Otwierają się drzwi z napisem „szafa”. „Wyszedłem z szafy” – informuje reżyser i performer Cezary Tomaszewski, wchodząc na scenę. W tej samej chwili rozlega się nagrany, sitcomowy śmiech, jakby przeniesiony wprost z komedii telewizyjnych. Chwilę później Tomaszewski rozkręca sceniczną imprezę, wykorzystując porozstawiane wokół rekwizyty: uruchamia maszynę do dymu, zapala reflektory, rozsypuje trzymane w kieszeni cekiny. Wśród śmiechu z puszki i wirujących, mydlanych baniek, mężczyzna opowiada o samobójczej śmierci swojego partnera – artysty i komika Norberta Bajana – któremu poświęcony jest rozpoczynający się właśnie spektakl „U mnie wszystko w porządku” w Teatrze Studio.
Prezentowany kiedyś w Resorcie Komedii spektakl Bajana nosił tytuł „U mnie wszystko w porządku. Solo-show z raczej wesołymi piosenkami i jedną smutną”. Po ponad roku od śmierci partnera Tomaszewski sięgnął po fragmenty tego show i nadał im nowy kontekst, w oparciu na nich przygotowując własne przedstawienie. Sam gest zapożyczenia stał się aktem niosącym ogromny ładunek emocjonalny.
Spektakl opiera się na trzech liniach dramaturgicznych (dramaturgia: Iga Gańczarczyk), które nieustannie się przeplatają i wzajemnie komentują. Pierwszą z nich jest rekonstrukcja show Bajana. Tomaszewski nie tylko reżyseruje, lecz także sam performuje, wcielając się w rolę gospodarza wydarzenia scenicznego. Ta rekonstrukcja od początku naznaczona jest jednak brakiem. W konsekwencji kabaretowa lekkość nabiera ciężaru. Mimo tego ciężaru poczucie humoru nie zostaje odrzucone – przeciwnie, Tomaszewski traktuje śmiech jak precyzyjne narzędzie dramaturgiczne, które pozwala rozładować napięcie.
Drugą linię tworzy opowieść reżysera o śmierci Norberta i o żałobie, która po niej pozostała. To narracja prowadzona z bardzo bliskiej, niemal intymnej perspektywy. Prezentowana historia nie jest rozpisana linearnie, a raczej fragmentaryczna. Jej tok przecinają kolejne numery: piosenki i scenki kabaretowe. W ten sposób obecność przeplata się z brakiem, lekkość z ciężarem, silna poza sceniczna z wyznaniem, które wymyka się teatralnej konwencji.
Trzeci wątek ma funkcję edukacyjną. Wprowadza go głównie – także obecna na scenie – aktorka Monika Obara, która wciela się międy innymi w rolę psycholożki. Z tej pozycji mówi o mitach, które narastają wokół prób samobójczych, o sygnałach ostrzegawczych, na które warto zwracać uwagę, i o możliwościach udzielenia realnego wsparcia osobom znajdującym się w kryzysie. Ten element chwilami sprawia wrażenie zbyt dydaktycznego, jakby wyłamywał się z precyzyjnie skonstruowanego świata spektaklu. Ale jego obecność jest nieprzypadkowa, a zdobyta tak wiedza może przydać się widzom, zwiększając ich świadomość na temat konkretnych problemów i sposobów radzenia sobie z nimi.
Przestrzeń sceniczną wypełnia nieobecność. Oglądając spektakl, mam wrażenie, że wszystko jest tu jakieś „niedo-” – niedopowiedziane, niedokończone, niedopracowane. Scenografia sprawia wrażenie pozostawionej jakby w lekkim nieładzie, efekty specjalne bardziej przypominają dziecięcy teatrzyk niż profesjonalną machinę sceniczną, a wykonywane pospiesznie piosenki wydają się fragmentaryczne, jakby urwane. Wszystko to rodzi w widzu poczucie niedosytu: chciałoby się, by spektakl domknął się i wypełnił potencjał efektownej i klarownej formy dopracowanymi szczegółami i pasującymi do siebie detalami.
