„Noc szpilek” peruwiańskiego pisarza Santiago Roncagliolo, która w tłumaczeniu Tomasza Pindla ukazała się w Wydawnictwie ArtRage w 2024 roku, czyta się jednym tchem. Można zarekomendować ją jako latynoamerykańską opowieść o przemocy wśród uczniów, nawiązującą do konwencji „Niepokojów wychowanka Törlessa” Roberta Musila i „Funny Games” Michaela Hanekego, choć z elementami humoru. Piotr Pacześniak, reżyserując na jej podstawie spektakl w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi, skupił się przede wszystkim na relacjach łączących bohaterów i na mechanizmach walki o prestiż, wyciszając tło prezentowanych zdarzeń. Dlatego spektakl nie opowiada o historii wojny domowej w Peru w latach 80. i 90, a uniwersalizuje przemocowe szkolne doświadczenie nastolatków, które wygląda podobnie na całym świecie.
Tajemnicę czwórki dorosłych już dziś mężczyzn – Manu, Carlosa, Moco i Beto – którzy spotykają się na zjeździe szkolnym w dwadzieścia lat po maturze, widz będzie poznawał od końca. Nie będzie zresztą osamotniony w odkrywaniu historii przemocy byłych uczniów jezuickiej szkoły, bo i oni nie chcieliby taplać się w przeszłości, gdyby nie zostali do tego zmuszeni. W ciągu dosłownie kilku minut przeniesiemy się, za sprawą szantażu jednego z protagonistów – Moco (Łukasz Gosławski) – o dwadzieścia lat wstecz: ze zjazdu absolwentów do nabuzowanej hormonami chłopięcej klasy. Moco, który nagrał w przeszłości kompromitujące kolegów materiały, teraz grozi ich opublikowaniem w internecie. Bohater, pieszczotliwie nazywany przez kolegów Mokusiem, ujawnia emocjonalne tło swojego zachowania i wyjaśnia powód, który skłania go do wymuszenia na pozostałych powrotu do przeszłości i nagrania o niej filmu: „Dwadzieścia lat czekałem aż wszyscy się tu pojawicie […]. Wy opowiadacie na zlotach o pracy, […] a najlepsze co [ja] mam w życiu, to jest ta nasza tajemnica. […] To nie jest szantaż chłopaki, to jest nostalgia”. W tym momencie zmusza kolegów do wyboru pomiędzy zachowaniem życiowego prestiżu i dorobku albo ujawnieniem prawdy i związanymi z nią konsekwencjami. Bohaterowie wybierają chronienie własnej skóry.
Kuriozalne i zarazem nostalgiczne zaproszenie przerzuca akcję do zamordystycznych lat 90. w Peru. Od dekady trwa tu wojna domowa, a edukacja w Limie, prowadzona w szkołach zarządzanych przez kler, jest rozdzielona ze względu na płeć. Pacześniak kilkukrotnie – przez nawiązania do kontekstu kulturowego i katolicyzmu – daje jednak do zrozumienia widzom, że mogłaby to przecież być i Polska w latach 90. Nieprzypadkowo w centralnym miejscu sceny, nad tablicą w szkolnej klasie, wisi duży krzyż, a polityka obu państw zakładała sojusz rządu z Kościołem.
Sedno opowieści można streścić krótko: czwórka chłopaków przechodzi przez katusze opresyjnego systemu edukacyjnego, który przypomina walkę o przetrwanie i wymusza na nich posłuszeństwo. Antidotum na dyscyplinę jest trzymanie się w mikrogrupie szkolnych „przegrywów”, humor i fantazjowanie o seksie. Z tym ostatnim bywa niełatwo: lekcje o narządach rozrodczych prowadzone przez pannę Pringlin zamieniają się w lekcje o chorobach przenoszonych drogą płciową, np. syfilitycznej kroście na czubku penisa. Oczywiście wywołuje to świadomy opór i humorystyczne prowokacje ze strony uczniów, znane wszystkim nauczycielom świata jako gra w „kto tu postawi na swoim”. Nastolatkowie, a zwłaszcza jeden z nich – Manu (Michał Badeński) – inicjują opór i stopniowo przesuwają granice, pozwalając sobie na coraz więcej wobec zasadniczej i surowej nauczycielki. W efekcie napięcie rośnie, a Pringlin postanawia interweniować u rodziców uczniów, pochodzących głównie z rodzin rozbitych albo dotkniętych trudnościami wychowawczymi. Kiedy wychodzi na jaw, że Carlos (świetny Maciej Kobiela) kocha się na zabój w córce Pringlin, a nauczycielka odkrywa parę w jednoznacznej sytuacji, wszystko komplikuje się nie na żarty. Pringlin wymusza na chłopaku zerwanie wszystkich kontaktów z Pamelą. Uczniowie chcą dać kobiecie nauczkę. Włamują się do niej, żeby pomalować sprayem jej samochód, ale narastające emocje w grupie powodują, że tracą kontrolę, porywają nauczycielkę i zakneblowaną przetrzymują w piwnicy. Codziennie pełnią przy uwięzionej dyżury, dodając sobie odwagi starym browningiem. Sytuacja zamienia się w psychomachię, kiedy nauczycielka zaczyna rozgrywać psychologicznie swoich uczniów. W trakcie kolejnych rozmów uświadamia im prawdziwe pobudki ich działań, problemy w domu oraz niesymetryczne, hierarchiczne relacje w grupie. Rozmowy te trwają aż do tragicznego końca – w którym sytuacja wymyka się spod kontroli, choć browning nie wystrzelił…
