Nr 11/2025 Na dłużej

„Transmisja głosu przez internet zmieni nasz stosunek do rozmów telefonicznych […]. Stałe łącza przez Neostradę czy kablówkę są już powszechnie dostępne i dość tanie. W końcu mamy szansę mniej płacić za telefon” – pisali w listopadzie 2005 roku redaktorzy magazynu „Komputer Świat Ekspert” w związku z pojawieniem się nowej formy komunikacji. Skype, wykorzystując rozwiązania VoIP (Voice Over IP), pozwalał nie tylko na bezpłatne połączenia online, ale także zdecydowanie tańsze dzwonienie na telefony stacjonarne i komórki. Była to ostateczna realizacja obietnicy, z jaką w pierwszej połowie lat 90. XX wieku przychodził do Polski internet (obecny tu tak na serio dopiero w XXI w.) – Skype pozwalał bowiem na komunikację wszędzie, zawsze, ze wszystkimi i za darmo. Ustępował stary świat, w którym z niezrozumiałych powodów wciąż było istotne, czy wybiera się rozmowę międzymiastową, czy lokalną. Odtąd, bez względu na miejsce zamieszkania i umiejętności informatyczne, w prosty sposób można było stać się częścią wyobrażonej globalnej wioski, którą przywoływano przez całe lata 90. Dziś, po ponad 20 latach działania, Skype przechodzi do historii. Dzieje się tak nie dlatego, że przestał być użyteczny, ale ponieważ zmieniły się oczekiwania wobec niego, wyrażane nie tyle przez samych użytkowników, ile przez jego korporacyjnych właścicieli. I to właśnie oni mieli ostatnie zdanie.

Darmowy telefon

Być może z powodu funkcjonowania w technologiczno-warszawskiej bańce redaktorzy pisma „Komputer Świat” przeceniali powszechność dostępu do internetu w Polsce w tamtym czasie. W 2005 roku miała go niecała 1/3 Polaków, na wsiach nie była to nawet 1/5 populacji. Jeżeli jednak lata 90. były w Polsce czasem teoretyzowania i społecznego wypracowywania tego, czym jest internet i po co w ogóle z niego korzystać, to właśnie pierwsza dekada nowego wieku przyniosła mu – i za to właśnie odpowiedzialny jest Skype – konkretne i przydatne zastosowania. Były one zrozumiałe doskonale także dla ludzi, którzy frazę „emacsem przez sendmail” z filmu Janusza Zaorskiego „Haker” (2002) traktowali raczej jako tajemnicze zaklęcie niż materiał na ironiczny komentarz, rzucany nieco wczorajszemu koledze na laborkach z organizacji systemów sterowania przemysłowego.

Powodem ostatecznego zrozumienia i przyjęcia internetu w naszym kraju w początkach XXI wieku nie wydaje się więc jego powszechna dostępność (skoro w połowie dekady było do tego jeszcze bardzo daleko), ale konieczność jego stosowania. Nie było to efektem zachęt ze strony nauczycieli informatyki czy obietnic rozwoju kreślonych neoliberalnym językiem szkoleń i akcji „rozwijania zasobów ludzkich” – wpłynął na to radykalny i przenikający niemal wszystkie dziedziny życia proces: emigracja zarobkowa. W ciągu roku od wejścia Polski do Unii Europejskiej (2004–2005) liczba Polaków wyjeżdżających za granicę, głównie do krajów tak zwanej starej UE, wzrosła o 450 tysięcy osób, do poziomu prawie 1,5 miliona. Jeśli ktoś przez całe lata 90. ignorował internet jako medium zbyt abstrakcyjne, a tym samym zbędne, to nagle po wyjściu z autokaru w Londynie czy z samolotu w Cork musiał znaleźć się w zasięgu, aby pozostać w kontakcie z rodziną. Pojawiła się więc potrzeba, znalazło się rozwiązanie. Skype ze względu na intuicyjne zastosowanie, łatwość obsługi i swój darmowy charakter domykał rewolucję internetu w Polsce, trafiając także do osób starszych, próbujących zdalnie troszczyć się o dzieci i wnuki tysiące kilometrów od domu. „Według różnych źródeł, od 68 proc. (wg ARC) do 80 proc. (wg MIG Research) polskich emigrantów stale korzysta z internetu” – podawał w 2008 roku portal Internet Standard. Większość z nich używała Skype’a (70%) i Gadu-Gadu (60%).

