„Jak powiedziałem swojemu przyjacielowi, Mebiusowi, który pracował nad kostiumami i na potrzeby filmu [„Diuna”], narysował trzy tysiące rysunków: «Porażka nie istnieje. Jest tylko pojęciem stworzonym przez umysł. Zamiast mówić o porażce, nazwijmy to zmianą drogi».
Jako że nie mogliśmy już wyrażać naszych wizji w formie filmu, zaproponowałem mu wspólne tworzenie komiksów. W ten sposób powstał «Incal», który okazał się wielkim sukcesem”.
Alejandro Jodorowsky o genezie powstania „Incala”, „Mistrz i czarownice”
„W pewnym momencie dochodzi się do takiego poziomu świadomości, na którym wiadomo, co jest snem i co się śni. Obrazy senne to doświadczenia, które zmieniają nas tak jak wydarzenia w realnym życiu. […] kiedy przestałem się bawić w czarodzieja i oswoiłem koszmary, przekształcając każde zagrożenie w sprzymierzeńca, dar lub pozytywną energię, stałem się we śnie własnym terapeutą. Leczyłem rany emocjonalne, uzupełniałem niedostatki”.
Alejandro Jodorowsky o roli świadomych snów w autoterapii, „Taniec rzeczywistości”
Czytanie Jodorowsky’ego – obojętnie, czy będą to lektury filmów, powieści, przewodników po jego autorskiej, osobliwej terapii panicznej, czy wreszcie komiksów – jest czynem zaskakująco hedonistycznym i w gruncie rzeczy dość fizjologicznym. Mówiąc otwarcie: można dostać spazmów, o czym biedak Jodorowsky mógł się przekonać dawnymi czasy, gdy w Ameryce Południowej prowokował publiczność do tak zdecydowanych postanowień jak: „zlinczujmy drania” (patrz: dramatyczny finał pokazu „Fando i Lis”).
Dziś Chilijczyk wywołuje w nas jednak raczej tylko te pozytywne drgawki, bo jego psychodeliczne wizje nabrały przydającej poloru patyny i retrowdzięku srebrnego wieku science fiction. O ile oczywiście nie jesteśmy księdzem Andrzejem Lutrem, który na polskim poletku prowadzi kampanię przeciw herezjom i wolnomyślicielstwu Alejandro (intuicja podpowiada mi, że poszło o bluźnierczą „Świętą górę”).
Kompulsywna, trudna do opanowania chęć konsumpcji w całości, naraz, bez umiaru, na jednej nodze wychodzi najpełniej na wierzch przy ostrych konfrontacjach z komiksowymi sagami science fiction charyzmatycznego psychomaga. „Kastę metabaronów”, „Technokapłanów”, „Megalex” czy wreszcie „Incala” łączy – poza związkami fabularnymi i tym, że ich akcja rozgrywa się w jednym, spójnym uniwersum – to, że czytelnik dobrowolnie i w pełni świadomie zapada się w nie jak w grząskie piaski. Zanim się spostrzeżemy, już w błyskawicznym tempie lecimy głową w dół. Trochę jak John Difool, detektyw klasy R (czyli private eye gorszego sortu) z „Incala”. Na początku tej historii nieszczęśnik spada prosto w ocean kwasu, gdzie – o ile ktoś go nie uratuje – jego ciało roztopi się i zdematerializuje. Podobnie i my: rozkosznie rozpływamy się w tym pięknym i strasznym komiksie.
Nowa, jedyna słuszna wersja incalowej serii, którą fortunnie wydało nareszcie Scream Comics, zawiera oryginalne, zachwycająco odrażające, plugawe i finezyjne akwarelowe malunki Moebiusa. Dotychczas w Polsce było dostępne wyłącznie wydanie z grafikami o kolorach uproszczonych: zmodyfikowanych cyfrowo, które wśród fanów Jodorowsky’ego na całym świecie wywołało wiele (chyba dość słusznych) kontrowersji.
