Archiwum
01.07.2015

No future?

Piotr Dobrowolski
Teatr

Na tegoroczną, jubileuszową edycję Festiwalu Malta złożyło się wiele zawiedzionych nadziei. Zaskakująco słaby był program idiomu, nie zachwyciły teatr ani opera. Wrażenia poprawia nieco wspomnienie dobrego koncertu Michaela Nymana, ale artystycznych olśnień dostarczył jedynie świetny program Stary Browar Nowy Taniec na Malcie.

Malta obchodziła w tym roku dwudziestopięciolecie swojego istnienia. Skromnie i niemal bez fajerwerków. Największym wydarzeniem związanym z jubileuszem miał być koncert Michaela Nymana. Niebiletowany, dzięki czemu mogliśmy przypomnieć sobie „dawne, lepsze czasy”, kiedy w okolicach toru regatowego na zakończenie festiwalu teatralnego występowały różne – większe i mniejsze – gwiazdy estrady. Dzisiejsza Malta nie jest wydarzeniem jednorodnym. Jej program, promowany przede wszystkim przez cykl wydarzeń idiomu (w tym roku wybrał je Tim Etchells pod hasłem „New World Order”), dopełniany jest przez wiele innych modułów. Podczas zakończonej właśnie edycji składał się na nie blok związany z twórczością Thomasa Manna, koprodukcje festiwalu tworzone w ramach konsorcjum House on Fire, cykl prezentacji tańca współczesnego, spektakle poznańskich teatrów dramatycznych i kilku grup niezależnych, a także całkiem liczne spektakle, koncerty, warsztaty i inne wydarzenia na Placu Wolności i w kilku innych punktach miasta, między innymi w „ogrodach społecznościowych” na Łazarzu i Wildzie czy w Jeżyckim Kiosku, funkcjonujące pod nazwą Generator Malta.

Wszystko to brzmi pięknie i mogłoby znakomicie funkcjonować, tym bardziej że bilety nie były drogie, a system dystrybucji wejściówek działał całkiem sprawnie. A jednak w tym roku program artystyczny festiwalu nie zachwycał. Dlaczego? Dominująca od kilku lat kuratorska formuła przyzwyczaiła nas do prezentacji znaczących wydarzeń artystycznych w obszarze europejskich (i światowych) sztuk performatywnych. Pod tym względem Malta mogłaby być jednym z najważniejszych wydarzeń międzynarodowych w Polsce, a dzięki otwartej – nieograniczonej tylko do teatru – formule być może i wydarzeniem najważniejszym. Ewentualny sukces wymagałby jednak pewnego wysiłku programowego, który niezależnie od wyborów kuratora pozwalałby na prezentowanie różnych stylów, poetyk i sposobów artystycznego wyrazu. Konieczne byłoby wyważenie pomiędzy prezentowaną ideą a formą artystyczną; równowaga zaangażowania i doświadczenia o charakterze estetycznym. Tymczasem większość tegorocznych wydarzeń festiwalowych miała formę spotkań, pogawędek i prezentacji, które przypominały panele dyskusyjne.