„Dzieci i wnuki wyjechały za granicę? Zamiast wydawać krocie na połączenia telefoniczne, warto pomyśleć o kontakcie przez internet […]. Dla niewprawionych osób dłuższe pisanie na klawiaturze może być męczące. I wtedy dobrym rozwiązaniem są tzw. komunikatory głosowe. Pozwalają one przez komputer prowadzić rozmowę właściwie niczym nieróżniącą się od tradycyjnej, telefonicznej” – pisał Tomasz Grynkiewicz na łamach „Gazety Wyborczej” w styczniu 2006 roku. Autor przedstawiał możliwości komunikatorów Gadu-Gadu (dostępnego wtedy już od sześciu lat) i Skype (wersja oficjalna dostępna od 2004 r.), kierując przy tym wyraźnie swoją narrację do rodziców i dziadków. Połowa lat 2000. to czasy, w których w prasie codziennej wciąż pojawiają się tutoriale i poradniki krok po kroku pokazujące, jak uruchomić i obsługiwać wybrany program. Taki jest również ten artykuł. Możemy w nim przeczytać, że aby zacząć rozmowę w Gadu-Gadu, należy znaleźć w prawym dolnym rogu ekranu ikonę słoneczka: „Wystarczy w nią kliknąć, a na ekranie pojawi się okienko naszego komunikatora. W okienku – lista znajomych. Może to być wnuk, który wyjechał dorobić w Anglii podczas wakacji, córka na stałe mieszkająca w Stanach, albo przyjaciółka, która przeprowadziła się do innego miasta. Lista znajomych to nasza książka telefoniczna”. A jeśli ktoś nie wie jeszcze, czym w ogóle jest „kliknięcie”, może się dowiedzieć, że „jeżeli chcemy uruchomić np. jakiś program, musimy dać znać komputerowi. Należy więc tak pokierować myszką, by kursor w postaci strzałki znalazł się w wybranym miejscu na ekranie (na ikonce programu), i przycisnąć klawisz na myszce. Owo przyciśnięcie to właśnie kliknięcie”.

Wobec abstrakcyjnego, niezrozumiałego języka komputerowców także korzystanie ze Skype’a tłumaczone jest doświadczeniami z korzystaniem z tradycyjnego telefonu, przy czym sam program okazuje się dużo bardziej przyjazny, a przede wszystkim używanie go jest darmowe. Poradnik informuje głównie o rozmowach głosowych, stąd przykład telefonu jest tak użyteczny, jednak „o ile ktoś ma w komputerze kamerę internetową, może być widziany przez swego rozmówcę”. Możemy rozważać, czy Skype dla postępów społecznego przyjmowania internetu był tym, czym dziś jest ChatGPT dla tak zwanej sztucznej inteligencji – narzędziem, które może być początkiem nowych doświadczeń w nowym medium. Doświadczenia te zależały oczywiście od możliwości komputerów użytkowników: efekt Skype’a nie musiał być efektem nowości (transmisji obrazu). Przynajmniej na początku mógł działać po prostu poprzez efekt zastąpienia (telefonu przez darmową transmisję głosową online).

