Archiwum
13.11.2015

Pieśni o nieobecności

Wiktoria Klera
Literatura

Nowa książka Marcina Świetlickiego, „Delta Dietla”, składa się z jedenastu części, a w każdej z nich znajduje się pięć wierszy, zebranych pod wspólnym tematem przewodnim. Otrzymujemy więc konstrukcję: „Pięć wierszy” z dodanymi informacjami: „na początek”, „Ojciec”, „o Polsce”, „o wierszach”, „lękowych”, „nabożnych”, „o”, „księżyc”, „psich”, „o mieście”, „na koniec”. Po doborze tematyki widać, że Świetlicki nie rzuca się w wir poszukiwań nowych tematów, sprawdza natomiast coraz nowsze rozwiązania w zakresie świata, który jego czytelnicy już dobrze znają. Osobne miejsce w tomie zajmują wiersze o ojcu, z datami dziennymi, pisane kolejno – pięć dni pod rząd, od dnia jego śmierci.

„Delta Dietla” w swej konstrukcji uwidacznia „tematyczność”, łatwą do zaobserwowania na przestrzeni lat powstawania wierszy autora. Osobne miejsca należą się „Ojcu” i „o”. Doświadczenie miłości i śmierci ma różne oblicza w świecie Świetlickiego. Nie było jednak chyba nigdy na nie miejsca tak poważnego. W ich kontekście podmiot wierszy przestaje się chować za maską. Ostateczność doświadczenia śmierci rodzica jest końcem epoki. I – jak sądzę – początkiem wątku, do którego autor będzie wracał w przyszłości.

Zabieg rozpoczynania i kończenia książki silnymi sygnałami wprowadza w mocno zarysowane, rozpoznawalne miejsce – otwarte i zamknięte zarazem. Pierwszy wiersz, „Nie stąd”, wprowadza oczywiste zaprzeczenie takiemu łatwemu postawieniu sprawy – cokolwiek by nie mówić i pisać, i tak zawsze będzie to tylko nasza prywatna iluzja. Dobrze już znany obraz podmiotu – topielca istnieje tu, ale nawet ta dobrze poznana wcześniej perspektywa jest teraz wizją obcości: „Pod asfaltem jest rzeka, najstarsze koryto, / są głęboko pod domem odwieczne topielce, / choć wzywają mnie we śnie wyciągnięte ręce, / nawet stamtąd nie jestem” (s. 7). W nowych wierszach widać dużo „błysków” i „blasków”, bywają to prześwity światła i jasności, czasami to ogień wzniecany po to, by odpalić papierosa, czasami lśnienie pioruna w czasie burzy.

Oprócz lirycznych obrazów znajdziemy w „Delcie Dietla” również wiersze „doraźne”, silnie zakorzenione w teraźniejszości, otaczających realiach. Przykładem może być choćby „Gejskie granie”, będące „wierszowym przedłużeniem” myśli zawartych w Facebookowych odezwach autora (biorący udział w cyklu koncertów Męskie granie z pewnością się nie ucieszą). Pojawia się tu znowu wątek niedojrzałości autora, a podmiot nazwany jest „upartym dzieckiem” (s. 10). Już w pierwszych pięciu wierszach widać jednak wciąż obecną, rozpościerającą się nicość i przenikający chłód.

Cykl poświęcony ojcu jest zrygoryzowany formalnie. Pięć tekstów nosi kolejne daty dzienne. Poruszanie tematu śmierci bliskiej osoby, dotykanie jej poprzez pisanie jest w tym wypadku dyskretną formą żałoby. Inną postać przybiera ona w wypadku mających okazję pożegnać zmarłego, inną – gdy śmierć przychodzi nagle. W wierszach Świetlickiego nie widać zdziwienia, jakby autor miał okazję się na śmierć przygotować. Widać jednak, że trudno pogodzić się z tym, jak pewne czynności wykonane za życia tracą sens po śmierci: „ojciec narąbał drewna na wiele zim, ale / zim będzie więcej i więcej, / a dzisiaj jeszcze palę / ojca drewnem” („3 marca”, s. 15).

Cytowany utwór rozpoczynający cykl jest poświadczeniem zapobiegliwości jeszcze żywego ojca, która ma jednak swoje granice, bo przecież pojedyncza śmierć nie zatrzymuje czasu pozostałych ludzi. Im bliżej tego wydarzenia, tym bardziej czuć jego obecność, można korzystać z przygotowanych przez zmarłego zapasów drewna, w ten sposób przez chwilę być (z) nim. Jego odejście pozbawia bohatera czegoś istotnego, równocześnie spada na niego odpowiedzialność bycia tym, kto go zastąpi. Naturalnie w hierarchii rodzinnej obowiązki ojca przejmuje syn. To ten moment, w którym podmiot wiersza odczuwa jakiś rodzaj „dojrzałości”:

„wieszam na bramie żałobną biało-czarną kartkę,
młotkiem wbijam pinezki,
nierówno, chyba nierówno,
jak zawsze nieidealnie” („4 marca”, s. 16).

Czterowersowe wiersze pointują się w czwartej części, „pogrzebowej”:

„nie otworzyli, to lepiej,
lepsza jest żywa pamięć,
dla jego bolesnej męki
wytrzymuję te mantry”
(„6 marca”, s. 18).

