Archiwum
04.02.2019

O klauzulach wyjazdowych

Bohumil Hrabal
Literatura

Prezentujemy fragment książki Bohumila Hrabala „Piękna rupieciarnia”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne. „Czas Kultury” patronuje wydaniu.

 

W ostatnią niedzielę sierpnia chodziłem po lesie z radyjkiem tranzystorowym, nasłuchując wszystkich możliwych wiadomości. Zląkłem się jak diabli, gdy o trzynastej Wiedeń podał, że mnie i jeszcze kilkudziesięciu innych pisarzy pobito i wywieziono w nieznanym kierunku. Prezes Pen Clubu Arthur Miller złożył protest w tej sprawie. A ponieważ przez całe popołudnie nie usłyszałem ani jednej wiadomości, która by zdementowała tę z godziny pierwszej, ba, przeciwnie, podano kolejne szczegóły, że wywieźli nas niezidentyfikowani osobnicy przebrani za sanitariuszy, zacząłem z tego wszystkiego popadać w lekką demencję, nie będąc zdementowanym, dementowałem się sam, że być może spaceruję po lesie, śniąc o tym, że jestem związany w kij i wywożą mnie karetką w nieznanym kierunku, bez klauzuli wyjazdowej, bądź też że uprowadzili mnie fałszywi sanitariusze i teraz leżę na podłodze karetki, śniąc o tym, że spaceruję po lesie. I jak tu się potem dziwić, że w grudniu, w pewnej wsi w Górach Orlickich, nie zdziwił mnie widok kilku świeżo wykopanych grobów. Grabarz wyjaśnił mi później, że w tej okolicy, gdy chwyci mróz, ziemia zamarza na kość, a wtedy kopać w niej to straszna mordęga, dlatego zawczasu wypatruje, kto jest na wylocie, i kopie mu grób, zanim ziemia stwardnieje na amen, obywając się bez klauzuli wyjazdowej w postaci aktu zgonu. A skoro tak, to już zupełnie nie ma się co dziwić, że wczoraj spotkałem przyjaciela, który zdziwił się, że co jeszcze tu robię. Kiedy zapytałem, co ma na myśli, czy to, że jestem jeszcze na tym świecie, czy też to, że jestem jeszcze w kraju, odparł, że wiedział, że jestem cały i zdrów, ale myślał, że już wyjechałem, że, krótko mówiąc, dałem dyla. Powiedziałem mu, że nie mam bladego pojęcia, dlaczego jego zdaniem powinienem był wyjechać. Przyjaciel odparł, że każdy porządny człowiek, jeśli dotychczas nie wyjechał, powinien mieć przygotowaną klauzulę wyjazdową, ponieważ w razie gdyby sytuacja w kraju stała się niepewna jak pogoda w marcu, że w takim wypadku porządny człowiek nie powinien kłaść uszu po sobie, tylko starać się wyjechać.

Powiedziałem mu, że żadnej klauzuli wyjazdowej nie mam, choć oczywiście uznaję prawo każdego obywatela do tego, by ją posiadać i móc wyjechać albo i nie wyjechać, dokąd mu się spodoba, jeśli jednak chodzi o pisarzy, to niestety, jestem tego zdania, że nie powinni opuszczać kraju, a zwłaszcza wtedy, gdy sytuacja jest delikatna jak pupcia niemowlęcia. Dodałem, że moja sytuacja jest o tyle skomplikowana, że za granicą, za szlabanem, wydano ponad dziesięć moich ordynarnych i subtelnych książek i że za kolejne przekłady, które powstają za granicą, mógłbym z powodzeniem przeżyć resztę życia na obczyźnie, tylko że ja swoich czytelników mam tutaj, w kraju, tych swoich pábiteli, którzy właśnie z moich książek dowiadywali się, jak iść przez życie z podniesioną głową, z nich uczyli się, jak żyć bez lęku i przechodzić z ironią i humorem obok wydarzeń, wobec których krew zamiera w żyłach. A teraz miałbym tych swoich pábiteli zostawić na lodzie i gdzieś tam, za granicą, wieść żywot rentiera za tantiemy z książek, których przecież nie napisałem sam, lecz wspólnie z tysiącami ludzi, których spotykałem od dziecka i wciąż spotykam, ludzi, którym spijałem słowa z ust, ludzi, z których przygód, przeżyć i losów wycinałem nożyczkami kawałki biografii i robiłem z nich kolaże do swoich tekstów – co by ci ludzie powiedzieli, gdybym wyjechał? Czułbym się chyba, jakbym zdefraudował pieniądze sierotki, wcześniej czy później musiałbym się powiesić jak During, który zamordował książątko. Myślę, że w tym kraju pisarz, choć czasem ma powyżej uszu i tego języka, i ludzi, nie może się bez nich obyć.

