Nr 12/2025 Na teraz

Psie przeszpiegi

Hanna Jaskuła
Literatura

Spośród wielu sposobów na opisanie kondycji współczesności Jakub Kornhauser wybrał zupełnie wyjątkowy. Pisarz koncentruje się na bohaterze, który jest metonimią wszystkich produktywizowanych istot, podporządkowanych zarówno opiekunom, jak i szerszym mechanizmom – na jamniku. Bliskość psiego protagonisty umożliwia poznanie późnokapitalistycznego świata z nowej perspektywy. Jamnik zostaje przewodnikiem po trudnej do uchwycenia rzeczywistości, ale zdaje się, że jego usytuowanie jest gorsze niż nowo przybyłych, dopiero oprowadzanych osób. Wydawałoby się, że wystarczy być blisko niego, żeby zrozumieć obowiązujące reguły gry. Prędko się jednak okazuje, że wchodzimy w gąszcz powiązań, sprzecznych informacji i skrajnych punktów widzenia. Najprościej za dużo się nie rozglądać, tylko naiwnie zaufać, że ktoś nad nami czuwa. Kornhauser jako autor „Lat z jamnikiem” przypomina raczej zegarmistrza, który nakręcił świat i go porzucił, niż stwórcę kontrolującego bieg wydarzeń. Odnoszę wrażenie, że w przemyślany sposób zaprojektował konieczną literacką scenerię, a potem zbiegł z miejsca zdarzenia, co jakiś czas łypiąc, czy wszyscy zdążyli się już wystarczająco pogubić. Czemu miałaby służyć ta ucieczka?

Przemilczenia i wstrzymanie się od deklaratywności to stosowane przez autora zabiegi, które wzbudzają szczególną irytację przy lekturze. Niewinne, dowcipne scenki z jamniczej codzienności nie drażniłyby zupełnie, gdyby opatrzono je stosownym przypisem. Cały aparat krytyczny się jednak posypał. Czytelnicy pozostali bez komentarza, z potrzebą stworzenia jego własnej wersji. Refleksja musi pozostać jednak na dalszym planie, ponieważ na pierwszym eksponowany jest zagłuszający myśli szum informacyjny. Fragmentaryczna narracja i stylizowanie tekstu na język mediów utrudniają stworzenie spójnej wizji świata, bez przerwy odciągając z jednego obrazu w drugi.

Na sklepowej półce

Każda z pięciu części „Lat z jamnikiem” została w spisie treści przedstawiona graficznie jako kształt schodka, którego podporami jest sześć pokrewnych tematycznie prózek. Psi bohater, mimo tych przeszkód, niestrudzenie przeprowadza przez książkę jak przez sklep wielkopowierzchniowy. Nawet jeśli docelowa alejka jest daleko stąd, on szarpie i zatrzymuje się dopiero przy kolejnych półkach z własnym wizerunkiem. Dzięki powszechnej dystrybucji ukochanego jamnika można zabrać ze sobą wszędzie. Równocześnie znajduje się na skarpetkach, pełni funkcję kosmetyczki (mieści nawet najdłuższe pędzle) i towarzyszy przy romantycznej kolacji, już nie tylko pod stołem, czyhając, aż ugra coś z talerza, ale i na nim, choćby pod postacią uchwytu na butelkę wina, który ,,podkreśli, że należysz do teamu Psy” (s. 26). Gromadzenie mało praktycznych akcesoriów domowych ma rzekomo wskazywać na identyfikację ze wspólnotą wielbicieli psów: ,,Jamnik bombka? Jamnik krasnal? Jamniki rzeźby z marmuru, idealne do użytku na zewnątrz. Siedzący jamnik, jamnik z żywicy polimerowej, ceramiczny jamnik z 1920 roku: w naszej manufakturze wszystkie psy są pełne radości” (s. 26). Wszystko byłoby w porządku, gdyby produkcja jamnikopodobnych artykułów faktycznie ograniczała się jedynie do działalności rękodzielniczej. Niestety przemian rynkowych nie da się tak łatwo zatrzymać, a tym bardziej cofnąć. Producenci w późnym kapitalizmie wyspecjalizowali się w zarządzaniu emocjami konsumentów. Jeśli coś wywołuje silną reakcję, należy to wytwarzać masowo. Z pewnością w prawdziwym świecie nie wszystkie jamniki są pełne radości, ale te zwisające przy kluczach czy szczerzące kufę z klamry do włosów nie mają wyboru. Muszą utrzymać się w konwencji milczącego aprobowania zewnętrznych działań, inaczej stracą pozycję na rzecz innego przedmiotu westchnień, wybranego równie przypadkowo jak one same. Argumenty za popularnością rasy są nie do obalenia. ,,Jamnik stanowi estetyczny wzór graficzny. Jest po prostu ładny” (s. 26). Tyle musi wystarczyć. Przynajmniej do czasu, aż stanie się wzorem równie pozbawionym wyrazistości, co generyczna kratka, zostanie osunięty w cień, a potem skazany na niewidzialność.

