Widmo globalnej katastrofy klimatycznej krąży nad światem. Co prawda krąży już od dłuższego czasu, jednak w ostatnich latach temperatura dyskusji na ten temat wzrasta współmiernie do podnoszącego się poziomu emisji gazów cieplarnianych. Jak wynika z raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu, na zatrzymanie globalnego ocieplenia na poziomie 1,5 stopnia Celsjusza (względem epoki przedprzemysłowej) mamy czas do 2030 roku. Jeśli podgrzejemy Ziemię mocniej, skutki będą dramatyczne. Perspektywą zbliżającego się końca, związanego bezpośrednio z procesem zmian klimatycznych, zainteresował się Paweł Łysak, który w Teatrze Polskim w Bydgoszczy przygotował spektakl „Trump i pole kukurydzy”. W przedstawieniu, zrealizowanym na podstawie tekstu Artura Pałygi, reżyser nie tyle szuka sposobów na uratowanie ludzkiej cywilizacji, ile skupia się na analizie kondycji Zachodu, który na skutek niepohamowanej żądzy zysku doprowadził siebie i Naturę do stanu krytycznego.
Na scenie Teatru Polskiego umieszczono imponujących rozmiarów konstrukcję z pleksi składającą się z czterech pomieszczeń. To dom-schron, nazwany przez jego mieszkańców KS, czyli Koniec Strachu. Jego centralny punkt stanowi realistycznie zaprojektowana kuchnia, obok znajdują się prowizoryczna sypialnia wraz z garderobą i pomieszczenie przypominające saunę. Jednak najbardziej interesujący w tej osobliwej kompozycji architektonicznej jest bez wątpienia pokój wypełniony bujną roślinnością – rodzaj domowej dżungli, mieniącej się w jasnym świetle różnymi odcieniami zieleni. Chociaż wszystko to wydaje się swojskie i przytulne, to wysokie, przeźroczyste ściany budzą jednocześnie skojarzenia ze szczelnie zamkniętą klatką. Jak się później okaże, ambiwalencja została wpisana zarówno w naturę budynku, jak i nastrój wykreowanej na scenie rzeczywistości, rozpiętej gdzieś pomiędzy atmosferą rodzinnego spotkania a – spowodowaną przeczuciem zbliżającej się apokalipsy – egzystencjalną melancholią. Estetycznie wysmakowana i funkcjonalna scenografia autorstwa Roberta Rumasa w ciekawy sposób problematyzuje granicę między prywatnym a publicznym. Przestrzeń domu potraktowano jako miejsce, gdzie owa granica zostaje zniesiona – sceniczne wnętrze jest zarówno strefą odpoczynku, jak i politycznego sporu. Można w nim swobodnie popijać kawę, ale przygotowując obiad, trzeba także podjąć decyzję dotyczącą jedzenia mięsa, a to, jak pokazują twórcy, nie będzie nigdy wyborem ideologicznie neutralnym.
Czy bohaterowie spektaklu są ostatnimi mieszkańcami Ziemi? Intuicja dotycząca ich niejednoznacznego statusu pojawia się już w otwierającej spektakl scenie, w której dwóch mężczyzn ubiera białe kombinezony i opuszcza dom, by wkroczyć w przestrzeń ustawionej na scenie widowni. W dłoniach trzymają dozowniki służące do oprysków i niespiesznie polewają wodą kolejne rzędy widzów. Podglądam reakcje osób siedzących obok mnie – niektórzy wydają się nieco poirytowani tak bezpośrednią interakcją, większość jednak chichocze, śledząc z rozbawieniem kolejne etapy tej procedury. Trudno powiedzieć, czy jako publiczność stanowimy próbkę hodowli eksperymentalnego rodzaju ludzi przeznaczonych do przetrwania, czy odgrywamy raczej niepotrzebne chwasty zaburzające równowagę ekosystemu.
Dobrym duchem wyobrażonego na scenie miejsca, a jednocześnie najważniejszą postacią przedstawienia jest Szamanka (Małgorzata Trofimiuk). To pośredniczka między światem ludzi i roślin, która uświadamia pozostałym mieszkańcom domu, że o rzeczywistości należy zacząć mówić inaczej niż dotychczas. Jeśli bowiem istnieje jakakolwiek szansa na ocalenie Ziemi, polega ona przede wszystkim na zmianie myślenia o miejscu, jakie zajmuje na niej człowiek. Trzeba go czym prędzej wypchnąć z centrum na peryferia. Niewykluczone jednak, że słysząc takie stwierdzenie, kobieta pozostałaby wobec niego sceptyczna – przez cały spektakl stara się bowiem uświadomić swoim towarzyszom, że nie istnieje (i nigdy nie istniało) żadne centrum. Orędowniczka zniesienia międzygatunkowych granic snuje opowieść o symbiotycznej relacji ze światem, o życiu jako procesie biologicznym, któremu na równych prawach podlegają wszelkie istniejące na Ziemi formy bytu. Niemal automatycznie budzi skojarzenia z postacią Janiny Duszejko, bohaterką powieści Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych” – Szamanka także bardziej niż spotkania z ludźmi ceni sobie kontakt z przyrodą, co w połączeniu z żywiołową postawą i drobnymi dziwactwami dla niektórych mogłoby stanowić pretekst do przyklejenia jej łatki „ekoterrorystki”. Spoglądanie na świat oczami osoby wykraczającej poza społeczną normę pozwala też dostrzec rzeczy na pierwszy rzut oka niewidoczne – utrwalone relacje władzy i rozmaite mechanizmy wykluczania.
