Archiwum
16.08.2018

Budzenie z moralnej drzemki

Patryk Szaj
Literatura Środowisko

 Madze, Pinczykowi i Rzepce, w podziękowaniu za ich oczy

 

„Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta” Dariusza Gzyry to mądra i potrzebna książka. Na ponad 400 stronach, podzielonych na części: „Relacje”, „Kultura”, „Jedzenie”, „Zabijanie”, „Religia”, „Prawo”, „Polityka”, „Strategie”, autor podejmuje kwestie w większości dobrze znane każdemu, kto choć trochę interesuje się tak zwany sprawą zwierzęcą (okrutne realia przemysłu hodowlanego i mleczarskiego, wykorzystywanie pracy zwierząt pozaludzkich w cyrkach czy dwuznaczny moralnie status ogrodów zoologicznych lub eksperymentów na zwierzętach). Wnika również w tematy mniej medialne, nieoczywiste czy wymagające lepszej orientacji w specjalistycznych zagadnieniach (jak podmiotowość zwierząt udomowionych, regulacje prawne nie tyle mające na względzie zwierzęta pozaludzkie jako takie, ile sankcjonujące dopuszczalne możliwości ich wykorzystywania czy „ekologiczna” encyklika papieża Franciszka „Laudato si’”). Siłą książki jest jednak przede wszystkim wyraziste stanowisko jej autora, podparte głęboką refleksją porządkującą wiele zagadnień, ujmującą je w szerokiej perspektywie, rzutującą pojedyncze praktyki krzywdzenia zwierząt pozaludzkich na ich strukturalne uwarunkowania.

Sam autor „Dziękuję za świńskie oczy” twierdzi, że to książka radykalna, lecz jednocześnie rozsądna. Jej lektura przekonuje, że rzeczywiście tak jest. Radykalizm polega tu, rzecz jasna, nie na jakimś zacietrzewieniu, lecz na mozolnym odsłanianiu krzywdy zwierząt pozaludzkich – tej „oczywistej” i tej ukrywającej się za pozornie neutralnymi, rutynowymi praktykami, ustalonymi porządkami i hierarchiami, które wielu z nas wydają się czymś naturalnym i których nie bylibyśmy skłonni podważać. Jest to więc radykalizm odbierający dobre samopoczucie, uświadamiający, że każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu (zazwyczaj, niestety, w większym) ponosi odpowiedzialność za ogrom systemowej i do bólu systematycznej przemocy wobec istot nie-ludzkich.

Książka Gzyry w pewnym sensie niesie lekcję negatywną. Jej lektura wytrąca z równowagi, pozbawia wygodnej beztroski. Z tego powodu jest to także publikacja bardzo uczciwa – autor nie obiecuje, że odnajdziemy w niej receptę na wyjście z zaklętego kręgu przemocy, choć oczywiście podaje mnóstwo przykładów, jak tę przemoc zmniejszyć. Już we wstępie zaznacza: „Wiem, że zaniedbując pozytywny aspekt, bardzo często piszę […] o tym, że jest źle. Nie opowiedziałem wszystkiego na ten temat. Jest gorzej, niż potrafię to opisać” (s. 6). Od razu więc otrzymujemy deklarację, że nie będzie tu żadnego odwracania wzroku, usprawiedliwiania szowinizmu gatunkowego, utrzymywania złudzeń moralnej neutralności. O tej ostatniej Gzyra ma do powiedzenia bardzo ważną rzecz:

Złudzenie pozostawania neutralnym wiąże się z faktem, że ideologia, która jest powszechna, przestaje być traktowana jako ideologia. Zaczyna się nazywać normalnością. Nawet jeśli jej utrzymywanie wymaga, dosłownie, stałego dopływu niezliczonych trupów […]. Nie da się być neutralnym – to niemożliwe. Dystans niezaangażowania jest tylko pozorny, w rzeczywistości wspiera zwyczajowy, obowiązujący zestaw wartości (s. 124).