Usłyszeć, zobaczyć, nie móc dotknąć

Osoby, którzy próbują pisać historię internetu, czy też w ogóle zajmują się dziejami techniki, mają tendencje do stawiania na pierwszym miejscu rozwiązań inżynierskich i informatycznych, przełomowych wdrożeń oraz niezwykłych eksperymentów. Z historycznego punktu widzenia, czego jestem pewien, zastosowanie mechanizmów transmisji głosu przez sieć P2P – co było podstawą działania Skype’a – nie miało większego znaczenia. Kolosalne znaczenie miał natomiast fakt, że transmisja taka była darmowa albo przynajmniej radykalnie niskokosztowa dla użytkowników. Ponieważ w 2005 roku każdy rozumiał, do czego służy telefon, Skype nie musiał być w żaden sposób dodatkowo „tłumaczony”. To właśnie dzięki niemu internet w końcu objawił się tu jak brakujący puzzel w codziennej komunikacyjnej układance. Do tego pozwalał uniezależnić się w tej kwestii od krajowej infrastruktury, do której – po doświadczeniach z Telekomunikacją Polską i wobec głębokiej nieufności wobec państwa w ogóle – trudno było mieć już jakąkolwiek cierpliwość. Nieoficjalnym hasłem tej frustracji był refren piosenki zespołu Kury z płyty „100 lat undergroundu” (2001): „Telekomunikacja chuje”. W starym świecie drogich rozmów lokalnych i międzymiastowych, wyróżnianych osobno na papierowym rachunku od TP, Skype objawiał się jako nowoczesność oczekiwana, przyjazna i łatwo rozumiana.

Jego nowoczesność charakteryzowała się jednak nie tylko darmowością połączeń, ale też dostępnością obrazu rozmówcy, nawet jeśli wciąż nie wszyscy mogli skorzystać z tej opcji (z powodu braku kamerek lub zbyt wolnego łącza). Kiedy tęsknimy, widok przebywającej gdzieś daleko bliskiej osoby jest równocześnie nieznośny i pożądany. Skype pozwalał zaś na interakcje odwołujące się do wyrazów twarzy i mowy ciała, a nie tylko korzystające z głosu. To szczególnie ważne w komunikacji z dziećmi, będącymi przecież w tych czasach ofiarami tak zwanego drenażu opieki, spowodowanego masową emigracją rodziców. Przykładowo w 2008 roku ponad 11% dzieci mieszkających w województwie mazowieckim miało przynajmniej jednego rodzica pracującego za granicą; w województwie opolskim było to już 43%.

„Rozmawialiśmy przez telefon, Skype’a, dzieci wysyłały mi też wiadomości emailem ze swoimi zdjęciami albo rysunkami dla mnie” – mówi anonimowy mężczyzna w badaniach podejmowanych przez Agnieszkę Pawlak. „Staraliśmy się rozmawiać jak najczęściej, ale wiadomo, było to trudne, bo ja miałem czas wieczorem, kiedy one już spały albo rano, gdy córka była w szkole. Najczęściej rozmawialiśmy w weekendy, wtedy to żona zawsze dbała o to. Rozmawialiśmy o tym jak nam minął tydzień, córka opowiadała jak było w szkole i jak mijają jej przygotowania do komunii, a mały chwalił się tym, co już potrafi powiedzieć”. W innej relacji czytamy o wspólnym odrabianiu lekcji z dzieckiem przez Skype’a: „Było to możliwe dzięki kamerze. Z czasem syn nie tak chętnie odrabiał ze mną lekcje, więc musieliśmy trochę zmienić temat, pojawiły się pierwsze miłości i różne inne rzeczy związane z dorastaniem syna”.

Stanisław Lem podkreślał w „Bombie megabitowej”, że łączom jest obojętne, co transmitują. Skype umożliwiał kontakt, ale nie neutralizował negatywnych emocji i sam w sobie nie utrzymywał relacji, bo przecież są one czymś więcej niż komunikacją. Próbowano wypełniać te luki, które były jednak nie do uniknięcia. W 2008 roku fundacji Sokólski Fundusz Lokalny udało się pozyskać finansowanie na stworzenie minipracowni komputerowej, w której dzieci mogły bezpłatnie rozmawiać przez Skype’a z rodzicami przebywającymi za granicą. Projekt polegał jednak nie tylko na zapewnieniu niezbędnej infrastruktury dla rozmów. „Wiadomo, że towarzyszą temu niemałe emocje, dlatego podczas rozmów nad dzieciakami czuwają pedagog i psycholog” – pisano wtedy. Pomimo takiego wsparcia ekran Skype’a wciąż nie tylko łączył, ale i dzielił. Przestrzenie rodziców i dzieci, siedzących po obu stronach połączenia, musiały zachodzić na siebie bardzo płytko.

