Siódmego grudnia 2017 roku w parlamencie australijskim przytłaczającą większością głosów przeszedł projekt ustawy dopuszczającej śluby osób tej samej płci. Celebrowano miłość. „Jesteśmy jednością, jesteśmy większością” – skandowali parlamentarzyści. „Co za dzień na miłość” – powtarzał premier Malcolm Turnbull. Na chwilę zapomniano o rutynowym sposobie uprawiania polityki – przejmowaniu i dzierżeniu władzy za wszelką cenę. Parlamentarzyści z prawa i z lewa klaskali w dłonie, wiwatowali, płakali. Dwa dni później, 9 grudnia, w tygodniku „The Saturday Paper”, ukazał się list-manifest irańsko-kurdyjskiego dziennikarza i poety Behrouza Boochaniego (ur. 1983), „A Letter from Manus Island”, w którym pisał o współzależności ludzki (i zwierząt) od
Uczucia przyjaźni.
Uczucia współczucia.
Poczucia towarzystwa.
Poczucia sprawiedliwości.
I uczucia miłości.
List ten szybko uświadomił opinii publicznej, że dla większości wychwalającej miłość w parlamencie, słowo „miłość” jest tabu w przestrzeni australijskiego życia publicznego. Przez dwadzieścia dwa dni, od 31 października do 23 listopada 2017 roku, Boochani wraz z 600 współwięźniami protestował na wyspie Manus Island (będącej częścią Papui-Nowej Gwinei) przeciw polityce rządu australijskiego wobec uchodźców. Rząd australijski zdecydował o przemieszczeniu ich do trzech innych obozów (East Lorengau, Hillside i West Haus). Trzydziestego pierwszego października otworzono drzwi, strażnicy opuścili posterunki. Uchodźcy pozostali na miejscu. Wybrali wolność, która oznaczała brak jedzenia, brak wody, brak bezpieczeństwa. W ten sposób stawiali opór biurokracji tylko własnymi ciałami i w ten sposób stworzyli siebie na nowo – przestali być uchodźcami, przedmiotami przerzucanymi z jednego obozu do drugiego. „Nasz opór był epopeją miłości” – pisał Boochani.
Pokojowo protestujący przemycali do więzienia – z pomocą mieszkańców Papui i obywateli Australii – niewielkie porcje żywności. Jedzeniem dzielili się z psami, które towarzyszyły im w proteście. „Karmienie ich było koniecznością. Zasady te odnosiły się także do chorych; teraz dbaliśmy o nich bardziej niż kiedykolwiek wcześniej”. Współczucie, troska, dbanie o siebie nawzajem, miłość – wszystkie te uczucia i postawy przepełniają książkę Boochaniego „No Friend But the Mountains”, za którą niedawno otrzymał Victorian Premier’s Prize for Nonfiction, najważniejszą nagrodę literacką w Australii.
Książka Boochaniego pokazuje, jak silnie współzależymy od innych – nigdy by nie powstała, gdyby nie wysiłek wielu ludzi. Boochani od chwili, gdy znalazł się na Manus, zaczął opisywać warunki, w jakich się znalazł. Janet Galbraith, która koordynowała grupę piszących uchodźców Writing Through Fences, w 2014 roku skontaktowała się z Boochanim. Wspierała jego pisarstwo i wraz z Arnoldem Zablem przedstawili jego twórczość (filmy, poezję, reportaże) w PEN International; Moones Mansoubi w 2015 roku zaczął tłumaczyć dziennikarskie teksty Boochaniego. Jego tłumacz, Omid Tofighian, wspomina, że „Tłumaczenie [«No Friend…»] jest prawdziwie wspólnym, wieloperspektywicznym projektem”. Kontaktował się on z Boochanim zwykle poprzez pozostawione głosowe lub tekstowe wiadomości na WhatsApp (internet na Manus jest bardzo słaby, nie było możliwości bezpośredniej konwersacji). Autor napisał książkę nie na papierze albo komputerze, ale wystukując kciukiem litery na telefonie i wysyłając fragmenty w postaci setek wiadomości tekstowych zwykle Mansoubiemu. Ten z kilku fragmentów konstruował rozdział i wysyłał Tofighianowi. Boochani przyznaje, że WhatsApp jest jego biurem. Nie mógł ufać papierowi – kilkakrotnie ktoś ukradł jego rzeczy. Wersję angielską Tofighian czytał na głos Mansoubiemu, który śledził wzrokiem oryginalny tekst w języku perskim. Po konsultacjach i zmianach przesyłali go Boochaniemu, który nanosił poprawki.
