Archiwum
20.11.2019

Turbopatriotyczne przypadki

Joanna B. Bednarek
Literatura

Wystarczy przejrzeć dowolny serwis informacyjny lub wejść na Facebooka, by poczuć, jak bardzo potrzebna jest książka, jaką mógł być „Turbopatriotyzm”. No właśnie: mógł być.

Kto? Co?

Marcin Napiórkowski to prawdopodobnie jeden z najbardziej obecnie zapracowanych badaczy kultury, a z pewnością jeden z jej najaktywniejszych komentatorów. Działalność naukową nader sprawnie łączy z publicystyczną – regularnie publikuje w „Tygodniku Powszechnym”, nierzadko na stronie Krytyki Politycznej czy łamach „Gazety Wyborczej”; prowadzi bloga Mitologia Współczesna; jest autorem książek „Mitologia współczesna” (2013),  „Władza wyobraźni. Kto wymyśla, co zdarzyło się wczoraj” (2014), „Powstanie umarłych” (2016) oraz „Kod kapitalizmu” (2019).  Sylwetkę autora odnotowuję celowo – dowodzi ona całkiem dobrej pozycji wyjściowej. Napiórkowski dysponuje bowiem narzędziami potrzebnymi do napisania „Turbopatriotyzmu” – a więc do całościowego ujmowania zjawiska: od języka ekonomii, przez język podglądający konstrukcję dzisiejszych mitów (i je dekonstruujący), po język egzystencji; od narracji popkultury, po dyskursy polityki historycznej.

Najnowsza książka badacza jest zapisem i obrazem obowiązującego układu sił dotyczących polskiej tożsamości, polityki historycznej i praktyk patriotycznych. Wedle autora – skracam rzecz do mechanizmu, w którym zamyka się cała opowieść – w polskim dyskursie publicznym obowiązują dwa konkurencyjne modele patriotyzmu: pierwszy (tytułowy) Napiórkowski nazywa, dodając przedrostek „turbo”; drugi ma przedrostek „soft”. Turbopatriotyzm stawia na silnie skonsolidowaną tożsamość. Wykorzystuje przy tym estetykę afektywną: wyrażaną dumę, gniew i nienawiść wobec wroga i zdrajcy; afekty te wyprowadza z tradycji wywodzonej z uświęcanej przeszłości; spełnia się w celebracji ojczyzny niczym sacrum. Softpatriotyzm wiąże się z pojęciem obywatelskości – opiera się więc na szacunku i trosce o przestrzeń publiczną. „Wyzwania i zobowiązania softpatriotyzmu dotyczą codzienności. To patriotyzm o tyle mniej atrakcyjny, że rozmieniony na drobne, skupiony na tym, co przyziemne”. Ogniskuje się wokół aspiracji indywidualnych, modelową wspólnotowość osiągając w warunkach festynu (a więc doraźnej i minimalnej wspólnotowości). Polska polityka historyczna opiera się na rywalizacji pomiędzy oboma modelami – to zatem wojna dwóch kultur prawomocnych.

Sytuacja aktualna jest prosta do określenia: po wyborach 2015 roku układ sił został przemontowany – turbopatriotyzm stał się modelem dominującym, prawomocnym i (co dużo bardziej niebezpieczne) prawodajnym.

