Czytanie performatywne „Terroru” Ferdynanda von Schiracha w reżyserii Anety Groszyńskiej zainscenizowane zostało w formie procesu sądowego nad pilotem wojskowym. Sprawa dotyczy zestrzelenia samolotu, na pokładzie którego znajdowało się 164 pasażerów i terrorysta. Jak twierdzi obrona, decyzja podjęta przez oskarżonego pozwoliła ocalić 70 tysięcy osób znajdujących się na stadionie (w jego kierunku zmierzał porywacz). Prokurator ma inne zdanie. Uważa, że bohater dramatu nie wypełnił rozkazu przełożonych i złamał konstytucyjne prawo chroniące życie. Oskarża go o to, że kierując się osobistą oceną moralną, zamordował niewinnych ludzi.
Efekt realności, który uzyskują twórcy dramatu i jego prezentacji, wiąże się z nakłonieniem widzów do działania – to publiczność ma wydać wyrok w sprawie oficera. Konieczność publicznego podjęcia decyzji może budzić dyskomfort. Teatralna prowokacja zmusza do etycznej oceny: okazuje się, że działamy na tym samym poziomie refleksji, co oskarżony. Obie strony procesu korzystają z manipulacyjnych sztuczek. Nie potrafię ocenić, czy stanowią one sedno problemu: w Niemczech podobno większa część publiczności uległa argumentom obrony, opowiadając się za niewinnością pozwanego. W Polsce było inaczej. Być może stało się tak dzięki przywołaniu autorytetu Trybunału Konstytucyjnego i konstytucyjnej zasady równego traktowania każdego życia. Czy motywacje, którym podlega teatralna publiczność, można odnieść do ogółu mieszkańców naszego kraju? Pytanie o poziom świadomości społecznej związanej z ostatnimi naruszeniami prawa konstytucyjnego wciąż pozostaje bez odpowiedzi.
Podczas czytania sztuki „Śmieszna ciemność”, będącej parodią kolonialnych opowieści o podbijaniu przez Zachód ludów plemiennych, bezpardonowo zareagował dyrektor Jan Klata. W czasie długiej wypowiedzi przedstawiciela „czarnego ludu” – odgrywanego przez białego, przystojnego, niebieskookiego chłopaka w stroju polskiego piłkarza – doszło do kompromitacji przedstawienia. Zasiadający na widowni, niebiorący udziału w prezentacji dyrektor przerwał sceniczny monolog. Niepoprawność polityczna z dramatu Wolframa Lotza została podbita kiczem i ironią przez reżyserkę czytania, Małgorzatę Wdowik. I tej mieszanki Klata nie zniósł.
Piszę o tym zajściu nie dlatego, by podeprzeć się autorytetem dyrektora Starego Teatru, ale by zwrócić uwagę na polityczny charakter jego manifestacji, będącej wyrazem niezgody na infantylne traktowanie problemu kolonialnego spojrzenia Europejczyków. Reżyserka obrała strategię pokazywania wszystkich postaci jako naiwnych, odpychających, bezrefleksyjnych idiotów, którzy nie są nawet zdolni do wydania krzyku przerażenia. Sztuka powinna wzbudzać refleksję nad innością, a nie ją unieważniać, robiąc ze swoich widzów rechotliwe stadko zachodnich konsumpcjonistów kultury. Dyrektor Klata – podobnie jak i ja – się na to nie zgadza. Tylko że on miał odwagę wyrazić swój sprzeciw, i to jego performans chyba wszyscy zapamiętali najlepiej.
Żeby opisać ostatnie teatralne wydarzenie cyklu, po raz kolejny trzeba przywołać związaną z nim opowieść. Tym razem dotyczy ona genezy powstania spektaklu „Common Ground” w reżyserii Yael Ronnen z Teatru im. Maksyma Gorkiego w Berlinie. Aktorzy, imigranci z państw byłej Jugosławii (w towarzystwie Izraelki oraz Niemca), wyruszyli w badawczą podróż po swojej dawnej ojczyźnie. Nie była to wyprawa sentymentalna, a raczej próba konfrontacji z własną pamięcią i wojenną przeszłością, o której próbowano zapomnieć. A przecież kiedy w Berlinie świętowano zburzenie muru, na południowym wschodzie Europy rozpętało się piekło.
