W foyer teatru rozlegają się syreny alarmowe. Aktorki popędzają publiczność; instruują, by zajmować miejsca „w schronie”. Wskazują widownię – „tu jest bezpiecznie”. Nie ma wątpliwości, że „Życie na wypadek wojny” nie będzie opowiadać o jakiejś abstrakcyjnej, teoretycznej, wyobrażonej wojnie, ale o tej, która dziś toczy się niemal obok nas, w Ukrainie. Sceniczna opowieść prezentowana jest przez kobiety, które doświadczyły tej tragedii i uciekły przed nią do Polski. Historie, które zaprezentują na scenie, dla każdej z nich mają wymiar osobisty. W pracy nad spektaklem wyreżyserowanym przez Ulę Kijak inspirowały się własnymi wspomnieniami, relacjami innych świadków i ofiar wojny oraz oficjalnymi ukraińskimi instrukcjami zachowywania się w konkretnych sytuacjach – w domach i schronach, podczas ataków, w obliczu gwałtów, podczas konfrontacji z rosyjskimi żołnierzami. To opowieść prawdziwa, aktualna, teraźniejsza. Gdy raz się ją usłyszy, nie sposób jej zapomnieć.
Tworzony metodą przypominającą teatr verbatim tekst „Życia na wypadek wojny” napisała dramaturżka Lena Laguszonkowa. W spektaklu zagrały Olena Boryszpolec, Żenia Doliak, Alona Karpenko, Justyna Mohytycz, Eugenia Nepytaliuk, Jasia Sajenko. W tym gronie ukraińskich artystek są nie tylko aktorki, ale też osoby pracujące w innych zawodach związanych z kulturą. Opowiadanie o tak bliskich im doświadczeniach, w którym splatają się sztuka i życie, z pewnością jest potężnym psychicznym wyzwaniem. Wymaga siły i odwagi, jak każde mierzenie się z ekstremalnym doświadczeniem – powrót do źródeł wszechogarniającego lęku i traumy nie jest łatwy. Artystki biorące udział w tym teatralnym projekcie znalazły w sobie wiele siły.
Publiczność spektaklu z pierwszej ręki dostaje informacje o codzienności, w której od 24 lutego żyje (i umiera) bardzo wiele mieszkanek i mieszkańców Ukrainy. W „Życiu na wypadek wojny” nie chodzi jednak o epatowanie realiami wojennego koszmaru, widzianego z perspektywy jego cywilnych ofiar. W trakcie prezentacji trudno uciec od uporczywie powracającej myśli, że tragedia, która dziś spotkała te kobiety – takie same jak my i dokładnie tak samo niewinne – jutro może dotknąć nas. Wyobraźnia pracuje. Chociaż wiele wykorzystanych tekstów ma instruktażową, na pozór beznamiętną formę, mogą one wyzwalać strach, przerażenie, przygnębienie i smutek. Ale też oburzenie, gniew i złość, zdolne przełamywać wszechogarniające poczucie bezsilności.
Dźwięk alarmu ostrzegającego przed atakiem cichnie. Na scenie widzimy sześć kobiet w różnym wieku. Jedna z nich siedzi przy biurku i rysuje, a tworzone przez nią obrazy wyświetlane są na ekranie. Pozostałe wypowiadają, niczym stewardessy przed lotem, rady służące przetrwaniu podczas wojny: „kiedy spodziewasz się bombardowania, zabierz rzeczy i udaj się do najbliższego schronu”; „nie zbliżaj się do okien”; „chroń się we framudze drzwi”. Wymieniają najbardziej niebezpieczne miejsca. Zaczynają od oczywistych – lotnisko, ambasada, parlament, teren wojskowy, składy paliwa. Z czasem jednak repertuar ten coraz bardziej się poszerza: mówią o teatrze, kinie, sklepie. Podczas wojny „największe niebezpieczeństwo” zagraża nam wszędzie, jeśli tylko znajdujemy się na obszarze atakowanym przez bezwzględnego wroga. Dlatego, po zapoznaniu się z wieloma zasadami odpowiedniego zachowania, słyszymy, że „wszystkie instrukcje to gówno”. Zmieść nas może jeden wybuch, kula wystrzelona dla zabawy, walący się mur budynku. Wybuchy bomb wyzwalają panikę. W jej obliczu nie pomogą żadne zalecenia. Życie jest kruche. Wojna – ślepe pociski, ogień, bombardowania – realnie mu zagraża. Najbardziej nawet skrupulatne przestrzeganie zasad nie daje stuprocentowej pewności przeżycia.