Tę niewystarczalność Skype’a w tłumieniu tęsknoty i budowaniu relacji rodzinnych dokumentował film Pawła Ziemilskiego „In Touch” (2019). Scenariusz filmu powstał na podstawie autentycznych rozmów przez Skype’a między mieszkańcami mazurskiej wsi Stare Juchy a członkami ich rodzin mieszkającymi na Islandii. „Skype nie wystarcza, pomaga przeżyć rozłąkę, ale pozostawia niedosyt” – mówił reżyser. Niektóre sceny filmu dojmująco pokazują ograniczenia takiej komunikacji i dramat emigracji za pracą. Oto na przykład na ścianach wewnątrz domów w Starych Juchach wyświetlane są obrazy z Islandii, na których pojawiają się ich dawni mieszkańcy. W jednej ze scen reżyser przedstawił symulację zapośredniczonego przez sieć treningu piłki nożnej: jedna z osób stoi na bramce, z której obraz transmitowany jest na drugi koniec połączenia. Chłopak stamtąd, będący tylko wyświetlanym na płachcie wizerunkiem, kopie mocno piłkę, której jednak nie da się dosięgnąć.

kadr z filmu In Touch (reż. Paweł Ziemilski) | mat. dystrybutora

Modernizacja i symbol

Transmisja wideo przez internet ma długą tradycję, zdecydowanie wcześniejszą niż powstanie Skype’a (2003/2004). Już w 1991 roku w laboratorium komputerowym na Uniwersytecie Cambridge uruchomiono pierwszą transmisję wideo, najpierw po sieci lokalnej, a potem w internecie. Obraz w skali szarości w rozdzielczości 128 × 128 pikseli pokazywał – znajdujący się w pokoju socjalnym – ekspres do kawy. Dzięki transmisji każdy w laboratorium mógł szybko sprawdzić, kiedy należało go ponownie napełnić. Pięć lat później Jennifer Ringley streamowała już swoją codzienność na witrynie JenniCam, nie unikając scen nagości i sytuacji erotycznych. Pierwsza polska transmisja koncertu online miała miejsce podczas poznańskich targów Infosystem w 1997 roku: na scenie wystąpił zespół Perfect. We wrześniu 2001 roku, przy okazji konferencji „10-lecie Internetu w Polsce”, zorganizowano natomiast zdalny koncert muzyków z Krakowa, Warszawy i Gdańska, którzy wykonali specjalnie przygotowany na tę rocznicę utwór Stanisława Moryto „Ad laudes”. Koncert transmitowały równocześnie telewizje regionalne, jako że w 2001 roku wciąż niewiele osób mogło sobie pozwolić na swobodne oglądanie streamingu online nie tylko ze względu na koszty takiego transferu danych, ale też na wydajność łączy telefonicznych (na których wtedy opierało się polskie podłączenie do sieci). Kiedy kilka lat później Skype zaczął pojawiać się na polskich komputerach domowych, sytuacja była już nieco inna – Telekomunikacja Polska od 2001 roku rozwijała usługę stałego dostępu do internetu, czyli Neostradę.

Coraz szersza dostępność do lepszych łączy internetowych i łatwość korzystania ze Skype’a musiały zdemokratyzować tworzenie oraz konsumpcję obrazu w polskiej sieci początku XXI wieku. Komunikator ten łączył rodziny w okresie masowych wyjazdów na Zachód, ale mógł być wykorzystywany także w mniej oczywistych celach. Rozwijała się dzięki niemu oferta kursów językowych, korepetycji czy nawet wykładów online, a łatwa transmisja dźwięku i obrazu pozwalała na wykształcanie się nowych sposobów interakcji w sieci. Dla osób Głuchych na przykład, posługujących się na co dzień Polskim Językiem Migowym, stawała się wygodnym medium komunikacji.