„Common Ground” nie opowiada o wojnie, ale o ludziach, którzy na jakimś jej etapie zdołali uciec, unikając losu ofiar. Pierwsza część spektaklu stanowi swoiste kalendarium roku 1991: przywoływane są ówczesne wydarzenia polityczne, wzbogacone przez prywatne wspomnienia aktorów i informacje na temat najważniejszych wydarzeń kulturalnych świata zachodniego. Wszystko łączy się w formie energetycznego, audiowizualnego koncertu. Scena stopniowo zmienia się w pobojowisko. Słychać zmęczone oddechy, światło przygasa. Z początku lat 90. XX wieku przenosimy się do 2014 roku, do Bośni – w przestrzeń teatralną autobusu, obskurnego hotelu, na cmentarz. Na scenie wyobrażane jest miejsce dokonanych gwałtów, ale i pojednania pomiędzy córkami oprawcy i ofiary. Opowieści aktorów pracują jak w brechtowskim teatrze: płacz, poczucie winy, kłótnie i polityczne manifesty prezentowane są z dystansem, w oderwaniu od postaci. Emocjonalne, narodowe songi rozdzielają kolejne historie. Reżyserka przemienia gest opowiadania w doświadczenie obejmujące zarówno aktorów, jak i widzów. Zmusza do zadania pytań o naszą narodową tożsamość, o poczucie przynależności i odpowiedzialności za przeszłość. Szczególnie zabawna okazuje się konfrontacja Niemca z informacją o jugosłowiańskich obozach koncentracyjnych: „Uff, na szczęście nie tylko Niemcy je budowali”. Wyparcie i świadoma ucieczka łączą się z poczuciem ulgi, że „to nie ja wyrządziłem to zło”. Dydaktyczny wymiar spektaklu splata się z koniecznością przedefiniowania pojęcia patriotyzmu, który z agresywnego, podszytego nacjonalizmem zmienić się musi w tolerancyjny i otwarty. Spektakl przypomina, że kiedy Zachód przekonany był o niemal dokonanym już rozliczeniu z faszyzmem i socjalizmem, w Jugosławii kwestie narodowe ulegały zagmatwaniu: Chorwat i Serbka mogli zakładać rodzinę, a w tym samych czasie jakiś Serb zabijał innego Chorwata.
Nie chodzi tu o budowanie prostych paraleli i szukanie analogii w polskiej czy europejskiej historii – zamiast tego chciałabym znaleźć źródła naszego (zachodniego) kosmopolityzmu. Czy napływ uchodźców z Bliskiego Wschodu jest dla niego realnym zagrożeniem? Tej kwestii reżyserka nie porusza. Mówi za to: mieszkańcy Jugosławii mogli wyjechać z kraju, gdzie toczyła się wojna. Zarówno oni, jak i my mamy możliwość zyskania nowej tożsamości narodowej i zapomnienia o naszej ojczyźnie. Jednak wszystkie krzywdy – wyrządzone nam, naszym rodzinom, bliższym i dalszym znajomym – nie znikną. Ci, którzy nigdy nie czuli się winni, nie zyskają nowej świadomości. To my będziemy musieli przepracować ich winy. Ale później pojedziemy, gdziekolwiek chcemy. I może uda się sprawić, żeby tam stworzyć nowy dom.
Po zakończeniu cyklu „Granice zostały przekroczone” miałam wrażenie, że spektakle w nim prezentowane poruszały szereg istotnych spraw, a artyści odzyskali głos w służbie społeczeństwu. Martwi tylko fakt, że informacja na temat tego wydarzenia rozpowszechniona została stosunkowo późno, przez co nie wszyscy zainteresowani mieli możliwość uczestniczenia w debacie. Cóż, może jeszcze musimy popracować nad „wspólnym głosem”, żeby nie przekraczać już granic przyzwoitości.
„Granice zostały przekroczone”
Narodowy Stary Teatr w Krakowie
22–24.04.2016
Ferdynand von Schirach, „Terror”
reżyseria: Aneta Groszyńska
tłumaczenie: Artur Kożuch
scenografia: Tomasz Walesiak
muzyka: Marcin Liweń
Wolfram Lotz, „Śmieszna ciemność”
reżyseria: Małgorzata Wdowik
tłumaczenie: Sława Lisiecka
scenografia/wideo: Dominika Olszowy
choreografia: Marta Ziółek
muzyka: Joanna Grochulska, Tomasz Wyszomirski
„Common Ground”, Teatr im. Maksyma Gorkiego w Berlinie
reżyseria: Yael Ronnen
scenografia: Magda Willi
dramaturgia: Irina Szodruch
muzyka: Nils Ostendorf
premiera: 14.03.2014
Julia Lizurek
Granice zostały poszerzone
Spory ferment wywołał transfer niemieckiej dramaturgii w polskie realia w ramach programu „Granice zostały przekroczone”. Dyskusje, toczone po spektaklach i czytaniach, dotyczyły nie tylko założeń artystycznych, ale też aktualnej sytuacji na scenie politycznej. Dlatego ostatnich wydarzeń w Narodowym Starym Teatrze nie mogę postrzegać wyłącznie przez pryzmat estetyki.
