Tym razem podsumowanie w przeważającej mierze polskie, a skoro Polska, to szczypta zachwytu, łyk cierpienia. Na szczęście pewien brytyjski kwartet i rodzimy duet zadbali o to, aby proporcje powyższych nie były dla nas zbyt przykre.
Paweł Kukiz & Perverados
„Wyspa Zielona”
Universal Music Polska
Zastanawialiście się kiedyś, jak brzmiałaby muzyka tak zła, że bledłyby przy niej wszystkie żarty na jej temat? Dość teoretyzowania i błądzenia pośród abstrakcji. Przed Państwem Paweł Kukiz i Perverados!
Trudno nazwać najnowszy album Kukiza porażką. „Wyspa Zielona” brzmi bowiem tak, jakby jej twórcy ogłosili całkowitą kapitulację na długo przed nagraniem pierwszego dźwięku. Warstwę treściową wypełniają tak naprawdę powidoki memów z okolic 2008 roku (tak, Kukiz naprawdę śpiewa o „Słońcu Peru”) uzupełnione nieco czymś, co można by przy odrobinie dobrej woli nazwać aktualną satyrą polityczną („Basia”). Wszystko przesycone jest tu zresztą duchem „muzyki jajcarskiej” spod znaku Big Cyca. Perverados ślizgają się między gatunkami – utwór tytułowy to eurodance’owo-discorockowy pastisz, „Biedny jak G.” przywodzi na myśl współpracę z Borysewiczem, „Pendolino” pędzi po country westernowemu itd. Niezależnie od obranego kierunku: całość za każdym razem razi topornością. Podobnie jest z ostrzem satyry Kukiza – uzbrojony w wersy w rodzaju „Basiu (…), choć będzie bardzo ciasno, obiecuję, że nie otrę się”, były wokalista Piersi raz po raz chybia celu.
Proszę wierzyć: tu nie chodzi o preferencje polityczno-światopoglądowe (dostaje się tu zresztą zarówno rządowi, jak i opozycji). „Wyspa zielona” jest płytą tak rażąco złą, że ponadpartyjne porozumienie w tej kwestii jest gwarantowane.
*
The 1975
„A Brief Inquiry into Online Relationships”
Dirty Hit/Polydor
Trudno oprzeć się wrażeniu, że zarówno współcześni krytycy, jak i odbiorcy odczuwają coraz silniejszą potrzebę posiadania nowych muzycznych bohaterów. Kogoś, kto pokusi się o diagnozę dotyczącą czasów najnowszych, ponownie zmapuje nam rzeczywistość i rzuci na glebę przy pomocy stadionowych refrenów. The 1975 zdają się zarówno zakładnikami, jak i beneficjantami tej sytuacji.
Niewolnikami, gdyż nazbyt pochwalne recenzje skutkują nazbyt wygórowanymi oczekiwaniami. Beneficjentami, bo łatwo w ten sposób wytłumaczyć rozmach ich projektu (premierę albumu towarzyszył dwudziestoczterostronicowy manifest). Twórczość Brytyjczyków wciąż zachęca oczywiście do postmodernistycznej gry w skojarzenia. Znajdziemy tu zarówno Prince’a czy INXS, jak i kuschelrockowych królów pościeli czy neosoulowych eksperymentatorów. Coś sprawia jednak, że The 1975 wyróżniają się na tle podobnych sobie składów. Tym czymś jest, jakże rzadki w dzisiejszej muzyce, brak ironii. Healy potrafi trafnie opisywać makroproblemy przy pomocy pozornie trywialnych mikrohistorii. Niezależnie od tego, czy porusza temat fatalnego internetowego zauroczenia czy – tak jak w gospelowym singlu „Sincerity is Scary” – zadaje dziecięco naiwne pytanie o relację między przyjaźnią a miłością, wypada tak samo przekonująco. Wszystko poprzetykane jest lśniącym popem i elektronicznymi patentami, które ostatecznie zacierają iluzoryczną granicę między głównym nurtem a tak zwaną alternatywą.
Nie wiem, czy (jak chcą niektórzy komentatorzy) mamy do czynienia z nowym „OK Computer”. Wiem jednak, że nie trzeba odpowiadać na to pytanie, aby w pełni docenić tę muzykę.
*
Abradab
„048”
Mystic Production
W jednym z niedawnych wywiadów Abradab stwierdził, że nie jest w stu procentach pewien, czy ma jeszcze dla kogo grać. Z całą sympatią: wątpliwość ta wydaje się w kontekście „048” dość zasadna.
Zawartość szóstej płyty solowej rapera można by podzielić na dwie grupy. Pierwsza to utwory, które mogłyby być przeciętne, a są zwyczajnie złe (np. „Pio”, „ciapa”, singlowe „powietrze”). Drugą stanowią natomiast utwory, które są przeciętne, a mogłyby być naprawdę niezłe. Miejscami electro house’owe „tańcz” razi niestaranną produkcją. Podobnie jak „czeszę Cię”, które aż prosi o to, aby wyeksponować brzmienie pętli następującej po refrenie. Jazzujące „horyzonty”, które mogą kojarzyć z twórczością Afro Kolektywu, grzęzną w pewnym momencie w banalnej melodyce. Słychać również, że tym razem Dab nie ma nam zbyt wiele do powiedzenia. Przez dobre 43 minuty poruszamy się wśród ogólników na temat hajsu, który rządzi światem i potrzeby posiadania pasji. Paradoksalnie lub nie: najlepiej wypada retrospektywny „yee boy”, w którym stery przejmuje w pewnym momencie Yoka.
Jeśli wierzyć słowom Martena, na jego kolejny solowy album będziemy musieli czekać znacznie krócej niż na „048”, bowiem jego głowa aż puchnie od pomysłów. Miejmy nadzieję, że u boku muzyka znajdzie się tym razem ktoś, kto pomoże w odpowiedniej selekcji.
*
Tęskno
„mi”
[PIAS] Recordings Poland and Eastern Europe
W trakcie słuchania „mi” na zmianę załamywałem ręce, zamierałem z zachwytu i wzruszałem ramionami. To dość szerokie spektrum emocji jak na, wydawałoby się, tak kojącą muzykę.
Przejściowe załamania wynikały z obawy, że oto po raz kolejny mamy do czynienia z uniwersalnym-polskim-żeńskim-indie-wokalem. Początkowo można bowiem odnieść wrażenie, że barwa i sposób frazowania, jaki prezentują Joanna Longić i Hania Rani przypomina do złudzenie Justynę Święs i (no właśnie) całą masę innych wokalistek. Obawy to niesłuszne. Już w otwierającej „wymówce” doskonale słychać, że obie artystki dysponują własnym zestawem środków. W zachwyt wprawiają choćby pełne uroku, nieco przesunięte, a nie wybrzmiewające krystalicznym unisono, dwugłosy. Słowo „urok” ma tu zresztą dwojakie znaczenie. Muzyka tęskno, zawieszona gdzieś między indie folkiem a kameralną piosenką autorską (np. „mapa”), urzeka elegancją, ale ma w sobie też specyficzną, ponadlokalną magię – trudno stwierdzić, czy mamy do czynienia z indiańskim szamanem, czy z podlaską szeptuchą. Nieco nuży jednak brzmieniowa i kompozycyjna jednolitość, która nie wynika wyłącznie z celowo ograniczonego instrumentarium składającego się z fortepianu i sekcji smyczkowej.
Pozostaje więc pewien niedosyt, ale i apetyt na więcej. Czy nie na tym polega tęsknota?
*