Wyjące syreny silnie oddziałują na publiczność – nie tylko na wyobraźnię, ale także somatycznie. Jedyne co można zrobić – zgodnie z instrukcjami dotyczącymi bezpieczeństwa podczas bombardowania i ostrzału artyleryjskiego – to zatkać uszy i otworzyć usta. Być może dźwięk alarmu bombowego można wytłumić, ale nie da się go wymazać z pamięci. Nawet jeśli udało się uciec z ostrzeliwanego terenu, pozostanie w świadomości na długo, podobnie jak wiele innych wojennych przeżyć. Aktorki próbują przełamać te wspomnienia. Mówią o tym, co robią dzisiaj, kiedy trudno im zapanować nad własnymi emocjami. Jedna chodzi do fryzjera, któraś gotuje, inna goli nogi. Proste czynności pozwalają im, chociażby na chwilę, oderwać się od powracającego lęku. To działania stwarzające pozór normalnego życia.
Jedna z najbardziej poruszających scen spektaklu ukazuje proces przygotowania Jasi Sajenko do udziału w wojnie. Młoda, ubrana w białą sukienkę dziewczyna stoi pośrodku sceny, śpiewając tradycyjną ukraińską pieśń – w Ukrainie wspólny śpiew jest elementem tworzącym wspólnotę. Głos ma delikatny i czysty; na jej twarzy rysują się strach, determinacja, żal i złość. Inne aktorki włączają się w śpiew, równocześnie nakładając na Sajenko kolejne elementy żołnierskiego wyposażenia – zakładają jej ochraniacze, hełm, plecak; do ręki dają broń. Ze sceny słychać głosy: „Ta wojna zapoznaje mnie ze strachem. Oddychanie jest bolesne, myślenie jest bolesne, patrzenie jest bolesne”. Czegokolwiek się nie robi, czuć ogromny ból; nie tylko fizyczny – spowodowany obrażeniami i ranami, głodem, brakiem snu, ciepłych ubrań – ale także psychiczny. Ból staje się częścią życia tych osób, które widziały martwe ciała leżące na ulicach, domy zniszczone przez bomby i matki z dziećmi kryjące się w schronach. Pozornie najprostsze sytuacje stają się trudne. W jaki sposób odpowiedzieć na banalne pytanie – jak się masz – kiedy trwa wojna?
Rosyjscy żołnierze niszczą miasta, ostrzeliwują osiedla, ulice, teatry i szkoły. Wchodzą do mieszkań, jakby już stały się ich własnością. Artystki projektują wizję wrogiej armii „przeżywającej życie przez [nie] opuszczone”. Opisują mężczyzn, którzy w ich domach odkładają karabiny, zdejmują mundury i idą pod prysznic, używając ich kosmetyków. A potem zakładają ich sukienki i chodzą po mieście, jakby zawsze byli jego mieszkańcami. Tyrania zdobywców zagarnia nie tylko miejsca, ale i ludzi. Aktorki opowiadają dramatyczne historie. Mówią o gwałtach. Cytują przy tym instrukcję, która radzi, by wobec przeważającej siły oprawców nie stawiać oporu, bo to tylko wzmoże agresję. Rosyjscy żołnierze szukają okazji, by pokazać swoją siłę i upokorzyć pokonanych. „Pamiętaj: winny jest gwałciciel, winny jest okupant. Nie dopuszczaj poczucia winy”. Co robić, jeśli w wyniku gwałtu zajdziesz w ciążę, a jesteś w Polsce? Artystki dopowiadają z gorzką ironią, choć sytuacja nie jest śmieszna – „spierdalaj z Polski”.