Dzięki tej świadomości autor umiejętnie porusza się po paraboli między przemocą jednostkową (tą, której sprawcami bezwzględnie jesteśmy my sami) a przemocą strukturalną (tą, która rozmywa odpowiedzialność, przedstawiając się jako „naturalny” porządek świata). Ściślej mówiąc, udaje mu się ukazać silne sprzężenie pomiędzy oboma tymi rodzajami przemocy – fakt, że nasze działania nierzadko wynikają z nieuświadomionych przesądów kulturowych, ale i same tę kulturę (politykę, prawo, moralność) kształtują.

Cóż, lektura „Dziękuję za świńskie oczy” na pewno nie poprawi nam nastroju. Nie po to została ta książka napisana. Uświadamia ona raczej, jak wiele każdy z nas ma na sumieniu i jak dużo jest do zrobienia, by uczynić całokształt naszych relacji z innymi zwierzętami choć trochę lepszym. Co nie znaczy – dobrym. Bo w to Gzyra raczej nie wierzy i trudno mu się dziwić. W tym sensie autor powtarza „negatywną” lekcję przekazywaną już wielokrotnie przez literaturę (np. „Elizabeth Costello” Johna Maxwella Coetzeego) czy filozofię (np. przez Jacques’a Derridę, który podejmując tzw. kwestię zwierzęcą, zaznaczał, że nie wierzy w „absolutny wegetarianizm” – choć skądinąd bliższym samemu Gzyrze patronem jego rozważań byłby z pewnością Peter Singer). Ale ta „negatywna” lekcja niesie także pozytywny ładunek: przekonuje, że „mały aktywizm wielu jest wielki”, uczy stawiania sobie niemożliwych wymagań, tylko one mogą bowiem doprowadzić do rzeczywistej, a nie kosmetycznej zmiany paradygmatu. Inaczej mówiąc, książce Gzyry naprawdę blisko do osiągnięcia publicystyczno-teoretycznego odpowiednika postulowanej przez niego samego „sztuki nieostrożnej”, czyli takiej, która byłaby:

nieznośnie realistyczna, ale żądająca zbyt wiele, niemodnie niepragmatyczna – drażniłaby prawie wszystkich, mając tylko nielicznych obrońców. Pokazywałaby bowiem trwałą wspólnotę wygodnictwa, konformizmu i obojętności […] – wspólnotę, która od pokoleń «nie bierze poważnie» krzywdy zwierząt i robi z tego cywilizację (s. 70).

Być może niektórym stawianie tak wysokich wymagań wyda się zbyt wygórowane i przeciwskuteczne. Zdaniem Gzyry jednak o istocie weganizmu decyduje właśnie ów „produktywny dyskomfort” (s. 305, za Rasmusem Simonsenem) – permanentne niezadowolenie z osiągniętych dotychczas rezultatów własnych działań. A czyż nie jest to także cecha odpowiedzialności moralnej jako takiej, objawiającej się w ciągłym niepokoju, że objawia się niedostatecznie?

Co zaś oznacza, że „Dziękuję za świńskie oczy” to książka rozsądna? Przede wszystkim to, że stawiając radykalne diagnozy i postulując radykalne działania, nie zadowala się postawą „wszystko albo nic”, nie obraża się na drobne (z pewnością niedostateczne) sukcesy, cieszy się z każdej inicjatywy zwiększającej społeczną świadomość krzywdy zwierząt nieludzkich. Co innego ideał, do którego dążymy, a co innego pragmatyka – zdaje się mówić Gzyra. Dlatego pozytywnie ocenia na przykład działalność organizacji Nonhuman Rights Project walczącej o uznanie osobowości prawnej małp naczelnych, delfinów czy słoni, choć rodzi to pytanie, co z innymi gatunkami. Dlatego mimo wszystko docenia takie daleko niewystarczające gesty jak „Apel Kościołów w Polsce o ochronę stworzenia” czy wspomniana już encyklika „Laudato si’”. Dlatego przyklaskuje wprowadzonemu w Holandii zakazowi hodowli zwierząt dla futer, nawet jeśli wejdzie on w życie dopiero w 2024 roku.