Żywa pamięć to pamiętać nie-zmarłego. Częsty mechanizm, który sprawia, że ludzie nie chcą oglądać bliskiej osoby po śmierci, tłumaczy się właśnie tym, że lepiej pamiętać ją tak, jak wyglądała za życia. I nie maltretować swojej pamięci obrazem martwego. To chyba najbardziej konfesyjna i autobiograficzna część żałobnej pentalogii. Dnia następnego należy już jednak powoli poszukiwać dróg wyjścia ze stanu żalu:

„a jak się stuknie w google maps
w moje miasteczko i moją ulicę,
w mój dom rodzinny, ojciec nadal
tam siedzi na balkonie, patrzy”
(„7 marca”, s. 19).

Pojęcie mapy okazuje się istotne w wielu miejscach, jak gdyby doświadczenie zdobywane w czasie pisania zamieszczonych w tomie wierszy znacznie przewartościowywało i przesuwało granice autorskiego świata. Poszukiwanie śladów zmarłego w miejscach, gdzie mógł je zostawić nawet przypadkowo – tak jak tu, uchwycony w trakcie zwyczajnego dnia przez obiektyw dokumentujący okolicę, ma wartość niesłychanego znaleziska. Wszystko, co można zobaczyć na temat zmarłego lub od niego – odkryte po jego utracie, zyskuje wartość prywatnej świętości.

W języku nowej książki poetyckiej Świetlickiego widać drastyczność autentycznego doświadczenia. Poeta często pisze o krwawieniu i wykrwawianiu. Rozczarowanie państwem narasta. Uszczypliwość komentarzy autora nie maleje, a państwo jawi się tylko jako złowrogie tło, od którego trzeba jak najbardziej się odcinać:

„I kiedy nocą siadam przy kuchennym stole,
i kiedy śnię i nie śpię, kiedy jawię się sobie
jako płaska sylwetka jednowymiarowa,
i kiedy ty śpisz i śnisz, ćma o szybę skrobie
skrzydłami, kiedy jeszcze daleko od zgiełku,
to jeszcze Polska
nie ma tu dostępu”
(„Polska – Polska 6”, s. 27).

Część o wierszach rozpoczyna odwieczna drwina z krytyki literackiej i programów telewizyjnych poświęcanych książkom, w których mówi się, co czytać, kto jest trendy, a kto passé. Świetlicki proponuje sobie kilka rozwiązań: „[…] Czas przestać. Przespać. Całkiem przepaść, przypaść / do podziemnego źródła z wywalonym językiem” („Czastuszki”, s. 31). „Wywalony język” to gest znany z wielu wierszy Świetlickiego, ale tu może znaczyć jeszcze „wyrzucony”, czyli w jakiś sposób „niepotrzebny”. Te rozważania zbiegają się w wierszu „Zadanie zdań”: „[…] I nie ma znaczenia, / że znaczyło, nie znaczy. […] W jakimś języku, fałszywej łacinie, / lśni nic. Zadanie zdań, ono istnieje jedynie” (s. 32).

Zadania zdań rygoryzują twórczość, zaś codzienne czynności trzymają w ryzach życie codzienne: wyprowadzić na spacer psa, nakarmić go; ale na podobnych zasadach odbywa się obcowanie ze sobą i innymi ludźmi. Trzeba się nakarmić i jakoś przetrwać. Bohater wierszy krąży po dobrze znanych sobie trajektoriach, porusza się po kole, jego czas nadal jest czasem cyklicznym, a w mieście interesuje go zakreślanie nowych map, poszukiwanie centrum i miejsc idealnych. Pojawia się także motyw życia jako gry: „Gra: nie dać się skasować, chodzić / po kole, po obwodzie, drążyć / i drażnić. Lubię to mieszkanie. / Ustawiłem tu siebie, czasem siebie kładę. / Czasem się budzę w nocy i wtedy przebywam / poza harmonogramem” („Styczeń 2015”, s. 57).

Warto dodać, że podział tematyczny wszystkich pentalogii może się wydawać umowny, ponieważ tematy przenikają z jednej części do drugiej, podobnie jak bohaterowie. Finał tak zbudowanej książki musiał otrzeć się znowu o tematykę śmierci:

„I wszystko w jednej chwili staje się wyraźne.

I krążę po ulicach. Kurtkę po młodym donaszam.
I krążę po ulicach. I patrzę uważnie.

I nie umieram. Ja tylko na moment przepraszam”
(„Na moment przepraszam”, s. 91).

Ostatni wers najnowszej książki Marcina Świetlickiego można czytać jak zapowiedź czy nawet pewność literackiej nieśmiertelności. Ta świadomość dręczyła autora już wcześniej. Przypomnieć można zdanie padające na początku wstępu w „Wierszach” wydanych z okazji pięćdziesiątej rocznicy urodzin autora: „Od kiedy wiem, że jestem nieśmiertelny, boję się tym bardziej”. Chwilowy unik, znikanie z horyzontu wydają się odnalezionym rozwiązaniem autora na problem bytowania i uciekania ze świata równocześnie.

Marcin Świetlicki, „Delta Dietla (wiersze 2013–2015)”
Wydawnictwo EMG
Kraków 2015

alt