Spektakl jest kolażem mniej lub bardziej fabularnie powiązanych ze sobą scen, a obrana przez twórców strategia dramaturgiczna ma na celu budowanie narracji w oparciu o silne opozycje znaczeniowe. W wielu sekwencjach kobiety grają dyskutujące z mężczyznami aktywistki i wolontariuszki, które argumentują na rzecz unieważnienia retoryki zysku i podboju: przekonują innych o sensie budowania tamy na rzece w afrykańskiej wiosce czy wyjaśniają związki między suszami a konfliktami zbrojnymi. Wobec prowadzonej przez nie narracji mocno sceptyczni są oczywiście tytułowy Trump (Mateusz Łasowski) oraz Źli Biali Faceci (Damian Kwiatkowski i Mateusz Łasowski), rozkoszujący się smakiem autorytetów, zakazów i jasnej hierarchii płci.
Jednym z ekwiwalentów eksponowanej przez twórców różnicy między kobietami i mężczyznami jest forma języka, którym posługują się przeciwstawiane sobie grupy. Bohaterki rozmawiają językiem podporządkowanym empatii oraz trosce o dobro innych. Mowa mężczyzn wpisuje się natomiast w dyskurs dominacji i podboju. O ile niewypowiedziany wprost postulat stworzenia nowego języka wywołuje ważne pytania o siłę kulturowych norm, którym podlega społecznie akceptowany sposób komunikacji, to zabieg tak jaskrawego przeciwstawienia sobie wartości przynależnych kobietom i mężczyznom budzi wątpliwości. Przede wszystkim dlatego, że przedstawienie ewidentnie stawia sobie za cel opowiedzenie o skomplikowanych dramatach współczesności, przy czym samo składa się ze scen operujących mocno uproszczonymi myślami. Krytyka kapitalistycznych koncepcji urządzenia świata i zagadnienia związane z wpływem polityki klimatycznej na stabilność współczesnych społeczeństw to tematy, których oczywiście nie sposób wyczerpująco zanalizować podczas dwugodzinnego przedstawienia. Rozwiązaniem tego problemu nie wydaje się jednak gest ustawienia jego problematyki w ramach opozycji, możliwych do streszczenia jako: zdolna do poświęceń wolontariuszka vs. chciwy miliarder, opiekuńcze kobiety vs. okrutni mężczyźni, wyzyskiwani Afrykańczycy vs. obojętni Europejczycy.
Bydgoski spektakl w swych najsłabszych momentach przypomina chaotyczną prezentację katalogu win kapitalistycznych społeczeństw, natomiast w najmocniejszych z powodzeniem oddaje trudno definiowalny niepokój ludzi niemających pojęcia, co z „tym wszystkim” zrobić. Najlepszy jest właśnie wtedy, kiedy nie stara się nikogo oskarżać, a proponuje wgląd w pokrętne emocje bohaterów. Jak w scenie, w której kobieta nazywana Bazylią (świetna Dagmara Mrowiec-Matuszak) – typ business woman w średnim wieku – staje rozedrgana w padających na scenie strugach teatralnego deszczu i wygłasza monolog o rozczarowaniu sobą i światem. Myśli formułuje z trudem. Czy sama także przyczyniła się do kryzysów rozgrywających się w różnych częściach globu?
Choć bohaterowie sztuki prezentują raczej personifikacje ogólnych idei, to dzięki przekonującemu aktorskiemu zaangażowaniu nie stają się wcale figurami pozbawionymi indywidualizmu. I wnoszą spory potencjał komiczny! Dobrym kontrapunktem dla fragmentów przedstawienia prowadzonych w poważniejszym tonie są zwłaszcza tyrady Trumpa wygłaszane w ramach burzliwych sporów prezydenta z kukurydzą. Epizody z udziałem tytułowego bohatera przedstawiają paniczne reakcje polityka na naukowe doniesienia o inteligencji roślin. W ich kontekście Trump zaczyna traktować kukurydzę jako perfidnego wroga, który przyczynia się do ocieplenia klimatu w celu pozbycia się ludzkości…
Jeśli Artur Pałyga i Paweł Łysak dostrzegają w ogóle cień szansy na ocalenie ludzkiej cywilizacji, to upatrują ją w sferze sacrum – przestrzeni magii i rytuału, o której bohaterki rozmawiają w końcowej części spektaklu. To istotne, że fragmenty te, choć wypowiadane bez cienia kpiny, nie mają w sobie także nic z rewolucyjnych manifestów. Marzenia o stworzeniu ludzko-drzewno-kwietno-grzybnej sieci opowiadane są raczej jak migotliwy sen – piękny i pożądany, a jednocześnie niemożliwy do spełnienia. Twórcy dystansują się więc wobec możliwych oskarżeń o przesadną naiwność w kontekście prezentowanych na scenie scenariuszy przyszłości. Ale kwestia rozstrzygnięcia tego, czy rzeczywiście pochodzą one z krainy niemożliwości, to już temat na zupełnie inny spektakl.
Artur Pałyga, „Trump i pole kukurydzy”
reżyseria: Paweł Łysak
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Konrad Parol
wideo: Tamara i Piotr Wyrzykowscy
muzyka: Stefan Węgłowski
światło: Robert Łosicki
Teatr Polski w Bydgoszczy
premiera: 16.02.2019