Archiwum
13.06.2014

Dirty Pretty Things

Marek S. Bochniarz
Film

„Wilgotne miejsca” ogląda się jak przerażający body horror. Zachowania Helen wywołają dreszcze, a być może i torsje wśród zwolenników nowoczesnej higieny. David Wnendt, ekranizując pozbawioną zahamowań prozę Charlotte Roche, przypomina nam o dawno zapomnianej swobodzie i czasach, gdy edukacja jeszcze do szczętu nie rozstroiła naszych skomplikowanych wnętrz. Jego film, zwrócony przeciw estetyce sterylnego ciała, zszokuje nas tak bardzo, jak brzydzimy się i wypieramy to, co w nas naturalne.

Kultura nauczyła nas wstydu przed fizjologią. Kino pokryło ją wieloma warstwami makijażu, a jego brzydotę roztopiło wybielaczem czarno-białych zdjęć starannie wydepilowanego, mlecznego ciała. Jeśli uznamy „Wilgotne miejsca” za film erotyczny, to zaskakująco dobrze wpisze się w lata 70. – okres sprzed epidemii AIDS, gdy aktorzy z filmów porno byli obdarzeni bujnym, intymnym zarostem, a ich ciała miały widoczne defekty. Seks nie był wtedy tak sterylny i pozbawiony zapachów jak obecnie. Jest przy tym coś niezwykle infantylnego we współczesnej erotyce, zasypującej nas idiotycznymi zabawkami seksualnymi i filmami zaludnionymi przez gumowe lalki. Te manekiny tylko z wyglądu przypominają ludzi, a tak naprawdę są przybyszami z odległej przyszłości, w której nie ostanie się już ani odrobina brudu.

Helen wręcz przepada za wszystkim, co nas odstręcza. Wydzieliny swojego ciała nieustannie konsumuje, badając smak i konsystencję swoich soków. Kontroluje w ten sposób, co będą czuli jej kolejni kochankowie w czasie seksu oralnego. Bezustannie igra również z tym, co tradycyjnie męskie i żeńskie. Bywa w burdelu, by – tak jak mężczyźni – spróbować seksu z prostytutkami i popatrzeć na kobiece ciało z ich perspektywy. To ona jest łowcą, zawsze nieusatysfakcjonowanym i wiecznie spragnionym.

Dewotka mamusia i lękający się cielesności tatuś zawiedli Helen. Rodzina nauczyła ją, że edukacja jest fałszem, gdy zaczęła postępować wbrew wpojonym jej zasadom. Szorowanie kibla, stosowanie wielu środków higienicznych i bezustanne żonglowanie czystą bielizną (nigdy nie wiadomo, kiedy przejedzie nas samochód, a sanitariusze przed śmiercią będą mogli podziwiać żółte plany na naszych gaciach!) ma sens tak długo jak ufamy, że ma to sens.

Helen utraciła wiarę – w autorytety, w zaufanie w drugiego człowieka (twarda lekcja od zimnej mamusi), w religię czy macierzyństwo, lecz nie w dobry seks. Łamie zatem kolejne reguły, ufna w swoje ciało, jedyny niezawodny drogowskaz w zdegenerowanej współczesności. Kierunek jej doświadczeń erotycznych prowadzi ją do większego poznania siebie i swojej fizjologii, niż miałby odwagę przeciętny człowiek. Jej życie seksualne jest polem pełnej emocji bitwy o przejęcie kontroli nad mechaniką ciała. Jak z goryczą stwierdził Antoni Kępiński, zachowania seksualne mamy co prawda niezwykle bogate, ale praktycznie nie panujemy nad tym, jak przebiega sam akt seksualny. Helen wie jednak, że będąc cierpliwą i metodyczną w dywersji swojego ciała, dotrze o wiele dalej, niż sięga ograniczona logiką nauka.

Wnendt „Wilgotnymi miejscami”, których akcja przekornie rozgrywa się w nowoczesnym szpitalu, śladem Charlotte Roche brutalnie niszczy kilka mitów współczesnej kultury na temat życia seksualnego, tożsamości i tego, że umrzemy bez troskliwej dbałości o higienę. Równie bezczelnie poczyna sobie przy tym z pięknym i bogatym językiem powieści, który na nic nie przydałby się w kinie. Jego film, z europejska brudny, a z niemiecka subwersyjny, absorbuje zmysły widza rozedrganym rytmem i psychodeliczną kolorystyką. Jest także sporą przygodą intelektualną i pokazuje, jak Niemcy potrafią pogodzić wymogi rozrywki z ambicjami sztuki filmowej w kinie niczym już nie przypominającym prymitywizmu komedii z lat 90.

„Wilgotne miejsca”
reż. David Wnendt
premiera: 6.06.2014

alt