Trudno nie zauważyć, że współczesne Hollywood chce jak najszybciej nadrobić stracony czas i tworzy typy bohaterów, jakich do tej pory trudno było uświadczyć. Swoje filmy otrzymują czarnoskórzy superbohaterowie, tworzone są remake’i popularnych filmów, w których główne role zamiast mężczyzn grają kobiety. Swoje piętno na powstających scenariuszach odcisnęły zarówno #metoo, jak i sprzeciw wobec prezydentury Trumpa, więc powoli dowartościowane zostają grupy do tej pory z różnych względów dyskryminowane. Ale światowe kina podbija właśnie film proponujący całkowicie przeciwną narrację, którą można byłoby nazwać „nowym konserwatyzmem”. Już został okrzyknięty „najlepszym horrorem 2018 roku” i tylko w pierwszy weekend zarobił trzykrotność kwoty wydanej na produkcję. Mowa oczywiście o „Cichym miejscu” Johna Krasinskiego.
W 2020 roku populacja ludzka została przetrzebiona przez wielkie, krwiożercze potwory dysponujące niezwykle czułym słuchem. Jedynym sposobem, by się przed nimi bronić, jest zachowanie absolutnej ciszy. Twórcy nie zaprzątają głowy ani sobie, ani widzom genezą sytuacji, w którą wrzucają swoich bohaterów. Bardzo szybko i szkicowo rozrysowują zasady, jakimi rządzi się ta nowa rzeczywistość. Są one niezwykle proste: nie wydawaj żadnych odgłosów, najlepiej nie nawiązuj żadnych kontaktów z innymi ludźmi i zaszyj się w jakimś cichym miejscu, a być może uda ci się przeżyć.
Bohaterowie filmu, pięcioosobowa rodzina Abbottów, w normalnych okolicznościach z pewnością wiedliby szczęśliwe i dostatnie życie, jednak w świecie pełnym przerażających potworów ich egzystencja jest nieustannie zagrożona. Możemy się o tym przekonać już w jednej z początkowych scen, kiedy bezlitosny obcy zabija najmłodsze dziecko po tym, jak uruchamia ono grającą zabawkę. Po tym wydarzeniu akcja przenosi się rok do przodu. Choć Abbottowie nadal przeżywają traumę po śmierci Beau, udało im się przetrwać, a nawet grana przez Emily Blunt Evelyn spodziewa się dziecka.
Nie ma przypadku w tym, że Krasinski stawia w obliczu zagrożenia wzorową, wielodzietną, kochającą się rodzinę ani w tym, że agresorami czyni enigmatycznych, pochodzących z zewnątrz, niezwykle zabójczych i skrajnie nieprzyjaznych, przypominających ksenomorfy obcych, którzy są niczym więcej jak figurą Innego. Zarówno świat przedstawiony, jak i fabuła są ufundowane na jasno wyartykułowanych wartościach. Bohaterowie, by przetrwać, muszą odciąć się od świata, zamienić swój dom w twierdzę i żyć wedle klarownych zasad. No i oczywiście zawsze mieć na wyciagnięcie ręki naładowaną strzelbę. Twórcy przedstawiają świat po bliżej niezdefiniowanej apokalipsie po to, by udowodnić, jak krucha jest współczesna, liberalna kultura, oparta na postępującym równouprawnieniu i emancypacji kolejnych grup społecznych. W skrajnie nieprzyjaznym świecie, według nich, najbardziej efektywne okazują się wartości tradycyjne – przypisujące płciom określone role: mężczyźni są głową rodziny, której muszą zapewnić bezpieczeństwo i pożywienie, kobiety natomiast są przede wszystkim matkami, opiekunkami, kucharkami i praczkami. Nie ma tu miejsca na bunt, wahanie czy niepewność którejkolwiek ze stron – bo ta może przynieść natychmiastową śmierć.
Ta reakcyjna, konserwatywna wymowa filmu nie jest jednak w stanie przyćmić jego niewątpliwych walorów. Trudno bowiem nie docenić odwagi i innowacyjności twórców w podejściu zarówno do zgranych chwytów horroru, konwencji monster movies, jak i wyznaczników kina postapokaliptycznego. Krasinski miesza wiele znanych rozwiązań fabularnych, do powyższych można jeszcze dorzucić gatunki home invasion, science fiction, ale również, jak dziwnie by to nie zabrzmiało, kino familijne. Ponad tymi licznymi tropami znajduje się jednak nadrzędna idea: ogrywanie na różne sposoby dźwięku i ciszy. Bohaterowie najczęściej komunikują się między sobą na migi, nie ryzykując nawet szeptu, dlatego uszy widzów szybko wyczulają się na każdy, nawet najdrobniejszy dźwięk, który staje się wyzwalaczem grozy. Docenić trzeba przede wszystkim konsekwencję i pomysłowość w nieustannym ogrywaniu tego samego motywu na wiele sposobów, dzięki czemu nawet najbardziej pospolite jump scare’y otrzymują nowy wymiar.
Fakt, że twórcy skoncentrowali się przede wszystkim na efektach dźwiękowych, które stały się fundamentem budowania dramaturgii, napięcia i klimatu, spowodował zubożenie innych warstw filmu – przede wszystkim wiarygodności psychologicznej i fabularnej. Akcja „Cichego miejsca” rozkręca się dość wolno, bo twórcy sporo czasu poświęcili na opowiedzenie o zasadach, jakimi rządzi się przedstawiona rzeczywistość. Przez to druga część filmu cierpi na przeładowanie fabularnych wolt, nieustanne podbijających napięcie. Choć głównym zagrożeniem są monstrualni obcy, bohaterowie napotykają na swojej drodze wciąż nowe przeszkody: a to wystający z podłogi gwóźdź, niezakręcony kran, przerdzewiałe drzwi do silosu zbożowego, czy, ostatecznie, poród. Twórcy najprawdopodobniej stwierdzili, że wrażliwe na dźwięki potwory nie są dla ich bohaterów wystarczającym zagrożeniem i nie będą w stanie udźwignąć całej fabuły.
Potwory mogłyby być wyczulone na kolory, ruch, zapach czy dotyk – dla opowiadanej historii nie ma większego znaczenia, że reagują akurat na dźwięki. Ważne jest to, że stanowią one symbol zagrożenia, które przychodzi wraz z obcymi. Nie wiadomo, jak się oni pojawili, czego chcą i w jaki sposób się ich pozbyć – są więc wcielonym źródłem lęku tych wszystkich, którzy boją się nieznanych, enigmatycznych, dziwacznych innych. I choć figura Obcego w horrorze nie jest niczym nowym, to w przypadku „Cichego miejsca” jego symbolika jest nad wyraz czytelna i wpisuje się w proponowaną przez Donalda Trumpa narrację, w której każdy, kto nie jest Amerykaninem, jest potencjalnym zagrożeniem. Czy czeka nas w kinie nowa inwazja obcych, których będzie można pokonać, jedynie trzymając się surowych i kategorycznych zasad wyznaczanych przez mężczyzn?
„Ciche miejsce”
reż. John Krasinski
premiera: 13.04.2018