Opis prezentowanych zdarzeń przypomina thriller, łączący opowieść o szkolnej przemocy i historię samonakręcającej się spirali skrajnych emocjonalnie doznań: od strachu po śmiech. Ale pod spodem kryje się znacznie więcej: motywacje chłopaków. Pomieszanie kompletnej głupoty ze śmiertelną powagą, szkolnej codzienności i ucieczek w filmowe opowieści, roli grupy i pozycji w niej jest typowe dla każdego nastolatka. Możemy się łudzić, że byliśmy innymi nastolatkami, ale to tylko złudzenia.
Świadome usunięcie z tekstu „Nocy szpilek” postaci rodziców i oddanie głosu wyłącznie nastolatkom jest najciekawszym zabiegiem reżyserskim zastosowanym w spektaklu Pacześniaka. Jego wprowadzenie pozwala na pominięcie momentów, w których czytelnik powieści przygląda się sytuacji w domach bohaterów, towarzysząc im w mniej lub bardziej nieudanych relacjach z bliskimi. Na scenie czwórka dorosłych bohaterów wciela się w swoje młodociane wersje i odgrywa rozmaite konstelacje rodzinne. Jak w przeprowadzanych po latach, upiornych ustawieniach hellingerowskich, ujawniają przed kamerą rodzinne traumy, porażki i tajemnice. Oglądamy Manu (Michał Badeński) – buntownika idącego na starcie czołowe z nauczycielką, którego ojciec (wojskowy) cierpiał na zespół stresu pourazowego i odszedł od rodziny; Beto (wybitna rola Damiana Sosnowskiego) – delikatnego, kruchego emocjonalnie i chorującego na nerwicę lękową chłopaka, który odkrywa swój homoseksualizm i miłość do Manu; Carlosa (Maciej Kobiela) – prymusa, który zrobi wiele, żeby osiągnąć swój cel, niezależnie od tego, czy chodzi o pracę czy o miłość, a także Moco (Łukasz Gosławski) – półsierotę, syna alkoholika, który opiekuje się ojcem i prowadzi tajną wypożyczalnię filmów pornograficznych na kasetach VHS. A skoro o wypożyczalni mowa: Pacześniak miesza polską i peruwiańską rzeczywistość nawet w żartach, dlatego w domowej wypożyczalni Moco trafiają się takie tytuły jak „Członek z marmuru”.
Być może kluczem do tej historii przemocy jest zdanie wypowiedziane na scenie przez Beto o Manu, w którym jest zakochany: „Kiedy chłopak tak bardzo usiłuje udowodnić, że jest twardy i męski to znaczy, że jest bardzo wrażliwy”. Wszyscy bohaterowie uwikłani są w przerastające ich sytuacje rodzinne i szkolne. Udają jednak, że są silniejsi i twardsi niż w rzeczywistości. Manu chciałby odzyskać ojca i łudzi się, że jeśli kolejny raz będzie relegowany ze szkoły, rodzic się nim zainteresuje. Carlos pragnie osiągnąć w życiu sukces i jako jedyny ma już dziewczynę (a więc wszedł w rejony znane reszcie wyłącznie z kina), a Moco zrobi wszystko, żeby nie rozdzielono go z ojcem-alkoholikiem, bo tylko on został mu po śmierci matki. A Beto? Beto sam mówi o sobie, że „jest z porcelany”. To najwrażliwszy z chłopaków. Znajduje się najniżej w klasowej hierarchii i określany jest krótkim epitetem „pedał”. Sformułowania w stylu „zachowujesz się jak pedał!” padają zresztą ze sceny jak slogany i stają się prawie przezroczyste językowo, w czym pobrzmiewa echo lat 90. W określeniach tych chodzi nie tyle o tożsamość seksualną (choć również i o nią), ale przede wszystkim o maskę twardziela, czyli zestaw stereotypowych cech, które sprawiają, że opisywana nimi osoba nie performuje właściwie cech prawdziwego mężczyzny. U Roncagliolo rolę macho chłopcy odgrywają na podstawie obejrzanych filmów, kopiując teksty z westernów i filmów gangsterskich w nieadekwatnych sytuacjach. W spektaklu pozwala to aktorom w pełni wykorzystać komizm zaadaptowanego tekstu.
