W połowie XIX wieku Charles Fourier przedstawił projekt falansterów albo „spółdzielczych rezydencji”. W budownictwie zaproponowanym przez francuskiego socjalistę utopijnego wszystko musiało być przewidziane i zaplanowane. W 1858 roku przemysłowiec i socjalista Jean-Baptiste André Godin zakupił w Paryżu osiemnastohektarową działkę, sporządził szkic i rok później położył fundamenty pod pierwszy falanster. Godin przekonany był, że miasta są brudne. Wierzył w słuszność teorii inżyniera Victora Consideranta o zbawiennej roli powietrza, wody i światła dla miast. Przekuł tę wiarę w teorię w praktykę. Każde mieszkanie miało widok na ulicę i dziedziniec oraz wyposażone było w system wentylacyjny, ogrzewanie. W domach znajdowały się punkty czerpania wody na wszystkich piętrach, kabiny kąpielowe i kryty basen z ruchomym dnem, aby mogły z niego korzystać dzieci, oświetlenie gazowe, pomieszczenie na śmieci (zsyp) oraz pralnie w osobnym budynku,. Pomimo sprzeciwu liberałów, którzy sugerowali, że człowiekowi odbiera się wolność, skazując na życie „w cieplarnianych warunkach w otoczeniu regulaminów, paraliżujących jego inicjatywę” (Historia życia codziennego, s. 425), te rozwiązania techniczne sprzyjały indywidualizmowi. Każde mieszkanie bowiem miało być samowystarczalną maszyną do mieszkania, indywidualną przestrzenią dla jednostek. Budownictwo wyśnione przez XIX-wiecznych socjalistów stało się rzeczywistością, a rozwiązania techniczne zastosowane w ich projektach, są zwykłym elementem dzisiejszych mieszkań.
W latach 30. XX wieku, w ramach programu budownictwa socjalnego, postawiono w Poznaniu osiedla przeznaczone dla bezdomnych i ubogich osób. W 1933 powstało Osiedle Opieki Społecznej na Naramowicach, w połowie lat 30. Osiedle ks. Ignacego Skorupki przy ulicy Górniczej, a w 1936 roku położono fundamenty pod osiedle przy ulicy Opolskiej. Wszystkie te osiedla były eksperymentami socjalnymi. Różnią się one od siebie (np. na Naramowicach obok budynków mieszkalnych wydzielono miejsce na szkołę), ale jest w nich coś, czego rzadko uświadczymy w dzisiejszych projektach architektonicznych przesiąkniętych indywidualizmem, nastawionych na budowanie marki klienta przez architekturę czy przestrzenny separacjonizm, który polega nie tylko na odgradzaniu płotami budynków mieszkalnych, ale też na sterylizacji i estetyzacji przestrzeni przystosowanej do przyzwyczajeń wąskiej grupy osób zamawiających budynek. Tym, co wyróżnia wspominane osiedla, są wizja i myślenie o życiu publicznym.
Dom sarmacki, fot. Klaudyna Schubert
To właśnie na tych osiedlach duety artystyczne (Kamila Wolszczak i Marcin Zalewski na Naramowicach; Adam Martyniak i Karolina Włodek na Świerczewie; Michał Mioduszewski i Arek Pasożyt na ul. Górniczej 2) realizowali projekty w ramach cyklu „Architektura relacji – rezydencje”.
Pomysłodawczyniami były kuratorki Generatora Malta, Joanna Pańczak i Agnieszka Różyńska, które zaproponowały artystom osiem lokalizacji w Poznaniu powstałych zgodnie z socjalistycznymi założeniami. Zapytałem artystów, dlaczego wybrali wspomniane miejsca. Każdy z nich odpowiedział podobnie: „po pierwszym wrażeniu”, „bo nam się spodobało”. Co się spodobało? „Intrygująca architektura i zieleń” (Kamila i Marcin); „zewnętrze, drewniana architektura” (Adam i Karolina), „praca ze społecznością, która jest skuteczna, bo jest tu porządek, kostka brukowa, pozbyto się sortowni odpadów” (Michał i Arek). Wybór miejsc był więc intuicyjny.