Dla dzieci, które miały w domu komputer z podłączeniem do internetu i już w pierwszych klasach szkoły nabywały podstawowe kompetencje cyfrowe, nowe narzędzie było po prostu przedłużeniem korzystania z komunikatorów czy grania w gry online. „Co prawda rozmawiałam też z dalszą rodziną za oceanem, ale co ciekawe, najwięcej czasu na Skype spędzałam z koleżanką z osiedla obok” – napisała mi Kalina, gdy na potrzeby tego artykułu przeprowadzałem kwerendę na temat wspomnień związanych z używaniem tego komunikatora. „Siedziałyśmy razem u siebie, a potem każda wracała do swojego domu, jakieś 400 metrów od siebie, i kontynuowałyśmy rozmowę głosową na Skype. To był taki mały rytuał – około 2005 roku miałyśmy jakieś 10 lat i dość dużą sprawność w korzystaniu z komputera”. Darmowy charakter transmisji na Skypie powodował przy tym, że taka komunikacja nie musiała być ograniczana czasowo, tak jak wciąż kosztowne rozmowy telefoniczne. Korzystał z tego również Marek: „Przez trzy lata od poniedziałku do piątku pracowałem w miejscowości oddalonej o 140 km od naszego miejsca zamieszkania i do domu wracałem tylko na weekendy. Dlatego też całe popołudnia i wieczory w tygodniu wisieliśmy na telefonach, co odbijało się na naszych finansach. Kiedy dostałem służbowego laptopa i dokupiłem kamerę, nasze małżeństwo weszło w «tryb Skype»”. Jak wspomina: „Codziennie po powrocie z pracy włączaliśmy swoje komputery i łączyliśmy się na Skype. Kamery mieliśmy ustawione tak, że pokazywały prawie całe nasze mieszkania, przez co mogliśmy się po nich krzątać, robić swoje rzeczy i jednocześnie rozmawiać aż do pójścia spać”.

Skype wchodził też w przestrzeń państwa. W 2009 roku Urząd Miasta w Rzeszowie wprowadził możliwość konsultacji z urzędnikami za pomocą darmowych rozmów wideo, chociaż taka forma kontaktu nie umożliwiała jeszcze formalnego załatwiania spraw, jak to dziś możemy robić dzięki platformie mObywatel. W tym samym roku sto telefonów obsługujących Skype’a otrzymał Urząd Miasta w Lublinie, który miał się nimi podzielić między innymi z miejskimi instytucjami kultury. Przekazać je miał osobiście (podczas gali w Warszawie) Niklas Zennstroem, jeden z twórców Skype’a. Przez komunikator transmitowano też msze, a skazani przebywający w więzieniach mogli za jego pomocą utrzymywać kontakt z rodziną.

Skype pojawił się też w teatrach. W 2007 roku w warszawskim Teatrze Ateneum można było zobaczyć spektakl „Chlip Hop, czyli nasza mglista lap top lista” przygotowany przez Magdę Umer i Andrzeja Poniedzielskiego. Przedstawienie grano „na dwa głosy i dwa laptopy”. Poniedzielski mówił wówczas: „dzisiaj rozmawia się ze sobą właśnie za pomocą internetu. Rozmowa kiedyś była słuchaniem drugiego człowieka, nie była dyskusją, nie była przerzucaniem się argumentami, formą eksponowania swego stanowiska. Dlatego w spektaklu jesteśmy my i laptopy. Internet ma zasługi w tym względzie, bo jest i intymność, i możliwość kontaktu z drugim człowiekiem. Myślę, że umożliwia wręcz powrót do funkcji rozmowy takiej, jaką kiedyś była”. Skype był tu więc nie tyle rzeczywistym narzędziem rozmowy, ile teatralnym rekwizytem, symbolizującym możliwości i bariery komunikacji przez internet.

