Archiwum
30.03.2020

Show me your showcase

Marcin Małecki
Muzyka

Showcase to specyficzna formuła wydarzenia muzycznego: polega on na połączeniu konferencji branżowej z dużą liczbą koncertów. Tego typu impreza jest skierowana przede wszystkim do dziennikarzy, muzyków, promotorów, managerów i wszystkich osób, których praca związana jest z muzyką – artyści prezentują się przed gronem, które może w jakiś sposób wpłynąć na ich dalszą karierę, dziennikarze widzą jako jedni z pierwszych poszczególnych wykonawców, a promotorzy mogą zaprosić dobrze zapowiadający się zespół do swojego klubu lub na organizowany przez siebie festiwal. Ten branżowy charakter jest szczególnie ważny, bowiem to on odróżnia showcase od typowego festiwalu. Nie spotykamy tu zazwyczaj wielkich nazw i nazwisk, lecz spore grono grup i muzyków, którzy są raczej nieznani szerszej publiczności – to właśnie takie imprezy okazują się niekiedy trampoliną do popularności.

W Polsce mieliśmy kilka podejść do formuły showcase’owej: warszawskie Europejskie Targi Muzyczne Co Jest Grane 24 stanowiły głównie prezentację najpopularniejszych artystów związanych z Agorą; Warsaw Music Week eksperymentował ze swoją formą, odchodząc w pewnym momencie od bycia typowym miejskim festiwalem na rzecz kilkudniowej konferencji; krakowskie Tak Brzmi Miasto większy nacisk stawia na panele, spotkania i networking, czego uzupełnieniem jest kilka koncertów; natomiast trójmiejski Seazone Music & Conference nie potrafił się określić, z jednej strony (lub: przede wszystkim) kreując się na imprezę biznesowo-branżową, a z drugiej zapraszając artystów, którzy mogli bez problemu wyprzedać wydarzenie wśród osób zupełnie niezwiązanych z przemysłem muzycznym. Dość wspomnieć, że ze wszystkich wymienionych do dnia dzisiejszego przetrwało wyłącznie Tak Brzmi Miasto.

Oprócz krakowskiej imprezy mamy też w Polsce inny showcase, który co roku przyciąga mnóstwo uczestników, będących zarówno przedstawicielami branży muzycznej, jak i przeciętnymi konsumentami kultury: mowa o poznańskim Spring Break. Enea Spring Break Showcase Festival & Conference, jak brzmi jego pełna nazwa, od kwietnia 2014 jest obecny na kulturalnej mapie Poznania. Od tego czasu rozmiar (i rozmach) wydarzenia znacząco wzrósł: pierwsza edycja odbyła się w 7 różnych klubach, w których wystąpiło ponad 50 artystów, podczas gdy w zeszłym roku ponad 170 wykonawców zaprezentowało się na 22 scenach w całym mieście.

W historii istnienia Spring Break ominąłem tylko jedną edycję tej imprezy, ale patrząc na nią z kilku różnych perspektyw (zwykłego uczestnika, dziennikarza, wykonawcy), muszę przyznać, że mam pewien problem dotyczący charakteru poznańskiego showcase’u. Znacznie łatwiej będzie mi o tym opowiedzieć, zestawiając Spring Break z innym europejskim wydarzeniem tego typu: showcase’em MENT, który odbywa się w stolicy Słowenii na przełomie stycznia i lutego. Podobieństwa są oczywiste: podczas trzech dni prezentuje się bogatą ofertę paneli dyskusyjnych i wydarzenia poboczne oraz rozsiane po całym mieście wieczorne koncerty. Obie imprezy należą też do sieci europejskich festiwali showcase’owych INES. Jestem jednak zdania, że Słoweńcy – mający mniej więcej tyle samo edycji MENTa za sobą, co poznański Spring Break – znacznie lepiej opanowali materię showcase’ową. Podczas Spring Break łatwo stracić poczucie uczestnictwa w imprezie branżowej, bo jawi się ona jako swoisty dodatek do części koncertowej – zauważalny, ale jednak dodatek. Duży nacisk poznański event kładzie na headlinerskie nazwy, które przyciągną publiczność, co sprawia, że gdzieś rozmywa się kwintesencja: poznawanie nowości. MENT wprawdzie nie rezygnuje zupełnie z artystów bardziej rozpoznawalnych, jednak prezentuje ich wyłącznie pierwszego dnia, w największym z klubów biorących udział w wydarzeniu, jakim jest Kino Šiška. To jedyne miejsce, w którym wówczas odbywają się koncerty, dzięki czemu organizatorzy mają pewność, że występ headlinera nie pozbawi publiczności nieznanego wykonawcy.

Lublana jest miastem zauważalnie mniejszym i bardziej zwartym niż Poznań, dlatego również infrastruktura koncertowa wygląda tu inaczej niż w stolicy Wielkopolski. Nie twierdzę przy tym, że liczba klubów, z których korzysta Spring Break, jest za duża – cieszy mnie fakt, że tyle różnych miejsc chce współtworzyć to wydarzenie; pamiętam jednak, że niekiedy rezygnowałem z koncertów odbywających się w klubie Projekt LAB, bo dotarcie tam z okolic CK Zamek było zbyt czasochłonne. 13 klubów, w których odbył się tegoroczny MENT, mieści się na tyle blisko siebie, że spacer z jednego do drugiego rzadko kiedy zajmował więcej niż 10 minut: najdalszą przestrzenią koncertową (30 minut spacerem) było wspomniane Kino Šiška, w którym drugiego i trzeciego dnia miały miejsce głównie dyskusje i spotkania.