Niezależnie od humoru i pozornej lekkości I aktu reżyserowi udało się zachować, a momentami nawet wzmocnić klaustrofobiczną atmosferę powieści. Wszystko dzieje się jak za sprawą fatum, kolejne wydarzenia nawzajem się napędzają, a przemoc wobec nauczycielki eskaluje, odkąd chłopcy poczuli urok władzy nad nią. Efekt ten wzmacnia bardzo prosta scenografia Łukasza Mleczaka, który stworzył na scenie szkloną klasę: z tablicą, krzyżem i zniekształcającym sylwetki lustrem. Tylną ścianę bohaterowie przesuwają w głąb sceny kiedy symbolicznie cofają się w czasie i schodzą do upiornej piwnicy. Powstająca po przesunięciu ściany ciemna przestrzeń może odnosić się do ciemności tkwiącej w każdym z mężczyzn. Drugi akt rozpoczyna włamanie do domu Pringlin, które odbywa się w całkowitej ciemności, rozpraszanej wyłącznie przez latarki i głosy aktorów. Ponieważ „Noc szpilek” grana jest na małej scenie Teatru Nowego, bardzo blisko widzów, te proste rozwiązania sprawdzają się świetnie.
We wspomnianym już wcześniej hellingerowskim odgrywaniu relacji rodzinnych z przeszłości bohaterowie nie mają dla siebie litości i swobodnie przechodzą od grania roli rodzica do własnego życia. Kiedy Manu opowiada o rodzicu walczącym z partyzantami komunistycznej bojówki Świetlistego Szlaku, Beto wciela się w postać jego ojca, a Carlos – matki. Po powrocie z wojny, w następstwie zespołu stresu pourazowego, ojciec zachowywał się jak szaleniec: zbudował obóz wojskowy w pokoju i śnił wojenne koszmary. Pewnej nocy rzucił się w malignie na syna z bronią i usiłował go zabić. Po odegraniu tych scen Beto, który wcielił się w rolę ojca, krzyczy: „Wykorzystałeś mnie, Manuelu!”, odnosząc się tak do sposobu, w jaki Manu potraktował kiedyś jego uczucia. Gra Damiana Sosnowskiego czyni Beto czułym sejsmografem energii (nie mylić z czułym narratorem!) zarówno w nastoletnich retrospekcjach, jak i w grupie dorosłych absolwentów jezuickiej szkoły. To najbardziej przekonująco kreowana rola w „Nocy szpilek”, której dorównuje jedynie panna Pringlin grana przez Katarzynę Żuk (ale o tym później). To Beto opowiada o ostracyzmie wśród rówieśników, przebiera się w chabrową sukienkę panny Pringlin i parodiuje ją, aby pokazać, że w grupie każdy gra przed innymi to, co nastolatkowie chcą zobaczyć. To on cierpi na ataki lękowe i ze zdwojoną siłą odczuwa udrękę sytuacji, ukrywając swój homoseksualizm przed homofobicznym ojcem, a przed Manu – własną miłość. Pannie Pringlin najłatwiej przychodzi wywołanie w nim zwątpienia w sens porwania. Wystarczy jedno znaczące zdanie: „Przecież ty tu jesteś przez miłość.”. Podobne sugestie, odnoszące się do ich pragnień i lęków, stosuje też w rozmowach z innymi chłopcami. Chociaż zdana jest na ich łaskę i agresję, w konfrontacji do końca pozostaje szczera.