Każdy duet wybrał odmienną formę artystyczną: film (Adam i Karolina), wystawę (Kamila i Marcin), rzeźbę społeczną (Michał i Arek). Różne media artystyczne, ale każde z nich pozwoliło wydobyć istotę tych miejsc. Podobnie jak falanstery, wszystkie te osiedla stały się indywidualną przestrzenią życia dla jednostek. Kamila wspomina, że w latach 30. XX wieku na Naramowicach co tydzień mieszkańców odwiedzał dozorca, który w nagrodę za wysprzątaną posesją – co oznaczało między innymi dbanie, aby kolory budynków gospodarczych były takie same na każdym podwórku – wręczał nagrody: grabie, łopatę. Dziś każdy dom, bez względu, na którym osiedlu, jest przekształcony przez mieszkających tam ludzi.
Mam wrażenie, że wspólnota na tych osiedlach jest dziś mniej estetyczna, co reaktywna – mobilizuje się w chwili pojawienia się problemu. W przypadku ulicy Górniczej była to chociażby sortownia śmieci znajdująca się na obrzeżach ulicy. Mieszkańcy poprzez spotkania i samoorganizację, pisanie petycji i podań, protesty doprowadzili do przeniesienia sortowni. Michał mówi, że mieszkańcy poukładali sobie relacje – na osiedlu jest wszystko, co potrzebne do życia, ale brakuje jakiegoś miejsca spotkań (nie ma szkoły, nie ma sklepu, nie ma urzędu). Jest boisko, ale ono przeznaczone jest dla dzieci. I jest pewien stereotyp, twierdzi Michał: ludzie zamykają się w domach, bo przecież nie mogą pokazać, że nie mają znajomych. „Co ty? Po co chcesz się spotkać z sąsiadem? Nie masz własnych znajomych?”.
Dom sarmacki, fot. Klaudyna Schubert
Na Naramowicach już w latach 90. XX wieku, mieszkańcy zaczęli walczyć o prawa własności do budynków, w których żyją od pokoleń. Specyfiką tego osiedla jest to, że żyją tam w większości te same rodziny. Z opowieści mieszkańców dowiaduję się, że miasto nie za bardzo chciało z nimi współpracować – wręcz robiło wszystko, aby uprzykrzyć im życie. Tylko zaradność i determinacja mieszkańców spowodowały, że dopięli swego.
Nieco inaczej jest na Świerczewie. Tam nastoletnia Kamila zaczęła pomagać dzieciom mieszkającym w baraku, w którym sama też mieszka. Dzieci jest ośmioro. Siostra Kamili przyjaźni się z nimi. Najpierw Kamila zaczęła pomagać im w odrabianiu zadań domowych („Kamila, czy możesz mi pomóc z matmą? Mam zagrożenie”), potem zaczęła przygotowywać zabawy i działania integrujące dla nich. To dzięki niej, a także Przemkowi, lokalnemu przedsiębiorcy, artyści spotykają się z dziećmi, z którymi budują „Bazę” – domek w niewielkim lasku – w którym realizuje się między innymi zasadę, ustanowioną przez dzieci i powieszoną na domku, że „Baza jest dla wszystkich”. Hasło to po kilku dniach zostało strzaskane przez starsze dzieci.