Edit Kaldor prezentująca kolejną odsłonę swojego „Inwentarza bezsilności” zaprosiła kilka osób do opowiedzenia o swoich problemach. Głos zabrali ludzie zmagający się z problemem bezdomności, niskich zarobków, własnej niepełnosprawności, choroby w rodzinie, religijnej ortodoksji, wykluczenia czy samotności. Tworzoną w ten sposób wizualno-tekstową mapę bezsilności uzupełnić mogli widzowie, co – poruszeni i sprowokowani opowieściami innych – chętnie robili. Podobne wrażenie, sprowadzone do wymiany doświadczeń, pozostawiało wydarzenie zatytułowane „15th Extraordinary Congress”. Vlatka Horvath proponowała w nim losowo wybrane tematy, o których mówiły emigrantki z byłej Jugosławii. Grupa Rimini Protokoll zachęcała uczestników projektu Europa w twoim domu do odwiedzenia jednego z kilku prywatnych, poznańskich mieszkań. Kilkanaście osób siedzących przy stole uczestniczyło w moderowanej dyskusji, której tematy wypluwała mała przenośna drukarka. Pytania dotyczyły podróży, patriotyzmu, preferencji politycznych, form aktywności społecznej czy dopuszczalności użycia przemocy. To kolejne stadium ewolucji „teatru ekspertów” – idei od kilkunastu lat realizowanej przez Rimini. Tym razem specjalistami nie były osoby połączone wspólnym doświadczeniem, pracujące w określonej branży czy pochodzące z konkretnego miejsca świata, a publiczność teatralnego festiwalu. Każdy z nas mógł się stać ekspertem europejskim, bo wszyscy tworzymy społeczność tego kontynentu. Z czasem dyskusja przekształciła się w grę towarzyską, w której nagrodą miało być (dzielone proporcjonalnie do liczby zdobytych punktów) ciasto, pieczone w trakcie spotkania. Rimini Protokoll stworzył wiele znakomitych i ważnych spektakli teatralnych i wydarzeń performatywnych. Tym razem znaczenia nie miała estetyczna forma, a wywoływanie i diagnozowania więzi społecznych i mechanizmów władzy w praktyce europejskiej demokracji.

Wydarzenia o charakterze dokumentalnym i społecznym, które diagnozując aktualne okoliczności i świadomość społeczną, stanowić mogą drogowskazy na przyszłość, to niejedyne elementy performatywnego trzonu tegorocznej Malty. Składały się na niego także futurystyczne wizje prezentowane w oszczędnej, narracyjnej lub dialogowej formie podczas „Tomorrow’s Parties” grupy Forced Entertainment czy „The Future Show” Debory Pearson. Estetyczna powściągliwość tych spektakli sprawiła, że na ich tle widowiskowe wydawały się nawet skromne monodramy. W jednym z nich Ruth Rosenthal z duetu Winter Family – niemal gubiąc się na wielkiej scenie Zamku – krytycznie odnosiła się do polityki Izraela wobec Palestyny („Jerusalem Cast Lead”), w innym („Landscape with skiproads”) Pieter de Buysser tworzył fikcyjną opowieść, dowcipnie nawiązując do wybranych idei filozoficznych, społecznych i ekonomicznych. Komediowy aktor znakomicie zabawiał publiczność, jednak ani forma, ani przesłanie jego występu raczej nie zapadły w pamięć. Na tym tle jako jedno z ciekawszych wydarzeń festiwalu jawił się występ Tiago Rodriguesa i grupy Mundo Perfeito („If a Window Would Open”), podczas którego czterech aktorów na żywo dubbingowało projekcję pochodzącą z telewizyjnych wiadomości. Choć spektakl opierał się na pomyśle niczym z młodzieżowej zabawy, na poziomie treści prowadził do ważnych refleksji na temat kryzysu języka i komunikacji.

Dominowały spektakle oszczędne w formie, podczas których performerzy zwracali się bezpośrednio do publiczności, opowiadając prawdziwe bądź fikcyjne historie. Pośród wszystkich wydarzeń w programie festiwalu najsilniejsze wrażenie wywarł na mnie – wpisujący się w podobną poetykę – „The Notebook” Forced Entertainment w reżyserii Tima Etchellsa. Dwóch aktorów, przez ponad 130 minut spektaklu siedząc lub stojąc, czytało obszerne fragmenty powieści Ágoty Kristóf „Duży zeszyt”. Przejmująca historia bliźniaków, żyjących w czasie wojny i w totalitarnym kraju po jej zakończeniu, oddziaływała siłą literackiego przekazu. Ascetyczna forma sceniczna przypominała minimalistyczne eksperymenty teatralne Samuela Becketta. Jej czystość znakomicie sprawdzała się w połączeniu z mocą projekcji opisywanych obrazów i sytuacji. Jednak najgorętsze serce Malty biło w tym roku podczas spektakli tańca współczesnego. Znakomici i odważni, otwarci na eksperymenty choreografowie i wykonawcy sprawili, że artystyczne centrum festiwalu często znajdowało się na scenach Starego Browaru. Ich innowacyjność, świadomość ruchu, przestrzeni i możliwości oddziaływania na publiczność mogłaby stanowić ważną lekcję dla wielu innych tegorocznych wykonawców, zbyt często sięgających po przestarzałe i rzadko wywołujące wrażenie środki wyrazu.