Napiórkowski odnotowuje – i trudno się w tym z autorem nie zgodzić – że „jeżeli kult narodowej przeszłości naprawdę zrodził się z rozczarowania polityką postępu, to sensowną próbę powrotu na kurs ku przyszłości trzeba rozpocząć od rzetelnego zrozumienia turbopatriotyzmu” (do tego stwierdzenia powrócę za moment). Nie jest to jedyne miejsce, w którym czytając, potakująco kiwamy głową. Przyznajemy autorowi rację, gdy stwierdza, że turpopatriotyzm realne problemy zastępuje dumą narodową; że opiera się na figurze wroga – realnego lub fantomowego; że polski antysemityzm stanowi jeden z najgorętszych punktów zapalnych w sporze dwóch wizji polskiego patriotyzmu („[p]o publikacjach Jana Tomasza Grossa kwestia współudziału Polaków w Zagładzie Żydów stała się szczególnie istotna dla sporu między patriotyzmem krytyczno-rozliczeniowym a heroicznym”); że turbopatriotyzm opiera się na charakterystycznym geście zwycięskiego zwrotu ku przeszłości; że nie można już mówić o prostym klasowym podziale na turbopatriotyczne przywiązanie klasy ludowej i softpatriotyczne poglądy klasy średniej (czego dowodem kolejne dane o uczestnikach Marszu Niepodległości). Zgadzam się też z Napiórkowskim, że otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego stanowi kluczowy moment, który wyznacza przełom w polskiej historii potransformacyjnej. Bliskie jest mi też stwierdzenie, że turbopatriotyzm w swych podstawach opiera się na konstrukcji lękowej: to „obawa przed rozpuszczeniem się w beztożsamościowej masie”. Powiedziałabym nawet, że chodzi o więcej niż lęk przed stanem beztożsamości – a więc o lęk przed zakłóceniem dającej poczucie bezpieczeństwa tożsamości prawomocnej. To, że w tych kilku (kilkunastu, kilkudziesięciu) miejscach oraz na pewnym poziomie ogólnym z autorem „nie można się nie zgodzić”, nie tyle stanowi jednak zaletę książki, ile zaświadcza o jej słabościach. „Turbopatriotyzm” generuje kłopotliwe rozczarowania…

Kogo? Co?

Podstawowy problem stanowi określenie, czym książka ta jest? Początkowo potraktować należy go całkiem formalnie (co wydaje się słuszne wobec badacza, który deklaruje się jako strukturalista) – to zatem wyzwanie umieszczenia książki w gatunku. I „Turbopatriotyzm” sprawi w tym miejscu niemały kłopot: formalnie to monografia naukowa (recenzja naukowa, przypisy, bibliografia), stylistycznie stanowi zbiór felietonów (odpowiednio dobrana tematyka; odpowiednie zabiegi retoryczne – m.in. humorystyczne i kąśliwe odautorskie komentarze, częste zaznaczanie własnej opinii), konstrukcyjnie zahacza o reportaż (panoramiczne ujęcia wydarzeń społecznych uzasadniane są wypowiedziami konkretnych osób; autor odnotowuje, że w celu sprawdzenia prawdziwości jakiejś tezy kontaktował się – lub próbował – osobiście z osobami zaangażowanymi w daną sprawę).

Po części Napiórkowski chciał nam ten problem sprawić – choć przekornie deklaruje, że jest całkiem odwrotnie. Pomieszczony na końcu „Esej bibliograficzny” – bez lektury którego książkę można, zgodnie z zapewnieniem autora, „uznać na przeczytaną” – rozpoczyna znaczącą deklaracją, że poprzednie książki „irytowały właśnie ciągłymi nawiązaniami do literatury przerywającymi tok narracji. Postanowiłem nie powtarzać tego błędu i wyciąłem z tekstu głównego większość dygresji dotyczących literatury przedmiotu, które mogłyby się okazać interesujące tylko dla wąskiej grupy moich kolegów po fachu”. Takie rozszczelnienie, wyprowadzające książkę poza pole akademickie, samo w sobie stanowi ważny postulat. Byłoby coś schizofrenicznego w geście zamknięcia książki dotykającej bolącego i aktualnego problemu społecznego w hermetycznym obiegu akademickim. Problem polega na tym, że Napiórkowski postępuje wobec swojego założenia niekonsekwentnie. Nie za bardzo rozumiem, dlaczego omówienie eseju Jana Józefa Lipskiego miałoby przeszkadzać w lekturze czytelnikowi nieakademickiemu, skoro przywołanie prac Zygmunta Baumana płynności lektury hamować nie będzie. Decyzje o wciągnięciu do głównej części książki lub umieszczeniu w osobnym „Eseju bibliograficznym” nie znajdują wewnętrznych czy zewnętrznych uzasadnień poza wolą (lepiej: dowolnością) gestu autora. „Przerwać tok narracji” może (niezwykle wartościowe poznawczo) przytoczenie „The Great War and Modern Memory” Paula Fussella, ale pracom Hobsbawma tego przywileju się odmawia. Można przywołać „Resztki nowoczesności” (i zrobić to na tyle lakonicznie, że sens odniesienia zrozumie tylko czytelnik znający książkę Czaplińskiego), ale „Patriotyzm przyszłości” lepiej wyrzucić do eseju bibliograficznego. Žižek spoko – ale Gellner to już dla czytelnika za dużo. Wspominamy o Lederze, ale Gross wystarczy(!) w „Eseju…”. Oczywiste jest, że przy pisaniu książki takiej jak „Turbopatriotyzm” jedne rozprawy dostarczają narzędzia konieczne, inne jedynie nakreślają kontekst, a jeszcze inne stanowią wyłącznie inspirujące poszerzenie – ale odnoszę wrażenie, że przynajmniej część wyrzuconych poza główną narrację autorów przydałaby się, by wspierać i wyraźniej nakreślać tezy.

