Archiwum
22.12.2020

Slacker epoki millenialsów

Michał Piepiórka
Film

Judda Apatowa, znanego głównie z niepoprawnych komedii okraszonych sztubackim humorem, ceni się również za dobre społeczne obserwacje i wyczucie ducha epoki. Jego najnowszemu filmowi – „Królowi Staten Island” – daleko do poetyki „40-letniego prawiczka” czy „Wykolejonej”. Znacznie więcej w nim goryczy i realizmu, jednak wciąż zauważalne jest charakterystyczne dla Apatowa spojrzenie na amerykańską rzeczywistość.

Tym razem Apatow przygląda się Ameryce z perspektywy peryferyjnej dzielnicy Nowego Jorku, która zazdrości poziomu życia nawet powszechnie wyśmiewanemu New Jersey. Tam dojrzewanie nie ma tego samego powabu, co w Brooklynie czy Queens. Ale właśnie tam przyszło żyć Scottowi wraz z matką i siostrą. Chłopak ma 24 lata, nie skończył liceum i nie ma zamiaru iść na studia. Wciąż mieszka w rodzinnym domu i nie śpieszy mu się do wyprowadzki ani nawet do znalezienia pracy. Woli spędzać wolny czas na szlajaniu się z kumplami po dzielnicy i nieustannym paleniu trawy.

Trzydzieści lat temu pewnie nazwalibyśmy Scotta slackerem, bo właśnie tym mianem określano pogrążonych w marazmie, pozbawionych ambicji i ochoty na pracę reprezentantów Pokolenia X. Ten typ bohatera do popkultury wprowadził Richard Linklater w filmie zatytułowany po prostu „Slacker”. Jednak postaci filmu Apatowa to millenialsi, choć sami przed sobą nie chcą tego przyznać. To określenie kojarzy się bowiem tak źle, że chyba już zawsze będzie naznaczało pokolenie młodsze od nas samych, wobec którego możemy poczuć się lepsi i bardziej odpowiedzialni. Scott również spędza całe dnie na kanapie, ewentualnie ruszając się z niej po zioło i na boisko do koszykówki, ale ma swoje ambicje. To wyróżnia go na tle amerykańskiej młodzieży końca lat 80., która – w kontrze do hiperambitnych japiszonów – wręcz programowo ograniczała swoje życiowe plany.

Scott kocha tatuaże i marzy mu się własny salon, najlepiej połączony z restauracją – sprawdził w Google, że jeszcze nikt przed nim nie wpadł na ten pomysł. I – jak twierdzą wszyscy wokół – nic w tym dziwnego, bo to idiotyczny pomysł. Ale chłopak się tym nie zraża i rozwija swój koncept – choć tylko w wyobraźni, bo w praktyce nie robi nic, by zrealizować marzenia prócz robienia tatuaży kumplom, powoli jednak kończy im się miejsce na nowe, dalekie od perfekcji dziary.

Bohater Apatowa może reprezentować tych młodych ludzi, którzy czują się zagubieni w nieprzyjaznym świecie, a jednocześnie mają bardzo konkretną wizję swojej przyszłości. Chcą żyć na własnych zasadach, nie ścigając się z nikim i realizując własne pasje. Jednak świat wokół im nie sprzyja. Nie wszystkie pomysły mają szansę zapewnić świetlaną przyszłość, niektóre trudno wcielić w życie, a do rozkręcenia innych potrzeba pieniędzy. Młodzi nie mają ani sprecyzowanego biznesplanu i wystarczającej determinacji ani tym bardziej środków finansowych. Dlatego wolą marzyć i użalać się – na siebie i wszystko wokół. Czasem też ruszą na skróty, próbując na przykład –  jak kumple Scotta – okraść aptekę.

Scott w wieku 24 lat sam siebie przekreślił – wie, że nie da rady dostać się na studia, że pewnie zawsze będzie mieszkał z matką i raczej nie zrobi kariery. I nawet go to specjalnie nie frustruje. Wszystko tłumaczy własnymi problemami psychicznymi, wątłym zdrowiem oraz traumą z przeszłości. „Król Staten Island” ma bowiem jeszcze jeden ważny wymiar społeczny – to kino posttraumatyczne, pośrednio odnoszące się do zamachów z 11 września, pokazujące kraj, który wciąż jest poraniony. Wcielający się w pierwszoplanową rolę Pete Davidson jest jednocześnie współscenarzystą, a także pierwowzorem swojej postaci. Ojciec Scotta zginął podczas rutynowej akcji strażackiej, zaś ojciec aktora był jednym z ratowników w World Trade Center, którzy nie powrócili z akcji.

Utrata ojca naznaczyła Scotta na całe życie. Częściowym sieroctwem wciąż tłumaczy wszystkie życiowe niepowodzenia, a jednocześnie robi wiele, by pokazać przed innymi, że śmierć jego „starego” nie wywołała w nim żadnych emocji – i dlatego dworuje z niej wraz z kumplami. Ale to tylko maska, pod którą ukrywają się trauma i cierpienie. Scotta, niczym trickstera, wiecznie ironicznego żartownisia-prześmiewcę, nieustannie przeciwstawia się normom, pokazując słabe punkty systemu. Chłopak posuwa się do coraz bardziej niepoprawnych akcji, które doprowadzają jego matkę do szału i ściągają na jego głowę kolejne problemy. Ale ten wiecznie naćpany leń, kłamca i egocentryk wkurzający wszystkich wokoło – nawet swoich kumpli – naśmiewając się z wszystkich i drwiąc ze społecznych zasad, ujawnia prawdziwą naturę otaczającej go rzeczywistości. Pokazuje, że kapitalistycznie urządzony świat nie toleruje takich jak on – nadwrażliwców, którzy nie potrafią się skupić i konsekwentnie dążyć do celu. Mających talent, którym nikt nie ma zamiaru dać szansy. Poharatanych przez los, a zarazem wciąż niepotrafiących się pozbierać.

Apatow stworzył postać bardzo niejednoznaczną – wkurzającą, infantylną, luzerską, a jednocześnie budzącą dziwną sympatię i ujmującą wrażliwą stroną osobowości, z którą zdradzić nie chce się nawet przed sobą. Scott jest bohaterem, z którym identyfikować może się całe pokolenie – przegranych na starcie, spisanych na straty, przytłoczonych przez cudze oczekiwania i własne marzenia. W polskim kinie podobnym bohaterem był Kamper z filmu Łukasza Grzegorzka. Siła tej postaci jest tak wielka, że Apatow nawet nie próbuje snuć klasycznie prowadzonej opowieści. Tworzy raczej portret osoby, która stara się unosić na powierzchni rzeczywistości, ale kolejne fale marazmu, niemocy i traum ją zalewają. Tym bardziej nieszczerze wygląda zakończenie, które wpadło w koleiny konwencji, nakazującej bohaterowi przejść wewnętrzną zmianę. Zmiana ta pozostaje jednak w sprzeczności z jego charakterem, tak misternie ukazanym we wcześniejszej części filmu.

Niekoniecznie więc należy brać na serio podnoszący na duchu finał, fałszujący pesymistyczny obraz współczesnej amerykańskiej młodzieży. Zamiast szukać konwencjonalnego happy endu, lepiej spróbować otworzyć się na slackerów XXI wieku i wysłuchać, co mają do powiedzenia. Być może między drwinami i bluzgami uda się usłyszeć coś istotnego na temat dzisiejszego świata.

 

„Król Staten Island”
reż. Judd Apatow
premiera światowa: 12.06.2020
dostępny na Rakuten, Player