Jest to książka rozsądna także dlatego, że – choć zabrzmi to smutno – Gzyra nie zaklina rzeczywistości i zdaje sobie sprawę, że nie można liczyć na globalną zmianę naszych relacji z istotami nie-ludzkimi. Mówiąc obrazowo: choć liczba wegan rośnie, to jednocześnie nigdy w historii świata nie zabijało się tylu zwierząt w rzeźniach dla jedzenia, nie wykorzystywało się tylu krów dla produkcji mleka, nie zmuszało tylu kur do niewolniczej produkcji jajek ptasich, co dziś. Gzyra ujmuje to tak: „Choć desperacko tego szukam, nie wiem, na czym mielibyśmy budować wiarę w to, że tu i teraz większość może dokonać radykalnej zmiany” (s. 308). To bardzo uczciwe podejście i trzeba docenić za nie autora „Dziękuję za świńskie oczy”. „Uczciwość” to zresztą jedno z pierwszych słów, które przychodzi na myśl, gdy próbuje się scharakteryzować postawę Gzyry. Nie ukrywa on, że w wielu kwestiach (np. moralnego prawa ludzi do posiadania tzw. zwierząt towarzyszących) nie ma wypracowanych jednoznacznych stanowisk. Pozostaje krytyczny wobec wszelkich manipulacji, także tych czynionych w dobrej wierze. Nie daje się nabrać (i chroni przed tym innych) na modne poradniki wegańskiego stylu życia obiecujące zdrowie i szczęście dla wszystkich. Przyznaje, że chcąc zakazać eksperymentów na zwierzętach, godzimy się na utratę części potencjalnie korzystnej dla ludzi (i dla innych zwierząt) wiedzy. „Widzę weganizm również jako kontestację systemu, który manipuluje ludźmi, i nie chcę sam stosować metod, które kontestuję” (s. 99).

Gzyra zdecydowanie stoi też po stronie jednostkowości, w związku z czym za motto jego rozważań mogłaby posłużyć słynna sentencja Alberta Schweitzera: „jestem życiem, które pragnie żyć, pośród życia, które pragnie żyć”. Koniec końców chodzi bowiem zawsze o cierpienie tej konkretnej istoty, o lepszą egzystencję tej jednej uratowanej świni, o bardziej symetryczną relację z moim psem czy kotem, o to, aby przywrócić indywidualność temu właśnie zwierzęciu odindywidualizowywanemu przez przemysł, by tłumaczyć „tragedię miliarda na miliard tragedii” (s. 17). Dlatego autor „Dziękuję za świńskie oczy” opowiada się raczej po stronie etyki praw zwierząt niż na przykład etyki środowiskowej, dla której ważniejsze jest trwanie całych ekosystemów niż ocalenie ich poszczególnych elementów: „[…] tylko jednostki odczuwają i chcą żyć, a nie gatunki, biotopy lub ekosystemy” (s. 276). Ten medal ma także drugą stronę: w ślad za jednostkowością ofiar idzie jednostkowość podmiotów działania moralnego, potencjalnych oprawców, konsumentów, którzy nie mogą już cedować swej odpowiedzialności na żadne wyższe instancje i instytucje, gdyż to oni swoimi codziennymi wyborami przyczyniają się albo do przyrostu cierpienia, albo do jego redukcji. Tertium non datur.