Nieokreśloność gatunkowa sama w sobie nie stanowi zarzutu – takie skonstruowanie książki mogłoby wręcz przesądzać o jej pożyteczności i wartości inspiracyjnej. Problem polega na tym, że – mówiąc wprost – inspiracja nie idzie tu w parze z pożytecznością diagnozy. Przemyślana konstrukcja książki prowadzi krok po kroku do konkluzji, która powinna stanowić raczej punkt wyjścia niż dojścia (że za uczynienie turbopatriotyzmu modelem dominującym odpowiedzialna jest porażka narracji softpatriotycznej). Choć bliski jest mi postulat rozszczelnienia hermetyczności rozpraw akademickich – zwłaszcza przy tak istotnym społecznie problemie! – trochę więcej spodziewam się po książce, która na stronie redakcyjnej wybity ma wers „recenzja naukowa”, a recenzentką tą jest jedna z najważniejszych badaczek dyskursów (o) pamięci. Że pożyteczność diagnostyczna jest drugorzędna wobec postulatu zadowolenia czytelnika, przyznał – chcący lub niechcący – sam autor (m.in. mówiąc o kwestiach „interesujących”). Podporządkowanie książki wymogowi atrakcyjności sprawia, że Napiórkowski ulega groźnej pokusie felietonizacji narracji. Nieprzypadkowo na wstępie określiłam książkę mianem „obrazu” – pojęcie to podpowiedziane zostaje przez samego autora, który w pewnym momencie stwierdza: „Trudno to ująć definicją, łatwo – obrazem”. Napiórkowski owo łatwiejsze rozwiązania wybiera zdecydowanie zbyt często, z „obrazu” czyniąc główną metodę książki – rozbudowane porównania i metaforyczne sceny zastępują zatem głębszą i systematyczną analizę.

O kim? O czym?

Określenie zagarniętego przez autora zakresu tematycznego nie stanowi większego problemu.  Zagarnianie kolejnych obszarów – politycznych decyzji, praktyk kulturowych, dzieł literackich, manifestacji publicznych, muzealnych wystaw, medialnych debat – nie wywołuje w czytelniku poczucia dezorientacji. Przeciwnie: buduje całościowy obraz mechanizmu, któremu autor poświęcił uwagę.

Z owego zbioru rozmaitości wyłuskać można to, co w książce szczególnie cenne – do zbioru takiego zaliczam zwrócenie uwagi na zróżnicowanie języków mówienia o rzeczywistości oraz ich subwersywne przejmowanie. Mam tu na myśli mechanizm partyzantki semiotycznej – „interpretacji subwersywnej polegającej na czytaniu tekstu wbrew czy «w poprzek» intencji nadawcy i ujawnianiu nie tylko oczywistych znaczeń, lecz także ideologii, którą nacechowane są poszczególne elementy świata przedstawionego”. Napiórkowski wskazuje, że praktykę tę w drugiej połowie XX wieku stosowali komentatorzy lewicowi, którzy przyglądali się na przykład dystrybucji ról płciowych; dziś zaś taktykę tę wykradła z arsenału lewicy prawica, wykorzystująca dzieła popkultury do ilustrowania i zatwierdzania wytwarzanych przez siebie modeli tożsamości. Do niewątpliwych wartości książki należy odsłonięcie prekaryjnych kulis obchodów stulecia niepodległości. Choć rozmnożenie – poświęcenie funduszy na wielość małych przedsięwzięć zamiast zcentralizowanych obchodów – postrzegać można jako pozytywny program (bo inkluzywny wobec społeczeństwa), faktycznie wiązało się ono z utrwaleniem codziennego modelu rzeczywistość ludzi tworzących w Polsce kulturę: „[w]alka o granty, dotacje, dofinansowania. Godziny spędzone na pisaniu projektów, z których tylko nieliczne doczekają się kiedykolwiek finansowania i realizacji. Opóźniające się rozstrzygnięcia, krótki czas na wydanie i rozliczenie środków, a potem kolejne godziny poświęcone na wypełnianie sprawozdań”. Do pozytywów dołożyć można poważne potraktowanie Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego (MaBeNy) jako systemowych działań koordynujących czy synchronizujących mnogie przedsięwzięcia polityki historycznej. Koniec końców samo tytułowe pojęcie okazuje się kategorią pojemną, ale spójną; złożoną, ale pojemną – a przez to niezwykle operacyjną.