Największym zagłębiem klubów Lublany jest AKC Metelkova Mesto, swoisty odpowiednik kopenhaskiej Christianii, zajmujący przestrzeń po dawnych koszarach: w bezpośrednim sąsiedztwie funkcjonują tam aż cztery kluby, a w tym roku występów można było również posłuchać w tamtejszym hostelu. Spring Break zdecydowanie bije MENT pod względem wykorzystania nietypowych miejsc koncertowych: w ubiegłych latach na Starym Rynku można było słuchać koncertów granych przez okno, wykorzystywano również małe kawiarnie, dziedzińce szkół i urzędów, a także bar na szczycie wieżowca. Słoweńcy w tej kwestii są znacznie bardziej konwencjonalni, chociaż zamek w Lublanie jest zdecydowanie interesującą przestrzenią, która w została tym roku lepiej zagospodarowana niż podczas zeszłorocznej edycji.

Porównując MENT ze Spring Break, trudno nie mieć wrażenia, że przemyślany umiar daje lepsze rezultaty od rozbuchanego rozrostu. Słoweńska impreza poprzez swój stały określony charakter nie tylko zbiera dziesiątki osób z branży z całej Europy, ale też daje wrażenie obcowania z czymś ciepłym, kameralnym i przygotowanym specjalnie dla nas. Spring Break poprzez stałe rozbudowywanie swojej bazy klubowej i nastawienie na prezentację zespołów, których w zasadzie nie trzeba promować, stał się silną marką na polskim rynku, zatracając przy tym to, czym, moim zdaniem, showcase powinien się odróżniać od festiwalu miejskiego: wrażenie bliskości i bycia czymś więcej niż zbiorem poszczególnych koncertów.

Dziwny rozkrok, w jakim dotychczas stał Spring Break, czyli powszechne opisywanie się głównie jako showcase i jednoczesne dążenie do prezentowania najpopularniejszych polskich artystów (niekiedy ocierające się o absurd, jak koncert Dawida Podsiadło w 2016 roku, dla którego nie było żadnej alternatywy przez ponad 90 minut) był poniekąd jego cechą charakterystyczną, podobnie jak regularne powroty niektórych artystów z coraz to nowszymi projektami (nie wiem, czy była jakaś edycja bez projektu/zespołu, w którym udzielał się ktoś związany niegdyś z Kumką Olik). Tegoroczna edycja może być paradoksalnie największym wyzwaniem w historii imprezy – przejęcie dotychczas zajmującej się Spring Break agencji Go Ahead przez Live Nation (słynące z, eufemistycznie rzecz ujmując, kontrowersyjnych działań, jeśli chodzi o sprzedaż biletóworganizację koncertów), wywołało w środowisku wątpliwości dotyczące dalszego charakteru wydarzenia. Sam zacząłem się zastanawiać, czy nie będzie to pierwszy krok ku rezygnacji z branżowości na rzecz zwykłego odbiorcy. Na razie nic na to nie wskazuje, jednak niebawem przekonamy się, jaki będzie efekt końcowy i dowiemy się, czy Spring Break dalej chce rosnąć, czy może znalazł swoją optymalną formę, w której jest mu najlepiej.

***

Lwia część tego tekstu powstała na początku lutego, świeżo po wizycie w Słowenii, kiedy to jeszcze nikt nie myślał o tym, jak bardzo koronawirus wpłynie na tworzenie i odbiór kultury. MENT okazał się jednym z ostatnich tegorocznych europejskich wydarzeń, które odbyło się bez przeszkód – organizatorzy Spring Break przesunęli go na wrzesień, a dziesiątki, jeśli nie setki, imprez na całym świecie zostało odwołanych (w tym amerykański showcase SXSW, legendarne brytyjskie Glastonbury, które w tym roku miało świętować swoje pięćdziesięciolecie oraz londyński All Points East, stanowiący europejskie rozpoczęcie sezonu festiwalowego; o niemuzycznych igrzyskach olimpijskich w Tokio czy festiwalu w Cannes nie wspominając).

Nikt z nas nie wie, jak długo potrwa obecna sytuacja. Część wydarzeń, tak jak Spring Break i Short Waves Festival, a na świecie Coachella i Primavera Sound, zmieniło termin, licząc na to, że przez te pół roku wszystko się unormuje. Żyjemy zatem w swoistym zawieszeniu i niepewności, licząc się z tym, że nawet przesunięte w czasie imprezy mogą zostać odwołane. Oprócz czekania niewiele jesteśmy w stanie zrobić. Możemy wspomóc inicjatywy i artystów, którzy w internetowych zbiórkach proszą fanów o wsparcie, aby przetrwać ten trudny okres; możemy rzucić się w wir ofert, jakie dają nam streamingi oraz relacje na żywo z domów interesujących nas wykonawców; możemy wreszcie sami zacząć tworzyć – ale to nie sprawi, że koronawirus magicznie zniknie. To będzie tylko (a może aż) sposób, aby ten przymusowy odwyk od zbiorowego przeżywania uniesień był trochę mniej uciążliwy. Mimo to do głowy przychodzi mi wyświechtany frazes ze starej piosenki Tiltu: „jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie”. Bardzo mocno w to wierzę. Że spotkamy się na poznańskim i na innych festiwalach.