Czym jest „Życie na wypadek wojny”? Spektaklem, teatralnym dokumentem, performansem, formą publicznej psychoterapii? To różnorodny, wieloaspektowy projekt w kilku częściach (o sugestywnych tytułach, na przykład „Jak ukraść czołg”, „Toaletowa księżniczka”, „Zagrożenie chemiczne”, „Nic o wojnie”). W prostej scenografii pojawiają się transparenty, a Justyna Mohytycz niemal przez cały czas trwania spektaklu tworzy rysunki uzupełniające relacjonowane, opowiadane, odgrywane oraz wyśpiewywane historie. Ukazuje na nich schrony, tworzy mapę niebezpiecznych miejsc, rysuje miasta ostrzeliwane przez wojska Putina oraz – pozbawionego szansy na przeżycie – gołębia pokoju. W spektaklu jednak nie chodzi o formę ani o oprawę; o wyszukaną choreografię czy piękny śpiew. Tu istotne znaczenie mają prawda i emocje – osób, które są dziś w Ukrainie; tych, które uciekły przed wojną; nas wszystkich, w większości przyglądających się walce z bezpiecznego dystansu. Ważne są uczucia twórczyń „Życia na wypadek wojny” oraz widzek i widzów spektaklu.
Czy można opowiedzieć wojnę? Pytanie, które nie dawało spokoju pisarzom, poetom, malarzom i filozofom po zakończeniu II wojny światowej, dzisiaj znów jest aktualne. Twórczynie „Życia na wypadek wojny” podejmują próbę przekazania informacji o niewyobrażalnej, a jednak doświadczanej przez zbyt wielu, tragedii. Nie ma tu miejsca na patos ani histerię, na sentymentalizm ani epatowanie pustymi sloganami. Pożogi, która trawi ich świat, nie da się zrozumieć. Nie wolno się jednak z nią oswajać. Trzeba przed nią przestrzegać i pamiętać o ofiarach tej wojny – tysiącach zabitych i zgwałconych oraz milionach przerażonych, którzy stracili domy i zmuszeni zostali do migracji. Sceny, dźwięki i słowa płynące ze sceny, choć budzą w nas autentyczne, niekiedy bardzo silne emocje, przede wszystkim uzmysławiają istnienie nieprzekraczalnej bariery dzielącej nas od tych, którzy realnie doświadczyli tragedii wojennego zniszczenia.
Spektakl nie pozostawia publiczności jedynie z poczuciem straty, strachu, przygnębienia i bólu. Ostatnia instrukcja mówi, jak odklejać taśmę z zaklejonych wcześniej okien, co podczas wybuchu miało chronić mieszkańców i mieszkanki przed poranieniem odłamkami szkła. W tej scenie przebija się promień wiary w nadejście lepszego jutra.
Spektakl splata rozmaite porządki i perspektywy. Chociaż wcześniej słyszymy, że „lepiej umrzeć niż przeżyć”, w finale artystki pozostawiają nas z wykrzyknieniem „Chcę żyć!”. Zakończenie wypełnia nadzieja, że po powrocie do swoich domów Ukrainki i Ukraińcy zastaną całe szyby w oknach, a taśmę z nich uda się zerwać tak, by pozostawić jak najmniej ran. A zarazem, mimo tej nadziei, artystki wiedzą, że „nie wszystkie ślady da się usunąć. Niektóre pozostaną na zawsze”. Im dłużej będzie trwała ta wojna, tym głębsze i bardziej dotkliwe one będą.