Dopiero pod koniec książki pada cytowane już stwierdzenie, że „sensowną próbę powrotu na kurs ku przyszłości trzeba rozpocząć od rzetelnego zrozumienia turbopatriotyzmu”. Takie usytuowanie oznacza, że chodzi nie tyle o systematyczne ujęcie, zamknięcie w definicji, udokumentowanie zjawiska (wówczas teza ta powinna paść na początku jako koło zamachowe opowieści), ile o rozumienie (rozbrojenie?) mechanizmu, jaki go wytwarza. W świetle książki Napiórkowskiego odpowiedzi dostarcza dualistyczny model. Inaczej mówiąc, chodzi o postawienie pytania: dlaczego turbopatriotyzm aktualnie wygrywa? A odpowiedź brzmi: dlatego, że softpatriotyzm przegrał i się skompromitował – „[…] to pycha softpatriotów wywołała demony turbopatriotyzmu. Za sukcesem prawicy stoi nie tylko geniusz retoryczny Jarosława Kaczyńskiego, nie tylko siła oddziaływania nostalgicznych mitów, lecz także niezgrabność, z jaką przez lata próbowaliśmy wcisnąć każdemu po kawałku czekoladowego orła i dorysować uśmiech na każdej twarzy, niezależnie od tego, czy ktoś miał powody do zadowolenia, czy nie”. Ów dualistyczny mechanizm jest dla autora na tyle ważny, że uczynił go osią nie tylko konstruującą książkę, ale także decydującą o kształcie rzeczywistości.

Wbrew tytułowi książki odnoszę wrażenie, że najważniejszym tematem jest tu nie dominujący turbopatriotyzm, ale przeciwstawiany mu softpatriotzym. Nie dlatego, że Napiórkowski wyraźnie deklaruje, iż model ten jest mu bliski, ale dlatego, że to z kondycji i kształtu softpatriotyzmu uczynił warunek osiągnięcia przez rzeczywistość stabilności. Systematycznie przeprowadzane w książce zawstydzanie softpatriotyzmu – obnażanie jego nieporadności, nieadekwatności, nieprzystawalności, wydmuszkowości, pokraczności, dziwaczności praktyk – nie służy jedynie prostej poznawczej subwersji: dotąd kpiliście z zestawu praktyk turbopatriotów, czas przyjrzeć się waszym praktykom. Autor wykorzystuje inżynieryjne działanie wstydu – ma nadzieję, że zawstydzany wdroży działania naprawcze w celu pozbycia się stygmatyzującego zestawu cech i zachowań oraz uzyskania ponownej akceptacji społecznej. O ile więc nadzieja, że „w różne strony można z tym teraz pójść, wiele zdziałać i zmienić. Nic nie jest przesądzone raz na zawsze” zostaje wypowiedziana wprost, o tyle odpowiedź na pytanie, dlaczego softpatriotyzm przegrał, pozostaje w książce niewystarczająca.

Komu? Czemu?

