Tuż po wyborach parlamentarnych 2015 roku w programie śniadaniowym „Dzień Dobry TVN” wyemitowano krótkie nagranie. Na jednym z warszawskich chodników przyłapano młodą parę zmierzającą z wielkimi walizkami w stronę lotniska. Na pytanie o powód wyjazdu z przekonaniem odpowiedzieli, że uciekają przed Prawem i Sprawiedliwością. Sytuacja ta w prosty sposób oddawała szok, dezorientację i niepokój po zwycięstwie konserwatywnej partii. Choć od opisywanego momentu minęły już prawie trzy lata, zdaje się, że wobec kolejnych ruchów rządzących pomysł ewentualnego wyjazdu za zasadny nadal uważa całkiem pokaźna część polskiego społeczeństwa. Tymczasem nie widać jakiejkolwiek fali migracji z Polski. Jeśli więc nawet uznać telewizyjną scenkę za sztucznie spreparowaną, istotnym pozostaje pytanie, dlaczego tyle osób przebąkuje o wyjeździe i z jakich powodów do niego nie dochodzi? I czy na pewno chodzi w tym wszystkim tylko o PiS?
Z tym i podobnymi tematami mierzy się Krzysztof Warlikowski w spektaklu „Wyjeżdżamy”. To historia rozpisana na (jeśli dobrze liczę) dwadzieścia dwie postaci (i nieme dzieci) żyjące we współczesnym Izraelu, który przypomina dzisiejszą Polskę. Gra dziewiętnaścioro aktorów. Dramat „Pakujemy manatki” Hanocha Levina wzbogacono fragmentami dziesięciu innych utworów. W trakcie scenicznej opowieści odbywa się osiem pogrzebów, a siedmioro bohaterów decyduje się na zmianę miejsca zamieszkania. Koniec końców umiera zresztą każdy. Widz ma wrażenie uczestniczenia w sennej stypie, na którą zjechali wszyscy dobrzy znajomi. Siedzą po raz kolejny pośród znajomych pomieszczeń i śmieją się z samych siebie. Ogólnie jest im jednak bardzo smutno – ktoś płacze, ktoś tańczy, ktoś mówi monolog.
Krzysztof Warlikowski od przeszło dekady konsekwentnie rozwija swój teatr monumentalny. Nie licząc realizacji operowych zaczęło się to gdzieś pomiędzy „Aniołami w Ameryce” a „(A)pollonią”. Echa wielu jego spektakli (z oczywistym wskazaniem na Levinowskiego „Kruma” z 2005 roku) odnaleźć można i w ostatniej produkcji.
Wyjeżdżanie w spektaklu Nowego Teatru odbywa się na kilku poziomach. Część bohaterów widzi lepsze miejsce do życia poza Izraelem, decydują się więc na spakowanie manatków i zniknięcie. Wspomina się o Żydach wyjeżdżających w 1968 roku z Polski do Izraela. Wyjazdem bez powrotu są także śmierci kolejnych osób. Ci, którzy tu pozostają, przemieszczają się w żałobnych ubraniach, prezentując inną wersję siebie, jakby opuścili własne ciała wraz ze śmiercią najbliższych. Pojawiają się tutaj także osoby, które o wyjeździe ciągle mówią, ale nic w tym kierunku nie robią. Wydaje się więc, że zawołanie „wyjeżdżamy”, wybrzmiewające w spektaklu wielokrotnie, urasta do miana opisu kondycji świata przedstawionego. Jakby miejsce życia bohaterów konsekwentnie zanikało, a oni nie potrafili z tym faktem nic zrobić. Stąd też tyle tutaj desperackiego seksu – mówi się o nim i praktykuje go przez dużą część spektaklu. Seks jako chwilowa odskocznia od rozczarowującej codzienności tym bardziej wysuwa się tutaj na pierwszy plan, im silniej bohaterowie odczuwają samotność i bliskość śmierci. Ostatecznie pozostaje im więc prosty wybór: idziemy się pieprzyć, pakujemy walizki albo wskakujemy do trumny.
Twórcy z żelazną konsekwencją realizują zaproponowany przez Levina podział dramatu. Osiem pogrzebów wyznacza rytm spektaklu, przerywając jego kolejne sekwencje. Z czasem bohaterowie spotykają się już tylko, żeby pożegnać umarłych. Zazwyczaj są to osoby, których odejścia nikt się nie spodziewał. Kolejne monotonne ceremonie stają się w ten sposób coraz bardziej komiczne.
Umierają przede wszystkim mężczyźni. Chociaż spektakl opiera się na postaciach kobiecych, na głównego bohatera „Wyjeżdżamy” wyrasta Zigi (Piotr Polak). Liczne powiązania z „Krumem” kierują też uwagę na Daniego (Jacek Poniedziałek). Jednak to właśnie kobiety, silne i kruche, barwne i wzruszająco do siebie podobne, są w spektaklu najciekawsze. Ich wyrazistość, dążenie do wspólnotowości, tragikomiczność wpisana w ich decyzje i reakcje sprawiają, że sceny z ich udziałem momentami stają się wręcz almodovarowskie. Jeśli w tym świecie ktokolwiek buduje wspólnotę, to są to właśnie one – wspólnie płaczące po swych umarłych synach, mężach i kochankach.
