Próżno szukać w obecnej ofercie serialowej produkcji tak bogatej w wyraziste postacie jak „Sukcesja”. Najczęstszą intencją dramatów telewizyjnych o elicie finansowej jest pokazanie jej ludzkiej twarzy, a nawet wywołanie współczucia przez wytłuszczenie skomplikowanych relacji, w jakie jej przedstawiciele są uwikłani. Twórca „Sukcesji”, Jesse Armstrong, proponuje coś odwrotnego: a gdyby się okazało, że bogaci są dokładnie tacy, jak nam się wydaje – okrutni, brutalni i rozpuszczeni? Czy bylibyśmy w stanie im wybaczyć, a nawet ich polubić?
Współczesna grecka tragedia wyprodukowana przez HBO na razie składa się z dwóch aktów (sezonów) przedstawiających losy rodziny Royów. Słowo roy w języku normandzkim oznaczało króla, co oczywiście w „Sukcesji” nie jest przypadkowe. Serial uwodzi humorem, co odcinek serwując multum organicznych one-linerów, ale okazują się one tylko przystawką w uczcie dla pożeraczy wieloodcinkowych fabuł. Wszystko jest tu znajome, jednak sposób podania i przyprawienia sprawia, że zadowolone będą nawet najbardziej wyrafinowane podniebienia.
Jeśli miałbym porównać „Sukcesję” do innego dzieła o podobnej magnificencji, odwołałbym się nie do filmowej trylogii „Ojca chrzestnego”, którą tak zręcznie małpują twórcy serialu, czy do „Hamleta”, w którym młody dziedzic zmaga się wciąż z widmem ojca. Nie sięgnąłbym też do „Króla Leara”, archetypowej opowieści o dziedziczeniu, ani do „Księcia” Machiavellego, bo przecież knowania bohaterów nie doprowadzają ich do celu, a tym bardziej go nie uświęcają. To dosyć oczywiste inspiracje dla serialu, o których warto będzie jeszcze wspomnieć, ale gdy o nim myślę, kojarzy mi się najbardziej z „Odą na urnę grecką” Johna Keatsa.
Chociaż tematem wiersza jest nieprzemijalne piękno sztuki, sytuacja w nim przedstawiona bardzo przypomina tę rodziny Royów. W utworze Keatsa celebracja życia – wiecznie kwitnące kwiaty i zielone drzewa, będące świadkiem niespełnionej miłości podczas Dionizji – odmalowana jest na ceramicznym, kruchym naczyniu. Ta ilustracja może kojarzyć się z koncepcją „decydującego momentu” Henriego Cartier-Bressona, według której najpiękniejsza chwila to ta, której ulotność uchwycona jest na zawsze w jednym kadrze, a moment uwieczniony o ułamek sekundy wcześniej czy później nie byłby tak wyjątkowy. Keats opisuje zakochanego mężczyznę biegnącego za ukochaną, w „Sukcesji” zaś uchwycone został oczekiwanie Royów, aż zwolni się miejsce na tronie. Dla ludzkich postaci na urnie czas nie istnieje, w serialu natomiast jego upływ wywołuje coraz większy rozkład relacji, bo przecież bohaterowie tkwią unieruchomieni w tych samych miejscach. Gdy upragniony moment nadejdzie dla któregoś z Royów –ojciec kiedyś umrze – nie będzie smakować tak słodko.
Ilekroć myślę o czwórce dzieci Logana Roya, wyobrażam sobie ich właśnie jako taki malunek na nietrwałej powierzchni, która w każdej chwili może roztrzaskać się na tysiące kawałków. Dopóki żyje ojciec, potencjalni dziedzice pozostają wiecznie niedojrzali, ale dzięki temu mogą czuć się bezpiecznie – z kolejnych kłopotów zawsze wyciągną ich pieniądze tatusia. Przez obydwa sezony serialu Royowie wciąż błądzą, poszukując tego niewiadomego czegoś, co uczyni z nich odpowiedzialnych dorosłych w oczach ojca. Są piękni, pewni siebie, wygadani – tę ich stronę pokazują szczególnie okładki magazynów czy konferencje prasowe, ale czas płynie, młodość nie trwa wiecznie, a popełniane błędy są coraz poważniejsze.
