Archiwum
12.05.2020

Odsłuchy kwietnia

Mateusz Witkowski
Muzyka

W tych trudnych czasach powinniśmy być dla siebie szczególnie mili. Dlatego w kwietniowych „Odsłuchach” ani słowa o płytach i piosenkach, które określiłbym mianem nieudanych lub średnich. Zapraszają The 1975, Łona i Webber, Yves Tumor, Alfah Femmes i Fiona Apple. (UWAGA: artykuł nie zawiera recenzji nowej płyty Quebonafide).

The 1975

Jesus Christ 2005 God Bless America / If Youre Too Shy (Let Me Know) (single)
Dirty Hit

W tym miejscu powinna się pojawić recenzja nowego albumu The 1975. Ale się nie pojawi. Z wiadomych przyczyn zespół z Manchesteru postanowił przełożyć premierę na przyszły miesiąc. Mamy za to dwa premierowe single.

Trudno się dziwić, że akurat ta grupa żywo reaguje na aktualne wydarzenia. Od dawna wiemy przecież, co tu się święci. The 1975 obrali określony kurs: chcą być kolejnym wielkim (tj. stadionowym) zespołem podejmującym wielkie tematy, śmiało zabierającym głos w kwestiach społecznych et cetera – gościnny występ Grety Thunberg w singlowym „The 1975” nie jest przypadkiem. I można by przy odrobinie złej woli posądzać ich o kunktatorstwo, megalomanię i pretensjonalność, ale broni ich coś, co od jakichś dwudziestu lat nie broni już U2: umiejętność pisania fantastycznych popowych numerów. O ile „Jesus Christ” to dość przewidywalny, folkujący wyciskacz łez, zwracający jednak uwagę przewrotnym tekstem i aranżem (takiej ascezy nie było u nich od czasów „Nana” z 2016 r.), o tyle „Too Shy” prezentuje pełne spektrum ich możliwości. Nie dajmy się zwieść syrenim śpiewem FKA Twigs z intro – nowy singiel The 1975 to popowy diamencik pełen obezwładniających hooków (np. dęciaki wieńczące refren). I choć ejtisowa ostentacja (Tears for Fears? Duran Duran? – można tak długo) bywa nużąca, to już dawno stało się jasne, że zarzuty dotyczące braku własnego brzmienia nie znajdują w przypadku tego zespołu zastosowania. No i tekst, który (na najprostszym poziomie) dotyczy rozbierania się podczas rozmów online – czy naprawdę mamy do czynienia z retromańskim zespołem?

Znamy już siedem singli z nadchodzącego „Notes On a Conditional Form”; łącznie 29 minut muzyki. Wedle zapowiedzi pozostało 51 minut. Prosimy o resztę już.

Łona i Webber
Śpiewnik domowy
(Dobrzewiesz Nagrania)

Wbrew temu, co twierdzą wszelkiej maści obrońcy „prawdziwego rapu” i hip-hopowi strażnicy pradawnych cnót, polska scena jest bardzo pojemna. Chciałoby się rzec: na szczęście.

Od lat propozycje Łony i Webbera wystawiają recenzentów na prawdziwą próbę. Łatwo bowiem wpaść na mieliznę określeń, typu „inteligencki rap”, „reporterski zmysł”, „propozycja dla bardziej wymagającego odbiorcy”. Tym razem też nie będzie prosto. Na papierze brzmi to przecież mało ekscytująco: tak, szczecinianie sięgają po rozmaite źródła muzyczne. Tak, Webber eksperymentuje między innymi z rytmiką samby i bossa novy („Co Tam, Mordo?”), sięga po żydowską melodykę (m.in. „Echo”) czy wschodnią nowoludowość spod znaku Żanny Biczewskiej („Stop, Nadiu”). Tak, Łona jest celny, błyskotliwy i empatyczny, bombarduje nas intertekstami, wspomina o wielkich nieobecnych, którzy wyjechali z Polski w latach 60. w wyniku antysemickiej nagonki („Echo”), oddaje hołd artyście-prymitywiście („Nikifor Szczeciński”), a opowieść o przypadkowej imprezie z czasem przepoczwarza się w przestrogę dotyczącą obranego przez nas mentalno-politycznego kursu („Stop, Nadiu”). Chciałoby się powiedzieć: nihil novi, erudycyjna żonglerka na dobrych bitach. Nie sposób jednak nie zauważyć, że Łona i Webber brzmią na „Śpiewniku…” zaskakująco świeżo, że wymyślają się na nowo (zarówno pod względem liryki i flow, jak i muzyki), że cały ten różnorodny kolaż układa się w spójną, bezpretensjonalną i kompletną opowieść o naszym tu i teraz. A to – zamknięte w zaledwie siedmiu kompozycjach i remiksie – musi imponować. I imponuje.