„Od wydania «Incala» przez Egmont minęło prawie 15 lat, a więc cała epoka w komiksie. Przynajmniej tyle czasu, by dorosło całe pokolenie czytelników, które nie miało w ogóle okazji spotkać w księgarni «Incala» w jakiejkolwiek wersji kolorystycznej. Zaczęliśmy od «Final Incal» i okazało się, że mamy zewsząd prośby o wznowienie «Incala» bo większość czytelników nie miała go na półce. Zdecydowaliśmy się mimo wszystko sprostać również oczekiwaniom tych, którzy «Incala» Egmontu już szczęśliwie posiadali. Naturalnym więc było wydanie go w kolorach Beltram i w nowym tłumaczeniu. Język przecież też ewoluuje. Doceniając to, co zrobił Egmont, zaoferowaliśmy nową książkę” – wyjaśnia Marcin Kaliński ze Scream Comics.
Trudno potępiać decyzję Egmontu, który dokonał rewolucji w polskich wydaniach komiksów dla dorosłych: w imponującej serii „Mistrzowie komiksu” wydał w luksusowej oprawie graficznej inne arcydzieło Jodorowsky’ego: wywołującą skrajne emocje, gorzką dystopię „Księżycowa gęba”. „Białego lamę”, jako wizualnie najbardziej urokliwe dzieło Jodrowsky’ego dostępne w Polsce, podarowałem nawet swojej byłej dziewczynie, ale ta nigdy go nie przeczytała, być może trochę stremowana tym, że Chilijczyk zanurzył komiksową historię w korporealiach i meandrach niezbyt zrozumiałego dla Europejczyka buddyzmu tybetańskiego.
Zanim powrócimy jednak do niesamowitego „Incala”, zmierzmy się jednak z ultraabsorbującym „Megalexem”. Ten energetyzujący komiks, pełen cycastych panienek i superfacetów o prężnych członkach, lawiruje na granicy dobrego smaku. Prowokuje również do wielu gorzkich refleksji, bo mierzy nas z wizją brutalnego rozwoju techniki, jakiej nie sposób jednak wyrugować ze współczesności. I pokazuje rzeczywistość, w której dokonuje się eksterminacji życia organicznego. Czy śliczne drzewka i urocze zwierzątka czeka wymarcie? Bo, koniec końców, być może ulegniemy w przyszłości ostatecznej digitalizacji i przybierzemy robotyczne powłok (to lęk paniczny, który towarzyszy Jodorowsky’emu i Moebiusowi przez całego „Incala”)? Czy niedoskonałe i podatne na anomalie życie bio ma jeszcze rację bytu?
„«Megalex» Jodorowskiego, choć gatunkowo należy do science fiction, stanowi paralelę współczesnego świata i jego konfliktu między postępem cywilizacyjnym a ochroną przyrody, rozdźwięku między społecznym porządkiem a indywidualizmem. Problemy, które obecnie zdają się dopiero uwidaczniać, w komiksie zostały wyolbrzymione i przerysowane. Dotyczą skrajnego hedonizmu, bezmyślnego życia nastawionego na konsumpcję czy gloryfikacji młodości. Szkoda, że krótka forma komiksu wymusza manierę skrótowego i uproszczonego przedstawienia, bez pola do szerszego zarysowania tła i stopniowego budowania historii. Ze względu na mnogość podobieństw, „«Megalex» nieodparcie przywołuje mi na myśl «Nowy wspaniały świat» Aldousa Huxleya. Z drugiej strony posiada wyraźne elementy archetypowe, takie jak postaci Wielkiej Matki, Mędrca, Animusa, Animy, które pozwalają czytać historię na zupełnie innym poziomie, z pozycji psychologii głębi Carla G. Junga” – przyznaje Hanna Gurzęda, japonistka i zagorzała miłośniczka fotografii artystycznej, którą do komiksowej twórczości Jodorowsky’ego przyciągnęła wyrafinowana forma graficzna.