Rozdział „Chanting of crickets, ceremonies of cruelty”, który pierwotnie ukazał się w magazynie „Island”, rozpoczyna wiersz, po nim pojawia się proza, banalna proza życia: „Ta noc. Ta noc, o której mówię, jest nocą, kiedy miałem konwulsje spowodowane bólem zęba. Waliłem wielokrotnie głową o metalową strukturę z łazienką”. Czy pomyśleliście, że w obozach dla uchodźców ludzie cierpią z powodu bólu zęba? Jak sobie z nim poradzić? Ile można walić głową w metalową ścianę?
W tle półprzytomny strażnik, Papuańczyk, siedzi oparty o kontener, żuje kijek w ustach. Świerszcze grają, a Boochani przypomina sobie, że w dzieciństwie był zwinny jak kot. Wskakuje na dach, przyczajony obserwuje obóz, przytula się do liści drzewa kokosowego. Opisuje swoje myśli, swoje ciało, które zawisa niczym małpa. Tak samo chwyta gałęzie drzewa, aby nie upaść – choć nie jedną, a dwoma rękoma. Czytam opisy ekspedycji na dach i czuję, że jestem z nim, siedzę na tym dachu tuż za nim. Patrzę mu przez ramię na strażnika i pomału obracające się śmigła wentylatora pod sufitem metalowych struktur zawierających łazienkę. Nasłuchujemy. Świerszcze, ocean, noc. Tylko mistrzowsko poprowadzona narracja jest w stanie przenieść czytelnika siedzącego w zatłoczonym pociągu, w którym kaloryfer grzeje niemiłosiernie, na świeże powietrze, na dach obozowego budynku. Zaczyna czuć tę wolność, chwilę wolności na dachu. Ból zęba przestaje mieć znaczenie, tłok w pociągu też. Poruszamy się powoli, cicho, bezszelestnie. Lepiej, aby strażnik, choć wszystko mu jedno, nie usłyszał stukotu blachy. Świerszcze są naszymi sprzymierzeńcami. Zaczynam czuć jakąś więź z tym człowiekiem, będącym tak daleko, w tak obcym miejscu, piszącym w tak dziwacznym języku – perskim.
Jesteśmy tam. My. Ja i on. My, czytelnicy, my, uchodźcy. My, a nie „oni”, jak zwykle przedstawiani są uchodźcy w mediach. Książka Boochaniego jest ćwiczeniem z mówienia i myślenia w kategoriach „my”. Anne Surma, profesorka School of Arts w australijskim Murdoch University, podkreśla przejście Boochaniego z trzeciej osoby – bo tak uchodźcy są prezentowani przez zagranicznych dziennikarzy, organizacje, artystów – do pierwszej osoby liczby mnogiej. „We are human beings” – pisze Boochani. „Ja” staje się „my”, gdy pisarz mówi o solidarności, koleżeństwie – „my” łączy pisarza („ja”, pierwszą osobę liczbę pojedynczej) z współwięźniami („oni”, trzecią osobę liczby mnogiej). Ale włącza też „nas” – czytelników. Język Boochaniego czyni z czytelnika słuchacza, który jakby jest razem z uchodźcami. „Wierzę w siłę literatury” – powiedział Boochani. Tak, to jest właśnie banalna siła literatury – czytając, zaczynamy być razem i zostajemy razem, nawet gdy zamkniemy książkę.
Słowa: przyjaźń, koleżeństwo, braterstwo, siostrzeństwo, współczucie, troska, opieka, czułość, serdeczność. Gdybyśmy częściej je słyszeli w przestrzeni publicznej, to może ta przestrzeń inaczej by rezonowała. Podobnie jest z metaforami: o rozmowie możemy myśleć za pomocą metafory wojny albo tańca. Co wolimy, co łatwiej nam przychodzi – to dwa różne pytania.