O wielu jeszcze sprawach podejmowanych przez Gzyrę należałoby napisać, choćby o tym, że praca nad tak zwaną kwestią zwierzęcą jest również pracą w języku. Inwencja terminologiczna to zdaniem autora bardzo ważne narzędzie walki, gdyż pozwala ona na przykład wyartykułować zagadnienia dotąd nienazwane. To, że kiedyś nie istniał termin „szowinizm gatunkowy”, nie oznacza, że nie istniał szowinizm gatunkowy. To, że do rzeczownika „zwierzę” dodamy przymiotnik „pozaludzkie”, pozwoli nam przełamać jednoznaczność opozycji człowiek–zwierzę. To, że podamy w wątpliwość naturalność takich określeń, jak „zwierzęta hodowlane” czy „pupile”, przywróci poszczególnym istotom podmiotowość – przestaną one być tylko produktem przemysłowym albo przestaną być przez nas infantylizowane. Praca w języku to także walka z czymś, co Jonathan Safran Foer (jeszcze jeden patron książki Gzyry) nazwał bullshitem, czyli mylącym użyciem słów, najczęściej zakrywającym lub zafałszowującym rzeczywiste warunki życia istot, których dotyczy. Kwintesencję bullshitu stanowi zdaniem Foera określenie „przyłów”. Gzyra z pewnością dorzuciłby od siebie „dobrostan”, który „nie jest […] pojęciem kategorycznym, a więc nie przyjmuje tylko dwóch postaci: jest lub nie ma. […] Co ciekawe, nawet niski dobrostan wciąż jest dobrostanem. Ten zabieg jest propagandowym majstersztykiem” (s. 151).

Jeśli czegoś mi w książce „Dziękuję za świńskie oczy” zabrakło, to jeszcze jednej części, która mogłaby nosić tytuł „Ekonomia/Ekologia”. Tym dwóm pojęciom jest do siebie znacznie bliżej, niż chciałby nam wmówić bullshit. Rdzeń obu wywodzi się z tego samego greckiego oíkos oznaczającego dom/miejsce do zamieszkania, i w gruncie rzeczy oba traktują o tym samym: o regułach dobrego zamieszkiwania. Gzyra na każdej stronie swojej książki przekonuje nas, że nie ma dobrego zamieszkiwania bez respektowania praw nie-ludzkich rezydentów naszego wspólnego domu, jakim jest Ziemia. Dlatego wyobrażam sobie, że w tej hipotetycznej części autor „Dziękuję za świńskie oczy” mógłby nieco przychylniejszym okiem spojrzeć na etykę środowiskową, bo choć ma rację, że „tylko jednostki odczuwają i chcą żyć, a nie gatunki, biotopy lub ekosystemy”, to jeśli doprowadzimy do ostatecznej dewastacji ekosystemów, nie będzie już żadnych odczuwających i żyjących jednostek. Mogłoby też znaleźć się w tej części miejsce na uświadomienie czytelnikom związku między przemysłową hodowlą zwierząt a efektem cieplarnianym. Można by pokazać, ile naprawdę kosztuje nas wszystkich (zarówno zwierzęta ludzkie, jak i zwierzęta nie-ludzkie) utrzymywanie dotychczasowego porządku. Można by wyraziściej uzmysłowić, że „szowinizm gatunkowy szkodzi […] nawet szowinistom” (s. 192). Wiem oczywiście, że nie wszystko da się napisać w jednej książce. Mam po prostu wrażenie, że nieco szersze rozwinięcie tych kwestii uczyniłoby „Dziękuję za świńskie oczy” pozycją jeszcze skuteczniejszą w oddziaływaniu.

John Berger pytał kiedyś: po cóż patrzeć na zwierzęta? Dariusz Gzyra uświadamia, że także zwierzęta (nieludzkie) patrzą na nas. Czy potrafimy przejrzeć się w tym spojrzeniu i dostrzec w nim wezwanie moralne? Od odpowiedzi na to pytanie zależy bardzo wiele. A w zasadzie wszystko.

 

Dariusz Gzyra, „Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta”
Wydawnictwo Krytyka Polityczna
Warszawa 2018