Nie koło, nie proch, a nawet nie maszyna braci Lumière. Najważniejszym wynalazkiem ludzkości jest nagłówek prasowy. Nic tak dobrze nie porządkuje świata i nie podpowiada, co należy myśleć na temat zjawisk i ludzi, o których ma się mgliste pojęcie. Gdyby nie tytuł artykułu z „Gazety Wyborczej” – „Artystyczna masa Komasów” – być może najgorętsze obecnie nazwisko w polskiej branży filmowej nadal kojarzyłoby mi się ze skromnym gościem w czapce z daszkiem, a nie z rozbudowaną siecią koligacji rodzinnych i dziedziczeniem kapitału społecznego. Nie jest to oczywiście wina Jana Komasy, który od zawsze unikał prywaty i mówił tylko o rzeczach ważnych, związanych z kinem albo z pracą nad kolejnymi projektami. Oscarowa nominacja dla „Bożego Ciała” zmusiła dziennikarzy do wejścia głębiej w życiorys reżysera – w poszukiwaniu „prawdziwych” emocji, „specyficznych” rysów osobowości, może także, jeśli Bóg da, jakiejś niewielkiej sensacyjki. Każde grzebanie w tropieniu niepowtarzalności musi się jednak kiedyś skończyć, ustępując miejsca ciężkim walcom nagłówków. A te rozwałkowują świat na placek w stylu neapolitańskim: cienki jak naleśnik, z rodzinami idealnie „artystycznymi” albo zupełnie „nikczemnymi”, z sukcesem zagwarantowanym albo „ciężką pracą”, albo „szwindlem”. Nagłówek – wypieszczony, kołysany, dokarmiany długimi minutami redakcyjnych dyskusji – to w internecie wszystko.
Dlatego boli mnie, że nowy film Komasy – „Sala samobójców. Hejter” – w swoich najbardziej kuriozalnych momentach syci się nagłówkową stylistyką niczym Witold Gadomski produktem krajowym brutto. Wrzeszczy ilustracyjną psychologią, która w miejsce tego, co społeczne, wielowątkowe i skomplikowane, podkłada indywidualną konstrukcję psychiczną i podmiot pozbawiony jakichkolwiek innych motywacji i interesów poza kierowaniem się szerzej nieokreślonymi, ale na pewno niskimi i mrocznymi pobudkami. Hołubiony duet reżysersko-scenariopisarski Komasa/Pacewicz dowiózł Polakom towar doskonale skrojony pod myśli i lęki pokolenia boomersów.
Młodzież przypomina tutaj widma z liberalnych fantazji: idealnie roszczeniowe, praktyczne i nastawione na cel, niemające żadnych poglądów politycznych, a jedynie dyskursy „zassane” z cudzych ust i realizujące się w nieograniczonej wolności mówienia. Ci ludzie nie chcą świata tworzyć, wolą go konsumować, żerować na słabościach pokolenia wierzącego jeszcze w „twarde” wartości: demokrację, prawdę, tolerancję albo Boga, honor i ojczyznę. Do ucztowania na trupie Wielkich Narracji najlepiej nadaje się technologiczna „pułapka wolności”, czyli internet pozwalający na nieograniczone manipulowanie przekazem, zarządzanie kolektywnymi emocjami z tylnego siedzenia, kameleonowe zmiany twarzy oraz barw politycznych. Dzięki takiemu postawieniu sprawy pokolenie Tadeusza Sobolewskiego może sobie wyryć na czołach epitafium dla umierającej demokracji: „Przed ekranem komputera jednostka zyskuje większą władzę niż ta, którą mają politycy”.
