Archiwum
10.10.2011

„Kaskada”, czyli udręka widza

Tomasz Bombrych
Teatr

Publiczność „Kaskady” w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza siedzi w ciemności – również interpretacyjnej.

„Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Tymi słowami Lew Tołstoj rozpoczyna „Annę Kareninę”, tą frazą mógłby zakończyć się spektakl Agnieszki Olsten „Kaskada” na podstawie „Udręki życia” Hanocha Levina. Niestety dramat rodziny Popochów niebezpiecznie ociera się o banał, powszedniość, by w końcu rozpaść się na oczach widzów.

Historia rozpoczyna się w momencie, gdy małżeństwo Popochów zmierza ku końcowi. Para głównych bohaterów nagle zdaje sobie sprawę, że wspólne życie męczy bardziej niż samotność. Małżeńskie wojny, paradoksalnie, stają się jedyną formą kontaktu. Ich (sinusoidalne) życie toczy się gdzieś pomiędzy kolejną kłótnią a rutyną codziennych zajęć. Mimo wzajemnych oskarżeń, rzucanych wyzwisk, kłamstw, nie potrafią (nie chcą) się rozstać. Jest w nich jakieś perwersyjnie pożądanie, wzajemna fascynacja. Słowa „odchodzę”, „nie kocham” stają się katalizatorem, który uwalnia skrywane żądze i namiętności.

Temat ten, mimo ogromnego potencjału interpretacyjnego, został prze-gadany, prze-chodzony. Zabrakło tu finezji, zabawy językiem, słowem, charakterem. Postacie są śmiertelnie poważne, chociaż „Udręka życia” zaliczana jest do nurtu komedii rodzinnych. Tandem głównych bohaterów nieudolnie próbuje wyjść poza schematyczność, w jaki wpędziła ich reżyserka. Poza dystynktywną funkcją ubioru i płci – nic ich nie różni. To zaś rzutuje na odbiór całej sztuki, która staje się zbiorem klisz, wytartych frazesów, zużytych motywów. Sceny przeciągają się, nakładają się na siebie, by w końcu osiągnąć wartość stuprocentowej przewidywalności.

Bohaterowie w kluczowych dla siebie (i sztuki) momentach (p)oddają się rytmowi tańca. Co istotne, podejmują te próby osobno. Ogniste flamenco w wykonaniu Jona zakończy się jedynie farsą, kroki baletnicy nie są zaś w stanie przywrócić młodości dojrzałej Lewiwie. Leniwe pląsy bohaterów stają się groteskową metaforą ich wspólnego życia. Pokazanie tańca jako związku małżeńskiego okazało się zabiegiem nie tyle złym, co zbyt oczywistym. Zabrakło zaskoczenia, zagadki, zdziwienia. Tanie nihil novi na scenie.

Podążając tym (tanecznym) tropem, jesteśmy w stanie przewidzieć (ponownie!) co zaproponuje scenograf. I mimo że najprostsze rozwiązania przeważnie bywają najlepszymi, w tym przypadku sięgnięcie po dyskotekowy (czy raczej dancingowy) sztafaż zbyt nachalnie narzuciło jednoznaczną interpretację. W innej sztuce Hanocha Levina, „Mord”, prezentowanej na deskach Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka, Wojciech Stefaniak stworzył ruchomą ścianę, która w różnych momentach spektaklu zmieniała swą pozycje – raz to oddalając się od widza, raz niebezpiecznie zbliżając się do widowni, co potęgowało uczucie wyobcowania i dyskomfortu. Jej funkcja dekoracyjna, estetyczna została zredukowana do minimum. Na scenografię „Kaskady” składa się kilka przypadkowych krzeseł, parkiet i błyszcząca kula. I neon z napisem: „Kaskada”, który odsyła do (niegdyś) popularnego lokalu przy ulicy Piłsudskiego w Łodzi. Reżyserka wskazując jednoznacznie miejsce (zakładając, że jest ono znane dla przeciętnego odbiorcy nie-łodzianina), zamyka swoją sztukę w regionalnych ramach, które nie są ani czytelne, ani uniwersalne. Nieznajomość (łódzkiego) kontekstu dodatkowo zaciemnia odbiór całości. Olsten tworząc luki, niedopowiedzenia, nie daje widzowi narzędzi do ich wypełnienia. Publiczność siedzi w ciemności – również interpretacyjnej.

Olsten stworzyła spektakl niespójny, niezgrany, aktorzy – mimo dobrego warsztatu – nie potrafili odnaleźć się w swoich rolach. Zamiast bawić – irytowali. Wprowadzone przez reżyserkę innowacje: symultaniczne projekcje filmowe, zawierające improwizacje aktorskie (rozważania o zupie pomidorowej oraz pieczeni rzymskiej), zupełnie nie współgrały z historią odgrywaną na scenie. Nakładające się na siebie kakofoniczne strumienie skutecznie uniemożliwiały odbiór treści.

Premiera „Kaskady” Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi – mimo wielkich oczekiwań – zawiodła. Reżyserka dokonała interpretacyjnego spustoszenia sztuki Levina, pozostawiając uczucie niesmaku i zażenowania. Toporne dialogi, mało wytrawny humor, dramatyzm rodem z dancingu zniszczył potencjalną wielkość, jakiej mógł doświadczyć ten spektakl.

Hanoch Levin, „Kaskada”
reżyseria: Agnieszka Olsten
przekład: Agnieszka Olek
dramaturgia: Agnieszka Olsten
scenografia, reżyseria światła: Joanna Kaczyńska
choreografia: Tomasz Wygoda
muzyka: Marcin Oleś
Łódź, Teatr im. Stefana Jaracza
premiera: 17.09.2011

Fot. Krzysztof Bieliński

alt