Archiwum
19.01.2012

Zimny błękit

Adam Kruk
Film


„Code Blue” porusza się między lodowatą temperaturą rytuału a niebezpiecznym wrzeniem jego przekroczenia.

Głośno o mieszkającej w Holandii Urszuli Antoniak zrobiło się już 3 lata temu przy okazji jej mocnego debiutu „Nic osobistego”. Ten posępny film ze Stephenem Reą i Lotte Verbeek, wyświetlany na licznych festiwalach i w kinach studyjnych Europy, wieścił narodziny nowego talentu. Faktyczną jego skalę przyjdzie nam poznawać przy okazji kolejnych premier, na razie otrzymujemy drugie potwierdzenie tego, że do czynienia mamy z silną, oryginalną i odważną reżyserką. „Code Blue” oglądać można od piątku w polskich kinach. Światową premierę film miał nie byle jaką, bo pokazano go na ostatnim canneńskim festiwalu, a polską – podczas festiwalu Nowe Horyzonty. Obecna we Wrocławiu Antoniak sprawiała wrażenie sympatycznej i rozmownej, inaczej, chciałoby się powiedzieć, niż jej filmy: chłodne i komunikatywne tylko w stopniu potrzebnym do ich zrozumienia. I ani trochę więcej.

W „Code Blue” Antoniak wymaga od widza nie tylko uwagi i skupienia, ale także cierpliwości i mocnych nerwów. Każe nam obserwować pielęgniarkę Marian – postać po mistrzowsku stworzoną przez intrygującą, niepokojącą, niedającą się zapomnieć Bien de Moor. Jej codzienne nawyki przeplatają się z niecodziennymi zachowaniami – Marian żyje rytuałem, a jednocześnie od niego ucieka. Widz śledzi ją, bada niczym nieznany gatunek zwierzęcia – sama uroda de Moor jest dziwna, nieoczywista, nie pozwala spuścić z siebie wzroku. Przepoczwarza się, bywa uwodzicielska i odrażająca. Im dłużej studiuje się jej fizjonomię i zachowania, tym trudniej odgadnąć, kim naprawdę jest. Co nią kieruje, czego chce – bardziej cierpi czy raczej rozkoszuje się cierpieniem? Czy to empatyczna samarytanka, opiekująca się umierającymi i cierpiącymi, czy raczej przebrana w kitel sadystka o rysie nekrofilskim? Wygłodniały uczuć anioł śmierci czy wiedźma, zbierająca do swego kotła rzeczy umierających – fetysze, które służą jej… no właśnie, do czego?

Reżyserki nie interesują proste odpowiedzi, a może nie interesują jej odpowiedzi w ogóle. Nie chce być nauczycielką ani dla swoich bohaterów, ani widzów. W jej filmie nie ma krzty dydaktyzmu ani moralizatorstwa, ocena jest niemożliwa, bo chodzi o sam proces badania, przyglądania się. To zimny behawioralny opis: nie znamy przeszłości Marian, jej marzeń, motywacji; zostajemy skonfrontowani wyłącznie z tym, co „robi”. Poznajemy tylko jej działania, ale i te są dwuznaczne. Niewiele dowiemy się też o jej sąsiedzie (Lars Eidinger), z którym wspólnie obserwują scenę brutalnego gwałtu (biernie, dlaczego nie reagują?) i nawiązują grę, nasyconą niebezpieczną dawką erotyzmu.

Ten erotyzm nie jest jednak radosnym celebrowaniem seksualności, to dzikie wygłodzenie, wołanie o pomoc, walka. Jego stężenie, ale także jego mało atrakcyjny, ekstremalny i smutny charakter, przypomina o „Pianistce” Michaela Hanekego. Choć filmy więcej dzieli, niż łączy, wspólna pozostaje swoista krańcowość obu obrazów i egzystencjalny puls obu bohaterek. Zarówno Erika z „Pianistki”, jak Marian z „Code Blue” wymagają natychmiastowej reanimacji (code blue to w terminologii medycznej stan krytyczny, wymuszający nagłą ingerencję), jednocześnie zabieg ten może skończyć się tragicznie. Antoniak nie buduje dzieła tak pełnego i wieloznacznego jak Haneke, ale też nie o pełnię jej chodzi. Cechą charakterystyczną jej filmu jest bowiem jego fragmentaryczność – od początku mamy dostęp tylko do skrawków zarówno umysłów żyjących, jak żywotów umierających (mogą nimi być szczotka do włosów albo prezerwatywa wypełniona spermą). W tej fragmentaryczności, ale też w odczarowywaniu czy wręcz traumatyzowaniu seksu, „Code Blue” bardziej przypomina „Głód” Steve’a McQueena (polska premiera w lutym), który także więcej ukrywa, niż odkrywa.

Antoniak udało się stworzyć dzieło ogromnie sensualne: operując wyszukanymi obrazami (zdjęcia Jaspera Wolfa) i wystylizowanymi wnętrzami samotnych mieszkań oraz nowoczesnych szpitali, opowiedziała świat nie dialogami, a kolorami. Dzięki nim temperatura filmu rozciąga się między dwoma biegunami: zimnym błękitem, opisującym samotność i bezpieczeństwo rytuału, oraz gorącą czerwienią: nie ciepłą, tylko alarmującą jak pożądanie i krew. A gdzieś pośrodku czai się prawda o bohaterce, którą można co najwyżej przeczuwać.

„Code Blue”
reżyseria: Urszula Antoniak
premiera: 13.01.2012

alt