Archiwum
20.01.2014

Styl pijanego mistrza

Michał Piepiórka
Film

U Wojciecha Smarzowskiego zawsze dużo się piło. Już w debiutanckiej „Małżowinie” pił literat, następnie weselnicy z „Wesela”, Dziabas ze Środoniem w „Domu złym”, Rosjanie w „Róży”, no i oczywiście policjanci z „Drogówki”. W najnowszym filmie – „Pod Mocnym Aniołem” – spirytusowe potoki zamieniają się w ocean, a smarzowscy bohaterowie zostają nim zalani na dobre.

U Smarzowskiego nie można pić bezkarnie. Wódka upadla, każe się nurzać w gnojówce i parzyć ogniem podpalonego domu. Do tej pory jednak twórca „Domu złego” nie posunął się do ekstremum, zawsze puszczał oko – no przecież wszyscy piją! Utwierdzał nas raczej w przekonaniu, że picie to nasz sport narodowy – co prawda źródło wielu niepowodzeń, ale także znak krewkiej, zdrowej, sarmackiej duszy. Zawsze pozostawał wentyl bezpieczeństwa w postaci dobrego żartu, szczerego śmiechu z groteskowych bohaterów. Weselnicy jeżdżący po sali na dziecięcych rowerkach i zootechnik tańczący z Dziabasową przy hitach z Telewizji Bratysława nie napawali strachem przed konsekwencjami zakrapianej imprezy. One przychodziły, ale dopiero później, gdy wódka wyparowywała i pojawiał się syndrom dnia następnego. Na pobojowisku dobrej zabawy rodziła się otrzeźwiona refleksja.

W „Pod Mocnym Aniołem” przekaz Smarzowskiego radykalizuje się – tu nie ma miejsca na pijacki chichot, gwar balangi, poczucie siły i pewności siebie po wypitym kieliszku. Tu picie jest męką, karą, strachem i hańbą. Alkohol jest odrażający już w momencie jego spożywania. Chwile trzeźwości są krótkie i nieznośne, ale jeszcze gorsze są te po litrze premium, żołądkowej i czterech piwach kupowanych przez literata Jerzego w pobliskim monopolowym. Nie ma ucieczki ze spirytusowego kręgu. Życie alkoholika przypomina rollercoaster odwyku i picia – góra i dół. Tak też wiedzie swój żywot bohater filmu: jest czas na pobyt w zakładzie dla deliryków, mocne postanowienie poprawy i na kolejną wizytę, zaraz po opuszczeniu odwyku, w tytułowym barze. Ta ciągła recydywa zdaje się nie mieć końca i my razem z Jerzym musimy przez nią przechodzić bez przerw na spuszczenie nieświeżego powietrza.

Humor, tak charakterystyczny dla wcześniejszych filmów Smarzowskiego, staje się bardziej wulgarny, niewyszukany, wykraczający daleko poza granicę dobrego smaku – ale wcale nie ma śmieszyć. Wręcz przeciwnie – ma dodatkowo upadlać: nas, bo na sali kinowej chowamy przed innymi niewygodny uśmiech po żenującym żarcie; bohaterów – pokazując ich moralny upadek i udowadniając, że – mówiąc językiem z filmu – w zarzyganym, zasranym i zaszczanym świecie śmiech nie ma już funkcji wyzwalającej. To niemały szok dla miłośników talentu Smarzowskiego. Niby galeria typów z zakładu dla alkoholików łudząco przypomina weselników czy policjantów z drogówki – żałosnych i niewymownie śmiesznych. Nic jednak z tego, każda kolejna osobista historia zatracania się w alkoholu niesie raczej przerażenie i pozwala wejrzeć w czeluść piekła. To raczej kolczasta rzeczywistość „Róży”, podobnie zalękniona, choć oprawcy w tym wypadku to zarazem ofiary.

Świetnym zabiegiem było stworzenie interludium do filmu w postaci trailerów, zwiastujących dobrą, kumplowską zabawę przy kieliszeczku czystej. Przy weselnych dźwiękach „Greka Zorby” Smarzowski życzył nam wesołych świąt i szampańskiego Sylwestra, zapraszając przy okazji na seans. Film natomiast to już czysty deliryczny trip, szybkie spadanie w przepaść. Dzięki temu zestawieniu film wyrywa nas z dobrego samopoczucia i chęci na kieliszek szampana. Pokazuje konsekwencje naszej narodowo-pijackiej kultury, w której piją wszyscy, przy każdej okazji albo i bez niej. Niby wiemy, że do uzależnienia jeden krok i jeden kieliszek za dużo może przynieść opłakane skutki, ale dopiero takie filmy, jak ten czy „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” Marka Koterskiego unaoczniają nam grozę sytuacji.

Choć trudno podejść do tego filmu „na trzeźwo” – podobnie jak „Róża” raczej wstrząsa emocjonalnie, niż skłania do intelektualnych wynurzeń – to warto zwrócić uwagę na formalne rozchwianie obecne w „Pod Mocnym Aniołem”. Film został zbudowany z dwóch rodzajów wizualnego materiału: momentów trzeźwości i pijaństwa. W tych pierwszych reżyser żongluje stylami: korzysta z czarno-białej taśmy czy stylizuje obraz na ulubione kadry z kamery przemysłowej. Eksperymentom wizualnym nie ma końca, montaż się rwie, a opowieść nie skleja. Rzeczywistość na trzeźwo jest nieznośna, ale oglądanie jej na ekranie również. Trochę romansu, trochę szydery, jeszcze więcej zagubienia widza – pierwsze 20 minut filmu, wypełnione narcystycznymi tyradami Jerzego, wywiadami w telewizji, okrągłymi, uwodzicielskimi zdaniami, są nie do wytrzymania. Aż chce się wypić kieliszek i zetrzeć z ekranu ten wymuskany, eklektyczny świat. Film nabiera rozpędu dopiero wraz z wypiciem przez bohatera pierwszego litra, który wpada w pułapkę odwyku i pijaństwa. To paradoksalne, ale koszmar rzeczywistości pełnej wymiocin ogląda się dużo lepiej niż chwile czystej trzeźwości. Reżyser przestaje przeskakiwać z formy w formę, nie sili się na oryginalność, tylko podąża pijackim krokiem za swoim bohaterem. Kamera staje się bardziej rozdygotana, montaż przyspiesza, a wypadki toczą się coraz dynamicznej. I wszystko nagle staje się bardziej wyostrzone, wszystkie historie opowiadane przez podobnych jak Jerzy alkoholowych recydywistów składają w jedną, fałszywą opowiastkę, wymyśloną jako alibi – marną wymówkę dla swojego picia. Dopiero styl pijanego mistrza – prosty, wyrazisty i niezwykle celny – przynosi bolesne ukojenie.

Smarzowski w wywiadach mówił, że postanowił ostatecznie rozliczyć się z powracającym w jego twórczości tematem alkoholu. Nie wydaje mi się jednak prawdopodobne, żeby go porzucił na dobre. Wódka bowiem jest częścią polskiego imaginarium, do którego reżyser odwołuje się za każdym razem. Nie sądzę, żeby Smarzowski nagle przestał być naszym narodowym moralistą. Oby nie przestał.

„Pod Mocnym Aniołem”, reż. Wojciech Smarzowski
premiera 17.01.2014

alt