To, że Scream Comics obrało za jeden z głównym obiektów zainteresowania Jodorowsky’ego, jest też uzasadnione jego wyjątkowym miejscem we współczesnej kulturze – wie to każdy, kto prześledzi losy kreatywnego teamu, który pracował nad nigdy nie zrealizowaną adaptacją „Diuny”. „To postać wybitna i prawdziwy człowiek renesansu (choć to dość niefortunne określenie). Człowiek pokolenia Topora – a więc z grona tych, którzy na dobre zmienili sztukę. Dziś, po upływie lat, często nie widzimy innowacyjności jego dzieł. W końcu te czy inne pomysły znamy… z utworów jego naśladowców. Uważamy jednak, że warto przedstawić tych «klasyków» w szerszym zakresie komiksowej publiczności” – wyjaśnia Marcin Kaliński.
Po co jednak wracać do tak starej i przykurzonej opowieści rysunkowej jak „Incal” – pełnej rzeczy dziś już zaprzeszłych? Komiks może nas miejscami wręcz solidnie zirytować nie zawsze czytelnymi i zrozumiałymi odniesieniami do dalekowschodniej filozofii, której Jodorowsky jest niemałym znawcą, czemu daje zresztą swój wyraz w prawie każdym wytworze. I tu pojawia się ze strony odbiorcy problem strawności przekazu. To po co się męczyć?
„To komiks, który na zawsze odmienił i obrazkowe medium, i literaturę sci-fi. Oglądając filmy Tarantino czy «Grę o tron», widzimy, jak wielki wpływ na dzisiejsza popkulturę miały pomysły scenariuszowe Jodorowsky’ego, czy choćby jego lubość w ukazywaniu okrucieństwa” – kwituje Kaliński.
Poza tropieniem zaułków nauki zwanej wpływologią zwyczajnie nie możemy się jednak oderwać od opowieści, która daje czasem wytchnąć, gdy dryfuje w rejony niezupełnie serio, a także posiada uniwersalny pierwiastek nie ulegający niszczącemu wpływowi czasu. Chodzi oczywiście o perswazyjne zdolności Technobarona Alejandro, który wie, jak solidnie zatchnąć czytelnika i załomotać mu w głowie, aż zadzwoni w uszach. A że za pomocą twórczości wyleczył choroby swojej duszy i zmierzył się z traumatycznymi przeżyciami (np. śmierć syna) – odcisnął na niej piętno głębokich autentycznych emocji, jakie trudno podać w wątpliwość.
„Osobiście, poza warstwą czysto artystyczną i rysunkami Moebiusa, lubię inteligencję tego komiksu. Dystans do bohaterów i przedstawionego świata. Poczucie humoru i jednocześnie surrealizm rzeczywistości. Myślę, że to dzięki temu «Incal» nie zestarzał się tak, jak wiele dzieł sci-fi sprzed dekad, gdzie postawiono na konkretną wizję przyszłości w perspektywie zmian techniki i technologii. W «Incalu» też mamy statki kosmiczne, klony, sztuczną inteligencję, ale wszystko to zostało podane w pewnej umownej stylizacji. Z drugiej strony odkrywamy świat przyszłości, będący odbiciem naszego świata w krzywym zwierciadle” – podsumowuje Kaliński.
Jodorowsky przyjął prostą, ale błyskotliwą strategię, dzięki której – obojętnie, jak bardzo metafizyczny i psychoaktywny temat by nie obrał – nie popada nigdy w śmieszność. Za głównych bohaterów obiera często postaci o wielu przywarach i słabościach, którzy wywołują w nas litość i uśmiech. Taki jest gustujący w czarnych wdziankach, morderczy Kret z filmu „El Topo”, niezmiernie głupi na początku swej drogi ku oświeceniu, czy Tinigrifi – pocieszne mówiące zwierzątko, ratujące z opresji potężnego, choć nadmiernie idealistycznie nastawionego do życia Albino, głównego bohatera „Technokapłanów”.