Czy oznacza to, że żyje tam „patologia”? Tak sugeruje strona internetowa Poznan Film Commission, która „jest biurem filmowym Miasta Poznania, funkcjonującym w strukturach Estrady Poznańskiej – Instytucji Kultury Urzędu Miasta Poznania. Jego głównym zadaniem jest ułatwianie produkcji filmowej, telewizyjnej i reklamowej w Poznaniu”. Na stronie znajdziemy następujące tagi przyporządkowane drewnianym barakom przy ulicy Opolskiej: „baraki mieszkania socjalne ruina slums niska zabudowa ogródek działka zabudowa drewniana podwórko polna droga droga nieutwardzona zabudowa robotnicza osiedle”. Zwracam uwagę na dwa zakamuflowane: „ruina” i „slums”. Do strony o barakach przy Opolskiej dodano zdjęcia: są wśród nich fotografie zdewastowanego garażu, śmietniska i samotnie stojącego psa, wyjącego w kierunku robiącego zdjęcie. Zwierzę jest nieokrzesane (wyje na Bogu ducha winnego fotografa i na nas, którzy patrzymy na to zdjęcie) i niecywilizowany: bez kagańca, bez smyczy, bez obroży. Nie wiem, kto pracuje w Poznan Film Commission, ale jak na miejską jednostkę miejską całkiem nieźle sobie radzą z potwierdzaniem stereotypów oraz przyklejaniem ich do Poznania i jego mieszkańców.
Cieszę się, że Adam i Karolina – duet Swojskie Tropiki – wybrali za swoje medium film. Stworzyli go wraz z młodymi twórcami – Kamilą Bartoszak, Filipem Strzelczykiem i Martyną Kowalską. Podważają w nim stereotypy, pokazują, że każda generalizacja i stereotypizacja są krzywdzące. Jedna z mieszkanek mówi w nim, że żyją tu różni ludzie, w większości normalni ludzie, którzy jakoś próbują sobie z życiem – tak jak my wszyscy – radzić. Stereotyp wspierany przez Poznan Film Commission najwyraźniej trzyma się mocno, bo jedna z mieszkanek wspomina, że w zeszłym roku do jej mieszkania zapukała ekipa filmowa, która chciała nakręcić klip „w miejscu patologicznym”. Ponieważ drewniane domki przy Opolskiej i okolicach są „patologią”, zaproponowali sto złotych wynagrodzenia za dzień zdjęciowy. Adam wybucha śmiechem: „za wynajem płaci się od pięciuset złotych w górę, a i tak to bardzo niska stawka”. Proponuję osobom tworzącym Poznan Film Commission obejrzenie filmu „3 X Happy End”, który od poniedziałku będzie dostępny w sieci, by niezwłocznie go obejrzały. Może to coś da.
Węglowy targ
Michał opowiada mi, że od jednego mieszkańca usłyszeli pewien wyrobiony, nie bez przyczyny, stereotyp dotyczący sztuki – że ich działanie to „spadochroniarska akcja”: artysta przyjeżdża na chwilę, wykorzystuje mieszkańców dla własnych celów, a potem zostawia ich z problemami. Okazało się, że akcja Michała i Arka ma na celu coś zupełnie przeciwnego – przekazanie pieniędzy na produkcję (2 tysiące złotych) mieszkańcom, aby sami zdecydowali, co chcą z nimi zrobić. Przy okazji artyści zaplanowali wraz z mieszkańcami ich pomnożenie – wspólnie zorganizowali wyprzedaż garażową, dzięki czemu zwiększono kapitał.
Realizacja projektów społecznych zawsze jest trudna. Wymaga czasu, zaangażowania, wiedzy, zdolności komunikacyjnych, umiejętności negocjacyjnych, pieniędzy, wsparcia organizacyjnego, wrażliwości, wyobraźni, dyskusji, debaty, skromności, współpracy. Pewnie można tę listę ciągnąć. Zaproszeni artyści z pewnością mieli te cechy i zdolności. Dzięki wsparciu ze strony ekipy Generatora Malta (kuratorki wraz z Basią Bilon i Mateuszem Nowackim) znów mogliśmy poznać Poznań, jakiego nie znaliśmy. Kto nie znał? My, ze stereotypami w głowach.
Czas Kultury poleca! W niedzielę, 24 czerwca na Festiwalu Malta:
11:00 – Organizm – Plac Wolności
18:00 – Us, Unstrangered. Malta Assembly Poznań / finał Flanders Arts Institute, Fundacja Malta – Plac Wolności
21:30 – Prawdziwe Show, Twoja Lola, Braki – CityZen_ Basen
Przeczytaj także inne teksty o wydarzeniach odbywających się w ramach Generatora Malta.