Archiwum
23.09.2017

Z Obozu w Puszczy Białowieskiej

Ola Juchacz
Podskórny Poznań

O wycince słyszy się wiele – nawet jeśli ograniczymy materiały dotyczące sporu Szyszko vs. ekolodzy do relacji na rzecz tych drugich. Mamy dostęp do regularnych transmisji na żywo z terenów pracy harwesterów, sprawozdań z obrad UNESCO, analiz naukowych, relacji dziennikarskich i reporterskich. Jesteśmy w stanie stwierdzić – na tyle, na ile zapośredniczona ekranem empiria daje nam taką możliwość – że wycinka jest nielegalna, kary nakładane na aktywistów wysokie, a ich działania odważne i konieczne.

Niewiele osób zdaje się jednak wiedzieć, czym jest i jak na co dzień działa tajemniczy Obóz dla Puszczy – główny dostawca bieżących informacji ze świata Starych Drzew, Kornika i Panów w Mundurach.

 

fot. Marcin Nowak

 

Wolałabym, żeby sytuację w Białowieży relacjonował ktoś, kto spędza tam więcej czasu. Kto czuwa dniami i nocami, wypuszcza się na wielogodzinne spacery pomagające w tropieniu prac harwesterów. Komu nie przeszkadza spanie w lesie, kto ma wiedzę o korniku, kto podejmuje ryzykowne decyzje – czasem musi to być jedna osoba, czasem grupa nie może sobie na to ryzyko pozwolić.

Moje ostatnie zebrania w Obozie, w sierpniu, zanim wróciłam tu i wzięłam udział w akcji bezpośredniej. Zanim tak naprawdę poczułam się częścią ruchu skupionego wokół Obozu. Zanim doświadczyłam na własnej skórze obelg ze strony osób nieprzychylnych blokadom.

Wtedy padł prosty komunikat: „Mówcie ludziom, żeby przyjeżdżali, ale na minimum pięć dni – potrzebujemy czasu na przeszkolenia i na zaangażowanie osób w codzienne funkcjonowanie Obozu”. Jeszcze wcześniej, zanim ruszyłam do Białowieży, znajoma namawiała mnie w podobny sposób. Najpierw pomyślałam, że to próba odsiania maruderów-turystów: se pojadę, zobaczę, może coś porobię. Trochę tak faktycznie jest – na zwiedzanie można przyjechać w weekend i przenocować w sąsiadującym gospodarstwie agroturystycznym, a do Obozu wpaść na spotkanie z Wajrakiem albo z dostawą kaszy/koców/koszulek na sitodruk. Tak po prostu wpaść w gości.

Wolałabym oddać głos tym, którzy poświęcili dla Puszczy swoje miejskie życie – rzucili albo odroczyli w czasie pracę zarobkową, pożegnali na kilka miesięcy znajomych, członków rodziny. Oderwali się od rutyny po to, żeby wtrybić się w tę puszczańską.

 

fot. Marcin Nowak

 

Byłabym jednak głupkiem, gdyby perspektywa potencjalnej odsiewki miała mnie odstraszyć od wyjazdu – ten, kto chce, pojedzie. Dotarłyśmy we wtorek, bezpośrednio po jednej z większych akcji (kilkanaście osób, kilka godzin blokowania maszyny, wiele gróźb pozwów i aktów agresji ze strony pracowników Lasów Państwowych). Atmosfera była napięta i dało się odczuć, że osoby mają dużo ważniejsze sprawy niż oprowadzanie nowoprzybyłych (absolutnie zrozumiałe).

Nie było zresztą takiej konieczności: przy odrobinie samozaparcia i samodzielności łatwo było się rozeznać, jak to miejsce funkcjonuje. Kuchnia polowa, stodoła przekształcona we wspólną przestrzeń (jadalnię, hamakownię, warsztat rękodzielniczy i biuro rzeczy znalezionych w jednym), długa drewniana szopa – w centrum dowodzenia, magazyn i prysznice (3 kabiny i dwie umywalki! Lepiej niż na kolonii). Duże pole namiotowe z codziennie rozpalanym ogniskiem, budka dla palaczy (ważna rzecz – wiadomo, na papierosie podejmuje się najważniejsze decyzje i gdzieś tam bokiem zbiera najważniejsze informacje), toalety marki Toi-Toi i jedna drewniana dla staroświeckich. Jasne instrukcje co do praw i obowiązków wywieszone w widocznych miejscach, osobne komunikaty dla posiadaczy dzieci/psów (bardzo zabawny znak równości, swoją drogą). Poza tym tabele z planami transportowymi, stosy banerów i transparentów, ślady wcześniejszych akcji. Duch wielomiesięcznych działań unosił się nad każdym organicznym i nieorganicznym skrawkiem posesji.