Ale to właśnie we wspomnianej niepełności tkwi siła „U mnie wszystko w porządku”. Tomaszewskiemu i Gańczarczyk udaje się zbudować świat zatrzymany w półkroku. W ten stan zawieszenia wciągnięci zostają widzowie. Czegoś brakuje, coś pozostaje niedopowiedziane, coś rozmywa się w niejasności. Spektakl mówi o stracie nie tylko wprost, poprzez opowieści i wspomnienia, lecz także formalnie, poprzez swoją strukturę i estetykę.
Nieobecność zaznacza się również w przedmiotach pozostawionych na scenie. W oczy rzuca się duża żółta walizka – to w nią spakowane zostały rzeczy Norberta po jego śmierci. Drugim równie naładowanym znaczeniami rekwizytem jest wieszak z ubraniami. Tomaszewski kompletuje stroje, starannie układając zestawy do kolejnych piosenek z rewii Bajana. Następnie wiesza je na pustym krześle, które staje się w ten sposób miejscem widmowym, symboliczną przestrzenią dla kogoś, kogo już nie ma.
Ten wieszak uruchamia też grę z przyzwyczajeniami widzów. Możemy wyobrazić sobie, że spektakl dobiegnie końca dopiero w momencie, kiedy każdy z przygotowanych zestawów ubrań zostanie wykorzystany. Prosty rytuał powtarzalności wytwarza szczególne napięcie. Tomaszewski przełamuje jednak tę logikę – kończy przedstawienie, nie sięgając po wszystkie z przygotowanych ubrań. To drobne mrugnięcie oka w stronę publiczności jest jednym z wielu małych żarcików w trakcie tego teatralnego wieczora.
Szczególnym rodzajem pamiątki jest również muzyka. Wykonywane przez Tomaszewskiego fragmenty piosenek towarzyszą jego opowieści o tym, co w danym momencie, w czasie swojego solo show, robił i mówił Norbert, albo jaki był kontekst powstania niektórych z nich.
Część tych utworów pojawia się jako odtworzone nagrania, w których słychać głos Bajana. Dzięki temu wykonanie staje się rzeczywiście wspólne – Tomaszewski śpiewa obok nieżyjącego partnera. To bardzo wzruszające. Muzyka pełni tu funkcję szczególnej pamiątki.
Podstawową emocją organizującą ten spektakl jest głęboki smutek. Choć może słowo „organizującą” brzmi tu paradoksalnie, bo smutek z zasady kojarzy się z zawieszeniem, zatrzymaniem działań. To emocja, która rozsadza od środka, często spowalnia, pozostawia sprawy w połowie drogi. W smutku trudno podnieść głowę i ruszyć dalej, trudne jest cierpliwe czekanie, aż przeminie i otworzy przed nami kolejne możliwości. W tym przedstawieniu Tomaszewskiego smutek staje się jednak czymś więcej niż tematem – to metoda opowiadania, dramaturgiczne narzędzie, które nadaje całości przedstawienia szczególną formę. Struktura spektaklu nie jest linearna i domknięta: pełno w niej zawieszeń, przerw, tych wszystkich – wspomnianych już – „niedo-”.
Na scenie Teatru Studio smutek wchodzi w zaskakujące alianse – przenika się z humorem, złością, miłością. Bywa kontrapunktowany śmiechem z nagrania, podtrzymywany przez gesty pamięci, rozjaśniany za sprawą wybrzmiewających piosenek. Niezależnie od tych zmiennych tonów i ubarwień pozostaje dominantą: ma decydujący wpływ na rytm, obraz i teatralną atmosferę. W ten sposób Tomaszewski pokazuje, że smutek nie musi być wyłącznie destrukcyjny – może stać się materią twórczą, językiem, w którym mówi się o nieobecności i o tym, co po niej pozostaje.