To, jakich słów używamy, wpływa na relacje międzyludzkie. Przestrzeń publiczna w Australii, o czym Boochani nie omieszka głośno mówić, w języku wyraża się jako niegościnna, twarda, szorstka. Myślę też, że – mówiąc w kategoriach estetycznych – nudna. Oglądam fragment wideo wypowiedzi ministra imigracji i ochrony granic Scotta Morrisona z 2014 roku i przypomina mi się film „Obcy w raju” (2016) w reżyserii Guido Hendrikxa. Czy naprawdę musimy bez końca wysłuchiwać tych samych schematów myślowych i wypowiedzi?
Australijczycy są niezadowoleni ze sposobu funkcjonowania demokracji. W 2007 roku 86% wyborców w Australii deklarowało zadowolenie z demokracji, ale liczba ta spadła do 72% w 2010 roku i utrzymywała się na tym poziomie przez trzy lata, by znów spaść do dramatycznie niskiego 41% w 2018. To budzi obawy, że przyszłe rządy mogą być postrzegane przez większość wyborców za nieuprawnione do rządzenia. Przewiduje się, że jeśli ta tendencja się utrzyma, to w 2025 roku mniej niż 10% Australijczyków będzie ufało swoim politykom. W konsekwencji rząd będzie nieskuteczny, co obniży dobrobyt społeczny i ekonomiczny. Oraz wpłynie na zaufanie społeczne. Już teraz wynosi zaledwie ono 47%, jak pokazują badania. Wciąż większość niż połowa badanych uważa, że w razie potrzeby pomogliby im sąsiedzi.
Badania The Museum of Australian Democracy pokazują, że w społeczeństwie istnieje apetyt na reformy demokratyczne, a dziewięć z 15 proponowanych w ankiecie reform otrzymuje od respondentów ponad 50% poparcia. Pięć najpopularniejszych propozycji reform, które znalazły się w badaniu to: (1) ograniczenie pieniędzy przekazywanych partiom politycznym i wydawania ich w wyborach; (2) prawo wyborców do odwołania nieskutecznych lokalnych parlamentarzystów; (3) przyznanie wszystkim deputowanym wolnego głosu w parlamencie (a nie np. zgodnie z linią partii); (4) współtworzenie polityki ze zwykłymi Australijczykami; (5) ławę przysięgłych obywateli zajmującą się złożonymi problemami, z którymi parlament nie potrafi (bądź nie chce) sobie poradzić.
Większość obywateli australijskich stawia sprawę jasno: nie podoba nam się charakter współczesnej polityki prezentowanej przez rząd federalny. Demokratyczna odnowa jest konieczna, aby obywatele mogli skutecznie odpierać naciski zagrażające podstawowym wartościom australijskiej demokracji.
Odnowę przynosi książka Boochaniego – prezentuje on odmienne od mainstreamu podejście do wspólnego życia obywateli, czy po prostu ludzi, oraz języka, którego używamy do opisu naszych relacji.
My, ludzie, jesteśmy współzależni, pisze Boochani. Od kogo? Od siebie nawzajem, od powietrza, wody, owoców, zwierząt. Świadczą o tym opisane przez Boochaniego półnagie ciała uchodźców zamkniętych w obozie. Pokojowy protest uchodźców, pisze Boochani, przypomina Australijczykom o wartościach, które stworzyły ten kraj i podkreślają bliską zażyłość człowieka ze zwierzętami i przyrodą.
Migracje ludności nie mogą zostać sprowadzone do pytania: kto tu przyjeżdża? (Zaznaczmy, że Australia odeszła od migracji rodzinnej na rzecz migracji osób wykwalifikowanych i wpisujących się w krajowe potrzeby siły roboczej.) Ważne jest też pytanie: kim jesteśmy i kim chcemy być? Listy, eseje, reportaże, filmy, poezja i książka Boochaniego są wyzwaniem rzuconym temu pytaniu, wyzwaniem stawianym każdemu Australijczykowi. Richard Flanagan, chyba – obok J.M. Coetzeego – najsłynniejszy współczesny pisarz australijski, pyta: kim się stajemy, kiedy doprowadzamy ludzi do samobójstwa, więzimy dzieci, głodzimy mężczyzn, wpędzajamy kobiety w ubóstwo? Co z nami będzie, pyta profesor Anne Surma, jeśli już teraz przestajemy reagować na słowa premiera, który oświadcza, że niektórzy z uchodźców posuwają się do takich ekstremów jak samookaleczenie? Przecież powinniśmy być w szoku, twierdzi Surma.