Spróbujmy zatem przyjrzeć się bliżej konstrukcji softpatriotyzmu. (Z przyglądania się konstrukcji turbopatriotyzmu zwalniają mnie w pewien sposób dotychczasowe recenzje książki, wyczerpująco zajmujące się tytułowym pojęciem.) Śmierć softpatriotyzmu następuje symbolicznie w 2013 roku, kiedy władza na czele z prezydentem Bronisławem Komorowskim organizuje imprezę pod hasłem „Orzeł może”, faktycznie jej agonia związana jest z postępującym rozczarowaniem neoliberalnymi rządami (2007–2015). Dookreślając książkową charakterystykę jego modelu: autor uważa, że patriotyzm w tej wersji jest związany z projektem modernizacyjnym i zasadniczo zorientowany jest na przyszłość. Jeśli odwołuje się do przeszłości, to „poświęcając sporo uwagi przemilczanym dawniej opowieściom o wstydliwych, niechlubnych epizodach przeszłości”.

W tym miejscu należy jednak wycofać się do początku transformacji i przypomnieć, że to w latach 90. następuje demontaż wspólnotowych tożsamości (m.in. pracowniczej, robotniczej, chłopskiej, poza jedną – katolicką) oraz początek charakterystycznego dla neoliberalizmu procesu „prywatyzacji szczęścia”. Jasne było, że nie uda się zbudować społeczeństwa obywatelskiego bez uporania się z „widmami przeszłości”. Z literacko-kulturowej lekcji lat 90. wynikało, że rozwiązanie polega na indywidualizacji historii, fetyszystycznym stosunku do Innego, którego włączyć trzeba do zbiorowych praktyk pamięci lub wprowadzić w obręb wspólnoty, a następie wszelkie różnice upłynnić w kapitalizmie. Sytuacja gwałtownie zmieniła się, gdy w 2000 roku Gross opublikował „Sąsiadów”. Do tego momentu mogło się wydawać, że warunek osiągnięcia stabilności społeczeństwa jest skromny – wystarczy, żebyśmy w zbiorowej pamięci uwzględnili zgładzonych, a później zapomnianych Żydów. Wymowa książki Grossa uświadomiła, że problemem nie jest zapomnienie Żydów, ale to, co z nimi zrobiono: resztki powróciły jako niemożliwe do estetyzacji porozdzierane kawałki ciał, noszące ślady po prymitywnych narzędziach tortur, śmierdzące „trupim gazem” i „zapachem pieczeni”. Argumentacja Grossa dowodzi, że problemem nie jest fakt, iż w wymordowaniu żydowskiej społeczności Jedwabnego uczestniczyli Polacy, ale że byli to Polacy „zjednoczeni wspólnymi wyobrażeniami, ideami i emocjami, działający w imieniu własnej wspólnoty, słowem zanurzeni […] w tym samym poczuciu przynależności”. Powracające wraz z opisem zbrodni w Jedwabnem resztki uświadomiły zatem, że pluralistyczny projekt zawiódł, gdyż nie pociągał za sobą związku z odpowiedzialnością. W tym sensie softpatiotyzm proponujący włączanie przemilczanych ofiar do zbiorowych praktyk pamięci okazał się niewystarczający dużo wcześniej niż w 2013 roku. Kiedy organizatorzy zgromadzenia wołali: „Orzeł może”, orzeł ten był już zatem zombie po inkluzywnej wspólnocie.

Powyższy skrót z historii potransformacyjnej polityki pamięci odsłania fałszywie zdiagnozowane ukierunowanie softpatriotyzmu. Po pierwsze, dualizm przeszłość (turbopatriotzym) – przyszłość (softpatiotyzm) jest bowiem zwyczajnie nieprawdziwy. Wystarczy przyjrzeć się bliżej praktykom neoliberalnej władzy ucieleśnianym w książce przez rządy PO, by zorientować się, że zwracała się ona ku przeszłości, nie tylko chcąc łagodnie (bo bez związku z odpowiedzialnością) poszerzać kanony pamięci, ale jeszcze bardziej zależało jej na zatwierdzaniu obowiązujących, dominujących i ekskluzywnych (w sensie: wykluczających) modeli przeszłości. To dlatego za rządów PO ustanowiony zostaje Dzień Żołnierzy Wyklętych, a Bronisław Komorowski podpisuje ustawę o ochronie znaku Polski Walczącej (należy więc wyraźnie zaznaczyć, że Napiórkowski nie ma racji stwierdzając, iż na czystości symboli narodowych zależy jedynie turbopatriotyzmowi). Po wtóre: jeśli nawet softpatriotyzm odrywa się od przeszłości, to nakierowany jest nie na przyszłość, a na teraźniejszość – i to w mikroskali. Mówiąc wprost: ulubiony przez autora obraz softpatriotycznej praktyki – sprzątanie trawnika po psie – jest oczywiście ważny i jasne, wyraża troskę o publiczną przestrzeń, ale nie rozwiązuje przyzwolenia na systemowe nieegzekwowanie kodeksu pracy, nie uwzględnia przyszłościowej konfrontacji z brakiem rąk do pracy, nie uwzględnia problemu zmiany klimatycznej…

