Archiwum
25.09.2017

Welcome to the jungle

Mateusz Demski
Film

Na chodniku przed galerią sztuki współczesnej w Sztokholmie pojawia się na pierwszy rzut oka nic nieznaczący kwadrat. Figura jak figura, jednak jak wskazuje tabliczka informacyjna, to awangardowa instalacja – azyl troski i zaufania, gdzie każdy może przytulić pierwszego lepszego przechodnia, gdzie każdy ma równe prawa i obowiązki. Tytułowy skwer to sprawka fascynacji Christiana (Claes Bang), przystojnego, nienagannie ubranego, a przede wszystkim piekielnie elokwentnego dyrektora placówki. Czyżby sztuka zaangażowana? Nic bardziej mylnego. Nagrodzone Złotą Palmą „The Square” Rubena Östlunda ukazuje sterylny świat zapatrzony w czubek własnego nosa – pozornie zatroskany problemami współczesności, lecz w rzeczywistości pozbawiony istotniejszych treści. Świat krążący po osobnej, oddalonej o całe lata świetlne orbicie. Ten skostniały stan symbolizuje zarazem wielka sala wystawowa, jedno z kluczowych miejsc akcji, gdzie w symetrycznym porządku usypano kopczyki ze żwiru będące częścią artystycznej instalacji. Na ścianie neonowy napis „We have nothing”, w rogu pogrążona w myślach odźwierna, a pomiędzy nieczytelnymi dziełami starszy pan sprzątacz za kółkiem zamiatarki. Zwiedzających brak, sala wieje pustką. Sztuka wystawiona dla sztuki.

Wytrawna kpina z antenek, neonów i intelektualnego fitnessu, na który składa się sztuka współczesna, to zaledwie jedna strona filmowego medalu. Pozorność awangardowego światka, którą obnaża przed nami Östlund, zatacza przed widzem o wiele szersze kręgi. Nie chodzi tutaj o prosty żart wymierzony prosto w serce artysty wizualnego, pogrążającego się w swoich nieprzystępnych dla szarego zjadacza chleba wizjach, nie o brak wiary w wartość samego dzieła, a raczej o mechanizmy, które to dzieło wyciągają na światło dzienne. Po uszach dostają zatem ludzie funkcjonujący ramię w ramię z kuriozalnymi i konceptualnymi instalacjami, ale zarazem pozostający gdzieś daleko poza przestrzenią galeryjną: kuratorzy, kustosze, mecenasi, spece od marketingu i mediów społecznościowych, a także wyrachowani kolekcjonerzy wydający w południe tyle, co przysłowiowy Kowalski w ciągu roku. W skrócie: sprawcy zaprzedania i zinstytucjonalizowania sztuki. W „The Square” wystawę argentyńskiej artystki, Loli Arias, promuje kontrowersyjny, kilkunastosekundowy spot reklamowy. Żeby było ciekawiej, ta medialna prowokacja, oparta na bezwstydnej żonglerce instynktami, zostaje skwitowana pytaniem: „Jak nieludzką rzecz musisz zobaczyć, żebyśmy przemówili do twojego człowieczeństwa?”. Opinia publiczna szybko łapie jakże niesmaczny, skandaliczny haczyk, chwytają się go też masowi widzowie, robiący zaskakujący wynik na YouTube. Nie mniej absurdalna, a przy tym równie celna i przytłaczająco zabawna okazuje się kolejna forma promocji wystawy w postaci spotkania autorskiego z wybitnym artystą, które sabotuje mężczyzna z zespołem Tourette’a. Ale to tylko jeden z wielu patentów – obok doskonałego wyczucia dowcipnych, ostrych jak brzytwa dialogów – które autor „Turysty” trzyma żelazną, reżyserską ręką. „The Square” to w końcu niespotykany na co dzień w kinie kalejdoskop tematów istotnych, wątków wielce dyskusyjnych i perfekcyjnych wykładni socjologicznych, mówiących coś o ogóle społeczeństwa. Taki film w filmie.