Jedną z najciekawszych postaci jest Boba (poruszająca Jadwiga Jankowska-Cieślak), którą syn i synowa decydują się oddać do domu opieki. Kobieta, mimo podeszłego wieku, regularnie ucieka przed zaplanowanym wyjazdem. Przez większą część spektaklu popycha dwie walizki na kółkach albo siedzi gdzieś z boku sceny. Nosi plecaczek, w ustach ma elektrycznego papierosa, a w oczach – nieobecne spojrzenie. Czasami wygląda jak najmłodsza osoba w spektaklu, innym razem jak nestorka. Konsekwentnie, poza jednym wyjątkiem, milczy. Jest sceniczną wariacją losu Żyda Wiecznego Tułacza, który nie mogąc umrzeć, błądzi po świecie i ogląda w nieskończoność troski innych ludzi. Obecność tej postaci rzuca ciekawe światło na pozostałych bohaterów, sugerując, że życie – po wyjeździe czy przed nim – jest przede wszystkim czekaniem.
To, co w „Wyjeżdżamy” czytelne w odniesieniu do pojedynczych bohaterów, rozmywa się przy próbie szerszego spojrzenia na świat przedstawiony. Problemem okazuje się liczba postaci i wątków. Warlikowski zaangażował niemal cały zespół artystyczny Nowego Teatru i innych, współpracujących z nim od lat, ale też długo u niego niewidzianych aktorów. Ich liczba – wobec specyficznego rytmu spektaklu i konstrukcji jedynie strzępków sytuacji – rozprasza. Wydaje się, że to, co było siłą „Kruma” – prezentacja pokaleczonych, ale i zabawnych reprezentantów klasy średniej, których spotkaniom i monologom poświęcono wiele inscenizacyjnej uwagi – tutaj nigdy nie ma szansy wybrzmieć do końca. Prezentowana historia obeszłaby się bez niektórych scenicznych bohaterów.
Spektakl Warlikowskiego bywa więc monotonny, a niektóre z jego wątków okazują się mniej znaczące i atrakcyjne od pozostałych. Zarazem pod względem inscenizacyjnym „Wyjeżdżamy” wielokrotnie fascynuje i pozytywnie zaskakuje. Najlepiej sprawdzają się sceny zbiorowejak impreza w drogim klubie, gra w brydża czy kolejne pogrzeby) i aż szkoda, że nie poświęcono niektórym z nich więcej czasu. Wspaniali, jak zawsze u Warlikowskiego, są aktorzy. Agata Buzek czyni z zadziornej prostytutki, która po śmierci swego najhojniejszego klienta decyduje się na wyjazd, najbardziej magnetyczną, a zarazem pogubioną postać. Jej finalny monolog byłby w stanie powstrzymać przed wylotem nawet TVN-owskich podróżników.
Najbardziej nie wyjechał więc sam Warlikowski, choć od premiery „Francuzów” stworzył za granicą kilkanaście premier operowych. W swoich spektaklach dramatycznych nadal wykorzystuje podobne tematy, angażuje niemal wszystkich swoich aktorów i otacza się tymi samymi, utalentowanymi współpracownikami (Gruszczyński, Szczęśniak, Mykietyn, Ross, Bardouil). W opowiadanych przez niego historiach, jak zawsze, pojawia się empatyczne spojrzenie na wykluczonych, choć – po raz kolejny – nie starcza go dla lesbijek. Przy całej wtórności i nierówności, paradoksalnie, „Wyjeżdżamy” wydaje się spektaklem najbardziej spójnym pośród jego ostatnich realizacji. Może wynika to ze skoncentrowania się na osi dramaturgicznej jednego utworu albo z silniejszego niż w ostatnich latach rezonowania z rzeczywistością społeczną. Skoro wszyscy jakoś – mentalnie czy fizycznie – „wyjeżdżamy”, warto zastanowić się, kto zdecyduje się jednak pozostać. I czy przypadkiem pewnego dnia, rzucając kolejne „wyjeżdżamy!”, nie usłyszymy stanowczego „zabraniam!”. Spektakl Warlikowskiego pozostawia smutną konstatacje, że duża część z nas ma już to wszystko gdzieś.
„Wyjeżdżamy”
na podstawie „Pakujemy manatki” Hanocha Levina
reżyseria: Krzysztof Warlikowski
opracowanie tekstu: Krzysztof Warlikowski, Piotr Gruszczyński
scenografia, kostiumy: Małgorzata Szczęśniak
Warszawa, Nowy Teatr
premiera: 14.06.2018