Yoav, główny bohater „Synonimów”, jest żydowskim imigrantem, a jego imigracja ma przede wszystkim charakter kulturowy i klasowy. Eksodus z Izraela do Francji uosabia potrzebę odrzucenia pierwotnej tożsamości narodowej i równoczesną chęć przynależności do paryskiej inteligencji. „Synonimy”, nagrodzone na tegorocznym Berlinale Złotym Niedźwiedziem, nie opowiadają jednak o „europejskim śnie” wszystkich podobnych Yoavowi. Obraz Nadava Lapida to przede wszystkim film o niemożliwych do zrealizowania aspiracjach i pozornej tolerancji starej Europy.
Yoava poznajemy, kiedy wkrada się do opuszczonego bogatego paryskiego mieszkania. Przemarznięty, próbuje ogrzać się w wannie. Ciepła kąpiel sprawia, że po chwili zaczyna się onanizować. W tym samym czasie ktoś kradnie jego ubrania. Sytuacja, w którą wrzuceni zostają widzowie, świetnie nakreśla, kim jest Yoav i do czego dąży. Młodemu Izraelczykowi nie zależy na tym, żeby obrabować mieszkanie, woli przez chwilę poczuć się niczym Francuz z wyższych sfer. Jego erotyczne uniesienie jest więc podnietą dotyczącą innego życia – życia w samym sercu europejskiej kultury.
Yoava szczególnie trapią jego nieeuropejska narodowość i etniczność. Co prawda Izrael pretenduje do miana państwa zachodniego, ale choćby z racji swojego położenia na Bliskim Wschodzie jest jedynie połowicznie zaangażowany w mainstreamową politykę europejską i światową – a przynajmniej tak odczuwa to zwykły obywatel pokroju Yoava. Na dodatek władze Izraela szczególną wagę przykładają nie do rozwoju kultury, ale do tego, by każdy wiedział, jak sprawnie obsługiwać karabin. Według reżysera filmu także z tego powodu naród, od którego zaczęło się formowanie kultury judeochrześcijańskiej, a więc w znacznym stopniu także kultury zachodniej, sytuuje się na jej obrzeżach.
Nagi, zmarznięty i bezbronny Yoav szuka pomocy. Po symbolicznym zrzuceniu żydowskiej skóry bohater chce odziać się tak, jak przystało na francuską klasę wyższą. Wesprą go Emile i Caroline, para młodych paryżan zajmujących w hierarchii społecznej pozycję, do jakiej Yoav aspiruje. Ich przestronne mieszkanie uosabia tradycję i nowoczesność intelektualnej arystokracji. Emile i Caroline darzą Yoava zainteresowaniem, ogrzewają go własnym ciałem, dają ubrania i pieniądze. Główny bohater szczególnie upodoba sobie jeden podarunek – nieco ekstrawagancki, przypominający werterowską kamizelkę, musztardowy płaszcz, który będzie nosił niczym emblemat swojego „europejskiego snu”. Z czasem jednak obiecująca relacja pomiędzy trojgiem młodych ludzi sprowadzi się przede wszystkim do uprzedmiotowienia imigranta.
„Synonimy” nie szczędzą razów nikomu – oskarżają zarówno starą Europę, jak i Izrael. Lapid w kilku scenach, w których wraca na Bliski Wschód, szyderczo wyśmiewa zmilitaryzowaną rzeczywistość, w której nawet piosenki grane są na karabinach, a kolejne takty odmierza się wystrzałami. W tej groteskowej diagnozie „Synonimy” przypominają świetny „Fokstrot” Samuela Maoza – co dowodzi, że twórcy z Izraela coraz chętniej mówią o kondycji swojego państwa w ironicznym tonie.
Jednocześnie Lapid pokazuje, że wyparcie swojej tożsamości nie rozwiązuje problemu. Ostentacyjna niechęć Yoava do używania języka hebrajskiego jest równie żałosna, co strzelanie w rytm „Je ne veux pas travailler”. Co ciekawe, w tym przypadku reżyser korzysta ze swoich doświadczeń: Lapid po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej wyjechał do Paryża i przeciął większość łączących go z Izraelem więzów. W filmie nie brakuje więc autorefleksji i autoironii. Wyjęte wprost ze wspomnień Lapida są również sceny, kiedy bohater przemierza paryskie ulice i podczas spacerów utrwala dziesiątki synonimów francuskich słów. Wszystko po to, żeby jego leksyka była wykwintna, bogata i pełna erudycji. Ten językowy nadmiar sprawia, że Yoav układa głównie barokowe i grafomańskie frazy. Fragmenty te przypominają „Żyć własnym życiem” Jeana-Luca Godarda, którego ważny element również stanowiły słowno-muzyczne i wizualne eksperymenty.