A trudno o bardziej pełnego sprzeczności i osobliwszego bohatera niż John Difool. Tak charakteryzuje go Marcin Kaliński: „Oto everyman, który choć jest normalnym tchórzem i konformistą, musi walczyć ramię w ramię z superbohaterami…”.
Poznańska reżyserka filmów animowanych, Tessa Moult-Milewska, widzi w Difoolu postać głupca pożyczoną z tarota, do którego Jodorowsky ma spory sentyment (i, jeśli pogrzebiemy głębiej w fabule, to więcej takich archetypiczno-uniwersalnych osób w niej uświadczymy). „Imię John – tak jak w przypadku Johna Nada z filmu Carpentera «Oni żyją» – to imię typowe, świadczące o tym, że nosząca je postać może być reprezentantem całego gatunku ludzkiego” – wyjaśnia.
Intergalaktyczne wędrówki ze space-operowego „Incala” rozpoczynamy zaskakująco skromnie od przygnębiających i klaustrofobicznych przestrzeni miasta-szybu. John, trochę jak w prequelu „Przed Incalem”, kreśli retrospekcyjną historię noir, pełną ohydnych postaci zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Szybko zresztą odkrywamy, że detektyw po cudownym uratowaniu ze śmierci w jeziorze kwasu nie doznał wstrząsu i oświecenia w wersji instant. Najchętniej zwyczajnie przerżnąłby homeodziwkę (rodzaj seks androida-składaka, dowolnie komponowanego z różnych części niczym soczysta potrawa w oparciu o preferencje klienta), nadźgał się SPV (substancji odurzających) i osunął w opary uisky (taniego pseudo-likworu). A tu jak na złość jest przesłuchiwany przez dociekliwe i wredne robogliny, by w pierwszej chwili jako-takiego spokoju zostać obarczonym ciężarem posiadacza zagadkowego Incala i – w dalszej kolejności – jarzmem ratowania skazanego na zagładę wszechświata.
Moult-Milewską, która zresztą sama stale porusza w twórczości motyw fizycznej degeneracji człowieka i dehumaizacji ludzkości, najbardziej zaskoczyło to, jak osobliwie została ukazana w „Incalu” sztuczna inteligencja: „Roboty pokazane są przeciwnie do ludzi: jako prawie doskonałe, a jednak zaskakująco ludzkie. Wydawałoby się, że w przyszłości maszyny będą miały raczej stonowany temperament, a tu mamy sytuację wręcz przeciwną – są targane emocjami. Posthumanizm nie wydaje się w tym momencie taki… nieludzki” – śmieje się.
Incalowa saga wywołuje zresztą sporo takich obruszeń u czytelników, którzy – zdezorientowani aż do karkołomnego finału – pożerają później prequele, sequele i sąsiednie sagi, typu „Kasta metabaronów”. Nic zatem dziwnego, że w kraju, w którym ponoć nikt nie czyta, Scream Comics udało się wypuścić komiks dostępny już w jednej wersji graficznej i spotkać się z pomrukiem zadowolenia ze strony fanów (fanatyków?) Jodorowsky’ego. Guzzi, guzzi*.
* takie odgłosy wydaje typowa homeodziwka, gdy zachęca klienta do przystąpienia do zabawy
„Incal”,
scenariusz: Alexandro Jodorowsky
rysunki: Moebius
Scream Comics
premiera: 3.10.2015
„Final Incal” oraz „Po Incalu”
scenariusz: Alexandro Jodorowsky
rysunki: José O. Ladrönn, Moebius
Scream Comics
premiera 14.05.2015
Książki Alejandro Jodorowsky’ego wydane w Polsce przez Wydawnictwo Okultura w serii Ezoterra – przewodniki po jego komiksowym i filmowym uniwersum, a także duchowych peregrynacjach i szalonych zabawach w „rytuały”:
+ „Mistrz i czarownice”, Warszawa 2011,
+ „Psychomagia”, Warszawa 2012,
+ „Taniec rzeczywistości”, Warszawa 2014.