Już w 2012 roku, a więc zaledwie pięć lat później, Małgorzata Ćwikła pisała jednak: „Skype jako narzędzie komunikacji w czasie rzeczywistym, wydaje się idealnym rozwiązaniem dla teatru. Rzeczywista obecność aktora nie jest już konieczna i nie stanowi dowodu na wyższość teatru nad multimediami”. Przywoływała przy tym szereg projektów teatralnych, dla których ten komunikator był fundamentalnym medium. Jednym z nich był „Skype Duet” (2011), grany na żywo za pośrednictwem Skype’a jednocześnie na dwóch kontynentach. Jak czytamy na stronie spektaklu: „W Nowym Jorku przedstawienie jest osadzone w konkretnej kawiarni, natomiast w Berlinie odbywa się w teatrze. […] Poruszający, zabawny i bliski – […] opowiada o naszym lęku przed samotnością, o pięknie zapośredniczonej przez technologię komunikacji i o tym, co poświęciliśmy w jej imię”.

Upadek na rzecz rozwoju

Podłączana najpierw do komputerów, a potem z nimi zintegrowana „ultralekka kamera cyfrowa” – żeby użyć pojęcia zaproponowanego w przyciężkim tekście teoretycznym przez Bernarda Stieglera – pozwoliła nie tylko na pracę nad utrzymywaniem zdalnych relacji miłosnych i rodzinnych, ale też otwierała kulturę cyfrową na nowe gatunki oraz zastosowania wideo. Skype jako oprogramowanie wyłącznie zarządzał rejestrowanymi obrazami, stał się jednak wygodnym i wiarygodnym symbolem nowej rzeczywistości sieciowej. Zwróćmy uwagę, że hipertekst nie tylko umożliwiał publikowanie dokumentów i witryn WWW, ale również tworzenie wielowątkowych opowieści (w polskiej sieci korzystał z tego np. „Blok” Sławomira Shutego z 2002 r.). Stał się też symbolem nowej kultury rozproszonych wątków i rozgałęzionych ścieżek. Podobnie email nie tylko przejmował i rekonstruował pisanie epistolarne, ale też uruchamiał tak zwane flame wars na listach dyskusyjnych, a przez SPAM stał się przykładem upadku szlachetnych wartości wczesnej sieci. Skype także był czymś więcej niż jedynie programem do rozmów wideo. Czy w momencie, kiedy stał się ofiarą – jak ujmuje to Cory Doctorow – gównowacenia platform (czyli procesu w logice cyfrowego kapitalizmu, w którym platformy i oprogramowanie przestają służyć użytkownikom, a ich kosztem zaczynają służyć wyłącznie samym sobie), a jego funkcjonalności zostały przejęte przez korporacyjne rozwiązania, jesteśmy w stanie spojrzeć szerzej na jego historię i znaczenie?

Skype to przecież także wczesne narzędzie uprawiania sztuki, której medium było sieciowe wideo, pierwsza popularna platforma komunikacji urzędowej czy edukacji wykorzystująca rozmowy online, a być może nawet pierwszy wyraźny i powszechnie zrozumiały symbol internetu, który z jednej strony łączy, ale z drugiej pogłębia samotność. Ostatecznie jego zakończony w rękach Microsoftu żywot jest przecież niczym innym, jak opowieścią o takim stylu tworzenia oprogramowania, w którym użyteczność i wygoda użytkownika przegrywać musi w realiach rynku z prawem do prywatności, korporacyjną polityką oraz decyzjami podejmowanymi przez technokratyczną elitę. Historia Skype’a smutno współbrzmi z tak jasno widocznym już dla nas upadkiem mediów społecznościowych i kryzysem jakości wyszukiwań w Google. Tymczasem przekonuje się nas, że te wszystkie zmiany to nie upadek, ale rozwój. Na stronie głównej Skype’a zamknięcie komunikatora argumentuje się przecież potrzebami użytkowników.