, ceny rosną!).
Kulturowe życie liczb różni się od oficjalnej wersji ekonomii, dla której zarządzanie strachem i racjonalnością jest powszechną strategią. Koniec końców okazuje się, że licznik jest raczej natężeniem spamu, pikselową rzeźbą składającą się z ledowych punkcików, osobliwym pomnikiem doby kapitalizmu wspartym na przeznaczonym do rozbiórki cokole Cepelii.
Tekst był częścią pracy „Licznik długu” Łukasza Surowca przygotowaną na wystawę „Warszawa w Budowie 11: Pomnikomania” (kuratorowaną przez Łukasza Zarembę i Szymona Maliborskiego).
Dziękuję Michalinie Augusiak za Quinna Slobodiana i przykład Sugar Baby University, prof. Iwonie Kurz, Łukaszowi Zarembie i Mateuszowi Halawie za zeszłoroczne konsultacje.