Otóż nie. A przynajmniej nie tak, jak pokazują to Komasa z Pacewiczem. Zejście na poziom indywidualnego pędu ku mocy – figury, jak określił to Michał Oleszczyk, „arywisty epoki fake newsów” – jest oczywiście wyborem bardzo atrakcyjnym narracyjnie, pozwalającym oprzeć właściwie każdą scenę na klasycznym schemacie wojny podjazdowej bohatera ze światem zewnętrznym. „Hejtera”, perfekcyjnie wyreżyserowanego i zmontowanego praktycznie bez żadnych widocznych pęknięć, ogląda się jak najlepszy kryminał, wciągającą historię narodzin bezwzględnego konformisty i/lub psychopaty. Krytycy filmowi dostają tutaj dodatkową premię za dociekliwość i mogą do woli bawić się w poszukiwanie kulturowych odniesień: a to do Stendhala („Czerwone i czarne”) i Dostojewskiego („Biesy”), a to do Falka („Wodzirej”) czy Allena („Zelig”), a z nowszych – do serialu „Black Mirror”. Tomek Giemza, wspaniale zagrany przez Macieja Musiałowskiego, reprezentuje wszystko, czego oczekiwalibyśmy po naszym polskim „Parasite”. Jest biednym chłopakiem ze wsi, któremu rodzina bogatego biznesmena Roberta Krasuckiego funduje studia prawnicze w Warszawie, a za plecami drwi z jego braku obycia. Zostaje z tych studiów wywalony za plagiat, idzie więc do agencji reklamowej i zatrudnia się jako rozsiewający dezinformację troll. Z takim samym wyrazem twarzy i entuzjazmem wspiera prawicowy hejt, buduje profil „STOP islam” i uczestniczy w kampanii progresywnego kandydata na prezydenta Warszawy, mówiąc, że chce walczyć z „nienawiścią i trybalizmem”. Napędza go w gruncie rzeczy nie tyleż zraniona duma – bo Krasuccy to raczej „miękki” klasizm elit, ludzie próżni i zadufani, lecz także, jak się okazuje w dalszych partiach filmu, przezorni i trzeźwo myślący – co urok młodej blondynki, która po „emce” mięknie na męskim ramieniu, a w życiu można ją urabiać jak plastelinę z pieniędzy rodziców.
Tomala (tak Krasuccy nazywają Giemzę – „swojego” chłopa pańszczyźnianego) reprezentuje zatem idealną liberalną fantazję o robieniu polityki – fantazję bezpieczną, bo rozmywającą zagrożenie, umieszczającą przemoc w trudnych do rozkodowania pragnieniach jednostki, w indywidualnych narcyzmach, w nihilizmie młodego pokolenia, które zdolne do wszystkiego i żyjące „poza dobrem i złem”, chce dla zabawy wysadzić w powietrze cały świat. Fantazję łatwą, bo nie trzeba się męczyć z przebudową systemu, z poszukiwaniem alternatyw dla chorób neoliberalnego kapitalizmu i nierówności ekonomicznych – wystarczy pochwycić albo zneutralizować złoczyńcę, a świat utrzyma się w zastanych koleinach i wybierze uśmiechniętych, zarażających entuzjazmem polityków środka. Centrum dowodzenia polską rzeczywistością mieści się w brudnym pokoiku na tyłach agencji reklamowej i tylko nominalnie podlega jakimś partyjnym czy biznesowym interesom – największym demiurgiem jest tutaj sam Giemza, jego genialny zmysł manipulowania i tworzenia chaosu informacyjnego, indukowania emocji u siebie (potrafi na zawołanie się rozpłakać) oraz słuchaczy („Jaki dobry w retoryce!”). W „Hejterze” nie ma – w przeciwieństwie do „Jokera” czy „Parasite” – żadnych klas społecznych, rewolucji, ludowej zemsty; Pacewicz skonstruował postać Tomka na zasadzie „czystej karty”, która zapisuje się równomiernie w trakcie filmu, jednocześnie zachowując swój podstawowy, nihilistyczny rdzeń. Giemza nie nabywa mocy czy świadomości politycznej, a jego wiedza o trollingu internetowym nie wykracza poza reportaże z „Dużego Formatu”. Bohater stale wzrasta jako figura nadczłowieka-burzyciela, demona zabijającego (symbolicznie i zupełnie dosłownie) kolejnych ojców i matki oraz napełniającego się tanatyczną energią niczym jakieś przegięte case study z wczesnych psychoanalitycznych teorii Alfreda Adlera.