Korzystając ze spuścizny Nowej Fali, izraelski reżyser z jednej strony uwypukla potencjalną porażkę Yoava w dążeniu do awansu społecznego, z drugiej zaś krytykuje pozorny namysł społeczny legendarnego nurtu. Ktoś może spytać: „Jak to pozorny? Przecież Godard był ideowym lewicowcem popierającym między innymi ruchy rewolucji 1968 roku”. To prawda, –jednak konkretny człowiek ze swoimi codziennymi problemami niknął u Godarda gdzieś pośród morza eksperymentów i abstrakcyjnych rozważań egzystencjalnych. Inwariant nowofalowego podejścia do świata, według Lapida, wyrażają Emile i Caroline. Para jest zaciekawiona Yoavem jako interesującym zjawiskiem, swoistym kuriozum, egzotyczną zabawką erotyczną. Oboje, chociaż spędzają z głównym bohaterem niemal każdą chwilę, chcą być ślepi na jego problemy. Szczególnie dobrze widać to, kiedy Caroline odwiedza Yoava w jego obskurnym, małym mieszkanku, w którym młody mężczyzna codziennie spożywa ten sam najtańszy posiłek i śpi w byle jakim łóżku. Dziewczyna zachowuje się tu niczym turysta w skansenie, wszystko ją ciekawi i fascynuje – wreszcie może dotknąć biedy, o jakiej do tej pory czytała tylko w książkach!
Film zmienia ton dopiero, gdy nie patrzymy na Yoava przez pryzmat Emile’a i Caroline. W tych scenach Lapid odkrywa przed nami ordynarne oblicze codzienności (m.in. samotność bohatera w jego mieszkaniu; absurdalny proces otrzymywania obywatelstwa francuskiego; drobne kradzieże dokonywane przez Yoava). To również momenty, podczas których „Synonimy” ujawniają humanistyczny nerw, znany z filmów Roberta Bressona. U francuskiego reżysera jednostka często bywała upodlona przez mizerię rzeczywistości, przez innych ludzi i przez system – a wszystkie te doświadczenia sprawiały, że w ostateczności zyskiwała na znaczeniu. Jej losy, pełne smutku, zagubienia i nieprzystosowania, zaczynały nas naprawdę obchodzić.
Pod podszewką fabuły „Synonimy” rozwijają więc kinofilski dialog z francuskimi klasykami lat 50. i 60., ale ów dialog nie ma na celu autotematycznego zachwytu nad dorobkiem kinematografii. Wręcz przeciwnie: nawiązania do Godarda czy Bressona są dowodami oskarżającymi pozorną tolerancję w procesie wytoczonym starej Europie. Ta w rzeczywistości niechętnie pozwala, by inni zasmakowali społecznego i klasowego awansu.
Reżyser „Synonimów” zwraca uwagę, że gwałtowne pragnienie zmiany tożsamości kulturowej nie zawsze może zostać zrealizowane – a przeszkadza w tym najbardziej niezbywalna część nas, czyli ciało. Dzięki ciału Yoav zyskuje zainteresowanie Emile’a i Caroline, ale również z powodu ciała nie jest w stanie spełnić swojego marzenia o wtopieniu się w paryski tłum. Podobnie jak w „Uciekaj!” Jordana Peele’a, w „Synonimach” ujawnia się nowe oblicze rasizmu. Yoav nie jest wprost dyskryminowany: nikt nie zabrania mu korzystać z przestrzeni publicznej; nikt nie każe mu wracać do kraju (poza jego ojcem); ba, bohater z dość dużą łatwością potrafi swoją osobą zainteresować innych. Wszystko jednak sprowadza się do patrzenia na Yoava jako na obiekt. Dla Emile’a główny bohater jest obiektem romantycznym, dla Caroline erotycznym, a dla fotografa pornograficznym. To dojmujące uprzedmiotowienie, odarcie z tożsamości wynika z patowej sytuacji, do jakiej doprowadził niejako sam Yoav. Bohater „Synonimów” nie chce już być Żydem, wyzbywa się więc swojego języka i tradycji – ale jednocześnie nie ma narzędzi, by się stać pełnoprawnym członkiem paryskiego społeczeństwa. Dla takich jak Emile i Caroline pozostaje więc tylko orientalnym produktem z zewnątrz: kimś, kogo się pożąda, ale kimś, kto nie ma prawa być im równy.
Jedynym wyjściem, zdaje się mówić Lapid, jest szczery kosmopolityzm oparty na świadomej kontestacji i jednoczesnej afirmacji opuszczonego „tam” i zastanego „tu”. Odmowa życia w rodzimym kraju oraz rezygnacja z narodowego języka nie może doprowadzić do pełnego wyzbycia się pierwotnej tożsamości. I odwrotnie: sam fakt zamieszkania w Paryżu i posługiwania się językiem francuskim nie uczyni kogoś rdzennym Francuzem. Co nie znaczy, że jednostka nie ma prawa korzystać z dobrodziejstw tamtejszego systemu i kultury.
Akt świadomej autokreacji nie jest w stanie w sposób wystarczający sprostać problemom rozdartej tożsamości. Może jednak pomóc je naświetlić oraz ukazać hipokryzję Izraela i zachodniej Europy. A jednocześnie owo samostanowienie daje nadzieję na to, że każdy ma szansę być sobą: niezależnie od tego, skąd pochodzi, gdzie mieszka, jakim językiem o sobie mówi.
„Synonimy”
reż. Nadav Lapid
premiera: 11.10.2019