Co nam mówi konstytucja?
Czytanie performatywne „Terroru” Ferdynanda von Schiracha w reżyserii Anety Groszyńskiej zainscenizowane zostało w formie procesu sądowego nad pilotem wojskowym. Sprawa dotyczy zestrzelenia samolotu, na pokładzie którego znajdowało się 164 pasażerów i terrorysta. Jak twierdzi obrona, decyzja podjęta przez oskarżonego pozwoliła ocalić 70 tysięcy osób znajdujących się na stadionie (w jego kierunku zmierzał porywacz). Prokurator ma inne zdanie. Uważa, że bohater dramatu nie wypełnił rozkazu przełożonych i złamał konstytucyjne prawo chroniące życie. Oskarża go o to, że kierując się osobistą oceną moralną, zamordował niewinnych ludzi.
Efekt realności, który uzyskują twórcy dramatu i jego prezentacji, wiąże się z nakłonieniem widzów do działania – to publiczność ma wydać wyrok w sprawie oficera. Konieczność publicznego podjęcia decyzji może budzić dyskomfort. Teatralna prowokacja zmusza do etycznej oceny: okazuje się, że działamy na tym samym poziomie refleksji, co oskarżony. Obie strony procesu korzystają z manipulacyjnych sztuczek. Nie potrafię ocenić, czy stanowią one sedno problemu: w Niemczech podobno większa część publiczności uległa argumentom obrony, opowiadając się za niewinnością pozwanego. W Polsce było inaczej. Być może stało się tak dzięki przywołaniu autorytetu Trybunału Konstytucyjnego i konstytucyjnej zasady równego traktowania każdego życia. Czy motywacje, którym podlega teatralna publiczność, można odnieść do ogółu mieszkańców naszego kraju? Pytanie o poziom świadomości społecznej związanej z ostatnimi naruszeniami prawa konstytucyjnego wciąż pozostaje bez odpowiedzi.
Co powiedział dyrektor Klata?
Podczas czytania sztuki „Śmieszna ciemność”, będącej parodią kolonialnych opowieści o podbijaniu przez Zachód ludów plemiennych, bezpardonowo zareagował dyrektor Jan Klata. W czasie długiej wypowiedzi przedstawiciela „czarnego ludu” – odgrywanego przez białego, przystojnego, niebieskookiego chłopaka w stroju polskiego piłkarza – doszło do kompromitacji przedstawienia. Zasiadający na widowni, niebiorący udziału w prezentacji dyrektor przerwał sceniczny monolog. Niepoprawność polityczna z dramatu Wolframa Lotza została podbita kiczem i ironią przez reżyserkę czytania, Małgorzatę Wdowik. I tej mieszanki Klata nie zniósł.
Piszę o tym zajściu nie dlatego, by podeprzeć się autorytetem dyrektora Starego Teatru, ale by zwrócić uwagę na polityczny charakter jego manifestacji, będącej wyrazem niezgody na infantylne traktowanie problemu kolonialnego spojrzenia Europejczyków. Reżyserka obrała strategię pokazywania wszystkich postaci jako naiwnych, odpychających, bezrefleksyjnych idiotów, którzy nie są nawet zdolni do wydania krzyku przerażenia. Sztuka powinna wzbudzać refleksję nad innością, a nie ją unieważniać, robiąc ze swoich widzów rechotliwe stadko zachodnich konsumpcjonistów kultury. Dyrektor Klata – podobnie jak i ja – się na to nie zgadza. Tylko że on miał odwagę wyrazić swój sprzeciw, i to jego performans chyba wszyscy zapamiętali najlepiej.
Umarli mówią
Żeby opisać ostatnie teatralne wydarzenie cyklu, po raz kolejny trzeba przywołać związaną z nim opowieść. Tym razem dotyczy ona genezy powstania spektaklu „Common Ground” w reżyserii Yael Ronnen z Teatru im. Maksyma Gorkiego w Berlinie. Aktorzy, imigranci z państw byłej Jugosławii (w towarzystwie Izraelki oraz Niemca), wyruszyli w badawczą podróż po swojej dawnej ojczyźnie. Nie była to wyprawa sentymentalna, a raczej próba konfrontacji z własną pamięcią i wojenną przeszłością, o której próbowano zapomnieć. A przecież kiedy w Berlinie świętowano zburzenie muru, na południowym wschodzie Europy rozpętało się piekło.