Wizerunek psów tej rasy uległ procesowi posuniętemu dużo dalej niż urzeczowienie, w końcu to już nie tylko przedmioty – ,,etui na telefon, przezroczyste, miękkie; cechy: odporne na odciski palców. Wodoodporny jamnik naklejka, łatwo zdejmuje się, duża trwałość, łatwy zwrot” (s. 27). Stały się one także wzorem, jednym z możliwych do wyboru obok gwiazdek, różowych donutów czy pokemonów, spośród których wyróżnia je to, że ,,pod ich drobną sylwetką kryją się pulsujące serca” (s. 26) – w przeciwieństwie do pozostałych artefaktów przetwarzanych w produkty zhomogenizowanej kultury. Podobny mechanizm można dostrzec w kontekście innych istot, wyróżniających się szczególnymi cechami anatomicznymi. Jamnik stanowi ciekawy przykład, bo fakt, że ,,Ma stosunkowo krótkie łapki […] i wydłużony tułów” (s. 15), przyniósł mu współcześnie dużo większą popularność niż na przykład długa szyja żyrafom. Kluczowy wydaje się w tej kwestii sposób wykształcenia charakterystycznych cech.

U jamnika nieproporcjonalne ciało nie jest wyłącznie efektem ewolucji, lecz także wynikiem selektywnej hodowli. Ludzie motywowani potrzebą organizowania bardziej efektywnych polowań usiłowali wzmacniać cechy podporządkowane temu celowi. Długi tors miał umożliwiać szybsze poruszanie się w wąskich norach w pogoni za gryzoniami, a krótkie łapy przyspieszały kopanie i poprawiały zwrotność. Jamnik był zatem odpowiedzią na dążenie myśliwych do podniesienia efektywności ich pracy. Jego istnienie w znanym obecnie kształcie uwarunkowane zostało korzyściami, jakie przynosił hodowcom i osobom polującym. Od początku był więc pomyślany jako produkt przynoszący, choćby pośrednio, zysk. Wielość jamnikopodobnych propozycji zakupowych świadczy przede wszystkim o ekstrapolacji pierwotnego użycia rasy na dużo większą skalę. Postawienie jamnika-produktu w centrum opowieści o funkcjonowaniu w przesyconej utowarowieniem rzeczywistości tylko potęguje wrażenie, że jedynym kluczem do jej zrozumienia jest logika rynku.

