Archiwum
04.07.2019

Trzy konkursy, prezentacje szkół filmowych i festiwali z całego świata, liczne retrospektywy, animacje z Norwegii i Annecy, wieczory z animowanymi serialami dla dorosłych i z muzyką na żywo – to tylko niektóre pozycje tegorocznego festiwalu Animator. Program poznańskiego święta animacji pęka w szwach, z roku na rok rozrastając się i zaskakując coraz ciekawszymi propozycjami. W tym skarbcu miłośników animacji błyszczą również pozycje rodzimej produkcji, które zawsze zostają ozłocone podczas gali rozdania nagród. Wiele wskazuje na to, że podobnie będzie w tym roku, szczególnie obfitym w bardzo dobre animacje.

Szersze spojrzenie

Festiwal Animator to zdecydowanie najlepsze miejsce, by zapoznać się z najlepszymi dokonaniami rodzimych animatorów. Można je zobaczyć zarówno w konkursie głównym, jak i w niedawno stworzonym „Animator.pl” poświęconym w całości polskim produkcjom. Powołanie tej sekcji było jak najbardziej zasadne, a zarazem symptomatyczne. Polska scena animacji jest obecnie tak bogata, a powstające filmy tak dobre, że warto pokazywać znacznie więcej niż tylko te pozycje, które znalazły się w sekcji głównej. Znakomicie pokazała to tegoroczna selekcja, która nie zakwalifikowała do konkursu głównego tak znakomitych filmów, jak: „Kaprysia” Betiny Bożek, „Cyborgy” Adama Żądły, „Deszcz” Piotra Milczarka czy pokazywana na tegorocznym festiwalu w Cannes „Duszyczka” Barbary Rupik – ale na szczęście wszystkie te pozycje będziemy mogli zobaczyć w konkursie polskim.

Duszyczki i kaprysy

Szczególnie brak ostatniego z wymienionych tytułów jest dyskusyjny. „Duszyczka” – to ze wszech miar oryginalna, wywodząca się z malarstwa animacja, która bezpardonowo przekracza granice między sztuką plastyczną a ruchomymi obrazami. Akcja filmu rozgrywa się na płaszczyźnie obrazu, a głównym środkiem wyrazu są wyjątkowo smoliste impasty. Rupik opowiada o tytułowej duszyczce, która wychodzi ze zmarłego ciała i rozpoczyna katorżniczą wędrówkę po świecie umarłych w towarzystwie duszy konia. Autorka nieustannie balansuje na granicy makabry i groteski, tytłając się w turpistycznych obrazach zaczerpniętych wprost z historii malarstwa. „Duszyczka” to znacznie więcej niż erudycyjny popis, wykwit wyjątkowej wrażliwości i dowód na znakomity warsztat młodej animatorki – to unikalne dla współczesnej kultury dzieło, któremu patronuje barokowe wspomnienie marności ludzkiego życia i które, paradoksalnie, jednocześnie jest wielkim hołdem dla doczesności.

Drugim filmem, którego bardzo brakuje w konkursie głównym, jest „Kaprysia” Bożek – animacja pod pewnymi względami podobna do dzieła Rupik. Również wyrasta z estetyki zaczerpniętej z historii sztuki, tym razem jednak nie z twórczości Boscha, Munka czy Soutine’a, lecz Hansa Arpa i innych surrealistów. Bożek jest właścicielką najbardziej zwichrowanej wyobraźni spośród reprezentantów młodego pokolenia polskich animatorów. Bez wahania miksuje tradycję z własną wrażliwością, bawi się człekokształtnymi figurami, które raz przypominają grzebień, a za chwilę puzon. Jej obrazy są w nieustannej metamorfozie niczym postacie z filmów Billa Plymptona. Jest w tym zabawa, humor i anarchia, ale na koniec z niemal abstrakcyjnej kompozycji wyłania się również bardzo konkretny porządek polityczny. „Kaprysia” – to manifest nieskrępowanej wyobraźni, wolności zagrożonej przez sztywnych i nudnych zwolenników geometrii.