Zestawienie humoru pierwszego aktu i narastającej grozy aktu drugiego sprawia, że „Noc szpilek” na scenie Teatru Nowego jest bardzo intrygującą emocjonalnie opowieścią o dynamice w grupie młodych mężczyzn, w której każdy przesadnie odgrywa swoją rolę i każdy licytuje się z innymi – do momentu, gdy złośliwy żart wymyka się spod kontroli. Chłopcy bywają szczerzy tylko prywatnie. W grupie każdy z nich udaje cyniczną, silniejszą wersję siebie. Inne są też motywacje postaci – Manu i Moco walczą o władzę, Beto i Carlos – o miłość (do Manu i do Pameli). Do porwania grupę nastolatków popychają przede wszystkim wymyślone intencje, które przypisali matce, ojcu i nauczycielce. Większość z nich nie rozmawia szczerze z rodzicami o swoich problemach. Albo też szerzej, tak jak chce tę sytuację przedstawić reżyser, minimalizując znaczenie miejsca: zarówno w Peru, jak i w Polsce lat 90. rodzice, zajęci walką o przetrwanie w trudnej sytuacji społeczno-politycznej, nie rozmawiali ze swoimi dziećmi. Jedni mieli na głowie wojnę domową, inni transformację gospodarczą. A skoro nie rozmawiali, nie wiedzieli, co tkwi w głowach ich synów i córek. Paradoksalnie na tym tle nauczycielka Pringlin okazuje się osobą najszczerzej zainteresowaną życiem swoich podopiecznych, choć nie przejawia wobec nich sympatii. Niełatwo jednak być sympatyczną, gdy samotnie, po samobójstwie partnera, wychowuje się córkę w kraju, w którym codziennie odcinany jest prąd, a strach o życie dziecka jest tak wielki, że każdy krok Pameli (Rozalia Rusak) poddawany jest kontroli. Matka i córka nie rozmawiają ze sobą, a głównym celem Pameli jest wyrwanie się spod matczynej kurateli. Droga do realizacji planu wiedzie przez związek z Carlosem.
Katarzyna Żuk, której życzę jak najwięcej takich ról, brawurowo gra Pringlin, pokazując wszystkie twarze nauczycielki i pełne spektrum swoich umiejętności aktorskich: od kostycznej, opanowanej kobiety po zrozpaczoną matkę i od ofiary przemocy fizycznej po wyrafinowaną analityczkę psychologii młodocianych agresorów. Jej rola, choć niełatwa, jest znakomicie przemyślana i zagrana. Niewiele brakowało, a nauczycielce, z którą sympatyzują widzowie od momentu uwięzienia, udałoby się wyjść z przemocowej sytuacji cało, choć – bez spoilerowania – to nie uczniowie odpowiadają za tragiczny finał.
Siłą spektaklu Piotra Pacześniaka jest bardzo umiejętne przemieszanie trywialności, ujawnianej w zachowaniach chłopaków i górnolotnych idei, które im przyświecają; splątanie naiwnych marzeń o pełnej wolności wzmocnionych przez popkulturę (filmy, muzykę) i nieprzemyślanych działań, które doprowadzają do tragicznych konsekwencji. Przesłanie spektaklu Pacześniaka można podsumować słowami „jesteśmy tacy, jak sytuacja, która nas stworzyła”. Nie ma w nim na szczęście edukacyjnego moralizatorstwa.
Wspomniałam już, że adaptując „Noc szpilek” Roncagliolo reżyser zdecydował się na ograniczenie odniesień do peruwiańskich realiów. Przy okazji zniknęły też niektóre wątki ironiczne, np. opinia jednego z bohaterów, który mówi, że w latach 90. każdy Peruwiańczyk mający telewizor wiedział, jak zorganizować porwanie doskonałe, ponieważ ciągle je relacjonowano. Uniwersalizujący zabieg ma sens: pokazuje jak krótka droga wiedzie od pomysłu dokonania aktu agresji do jego zrealizowania, co – niezależnie od szerokości geograficznej – wszędzie działa podobnie. Skoro takie mechanizmy sprawdzają się w grupie nastolatków, mogą odnosić się także do państw.
Prezydentem Peru omal nie został w 1990 roku pisarz i późniejszy laureat Literackiej Nagrody Nobla, Mario Vargas Llosa. Przegrał w II turze wyborów z Alberto Fujimori Inomoto, człowiekiem, który przez dziesięć kolejnych lat mordował przeciwników politycznych, łamał prawa człowieka i doprowadził Peru do ogromnego wzrostu korupcji, za co skazano go na 25 lat więzienia. Czy Peru pod rządami pisarza byłoby państwem lepszym do życia? Tego nie wiadomo. Literatura to dziedzina fikcji, polityka – faktów. Wiadomo natomiast, że Piotr Pacześniak pokazał na scenie Teatru Nowego dość przekonująco, że przemoc zaczyna się od miękkich praktyk: mowy nienawiści i wykluczenia, a potem stopniowo eskaluje i niezwykle trudno ten proces zatrzymać.
Właśnie dlatego warto ten – momentami zaskakująco lekki, choć przecież wielowymiarowy i przemyślany spektakl – obejrzeć jako przestrogę. Nastolatki kiedyś dorastają i czasem zostają politykami.