Archiwum
08.01.2013

Matka i nóż

Eliza Szybowicz
Felieton

W popularnej literaturze dla kobiet pełno jest toksycznych matek. Tradycjonalistki czy wariatki tak samo efektownie napędzają fabułę. W społeczeństwie patriarchalnym, ufundowanym na zakłóceniu relacji z matką nie może być inaczej. O dialektyce córczanego zerwania i utożsamienia można pisać w nieskończoność. Obsesja osiąga takie rozmiary i jest tak znacząca, że nawet pisarkom, które niewiele wiedzą o feminizmie i psychoanalizie, jak wczesna Maria Nurowska, zdarza się przy okazji otrzeć o krytykę patriarchatu. Zwykle jednak matka jest bezpardonowo zdradzana.

Joanna Bator, pisarka feministycznie świadoma, w „Piaskowej Górze” i „Chmurdalii” wyraźnie polemizuje z tą tendencją. Jadzia Chmura, strażniczka patriarchatu, matka, która zawzięcie matkuje, ostatecznie po prawie tysiącu stron zdejmuje garsonkę lilaróż i wychodzi z roli, pozwalając sobie na to, co przez całe życie tłamsiła. Jej wyjście z roli to jedna z najważniejszych stawek w powieściowej grze. Nowa książka Bator jest pod tym względem zaprzeczeniem wałbrzyskiej dylogii. W „Ciemno, prawie noc” matka, choć sama jest ofiarą, uosabia historyczne, społeczne i psychologiczne, a nawet metafizyczne zło. Czeka na odkrycie w samym jądrze ciemności.

Bohaterka powieści, reporterka specjalizująca się w najtragiczniejszych tematach, po piętnastoletniej nieobecności wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać reportaż o zaginionych dzieciach. Alicja jest w wiecznej żałobie po swoich bliskich, zwłaszcza po siostrze, która opiekowała się nią pod nieobecność ojca owładniętego manią poszukiwania skarbów. Od początku jasne jest, że przeszłość kryje wielką rodzinną tajemnicę. Bator jak we wcześniejszych powieściach wykorzystuje konwencje literatury popularnej, tym razem gotyckiej.

Śledztwo Alicji jest zatem podwójne – dotyczy jej własnego dzieciństwa i szajki porywającej dzieci. Tymczasem w Wałbrzychu trwa kryzys odróżnorodnienia. Narasta strach, rozpacz i nienawiść. Bieda i upokorzenie szukają winnych. Agresja obraca się przeciwko Romom. Miasto, na które spada plaga karaluchów, stoi na krawędzi biblijnej zagłady. Pojawia się i umiera prorok. Na rynku gromadzi się czekający na coś tłum, którym łatwo manipulować. W końcu dojdzie do erupcji przemocy i swoistej kanibalistycznej komunii – wyznawcy rozszarpią zębami zwłoki swego proroka i rozpierzchną się do domów. Nie wiadomo, czy zbiorą się ponownie i co wtedy zrobią.

Na tym tle stopniowo odsłania się historia matki Alicji, nosicielki wojennej traumy. Oszalała „niczym żona Rochestera”, ta, która powinna chronić, zagraża swoim córkom. Gorącą wodą i nożem chce z nich zedrzeć wyimaginowany brud. To oczywista projekcja zgwałconej przez Armię Czerwoną kobiety, która uważa dziewczynki za część siebie. Bohaterka do dziś ma na lewej piersi bliznę, dodatkowy pępek po tym przerażającym porodzie à rebours, próbie zabicia córki. Bator tym razem demonizuje postać matki, odwracając tradycyjnie przypisywane jej cechy. „Dała nam życie i śmierć jednocześnie” – powiada siostra Alicji. To dziedzictwo jest destrukcyjne i autodestrukcyjne. Ewa, żeby ocalić Alicję, próbuje zabić matkę i zabija siebie.

Jakby tego było mało, w powieści występuje jeszcze jedna toksyczna matka – megaopiekuńcza matka czterdziestoletniego Mareczka, wstrętnego pedofila. Zrobi dla niego wszystko, wszystko poświęci, tylko dla niego żyje. Mareczek dosłownie nie przestał być dzieckiem. W jednej z najbardziej drastycznych scen powieści matka śpiewa mu „aaa, kotki dwa” i daje do ssania pierś.

Polska, kraj Matki Boskiej, której idealny wizerunek przyciąga tłumy na wałbrzyski rynek, jest krajem niedostatku lub nadmiaru miłości matczynej. W finale Alicja, z jednej strony, godzi się ze swoją pogrążoną w stuporze matką, z drugiej – poczuwa się do odpowiedzialności za ocaloną dziewczynkę, którą niejako adoptuje. Decyduje się więc na córczaństwo i macierzyństwo z wyboru. To jeden z jej sposobów wyrównania szal metafizycznej wagi, na której balansuje dobro i zło.

Do tej pory jako reporterka tylko wysłuchiwała opowieści jednych ludzi i przekazywała je innym. W czasie wałbrzyskiego śledztwa odkryła w dobie (chwilową?) moralną bezwzględność. Poczuła nienawiść, zapragnęła śmierci sprawców zła, a nawet w pewnym sensie fizycznie ukarała jednego z nich – tak długo za nim biegła, aż dostał ataku serca. Nie posunęła się jednak tak daleko jak spokrewniona z nią bohaterka „Prowadź swój pług” Olgi Tokarczuk. „Umiałam tylko za nim biec” – mówi, a przecież – wytrenowana i silna – z łatwością mogłaby dogonić i zaatakować ściganego. Egzekutorem zamiast niej jest mężczyzna. Alicja do końca nie pozbywa się wątpliwości co do idei samosądu.

Autorka „Ciemno, prawie noc”, powieści o okrucieństwie, chyba zbytnio zaufała popularnym schematom. Krystalicznej kompozycji książki Tokarczuk u Bator odpowiada obsceniczne nagromadzenie krzywd i koszmarów. Holokaust, kazirodztwo, pedofilia, pornografia z udziałem dzieci i zwierząt, gwałty oraz inne formy przemocy występują w takim stężeniu, że trudno się nimi przejąć. Mordercze zapędy matki wieńczą tylko całą paradę okropieństw.

Przyznam, że nie rozumiem strategii autorki. Wojenny gwałt słabo usprawiedliwia matkę Alicji. Dominuje obraz drapieżnej pajęczycy, która czyha na swoje potomstwo. Bator aż nadto dobrze wie, że to nie matki tak naprawdę są wrogami córek, że konflikt między matkami i córkami jest zastępczy, że trzeba odebrać matki patriarchatowi, a nie da się tego zrobić, zdając się na konwencję. A jednak tak właśnie postępuje. Dlaczego?

alt