Jako że produktywność Łony jest powszechnie znana, cieszmy się nowym albumem, bo na następny przyjdzie nam pewnie poczekać. Albo powtórzmy po prostu frazę o ilości i jakości.

Alfah Femmes
Don’t Stop (singiel)

A ile razy będziemy jeszcze musieli powtarzać to wyświechtane zdanie „nowe idzie od morza”? Trójmiasto, miejcie litość nad mieszkańcami ośrodków, w których panuje muzyczna posucha!

Niech nowe idzie do nas z północy jak najczęściej, bo od numerów w rodzaju „Don’t Stop” zwyczajnie nie sposób się uwolnić. Niby nic nie zapowiadało aż takich atrakcji. Debiutancka EP-ka zespołu, „Humming Way Back Home”, to przyzwoite, acz niewykraczające poza przeciętność granie obciążone fascynacją Sonic Youth i współczesnym indie-garażowym rockiem. Styczniowy singiel „Skunks”, choć opatrzony bardzo dobrym tekstem i znamionujący zmianę kierunku muzycznego, również nie zwala z nóg. I nagle z morskiej piany wyłania się „Don’t Stop”, o którym – choć mamy dopiero maj – mogę bez wahania powiedzieć, że to jedna z najlepszych polskich piosenek tego roku. Rzecz skrajnie frenetyczna, rozedrgana, meandrująca między art popem, nową falą, współczesnym nurtem singer-songwritingowym, przywodząca na myśl to Talking Heads, to B-52’s, to współczesne zespoły w rodzaju Dirty Projectors, a mimo to absolutnie świeża i osobna. Gdańszczanie żonglują nastrojami i środkami (syntetyczny bas? – jasne; wiolonczela do tego? – nie ma sprawy!), bezlitosna taneczność miesza się tu ze swoistym antygroove’em (te gitary grane w poprzek!), a nieskrępowana radość z przerażeniem (patrz: klawiszowe interludium). Trudno byłoby znaleźć tu słaby punkt: „Don’t Stop” to rzecz wielowymiarowa i kompletna.

Alfah Femmes zapowiadają, że w tym roku pojawi się ich pierwszy pełnoprawny longplay. Dawno nie czekałem z taką niecierpliwością na płytę polskiego artysty.

Yves Tumor
Heaven To A Tortured Mind
Warp Records

Powiedzmy to sobie otwarcie: Yves Tumor jest wężem (a jeśli wężem, to wiadomo, czym poza tym). Właśnie nadszedł czas wylinki.

wywiadzie udzielonym w 2017 roku Amerykanin oświadczył: „I only want to make hits. What else would I want to make?”. Swoje plany postanowił zrealizować pięć lat później. „Heaven To A Tortured Mind” to album zdecydowanie bardziej przystępny niż debiut czy znakomite „Safe in the Hands of Love” (2018), momentami wręcz bezczelnie przebojowy. Weźmy choćby singlowe „Gospel For a New Century”, nazwane przez jednego z YouTube’owych widzów „pierwszą piosenką Lenny’ego Kravitza, która jest dobra”. Tumor to bierze się za bary ze spuścizną glam rocka, to sięga po ejtisowe, Prince’owate R&B (fantastyczne „Kerosene”, „Super Stars” i wiele innych). Tradycyjnie piosenkowe rozwiązania i schematy są tu jednak poprzetykane aranżacyjnymi niuansami, noise’owymi akcentami („Medicine Burn”), czasem potraktowane produkcją z ducha lo-fi. Zupełnie jakby Bowie (bo tak podobno brzmi prawdziwe nazwisko artysty…) chciał przywrócić szeroko rozumianej „rockowości” jej niebezpieczny, dwuznaczny i sataniczny posmak. A zarazem: dowieść swojej wszechmocy i udowodnić, że do twarzy mu zarówno z awangardową elektroniką, jak i stadionowymi hymnami. Mnie przekonał.

Yves Tumor od jakiegoś czas mieszka w Turynie. Mieście zbudowanym na planie pentagramu, gdzie – według niektórych poszukiwaczy dziwności – znajduje się siedziba Antychrysta. Tak tylko piszę.

Fiona Apple
Fetch The Bolt Cutters
Epic Records

(To oczywiście bardzo dobry album, ale Pitchfork – oczywiście – histeryzuje).