Minimalizm i cyfra

Równie kapryśne dusze mają inni młodzi polscy animatorzy, choćby Piotr Milczarek i Natalia Krawczuk. Ten pierwszy podpisał się pod minimalistycznym, żartobliwym, a przy tym wyjątkowo boleśnie aktualnym „Deszczem”. Używając tylko czerni, bieli i błękitu, opowiedział o lemingowych zachowaniach pracowników pewnego biurowca, którzy są w stanie posunąć się do ekstremum tylko po to, by wreszcie przeżyć coś ekscytującego. U Krawczuk humor jest równie czarny jak u Milczarka. W swoim filmie opowiada o pewnym motorniczym metra, który od lat jeździ tą samą, wyjątkowo nieskomplikowaną linią. Ma więc sporo czasu na rozmyślania – na przykład nad tym, jak zamienić kurs w przejażdżkę kolejką strachu. Ale choć są tu kościotrup i koza, to „Metro” nie jest horrorem, a raczej żartobliwą filozoficzną rozprawką na temat życzliwości.

Spośród filmów rywalizujących w konkursie „Animator.pl” koniecznie trzeba zwrócić uwagę jeszcze na dwa – „Cyborgy” Adama Żądły i „Re-cycle” Mateusza Lenarta. Oba wykonano w technice animacji komputerowej. W tym pierwszym cyfrze towarzyszy jednak technika tradycyjna – i właśnie na konflikcie świata analogowego i cyfrowego autor oparł fabułę, znakomicie wykorzystując do opowiadania warstwę wizualną swojego dzieła. Lenart z kolei podąża natomiast artystyczną ścieżką wydeptaną przez takich animatorów, jak Tomasz Bagiński czy Piotr Szczepanowicz. Stworzył króciutką animację, w której podjął temat potęgi nadziei w postapokaliptycznym świecie. Jego bohater jest być może ostatnim człowiekiem na Ziemi, który nadludzkim wysiłkiem stara się zachować pozory normalności niezbędnej do zaimpregnowania poczucia człowieczeństwa.

Moja lewa stopa i ćpanie kina

Choć w sekcji poświęconej polskim animacjom znalazło się wiele świetnych filmów, to crème de la crème ostatniego sezonu znajdziemy jednak w konkursie głównym. Tam wydarzeniem z pewnością będzie pokaz dopiero co uhonorowanego główną nagrodą w konkursie międzynarodowym Krakowskiego Festiwalu Filmowego „Portretu Suzanne” stałej bywalczyni Animatora – Izabeli Plucińskiej. Zakochana w plastelinie animatorka w charakterystycznej dla siebie formie adaptowała opowiadanie Rolanda Topora o mężczyźnie targanym namiętnościami. Nie potrafi on uwolnić się od wspomnienia utraconej ukochanej i od kompulsywnego jedzenia. Dziwnym zbiegiem okoliczności, jak to u Topora, lewa noga mężczyzny zamienia się w… tytułowy portret ukochanej Suzanne. Przygotujcie się na surrealny humor, ale również smutek, żal i łzy wylane nad trudami życia uczuciowego.

Moim osobistym faworytem do wszelakich nagród jest najnowszy film jednego z najbardziej utalentowanych polskich animatorów ostatnich lat, czyli „Acid Rain” Tomasza Popakula. Trudno nazwać ten film animacją, to raczej czysty narkotyczny trip, doświadczenie graniczne, porównywalne z odurzeniem twardymi dragami, które raz na zawsze nas uzależnią i zmienią percepcję. Tu ćpa się komputerowe glitche, toksyczne obrazy i gatunkowy melanż. Popakul niczego nie tłumaczy, za to wciąga nas w przestrzeń doświadczenia porównywalną z imprezą techno po zażyciu kwasu. Obrazy mienią się fluorescencyjnymi kolorami, fabuła zakrzywia, gatunki stają się coraz mniej wyraźne, a bohaterowie nieustannie zmieniają osobowości – wszystko zależne jest od przyjętej optyki, a ta bez przerwy fluktuuje. Raz wydaje się trzeźwa i racjonalna, a innym razem totalnie zsubiektywizowana, kompletnie poddana dzikim myślom bohaterów, które tańczą – na dodatek na lodzie.