Wszechobecny rozkład najlepiej obrazuje pierwszy odcinek drugiego sezonu: rezydencja Royów, tak wspaniale wyglądająca po remoncie, nie nadaje się do zamieszkania, bo unosi się w niej okropny smród. Okazuje się, że za prace remontowe Logan zdecydował się zapłacić mniej i wściekła ekipa wepchnęła mu do komina worek z szopami, by tam się rozłożyły. Obraz wyciągniętych z worka szopów powinien kontrastować z ucztą z owoców morza czekającą na stole, ale jedne i drugie, przesiąknięte tym samym zapachem zepsucia, lądują obok siebie na śmietniku. Zamiast homarów rodzina je pizzę, co z kolei ukazuje głęboko skrywaną przez Loganaa tęsknotę za prostszym życiem. Dzięki własnej determinacji wyrwał się z biedy w szkockim Dundee, zamieszkał w Kanadzie i w ciągu kilkudziesięciu lat dorobił ogromnej fortuny, szefując Waystar Royco. Zadłużona firma jest jego jedyną miłością.
Roy nie jest pierwszym bogaczem, który szuka oszczędności nie tam, gdzie trzeba. Nie jest też pierwszym władcą, któremu tak trudno rozstać się z władzą. Cała zabawa polega na tym, że nie wiadomo, kto będzie następcą. Ciągłe manipulacje Logana, tak jak zręczne manewrowanie między bohaterami samych twórców serialu, stanowią zasłonę dymną. Czy sukcesorem imperium zostanie najstarszy syn, Connor, jedyne dziecko Roya z pierwszego małżeństwa, do bólu naiwny i oderwany od rzeczywistości? Czy Kendall, pojawiający się na okładkach „Forbesa”, uzależniony od używek egocentryk? A przecież następni w kolejce są nieustannie ironizujący, momentami okrutny (i niesamowicie zabawny) Roman i najmłodsza Siobhan (Shiv), liberałka, której poglądy zmieniają się zależnie od stawki w grze. Otaczają ich głodni zysku i próżni krewni, partnerzy oraz współpracownicy, ukrywający swoje prawdziwe zamiary za fasadą pochlebstw. Jeśli ktoś liczy na jakiś promyk światła wśród tylu czarnych charakterów, srogo się rozczaruje – w tym serialu nie ma pozytywnych bohaterów. A mimo to ciężko jest się od niego oderwać.
„Sukcesja” to saga rodzinna idealnie skrojona na dzisiejsze czasy – podczas gdy ciągle słuchamy o oszczędzaniu i dbaniu o środowisko, bogaci przybywają prywatnymi samolotami i jachtami na szczyty klimatyczne, by pouczać maluczkich o kontroli i zaciskaniu pasa. Kręcony w pięknych wnętrzach i sceneriach serial demonstruje, jak różne życia można wieść na tej samej planecie. Royowie latają na polowania na Węgry, by strzelać do dzików wypuszczanych wprost pod lufy ich dubeltówek, na odwyk wybierają odległą Islandię, a kiedy muszą oddać się rozważaniom, płyną jachtem do Chorwacji. Jeśli już być smutnym, to w eleganckim ubraniu, ze szwajcarskim zegarkiem na nadgarstku.
Obok smutku bohaterowie „Sukcesji” odczuwają przede wszystkim samotność. Kiedy w końcowych ujęciach odcinków szeroki kadr potęguje ich odizolowanie i poczucie niezrozumienia, od razu wraca wspomnienie sceny z Michaelem Corleone przy rodzinnym stole pod koniec drugiego części „Ojca chrzestnego”. Od trylogii Coppoli serial zapożycza nie tylko upodobanie do odmierzania czasu kolejnymi imprezami, podobieństw do najsłynniejszej mafijnej rodziny jest więcej: Kendall to przecież nieokrzesany Santino, który przedwcześnie umiera (tu symbolicznie), zgubiony przez swoje słabości. Romana, podobnie jak Connie, mało kto traktuje poważnie, Shiv przypomina właśnie Michaela, który niespodziewanie postanawia dołączyć do rodzinnego interesu, a Connor niczym Fredo niezdolny jest do pełnienia w rodzinnym biznesie innej niż symboliczna funkcji.
