Archiwum
30.04.2018

Kapela ze wsi Wolność

Waldemar Kuligowski
Felieton

Że poszukujemy korzeni, jest dość pewne. Inna sprawa, jakich i gdzie. Polska szlachecka wskazywała na swoje pochodzenie od mężnych Sarmatów, walczących jak równy z równym, przeciw potędze antycznego Rzymu, nie bacząc przy tym ani na racje geograficzne (Sarmaci byli ludem znad Donu), ani kulturowe (koczownicy), ani językowe (rodzina turecka). Podobnie robili też inni. Węgrzy upodobali sobie opowieść o prostej linii genealogicznej łączącej ich z Hunami i przesławnym Attylą. Równie mgliste podstawy ma kojarzenie się Słowaków z tradycją Księstwa Wielkomorawskiego i księciem Świętopełkiem, traktowanym jako przodek-założyciel wspólnoty narodowej, a także dziedzictwem Cyryla i Metodego.

To ciekawe, że romantyzm, wraz ze swoim zainteresowaniem tym, co alternatywne wobec ówczesnego mainstreamu kulturowego, przeniósł poszukiwanie korzeni w inne rejony. Pożądanym praźródłem stawały się mianowicie tradycje nie tyle mocarstwowe, związane z podbojem i ekspansją, ile raczej zaściankowe, zbudowane wokół trwania i lokalności. W tym duchu zaczęto sięgać po to, co ludowe (przy okazji wynajdując termin „lud”).

Emblematem konstruowania narodowej tożsamości w oparciu o folklor są oczywiście „Pieśni Osjana”, powstałe w wyobraźni poety Jamesa Macphersona, a lansowane jako stara poezja celtycka. Gest Macphersona został rychło podchwycony przez innych, zmieniając się w osjanizm. Na tej fali w Finlandii Elias Lönnrot „zrekonstruował” z rozproszonych tekstów „Kalewalę”. W Grecji filolog N.G. Politis „odtworzył” zbiór „oryginalnych” tekstów. Na podstawie serbskich pieśni ludowych poeta Václav Hanka sfabrykował rękopis „staroczeskiej” poezji ludowej, którą rzekomo cudem odnalazł w mieście Dvůr Králové w 1817 roku. W Paryżu w 1827 roku opublikowano zbiór starych poezji iliryjskich, w których autentyczność uwierzyli Vuk Karadžić, Aleksander Puszkin i Adam Mickiewicz. Opinie poetów zmieniło dopiero wyznanie autora tego zbioru – Prospera Meériméego – że był to żart. Według logiki podobnego żartu postąpił Gavril Dara i Riu, publikujący w 1887 roku w Palermo fragmenty „odnalezionego” rękopisu ze staroalbańskim poematem. Literatura romantyczna skonstruowała wiele innych fantazmatycznych fundamentów narodowych tożsamości: „Pieśń o Rolandzie” jako praźródło francuskości, staroruskie „Słowo o wyprawie Igora”, podobnie powstał w Niemczech mit Zygfryda.

Łatwo zdemaskować oszustwa i imitacje, trudniej przyznać, że ich łakniemy. Ludowość, dawność i swojskość nadal mamią i słodko karmią. O ile potrzeba jest trwała, o tyle sposoby jej zaspokajania są – na szczęście – różne. Prawie półtora wieku po „Pieśniach Osjana” zupełnie inne pokolenie bardów tradycji wydało swoje pieśni. Najpierw w 2004 roku w niemieckim wydawnictwie Jaro Medien, a na początku 2005 – w Polsce. Płyta „Wykorzenienie” Kapeli ze Wsi Warszawa była wydarzeniem. Album nominowano do nagrody Grammy, branżowy „Songlines” zaliczył ją do elitarnego grona najlepszych albumów pięćdziesięciolecia, niemiecki miesięcznik „Stereo” wyróżnił jako jedną z najlepszych płyt roku z „muzyką zagraniczną”, a promotorzy zaprosili zespół na koncerty do Japonii, USA, Kanady… Recenzent BBC pisał o „krzykliwej jakości” wokalu, „bezpośrednim i mocnym” bębnieniu, dzięki czemu możliwe było „ekscytujące zetknięcie się z twórczo wywróconym tradycjonalizmem”. Australijczyk z „The Daily Planet” entuzjazmował się z kolei połączeniem dwóch rodzajów „drapania” wywołanego przez „folkowe skrzypce i gramofonowe skrecze DJ-a Feel-X”.

