Archiwum
13.01.2012

Fu, turyści!

Joanna Żabnicka
Teatr

Ludzie wyjeżdżają coraz dalej po to, by zapomnieć o budziku i codziennych obowiązkach. Zamiast jednak stanąć twarzą w twarz z tubylczym Innym, poprzestają na legowisku z trocin sobie znanej „kultury”, luksusowej klatce, która, nie będąc częścią Zewnętrza, zupełnie od niego zależy. „Turyści”, najnowszy spektakl Teatru Nowego w Poznaniu w reżyserii Leny Frankiewicz, nie do końca jest odpoczynkiem od myślenia – i całe szczęście.

Wydawać się może, że nie ma sytuacji mniej nadającej się na temat sztuki teatralnej niż beztroski urlop: scenografia jak wycięta z katalogu, muzyka i światło – im bardziej ogłupiające, tym lepsze – a do tego trudno o mniej złożone psychologicznie postaci niż rozleniwieni, po brzegi wypełnieni gratisowymi drinkami, wczasowicze. Kiedy jednak turyści już wydadzą pieniądze na wakacje all inclusive, to tak naprawdę wyrażają zgodę – czy tego chcą, czy nie – na przyjęcie oferty z całością dobro- i… złodziejstwa inwentarza.

Magnusowi Dahlströmowi, autorowi dramatu, udało się rozpisać tożsamość przeciętnego turysty – nowobogackiego absolwenta kursu moralności Pani Dulskiej – na warstwy, o które nie podejrzewa się stereotypu. Bardziej chodziło mu jednak o pokazanie rozpiętości skali jego skłonności do popadania w konflikty, niż o zniuansowanie psychologiczne, rozumiane jako ciekawa osobowość.

W tym sensie „licha” konstrukcja bohaterów – po trochu pruderyjnych i wścibskich monolitów – skonfrontowana została z wszechogarniającym (choć w spektaklu bezpośrednio niewidocznym) zagrożeniem ze strony obcych. To niebezpieczeństwo przeczuwają w zasadzie tylko bohaterowie i świadczą o nim odgłosy dochodzące zza granic kurortu, na które oni właśnie reagują; cała sytuacja ma swoje poświadczenie jedynie w relacjach tytułowych bohaterów.

Zanim bohaterami owładnie lęk, korzystają oni z urlopowych uciech. Scena, która otwiera tę sztukę, jest żywcem przeszczepiona ze stron katalogu biura podróży: czworo ludzi, uśmiechniętych i beztroskich, na zjeżdżalni (ciekawy pomysł scenograficzny Melanii Muras). Ponad ich głowami rozpięty jest ekran, na którym wyświetlane są zdjęcia z wakacji. Zjeżdżalnia jako element scenografii jest tutaj istotna: pobyt w kurorcie charakteryzuje spadek poczucia bezpieczeństwa i tożsamości – będąc turystą, traci się jakąkolwiek pewność.

Pierwsza część spektaklu zdominowana została przez przedstawienie relacji dwóch par: popielatej blondyny (Gabriela Frycz) i mężczyzny w okularach (Cezary Łukaszewicz) oraz ciemnowłosej kobiety (Edyta Łukaszewska) i jej atletycznego partnera (Mariusz Zaniewski). Z początku są to uszczypliwe uwagi na temat domniemanej pracy i zajmowanej pozycji społecznej. Nawet kiedy, nieco później, pary próbują nawiązać bliższy kontakt, nie zaprzestają tych praktyk – przyglądają się sobie nawzajem badawczo, cały czas zachowując dystans. Nie zdają sobie jednak sprawy, że widzą jeszcze jedynie to, co znajome, kulturowo oswojone. A dokładniej: co takim się wydaje, bo urlop to w rezultacie nieustanna maskarada (w tym kontekście dość niezrozumiałym jest chwyt zatrzymania akcji po to, by jedna z postaci mogła wygłosić mowę na swoją obronę czy dopiero złożyć zeznania).