Ponieważ dzieci Logana Roya nigdy nie dorastają, zatargi z przeszłości pozostają wciąż żywe, a każde świństwo można uzasadnić, bo – znów jak w „Ojcu chrzestnym” – to nigdy nic osobistego. Szorstkość i egoizm w interesach ojciec przeniósł na życie osobiste, co miało ogromny wpływ nie tylko na jego relacje z dziećmi, ale także na to, jak rodzeństwo traktuje siebie nawzajem. Kiedy Kendall, „zepsuty robot” (jak nazywa go jeden z braci), natrafia na idealną partnerkę, ojciec niszczy ten związek, by nadal sprawować kontrolę nad synem. Ich relacja polega na ciągłym burzeniu i odbudowywaniu, a każda próba buntu jest tłumiona. Fakt, że Kendall wciąż się podnosi, jest świadectwem jego niezwykłej woli przetrwania. Tak jak Hamlet wydaje się on prawowitym dziedzicem, od początku przecież szykowany jest do tej roli. Dlaczego zatem nie obejmuje tronu? Odpowiedź na to pytanie daje sam król w ostatnim odcinku drugiego sezonu.
Wcielający się w tę postać genialny Brian Cox błyskawicznie przechodzi z pozowanej elegancji w zwierzęcą furię, pokazując Logana jako drapieżnika, który poluje już tylko dla przyjemności i ewidentnie tęskni za czasami, kiedy zabijał, by żyć. Wychodząc na pierwszy plan w drugim sezonie, Cox wyraźnie przyćmiewa resztę obsady. Warto wspomnieć jednak o dwóch kreacjach: Jeremy’ego Stronga w roli Kendalla oraz Matthew Macfadyena. Strong tworzy wielowymiarową postać, brawurowo miotając się między frustracją, pewnością siebie i rezygnacją. Dzięki temu bardzo przekonująco przedstawia przemianę swego bohatera. Macfadyen jako Tom, mąż Shiv, jest jednocześnie okrutny i pierdołowaty, samotny i wyniosły. Nadaje temu błyskotliwemu idiocie ludzki wymiar, czyniąc z niego bohatera najbardziej godnego współczucia.
Postaci „Sukcesji”, nawet jeśli odrobinę przerysowane, fascynują tak, jak fascynują zła inwestycja miliardera czy skandal z udziałem celebryty. Sporym uproszczeniem byłoby jednak twierdzenie, że to brak zaangażowania emocjonalnego widzów, a może wręcz Schadenfreude czerpana z kolejnych upadków Royów czynią ten serial godnym najwyższych pochwał. Można tu mówić także o resentymencie klas niższych, swego rodzaju samozadowoleniu widzów, utwierdzających się w przekonaniu, że bogactwo prowadzi do zepsucia. Równie dobrze można oskarżyć serial o przesadne emanowanie owym bogactwem, chociaż trudno wyobrazić sobie obraz współczesnej elity bez imponujących wnętrz i pięknych zdjęć.
„Sukcesja” to opowieść o władzy i pieniądzach, ale też o relacjach międzyludzkich. Żaden bohater tej historii nie jest szczęśliwy, chociaż trudno zrozumieć dlaczego. Imperium Royów znajduje się w stanie permanentnego zagrożenia, co jest przecież immanentną cechą imperiów. Chociaż Logan lubi określać swoją rodzinę barbarzyńcami – może w głębi serca nadal siebie za takowego uważa – to właśnie oni piastują władzę, przeciwko której wzniecane jest powstanie. Wszelkie starcia, w jakie angażują się Royowie, nie wiodą na szczyt, to walka o utrzymanie kontroli. Michael Norton z Harvard Business School przeprowadził badanie, według którego nieszczęście bogatych wynika z ciągłego porównywania się nie tylko z innymi, ale także ze sobą z przeszłości.
Walka z własnym duchem nie służy Loganowi i jego dzieciom. W pewnym sensie „Sukcesja” to przestroga przed życiem pozbawionym aspiracji, w którym spadek w wysokości pięciu milionów dolarów jest powodem do żartów. W świecie ogromnego bogactwa nie ma potrzeb, są tylko zachcianki, które młodzi Royowie błędnie pojmują jako te pierwsze. Przecież piastowane przez nich posady, premie i luksusy powinny być spełnieniem marzeń. Tymczasem oni, widząc, jak nieszczęśliwy jest ich ojciec, i tak chcą zająć jego miejsce. Po co? Na to pytanie nie ma zadowalającej odpowiedzi.
„Sukcesja”
twórca: Jesse Armstrong
HBO