Wszystko to prawda. I nic się nie zmieniło dzisiaj, reedytowana przez Karrot Kommando płyta Kapeli zawiera zarówno efekt „wywracania tradycji”, jak i „drapania”. Nadal jest jasne, że mamy do czynienia z udaną próbą resuscytacji dawnego folkloru muzycznego Polski, ale już bez efektu cepelii, obyczajowej i stylistycznej cenzury ani usypiającego rustykalizmu. Muzycy Kapeli stawiają bowiem na łączenie wrażliwości ich wiejskich mistrzów z własnymi fascynacjami z początku XXI wieku. Stąd na płycie i wiejscy skrzypkowie, i skrecze DJ-a grającego wcześniej w hip-hopowym Kalibrze 44 – to właśnie znaki nowego zakorzenienia.

Niby to nic nowego, folk w Europie Środkowej od początku sytuował się wszak blisko kontrkultury, czego w latach 70. u nas dowodem były transowe koncerty grupy o nazwie (a jakże!) Osjan. Wspomnieć wypada też o 1991 roku i scenie folkowej na subkulturowym festiwalu w Jarocinie, gdzie pojawili się tacy wykonawcy, jak Kwartet Jorgi, Orkiestra Św. Mikołaja, Ognie Św. Januarego, Adam Strug, Open Folk, Carrantouhill, Little Maidens, Varsovia Manta, Qollataki, Sierra Manta i inni. Kolejną znaczącą odsłoną pracy folkowców na polu alternatywy jest oczywiście R.U.T.A., a także Same Suki czy Pochwalone. To wszystko już jednak po albumie „Wykorzenienie”.

Płycie na nowym wydawnictwie towarzyszy film. Oto mieszczuchy i wykształciuchy – antropolog, etnolożka, dwie muzykolożki, wykładowca Akademii Muzycznej, politolog – zabierają nas w „podróż do ostatnich Mohikanów polskiej muzyki ludowej”. Trafiają do harmonisty pedałowego Mariana Pełki, który grał dla „niezamordowanych ludzi”, potrafiących ongiś tańczyć na weselach po dwa dni i dwie noce. Odwiedzają skrzypka Jana Gacę, wspominającego, jak musiał moczyć palce w wodzie po wysiłku grania bez jakiegokolwiek nagłośnienia. Koncertują z Kazimierzem Zdrzalikiem, znającym arkana wyrobu najlepszych smyczków (ogony ogierów!) i jego żoną, pieśniarką Janiną. Wszyscy oni pojawiają się na płycie. A jest jeszcze Stanisław Wyrzykowski, budowniczy takich cacek, jak jaworowo-świerkowe liry korbowe czy „skrzypco-laska” służąca do wspierania się i grania.

Co ciekawe, kursy autobusami pekaesu po wąskich asfaltówkach skontrastowano w filmie ze startem samolotu i opowieścią o Warsaw Village Band na czterech kontynentach (tylko oni z Polski, oprócz SBB i Republiki, koncertowali na festiwalu w Roskilde).

Jak odbiera się „Wykorzenienie” po czternastu latach, kolejnych rewolucjach technologicznych, dalszym kurczeniu się świata i neokonserwatystach u władzy w tylu krajach? Muzyka pozostaje autonomiczna i robi swoje, czyli hipnotyzuje. Sam projekt z kolei wyjawia swoje nowe oblicze. Bo nadal poszukujemy korzeni, tyle tylko, że oferuje się nam jedynie instytucję państwa z nadzorowaną przez nie wersją historii. Z powrotem cenzury, rustykalizmu, a nawet ukłonami w stronę cepelii. Z ideologią państwową, które ma zastąpić wszystkie inne relacje między ludźmi. Płyta Kapeli ze Wsi Warszawa staje się w tych warunkach alternatywą estetyczną i duchową. Oddechem wolności. Dlatego warto było ją wznowić.

Kapela ze Wsi Warszawa, fot. Radek Polak / materiały promocyjne