Luźna struktura filmu, oparta na zestawie popularnych wyobrażeń (o internecie, fandomach, kulturze graczy, polskich elitach, pokoleniu milenialsów), układa się ostatecznie w kształt oczka puszczanego do własnego środowiska. Wielkomiejska inteligencja zobaczy w „Hejterze” utwór prawie że profetyczny, „o parę kroków wyprzedzający rzeczywistość”. Ów profetyzm to jednak kolejny zbiorowy miraż, tym razem o przemocy tak spektakularnej, brutalnej i głośnej na cały świat, że uczyni nas częścią Zachodu i jego mocnych obrazów. „Hejter” miałby być również wezwaniem do opamiętania się; ponurą diagnozą społeczną, która winę za eskalację polsko-polskiej przemocy umieszcza po stronie liberalnych elit, coraz bardziej oderwanych od rzeczywistości, pielęgnujących poczucie wyższości, pogardę i uprzedzenia klasowe. Szkopuł w tym, że filmowi Krasuccy oraz ich kręgi towarzyskie przypominają raczej bezpieczną fantazję, którą inteligenckie elity snują na własny temat – sportretowani bardziej na modłę nobliwego paryskiego mieszczaństwa niż spadkobierców polskich lat 90., pławią się w wyrafinowaniu, dobrym guście i literackiej polszczyźnie. Bywalcy rautów i wernisaży dostają więc jakiś tam kopniak w pupę, bo w „Hejterze” z elitarnego warszawskiego habitusu wyzierają stuprocentowa pustka i ignorancja. Tyle że jest to kopniak wymierzony dopiero po zaaplikowaniu solidnej dawki znieczulającego lukru.
Osobiście w poczynaniach Komasy i Pacewicza widzę nie moc wieszczenia, ale coś na kształt reaktywności: długo wyczekiwaną odpowiedź na społeczną potrzebę narracji o internetowej „postprawdzie”, która ostatecznie doprowadziła twórców do sformułowania mało przekonujących wniosków. Trzeba to bowiem powiedzieć dobitnie: internetowy hejting i trolling wcale nie zagrażają nam dlatego, że oddają demiurgiczne narzędzia władzy prosto w ręce psychopatycznych jednostek. Jest raczej odwrotnie – za dezinformacją, chaosem i plemienną polaryzacją stoją rozbudowane i wpływowe agendy polityczne, instytucje realizujące bardzo konkretne cele światopoglądowe, narodowe, gospodarcze, biznesowe oraz uwikłane w skomplikowane, hybrydowe wojny o dominację w sieci.
Świat wzajemnych wpływów i oddziaływań, nad którym żadne pojedyncze indywiduum nigdy nie uzyska takiej kontroli, jaką uzyskał Giemza w „Hejterze”, ani tym bardziej nie wymknie się jego miażdżącym trybom, został zastąpiony uniwersalną przypowieścią o nowoczesnym nihilizmie, która każdą mamę i każdego dziadka pozostawi z okrzykiem zachwytu na ustach: „ach, ta dzisiejsza młodzież, taka rozpuszczona!”. No tak, to przecież znowu ci, co zamiast chodzić na demonstracje, siedzą przed „compem” i jeżdżą na deskę do Nowej Zelandii. Ci, co zamiast cierpliwie czekać i ciężką pracą wykuwać własne miejsce na drabinie społecznej, chcieliby dostać wszystko od razu, zaraz, gwałtownie, po trupach przeskakując kilka – a najchętniej kilkadziesiąt – szczebli. „Hejter” jest hołdem oddanym inteligenckim lękom. Marionetką, którą młodym twórcom podłożyli do animowania ich właśni ojcowie. Jest pójściem na łatwiznę i jednocześnie żebraniem o uwagę. Po „Hejterze” zainteresowanie Komasą i Pacewiczem może już tylko rosnąć. Oby ten flow doprowadził ich do kolejnych projektów mierzących się z polską rzeczywistością w języku uniwersalnych diagnoz. A przy okazji – do zdecydowanie lepszych filmów.
„Sala samobójców. Hejter”
reż. Jan Komasa
premiera: 6.03.2020
COVID-19 info
Z powodu epidemii koronawirusa i zamknięcia kin, film został bezprecedensowo udostępniony na popularnych platformach VOD już dwa tygodnie po premierze (6.03.2020 – premiera kinowa; 18.03.2020 – premiera VOD).
#KulturaWCzasachPandemii
#zostańwdomu