Mogłabym rozwijać tę polemikę – ale mam wrażenie, że powyższe stwierdzenia wyraźnie wskazują na największy problem książki Napiórkowskiego, którym jest sam dualistyczny podział (przy okazji którego neoliberalizm jakimś cudem łączy się autorowi z lewicą w „liberalno-lewicowy” model patriotyzmu). Przede wszystkim: dualistyczne myślenie wprowadza twarde opozycje, które być może służą uporządkowaniu i uwyraźnieniu rozważań – ale robi to za cenę sporego uproszczenia, spłaszczenia, przemilczenia złożoności i skomplikowania mechanizmów. Po wtóre: kreśląc dialektyczny obraz sporów w obrębie polskiej polityki historycznej w oparciu o dwóch największych graczy, Napiórkowski zatwierdza ich dominację.

***

Przemysław Czapliński, omawiając „Pośmiertne życie romantyzmu” Tomasza Platy – inną monografię poświęconą problemom polskiej tożsamości – napisał, iż o takich książkach „mówi się niekiedy, że są «dwa razy coś»: «coś w nich jest» i «coś w nich jest nie tak». To pierwsze oznacza, że mają rację, że chwytają jakiś prawdziwy problem, że są odkrywcze; to drugie oznacza, że wartościowe intuicje nie znalazły dobrego rozwinięcia”. Do tego zbioru dopisać chcę „Turbopatriotyzm” Marcina Napiórkowskiego. Być może słuszność mają recenzenci książki przeczuwając, iż „stanie się [ona] impulsem do dyskusji w niejednym polskim domu. Liczyć można, (może nieco naiwnie), że dzięki lekturze […] dyskusje te będą bardziej pogłębione i merytoryczne” oraz że przyczyni się do „odnalezieni[a] języka, w którym można by o tych sprawach rozmawiać – nie tylko w murach akademii, ale też w mediach, na ulicy, w domu i w warsztacie samochodowym”. Uruchomienie takiej debaty będzie faktycznym sukcesem, inspiracja do zmiany języka – zasługą nie do przecenienia. Wydaje się jednak, że aby dyskusja ta była twórcza – nie tylko ożywiona, ale i ożywcza – zacząć musi się od niezgody. Kiedy przestaniemy potakująco kiwać głowami nad uogólniającą racją o dominacji dualistycznego podziału, być może dostrzeżemy, że inne modele i alternatywne praktyki pojawiają się nie tylko jako porywające mocą utopijne nadzieje, ale także jako całkiem realne działania, budzące szacunek konkretem – w dyskursie akademickim (koncepcja pamięci wielokierunkowej Michela Rothberga, wdrożona w praktyce przez Grossa do czytania współczesnych nastrojów antymigranckich) i narracji społeczno-politycznej (przeciwstawiana prawicowej polityce historycznej lewicowa polityka futurologiczna, o której opowiadał Jan Sowa; Rok Antyfaszystowski), ale także w manifestacjach obywatelskich (Zielony Blok na Marszu Antyfaszystowskim; próba subwersywnego przejęcia prawa do narracji o historii, dokonana w czasie Czarnego Protestu). Stawką jest inny, faktycznie zwrócony ku realnym problemom teraźniejszości i przyszłości, porządek społeczno-symboliczny. Mówiący o tym „Turbopatriotyzm” byłby książką, której potrzebujemy.

 

Marcin Napiórkowski, „Turbopatriotyzm”
Czarne
Wołowiec 2019