Plac Wolności to podczas Malty miejsce egalitarne, które każdemu daje szansę na darmowy dostęp do kultury. Punkt w centrum miasta, w którym warto przebywać nie dla burgerów, kawki i piwka, a dla atmosfery, tworzonej dzięki wydarzeniom artystycznym, spotkaniom, warsztatom i innym formom angażującym mieszkańców miasta. Malta pozwala uwierzyć, że tworzenie miejskich enklaw spokoju i przyjacielskiej atmosfery jest możliwe. W ciągu trzech tygodni tegorocznego festiwalu możliwości wykorzystania potencjału placu bardzo ograniczane były przez warunki pogodowe. Mimo to plac Wolności w zasadzie cały czas tętnił życiem. Wydarzenia Generatora w ciągu dnia zastępowane były wieczorami przez – przejętą kilka lat temu – funkcję klubu festiwalowego. W weekendowe wieczory miejsce to stawało się przestrzenią ludycznych zabaw dla spragnionych zabawy mas, podążających poznańskim szlakiem imprezowym. Znakiem powodzenia tej idei stały się długie kolejki po słuchawki podczas silent discos.

Wyjątkowo zimny czerwiec zbiegł się z wyjątkowo słabym programem tegorocznej Malty. Od festiwalu o takiej renomie, tradycji i formacie oczekuję estetycznych olśnień. Nie dostarczyły ich główne wydarzenia festiwalu, program idiomu ani blok Mannowski, choć nawiązująca do „Doktora Faustusa” instalacja Romea Castellucciego była całkiem interesująca, a koncert Marcina Maseckiego grającego z zatyczkami w uszach „Ostatnie sonaty Beethovena” – mógł zachwycić. W wyreżyserowanej przez Andrzeja Chyrę operze Pawła Mykietyna z zaskakująco mało wyrazistym librettem Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk największe wrażenie robiła scenografia Mirosława Bałki, kilka dosłownych nawiązań wizualnych do malarstwa Michaela Borremansa i interesujące rozwiązania muzyczne, które jednak nie zawsze współgrały ze znakomitymi głosami. Mimo to premiera „Czarodziejskiej góry” była wielkim wydarzeniem towarzyskim. Zgodnie z idiomem tegorocznej Malty spodziewaliśmy się wizji nowego ładu światowego. Jego znakiem stały się gwiazdy polskiej telewizji i kina urządzające standing ovation po zakończeniu operowego spektaklu, na którym część z nich przysypiała, głosy całej reszty na temat bezsilności, beznadziei i niewiadomych, które czekają nas już wkrótce, a także – czymś przecież jeździć trzeba – luksusowe SUV-y BMW X6, wożące po mieście organizatorów i gości festiwalu.

Jak po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój, tak po chudym roku Malty jest nadzieja na kilka lat tłustych. Ogłoszono nazwiska kuratorów kolejnych idiomów w latach 2016–2018. Będą to kolejno Lotte van den Berg, Olivier Frljić i Goran Injac, a wreszcie, w 2018 roku, twórca fenomenalnego Needcompany, Jan Lauwers. Może warto więc nie oglądać się za siebie i z nadzieją patrzeć w przyszłość?

Malta Festival Poznań 2015
idiom: New Word Order / Nowy Ład Światowy
kurator: Tim Etchells
Poznań, 8–28.06.2015

alt