Bohaterowie sztuki do pewnego momentu podróżują jedynie geograficznie, nie mentalnie – postawione tym samym zostaje pytanie o sens kąpieli w basenie hotelowym, położonym w niewielkiej odległości od „prawdziwego” morza czy oceanu. W pewnym sensie bowiem turysta jest śmieciem na ziemiach dziewiczych, które mają jeszcze siłę, by ten odpadek zniszczyć po to, by go wchłonąć. To, jak płytkie i błędne jest myślenie wczasowiczów o obszarach zewnątrzkurortowych, świetnie oddaje na początku spektaklu chwilowa paranoja popielatej blondyny, krzyczącej: „nikt tu nie mieszka!”. „Nikt” znaczy bowiem: nikt znajomy.

Turyści myślą, że urlop to świetny moment na kreację innego „ja” – udają kogoś innego, nie biorąc nawet pod uwagę, że Inny już jest w pobliżu, a nawet – pośród nich. Kiedy bohater grany przez Mariusza Zaniewskiego opowiada pozostałym o swojej wycieczce na „drugą stronę” i o przygodzie z handlarzem podróbkami zegarków, odkrywa jeszcze jeden aspekt obcości: odmienność języka. Każdy, kto kiedyś podróżował, zna ten moment: egzotyczny sprzedawca mówi ni stąd ni zowąd kaleczone: „jak się masz?” – i ten jeden zwrot ma zaskarbić (sic!) przychylność, umożliwić wejście w relację, mającą na celu nagięcie klienta do swojej woli.

W spektaklu Frankiewicz elementy obce wkradają się do świata turystów niepostrzeżenie: atletyczny mężczyzna przynosi souvenir, na którym jego partnerka dostrzega czyjąś krew i potencjalne zakażenie, w dialogach pojawiają się wzmianki o podejrzanych postaciach na terenie kurortu, wreszcie bohaterowie zaczynają się drapać, jakby w konsekwencji ukąszenia owada. Triumfem tej ekspansji jest bal przebierańców, który turyści organizują, by zagłuszyć swój niepokój, wywołany odgłosami dochodzącymi spoza bram hotelu – w tym momencie ich igranie z tożsamością osiąga zenit, uczestnicy agresywnie domagają się odpowiedzi na pytanie „a ty kim jesteś?!”. To podczas balu popielata blondyna pojawia się ubrana w materiały, biżuterię i koronę z piór kupione na tubylczym targu. Ciekawe, że przebranie drugiej kobiety także odwołuje się do natury – przebrana jest za dzikiego kota. Mężczyźni natomiast reprezentują siłę cywilizacji i władzy: jeden jest starożytnym grekiem, drugi wojskowym – obaj jednak są bezsilni wobec zagrożenia, które pochodzi… z wewnątrz.

Dychotomia natury i kultury nie jest jednak wystarczającą puentą tego przedstawienia. Oczywiste konkluzje i przydługie, dość banalne momenty (wspólny taniec turystów w rytm typowo wakacyjnej melodii) sprawiają, że bohaterowie – im bliższy jest im kontekst dzikości – tym mniej stają się wiarygodni: niestety nie przez to, że wytracają swoją tożsamość. Chociaż przekład Dominiki Góreckiej stwarza możliwość różnicowania nastroju spektaklu, modelowanie pewnej sinusoidy, to nie była to linia tak ostra jak wykres EKG – być może dlatego zabrakło w tych tekturowych strukturach życia, choćby na tyle skonwencjonalizowanego, na ile wymaga klimat dramatu.

Tytułowi turyści są wynaturzeniem, które z natury nie wyrasta. Tubylczość jest wartością dla nich nieosiągalną. Przybywając do miejsca zaprojektowanego tak jak cały ich świat – jak wszędzie jest równocześnie nigdzie – a zatem tracą prawo do bycia w ogóle. Najnowszy spektakl Teatru Nowego porusza mimo wszystko ciekawą kwestię zachowania tożsamości kulturowej w czasie urlopu, który to temat wymaga jeszcze dookreślenia: byle szybko, zanim to, co na zewnątrz nas zaskoczy.

„Turyści”
reż. Lena Frankiewicz
Poznań, Teatr Nowy
premiera: 30.12.2011

alt