Wystarczy pobyć tam chwilę, żeby zrozumieć: Obóz to sprawna, działająca machina, ale też złożona, wymagająca społeczność. Nie ze względu na trudne charaktery, hermetyczny klimat, hierarchiczność czy nadmiar zasad. Tak naprawdę wszystko na miejscu przyswaja się stopniowo i naturalnie: odpady tu i tam, prysznic tak i tak, posiłki o tej i o tamtej, dyżury wtedy i wtedy. Rutyna i poczucie obowiązku za miejsce same wchodzą w nawyk.

Ale w sytuacji, w której na miejscu, na stałe, pozostaje zaledwie kilka osób, i one regularnie zajmują się dokumentacją, kontaktem z mediami i prawnikami, konsultacjami z naukowcami, researchem, prowadzeniem Facebooka, agitowaniem, redagowaniem tekstów… Cóż, ciężko jeszcze efektywnie przeszkalać i żegnać wciąż rotujące grupy odwiedzających. Bo poza rutyną jest jeszcze część najważniejsza: akcje nieposłuszeństwa obywatelskiego na terenie wycinki, współpraca z lokalną społecznością, nagłaśnianie działań w kraju i na świecie, ciągłe ewaluowanie swoich działań.

 

fot. Marcin Nowak

 

Łatwo i dobrze stać się częścią Obozu. Wystarczy przyjechać i zdradzić swoje intencje. Ale trzeba chcieć się nią faktycznie stać: pobyć tam dłuższą chwilę i realnie się zaangażować. Wtedy na własnej skórze można odczuć, czym jest świadomość ekologiczna: wiedzą o tym, że jesteśmy częścią większej całości i nasze decyzje mają znaczenie. Ekosystem, z którym chcemy współpracować, odpłaca się pięknym za nadobne: regularnymi, ciepłymi posiłkami po długich patrolach w lesie, kubkiem kawy z zaskoczenia przed planowaną przebieżką w poszukiwaniu żubrów, jabłkami od Lokalsa Przeciwko Wycince.

Tak samo jak planeta odwdzięczy się codzienną porcją powietrza, wody i jedzenia. Ta bardzo prosta nauka, w Obozie przyswajana dzięki bezpośredniemu doświadczeniu, nadal zbyt słabo przebija się do ogólnej świadomości. Nadal dla wielu przyroda pozostaje czymś, co jest gdzieś-tam, daleko. Nie czujemy z nią związku ani odpowiedzialności za nią. Czasu na zmianę tego podejścia zostało niewiele – od 2 sierpnia żyjemy na kredyt planety Ziemi, a w kolejnych latach zadłużać będziemy się jeszcze bardziej.

Nadal w naszym kraju pokutuje wizerunek nawiedzonego ekologa, który histerycznie obejmuje drzewa łańcuchami i płacze nad każdym żuczkiem zdeptanym przez buciory złych ludzi. A czy nie jest przypadkiem tak, że w dzisiejszych czasach wszyscy powinniśmy być ekologami? Jeśli nie dla puszczy, to dla samych siebie – tak antropocentrycznie myśląc, to przecież umiemy.

 

fot. Marcin Nowak

 

Ja nadal mam głównie argumenty emocjonalne. Nadal siłuję się z tym doświadczeniem. Nadal przetwarzam zebrane tam wrażenia i zastanawiam się, czy inne osoby, które tam poznałam, też miewają chwile zawiechy, kiedy po prostu gapią się na drzewa. Siedzą i się gapią, i trochę mają ochotę zapłakać nad tym wszystkim.  Ale potem biorą głęboki oddech, wstają i działają. Na miejscu, w puszczy, u siebie w mieście, organizując benefity, spotkania. Opowiadając. Więc ja też opowiadam.

fot. Marcin Nowak