Sam już nieraz widziałem się w sytuacji, gdy jedną nogą stoję jeszcze na terytorium tego kraju, a drugą już mam przekroczyć granicę państwa wymienionego na klauzuli wyjazdowej, lecz wiem, albo mi się wydaje, że wiem, że gdybym ją przekroczył, że w miarę jak oddalałbym się od granicy, w duchu już bym do niej wracał, tak więc wolę zostać na miejscu, podwieszać ciężarki na skrzydłach strachu, sobie i innym, i udawać, że wygraliśmy los na loterii, bo duch dziejów uszczęśliwił nas, wtykając nam głowy w drzwi obrotowe.

Ostatnio często myślę o Sokratesie, o tym zawadiace z ironicznym uśmiechem na twarzy, któremu przyjaciele proponowali klauzulę wyjazdową, żeby z niej skorzystał, póki czas, bo w ojczyźnie został skazany na śmierć, jako że psuł młodzież i oddawał cześć nie tym bogom, co trzeba. Lecz Sokrates, który nauczył się sprowadzać nowe idee na świat od matki, ponieważ była położną, Sokrates, który od kłótliwej małżonki nauczył się dialektyki, metody pozwalającej filozofowi porozmawiać z każdym o boskości człowieka, boskości, której warunkiem jest miłość, otóż ten humanistyczny bohater odmówił przyjęcia klauzuli wyjazdowej i popijając śmiertelną truciznę, został ze swymi przyjaciółmi i uczniami, filozofując aż do chwili, gdy na przejściu granicznym swojej egzystencji, zmierzając już ku esencji, sam przystawił sobie pieczątkę i w ten sposób bez klauzuli wyjazdowej dokonał jakościowej przemiany z obywatela Aten w obywatela świata – trochę tak jak ten młody budowniczy z ludzką twarzą, który choć umęczony w piątek, zmartwychwstał w sobotę i niczym statek Apollo, wyniesiony rakietą Saturn 5, o ciągu czterech tysięcy ton, na niebieskie szlaki, króluje na nich po dziś dzień jako agent niebios.

PS Dziś jednak najczęściej myślę o tych spośród moich rodaków, którzy zawdzięczają swoją aureolę własnej ludzkiej twarzy, myślę o tych mężczyznach, którzy nie wierzą w uczłowieczenie małpy za pomocą razów, trzymam palce za tych, którzy walczą słowem o sens słów wyszytych na prezydenckim sztandarze, jestem z tymi, którzy mają jeszcze w żyłach trochę tej krwi Przemyślidów, a jeśli nie krwi, to przynajmniej trwa w nich idea czeskiej państwowości. Myślę o królu Janie Luksemburskim, który do tego stopnia utożsamił się z ideą Korony Czeskiej, że gdy znalazł się w sytuacji granicznej, oświadczył: „Niedoczekanie, by czeski król uciekał z boju”. I tak Jan Luksemburski, choć przecież nie Czech, dzięki swemu męstwu, bez klauzuli wyjazdowej, znalazł się w samym sercu naszego panteonu, podczas gdy Komunistyczna Partia Luksemburga przyjmuje do wiadomości, że pięć bratnich armii weszło do nas w sierpniu bez klauzuli wyjazdowych i wtrąciło się w nasze sprawy.

(1969)

Przełożył Aleksander Kaczorowski