Boochani: „Nasz opór to duch nawiedzający Australię. Nasz opór jest nowym manifestem dla ludzkości i miłości”. Uchodźcy, pisze, zidentyfikowali i ujawnili oblicze wyłaniającego się faszyzmu XXI wieku, który pewnego dnia wkroczy do australijskiego społeczeństwa i do domów ludzi jak rak. Dzięki uchodźcom Australijczycy mogą dostrzec, jakie tracą wartości. Bo wartości są równie ważne, co gospodarka, ekologia czy porządek publiczny.
Jesteśmy współzależni, żyjemy w świecie naczyń połączonych, w świecie nie jednej, a wielu nakładających się na siebie przyczyn. Migranci i uchodźcy powodują wzrost ludności. Większa liczba ludności to zatkane drogi, korki, większa emisja spalin, smog w miastach. Australia jest jednym z najbardziej zurbanizowanych krajów na świecie. Już dziś za 11 miliardów dolarów buduje się Metro Tunelu – nowe stacje metra w Melbourne. Większa liczba ludności to też większe zapotrzebowanie na szkoły oraz kwestie związane z ich rozmieszczeniem. Deweloperzy zacierają ręce: większa liczba mieszkańców miast oznacza więcej konsumentów – to dobre dla gospodarki. Australijczycy pytają o jakość życia. Co powinno być nadrzędnym celem polityki: potrzeby i dobrobyt stałych mieszkańców czy obcokrajowców? Kto może brać udział w demokratycznej dyskusji o Australii? Wyłącznie obywatele australijscy, aspirujący obywatele czy cywile – ludzie, których może i nie chronią prawa państwowe, ale są pod ochroną praw człowieka? A może zwierzęta? W krajach skandynawskich przecież używa się pojęcia amplified humanism (wzmocniony humanizm), które zakłada połączenie człowieka z naturą, doświadczanie przyrody, bycie połączonym z przyrodą, bycie współzależnym (czyste powietrze, zmiany klimatyczne, wyczerpujące się zasoby)? Co zaskakujące, ludzie na wsiach, na prowincji są pozytywnie nastawieni do uchodźców. Jak pisze profesor Uniwersytetu Technicznego w Sydney, Jock Collins: „przeważająca większość ludzi żyjących na prowincji ciepło wita zarówno stałych imigrantów, jak i tych, którym udzielana jest doraźna pomoc humanitarna”.
Kiedy szef policji stanął przed wspólnotą półnagich uchodźców i wymienił z nazwiska przywódców przez głośnik, wzywając, aby się poddali, wszyscy zawołali:
„Jestem A …!”
„Jestem Y …!”
„Jestem B …!”
Tak wyglądała scena w więzieniu Manus.
Opis Boochaniego jest poetycki. Przypomina mi się film „Głód” (2008) w reżyserii Stevena McQueena. Przedstawia on Bobbiego Sandsa, lidera IRA, który zmarł po 66 dniach głodówki w więzieniu, domagając się uznania członków IRA za więźniów politycznych. Przypomina mi się Lin Zhao, dysydentka, która została uwięziona, a następnie stracona przez Chińską Republikę Ludową podczas rewolucji kulturalnej za krytykę polityki Mao Zedonga. Sands stawił opór własnym ciałem. Lin Zhao pisała najpierw tuszem na papierze, a kiedy jej odmówiono przyznania tuszu – własną krwią. Wszyscy oni zaprzeczają tezie Giorgio Agambena o „nagim życiu” oznaczającym człowieka, którego nie chroni żadne prawo i którego można bezkarnie zabić.
Ostatecznie pokonali nas i przemoc położyła kres pokojowemu protestowi. Ale myślę, że byliśmy w stanie przekazać nasze humanitarne przesłanie społeczeństwu australijskiemu i nie tylko jemu. W tych dniach to przesłanie jest tym, czego wszyscy ludzie czy to w Australii, czy gdziekolwiek indziej potrzebują bardziej niż czegokolwiek innego.
Behrouz Boochani, A Letter From Manus Island
Behrouz Boochani, „No Friend But the Mountains”
z perskiego na angielski przełożył Omid Tofighian
Picador Australia
Sydney 2018