„Common Ground” nie opowiada o wojnie, ale o ludziach, którzy na jakimś jej etapie zdołali uciec, unikając losu ofiar. Pierwsza część spektaklu stanowi swoiste kalendarium roku 1991: przywoływane są ówczesne wydarzenia polityczne, wzbogacone przez prywatne wspomnienia aktorów i informacje na temat najważniejszych wydarzeń kulturalnych świata zachodniego. Wszystko łączy się w formie energetycznego, audiowizualnego koncertu. Scena stopniowo zmienia się w pobojowisko. Słychać zmęczone oddechy, światło przygasa. Z początku lat 90. XX wieku przenosimy się do 2014 roku, do Bośni – w przestrzeń teatralną autobusu, obskurnego hotelu, na cmentarz. Na scenie wyobrażane jest miejsce dokonanych gwałtów, ale i pojednania pomiędzy córkami oprawcy i ofiary. Opowieści aktorów pracują jak w brechtowskim teatrze: płacz, poczucie winy, kłótnie i polityczne manifesty prezentowane są z dystansem, w oderwaniu od postaci. Emocjonalne, narodowe songi rozdzielają kolejne historie. Reżyserka przemienia gest opowiadania w doświadczenie obejmujące zarówno aktorów, jak i widzów. Zmusza do zadania pytań o naszą narodową tożsamość, o poczucie przynależności i odpowiedzialności za przeszłość. Szczególnie zabawna okazuje się konfrontacja Niemca z informacją o jugosłowiańskich obozach koncentracyjnych: „Uff, na szczęście nie tylko Niemcy je budowali”. Wyparcie i świadoma ucieczka łączą się z poczuciem ulgi, że „to nie ja wyrządziłem to zło”. Dydaktyczny wymiar spektaklu splata się z koniecznością przedefiniowania pojęcia patriotyzmu, który z agresywnego, podszytego nacjonalizmem zmienić się musi w tolerancyjny i otwarty. Spektakl przypomina, że kiedy Zachód przekonany był o niemal dokonanym już rozliczeniu z faszyzmem i socjalizmem, w Jugosławii kwestie narodowe ulegały zagmatwaniu: Chorwat i Serbka mogli zakładać rodzinę, a w tym samych czasie jakiś Serb zabijał innego Chorwata.
Nie chodzi tu o budowanie prostych paraleli i szukanie analogii w polskiej czy europejskiej historii – zamiast tego chciałabym znaleźć źródła naszego (zachodniego) kosmopolityzmu. Czy napływ uchodźców z Bliskiego Wschodu jest dla niego realnym zagrożeniem? Tej kwestii reżyserka nie porusza. Mówi za to: mieszkańcy Jugosławii mogli wyjechać z kraju, gdzie toczyła się wojna. Zarówno oni, jak i my mamy możliwość zyskania nowej tożsamości narodowej i zapomnienia o naszej ojczyźnie. Jednak wszystkie krzywdy – wyrządzone nam, naszym rodzinom, bliższym i dalszym znajomym – nie znikną. Ci, którzy nigdy nie czuli się winni, nie zyskają nowej świadomości. To my będziemy musieli przepracować ich winy. Ale później pojedziemy, gdziekolwiek chcemy. I może uda się sprawić, żeby tam stworzyć nowy dom.
Po zakończeniu cyklu „Granice zostały przekroczone” miałam wrażenie, że spektakle w nim prezentowane poruszały szereg istotnych spraw, a artyści odzyskali głos w służbie społeczeństwu. Martwi tylko fakt, że informacja na temat tego wydarzenia rozpowszechniona została stosunkowo późno, przez co nie wszyscy zainteresowani mieli możliwość uczestniczenia w debacie. Cóż, może jeszcze musimy popracować nad „wspólnym głosem”, żeby nie przekraczać już granic przyzwoitości.
„Granice zostały przekroczone”
Narodowy Stary Teatr w Krakowie
22–24.04.2016
Ferdynand von Schirach, „Terror”
reżyseria: Aneta Groszyńska
tłumaczenie: Artur Kożuch
scenografia: Tomasz Walesiak
muzyka: Marcin Liweń
Wolfram Lotz, „Śmieszna ciemność”
reżyseria: Małgorzata Wdowik
tłumaczenie: Sława Lisiecka
scenografia/wideo: Dominika Olszowy
choreografia: Marta Ziółek
muzyka: Joanna Grochulska, Tomasz Wyszomirski
„Common Ground”, Teatr im. Maksyma Gorkiego w Berlinie
reżyseria: Yael Ronnen
scenografia: Magda Willi
dramaturgia: Irina Szodruch
muzyka: Nils Ostendorf
premiera: 14.03.2014