Mieszkający w Stanach Zjednoczonych Dominik Tarabański, choć należy do młodego pokolenia artystów, ma na swoim koncie ponad trzydzieści wystaw indywidualnych i zbiorowych w Polsce i za granicą, a także liczne publikacje w magazynach modowych, fotograficznych oraz poświęconych sztuce. Oprócz komercyjnych portretów interesują go krajobrazy, martwe natury czy obiekty znalezione na ulicy. W jego fantazyjnym sposobie postrzegania z jednej strony można dostrzec podobieństwa do Joan Miró i prerafaelitów, a z drugiej strony – do malarstwa holenderskiego. To właśnie obraz, a nie zdjęcie stanowi główny punkt odniesienia dla Tarabańskiego.
Artysta przenosi swoje podejście do modelingu na martwe natury. Te prezentowane w Leica 6×7 Gallery pochodzą z najnowszego cyklu Tarabańskiego, „Roses for Mother”. Podobnie jak portrety trafiające do kolorowych magazynów, są to wyretuszowane, wielkoformatowe zdjęcia. W obu przypadkach ważną rolę odgrywają kontrast oraz tkaniny ułożone niekiedy w scenicznie wyglądające draperie. Na wystawie w warszawskiej galerii znalazły się kompozycje przedstawiające cięte kwiaty oraz portrety kobiet, głównie fotografie modowe. Na korytarzu wystawiono komercyjne zdjęcia, podczas gdy sala wystawiennicza została zamieniona w królestwo kwiatów.
Na pracy z cyklu „Silence very personal” widać nagą modelkę, która leży na omszałym konarze. Kobieta podpiera się na łokciu, ma zgięte kolano i patrzy powabnie w stronę oglądającego. Jej maleńka postać majaczy na tle ciemnych, bujnych drzew. Czarne, wysuwające się na pierwszy plan cienie zwisających wysoko gałęzi wprowadzają element niepokoju. Większość dostępnej powierzchni pokrywają pełne mroku liście, ale prześwitujące zza nich światło oraz jasna skóra ciała mają w sobie coś hipnotyzującego. To niezwykle ilustracyjne zdjęcie rodem z powieści fantasy plasuje się gdzieś na pograniczu fotografii i malarstwa.
„Kiedy opowiadam o ciele, staram się unikać krzykliwości, sensacyjności, mechaniczności pokazywania, seksizmu i uprzedmiotowienia człowieka – obojętnie, czy jest to mężczyzna, czy kobieta. Dużo bardziej niż ostentacyjną manifestację cenię delikatność, atencję, ciszę i spokój. Ponieważ te wartości są mi bliskie, staram się zamykać je w swoich pracach” – mówi artysta.
Tę uważność Tarabański zachowuje również w przypadku martwych natur. Ustawione na przykrytych obrusami stołach barwne kompozycje kwiatowe przywodzą na myśl mięsożerne rośliny. Zwiędłe, ścięte kwiaty ułożone w zantropomorfizowane formy wyglądają pięknie i groteskowo zarazem. Niekiedy widać podtrzymujące je sznurki, a obserwatorowi może się wydawać, że patrzy na skrępowanych ludzi, na przykład bohaterów powieści de Sade’a. Jednocześnie trudno nie doszukać się referencji do symbolizmu i abstrakcji. Podczas spotkania z artystą w Leica 6×7 Gallery Marek Szyryk porównał te zdjęcia do prac Salvadora Dalego oraz Alexandra Caldera.
Niektóre prace nigdy by nie powstały, gdyby nie kwiaciarka Lilly, która daje artyście umierające kwiaty. Fotograf zamyka się ze swoimi łupami w pracowni, a do tego liczne okazy hoduje we własnym mieszkaniu. „Szukam balansu, przestrzeni – czegoś, co pozwoli odróżnić się od tego, co już powstało” – wyjaśnia. Czasem godzinami kontempluje bukiety, innym razem mała, niepozorna roślina w kilka godzin zamienia się w sfotografowaną modelkę. Jak przyznaje Tarabański: „wśród kwiatów znajduję ciszę, której nie ma podczas pracy z ludźmi”. Nie kryje też swojego zamiłowania do malarstwa Marka Rothki. Podkreśla, że „próbuje przenieść elementy malarstwa i jego koloru do fotografii”.
Prace z cyklu „Roses for Mother” mają również wymiar osobisty – powstały z myślą o matce. Fotograf zaznacza, że wiele jej zawdzięcza, mimo że był trudnym dzieckiem. Podchodzi do tych zdjęć jak do dedykacji dla bliskiej osoby. Można je więc potraktować jako formę zadośćuczynienia albo specyficzny rodzaj pocztówek, które nota bene pani Tarabańska dostaje z podróży syna. Przypominające studyjne akty „Róże dla matki” są piękne, ale z tytułowymi kwiatami mają niewiele wspólnego. Stały się raczej swoistym dyplomem dojrzałości – dowodem na to, że synowi udało się osiągnąć coś w życiu. Fotograf, który nazywa siebie „mamisynkiem”, czyni gest w kierunku ukochanej osoby. „Roses for Mother” to także pewnego rodzaju zaproszenie do obcowania ze sztuką mistrzów. Tarabański robi ukłon w stronę malarstwa i przywraca fotografii jej światłocieniowy oraz kompozycyjny potencjał.
Jego martwe natury mają w sobie coś drapieżnego i erotycznego zarazem. Przypominają istoty żywe, są groteskowe i na swój sposób przewrotne. Kwiaty pozbawione wazonów często mają widoczne korzenie i stoją na zakrytych stołach. Za ich sprawą dochodzi do odwrócenia zastanego porządku. Artysta bierze w nawias ideę przyozdabiania mieszkań roślinami, które zwiędną. Pokazując coś z pozoru niewinnego, porusza kwestię ciemnej strony naszej natury.
Wystawa w Leica 6×7 Gallery z pewnością jest godna polecenia. Prace Dominika Tarabańskiego, fotografa o niebanalnej wyobraźni, spodobają się miłośnikom malarstwa, a niektórzy mogą nawet ulec złudzeniu, że oglądają obrazy, w których artysta dokonuje dekonstrukcji kanonu sztuki.
Dominik Tarabański, „Roses for Mother”
Warszawa, Leica 6×7 Gallery
15.12.2018 – 9.02.2019