Polowanie na doświadczenie

Popakul udowodnił, że seans to znacznie więcej niż kontemplacja – to raczej ćpanie kina, czucie obrazów na powierzchni własnego ciała. Magdalena Bosek-Serafińska odwróciła tę zależność i własne życiowe doświadczenie projektowała na powierzchnię obrazu. W taki sposób powstał „Rok”, czyli jedyny w swoim rodzaju wizualny dziennik, złożony z saszetek po herbacie, starych biletów, pudełek po papierosach, naklejek, obwolut i wielu innych rzeczy, które ktoś mógłby nazwać śmieciami. Animatorce posłużyły natomiast do opowiedzenia o własnej traumie i doświadczeniu śmierci bliskiej osoby – znakomitego animatora, a prywatnie jej męża, Marka Serafińskiego. Dopełnieniem tego seansu będzie pokaz „Idola”, czyli ostatniego dzieła zmarłego autora, dokończonego przez Grzegorza Koncewicza. To film mocno autotematyczny, być może nawet autobiograficzny, choć niewolny od symbolizmu. Serafiński rozliczył się w nim z lękami artysty – musi on sprostać popularności i rosnącym oczekiwaniom publiki, które niekiedy mogą się stać obsesją twórcy.

Ten rok w polskiej animacji bezsprzecznie należał do debiutantów i nowych nazwisk. Udowadniają to znakomite filmy Joli Bańkowskiej i Mateusza Jarmulskiego. „Story” Bańkowskiej – to popis zwięzłości, humoru i celnej obserwacji współczesności. Animatorka przypatrzyła się znaczeniu nowych technologii dla naszego codziennego życiu i doszła do wyjątkowo smutnych, ale jednocześnie zabawnych wniosków. Natomiast Jarmulski w „Łowach” skupił się na sobie, jego film ma bowiem znamiona autobiografii. Opowiada o chłopcu dorastającym na prowincji, który mierzy się ze swoimi lękami. Próbuje oswoić świat za pomocą tytułowych łowów – zupełnie bezkrwawych, bo jego bronią jest tu magnetofon, za pomocą którego chłopiec rejestruje dźwięki. Jarmulski zamienia tę opowieść w przestrzeń nieustannie na siebie nachodzących wspomnień i uczuć, które tworzą na ekranie wyjątkową, oniryczną mozaikę – wysmakowaną wizualnie, a przy tym poruszającą. Wiele pozostaje tu w cieniu niedopowiedzenia, bo autor raczej stawia na sugestywność – która w animacji liczy się przecież najbardziej.

Jezus w pociągu

Wyjątkowym dopełnieniem polskich akcentów w konkursie głównym będzie pokaz filmu, na który miłośnicy animacji czekają z pewnością w sposób szczególny, czyli „. Dzieło nie było jeszcze pokazywane w Polsce, przyjedzie do Poznania prosto z festiwalu Annecy. Jest wariacją na temat sławnego obrazu Leonarda da Vinci, jednak tym razem Jezus i apostołowie zasiedli do wieczornego posiłku w pociągu, którego pęd i kadry przypominające okna stanowią metaforę medium animacji. Czy film będzie hołdem złożonym tej sztuce ? Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że dzieło jest poświęcone niedawno zmarłemu, znakomitemu animatorowi Pawłowi Dębskiemu.

Polscy animatorzy najwyraźniej wzięli sobie do serca manifest Betiny Bożek o potrzebie nieograniczonego i w pełni swobodnego kapryszenia, wydziwiania, taplania się w artystycznej wolności. W medium animacji zawsze najbardziej liczyły się wolna głowa i przekorna dusza, powołujące do życia kolejne światy, pozornie niemożliwe. I w rękach rodzimych twórców animacje wciąż realizują ten cel, zadziwiając nas różnorodnością spojrzeń, estetyk, wrażliwości i stylów opowiadania. O tym wszystkim będzie można przekonać się podczas festiwalu Animator. Rozkoszując się więc wszelakimi precjozami tegorocznej edycji, pod żadnym pozorem nie zapomnijcie o śledzeniu dokonań polskich twórców. Wejrzycie głęboko w ich rozkapryszone dusze.

 

12. Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych ANIMATOR
Poznań
5–11.07.2019

„Portret Suzanne”, reż. Izabela Plucińska