Wydawałoby się, że sarkastyczny ton „The Square” zatrzyma się w pół kroku, jednak z każdą kolejną sceną podąża dalej, podkreślając raz za razem nadwyrężony stan ducha nowoczesnych, kapitalistycznych społeczeństw. Wielkim tematem Östlunda staje się przy tym nie tyle złośliwy pamflet na „korposztukę” budującą wokół siebie mury, ile globalny portret kryzysu zaufania i troski. Tylko w obrębie tytułowej, utopijnej instalacji znajdzie się miejsce na takie drobne, ale jakże ważne z perspektywy moralności Zachodu gesty; tylko w czasie wernisaży i konferencji prasowych padają dawne dogmaty o altruizmie, wspólnocie, równości praw, obowiązków i trosce wobec tych, których dotykają palące problemy współczesności. Głoszone publicznie deklaracje oparte na pielęgnacji poprawności politycznej rozpływają się w powietrzu, kiedy postępowi, światli przedstawiciele klasy posiadającej zderzają się z nieuprzywilejowaną – mierzącą się z całkowicie innymi problemami niż grubość portfela, kształt spinek do mankietów czy bebechy nowego smartfona – klasą niższą. Rozpływają, a może inaczej: zamieniają w uprzedzenia, a nade wszystko, wywołują dystansujący lęk przed nieznanym. U Östlunda kluczowa w tym kontekście staje się sekwencja performansu „Welcome to the jungle”, w której Terry Notary, hollywoodzki specjalista od małpich wcieleń (seria „Planet małp”) zakłóca porządek wystawnego bankietu w zamku królewskim. Półnagi, poruszający się na czworakach artysta najpierw wywołuje rozbawienie, potem roztacza paraliżujący strach i przekracza granice dobrego smaku, a ostatecznie doprowadza do eskalacji podskórnego zagrożenia, przemocy i finałowej demaskacji elit. W tym momencie końska dawka komizmu, która, wydawałoby się, nie znika ani na moment, zostaje definitywnie porzucona, a widz przybiera stroskaną postawę. To jedna z najmocniejszych i chyba najbardziej wielowarstwowych scen ostatnich kilku lat, która kładzie się swoistym cieniem nie tylko na pytaniu o granice twórczej niepodległości czy kwestii płynnej tożsamości jednostki, ale i na wizerunku wewnętrznie skłóconej Europy.

Wszechobecna znieczulica, amputacja społecznych więzi i wymknięcie się postulowanego zaufania do drugiego człowieka spod kontroli bohaterów – wątki, które na ekranie przyjmują rozmiary wręcz groteskowe – w pewnym momencie wychodzą z czterech ścian galerii i wkradają się do skandynawskich domostw. Paradoksalnie, największy dramat ostatniego filmu Östlunda wybrzmiewa chyba w scenie łóżkowej, kiedy Christian i jego przygodna partnerka prowadzą bój o pozbycie się sfatygowanej prezerwatywy. Ona chce tylko wyświadczyć mu przysługę, on nie wyobraża sobie oddać nasienia w ręce kochanki. Komiczna batalia o bezwartościowy kondom, będąca bezwarunkowym odruchem obronnym bohatera, a zarazem kolejnym radykalnym przekroczeniem granic reżysera zdaje się iście bolesnym uderzeniem w komunikacyjny sufit. Wrażenie to potęguje jeszcze fakt, że widz nie ma poczucia obcowania z żadnym ganiącym, moralizatorskim, dyskredytującym oczywiste prawdy punktem widzenia. Dzięki temu powściągliwemu spojrzeniu „The Square” okazuje się kinem wielkim, opus magnum mistrza międzyludzkich relacji i rachunkiem sumienia spostrzegawczego widza.

 

„The Square”
reż. Ruben Östlund
premiera: 15.09.2017