Pora karmienia

Wiodącymi rozwiązaniami narracyjnymi w „Latach z jamnikiem” są quasi-poradnikowość i ekspercki ton, które zderzone z treścią absurdalnych zaleceń powodują dysonans. Trudno brać na poważnie sugestie dotyczące jamniczego menu: ,,Frytki maksymalnie dwa razy dziennie, podobnie guma rozpuszczalna” (s. 24). Zostają przytoczone w tonie inspirujących haseł siłownianych coachów: ,,sylwetka musi pozostawać bez zarzutu. Umięśniona, choć niskopodłogowa” (s. 24), więc trudno je traktować jako obowiązujący kanon urody dopasowany do rasy. Wprowadzenie pewnych restrykcji żywieniowych okazuje się jednak konieczne, bo jedzenie jest ulubionym zajęciem tytułowego bohatera. W książce autor zawarł informacje o próbach lub bezpośredniej konsumpcji potraw takich jak wspomniane już frytki i guma, a także: pralinki, trawa, grzyby, kości, zepsute resztki, bób, kromki z masłem, wafle w czekoladzie, ciasta, słone paluszki, rosół z grysikiem lub sam grysik, kanapka z serem i pomidorem, smakołyki, pierogi, parówka, mięso z rosołu, makaron, marchewka. W podanym jadłospisie wypadałoby oczywiście uwzględnić istotne poprawki, gdyby czytelnik miał wziąć sobie do serca wymienione rady. Na szczęście w „Latach z jamnikiem” widnieje wypisana sympatycznym atramentem klauzula, że twórca nie ponosi odpowiedzialności za przekarmienie, otyłość i związane z nią powikłania jakiegokolwiek stworzenia, które stałoby się przedmiotem eksperymentów zainspirowanych książką. Winnego powinno się zatem szukać gdzie indziej, na zewnątrz, bezpośrednio w świecie, z języka którego czerpie Kornhauser. Nie ulega wątpliwości, że autor zdaje sobie sprawę z ciężaru podjętego zagadnienia, ale nie wartościuje go wprost, ukryty za fasadą konwencji cytatu i sprawozdawczego nastawienia swojej literatury do rzeczywistości. Skoro jamniki dużo jedzą, trzeba po prostu zamieścić w książce zabawne sceny z wiecznie głodnymi czworonogami w roli głównej. Pokazać, że „ten typ tak ma”. Nie obędzie się bez użycia żartobliwego tonu, który podkreśli, że otyły jamnik jest jeszcze śmieszniejszy niż po prostu jamnik, bo nie tylko jest dłuuuuugi i ma krótkie łapy, ale można go także pobłażliwie głaskać po brzuchu i mówić na niego per „Parówa”.

Jamnik w sieci

Autor pośredniczy między licznymi strumieniami informacji a odbiorcami. Rezygnuje z przedstawiania własnej perspektywy, wybierając naśladowanie tekstów promocyjnych, opisów produktów w sklepie internetowym czy pytań zadawanych wyszukiwarce lub czatowi GPT. Te charakterystyczne klisze wykorzystywał już we wcześniejszej twórczości, między innymi w poprzedniej książce „Brzydko tną twoje noże?”. W części ,,Włochate włosy” podobne chwyty służyły stworzeniu narracji wokół golden doodli. Zgodnie z automatycznie wygenerowanym tłumaczeniem hasła z Wikipedii to ,,designerski pies stworzony ze skrzyżowania Golden Retrievera i Pudla”. Zwierzęta tej rasy zostały ,,Po raz pierwszy szeroko wyhodowane w latach 90. XX wieku, są hodowane w trzech różnych rozmiarach – każdy odpowiadający rozmiarowi pudla używanego jako rodzic”. Niezwykłe, w jak niewielu słowach można nieświadomie uchwycić istotę problemu. „Designerski”, „szeroko wyhodowany” i „używany” to określenia bezwstydnie konotujące mechanizmy estetyzacji, masowej produkcji oraz przedmiotowego traktowania zwierząt – zjawisk, które w „Latach z jamnikiem” nie zostają sformułowane eksplicytnie. Bardziej bezpośrednio autor sproblematyzował te kwestie w kontekście golden doodli:

Nie jesteś gotowy na odpowiedzialność dużego psa? Są też miniaturowe goldendoodles! Zamiast być hodowanym w pudle standardowym, golden retrievers są hodowane w pudle z zabawkami, aby stworzyć szczeniaka o rozmiarze pinta. Uważamy, że minidoodles to prawdopodobnie najsłodsza rzecz, jaką kiedykolwiek widzieliśmy (Bttn, s. 57).

Już pierwsze zdanie w zwięzły sposób wskazuje na wyraźnie eksponowaną cechę, którą Kornhauser przypisuje rzeczywistości. Brak obowiązkowości przestał być problemem, od kiedy można znaleźć mniej wymagający przedmiot opieki dostosowany do potrzeb konsumenta. Podobnie jest z opiniami, którymi można się podzielić w internecie jako anonimowy członek grupy lub pod fałszywym nazwiskiem, nie ponosząc za nie żadnych konsekwencji. Nie sposób dojść, które z nich są prawdziwe, a które pełnią funkcję żartu, prowokacji mającej wywołać burzę. Nie ma to większego znaczenia, bo wszystkie pozostają względem siebie równoważne – zarówno na facebookowych grupkach, jak i w książce. Autor umiejętnie korzysta z wywołanego zamętu, sprawiając, że czytelnik przestaje wierzyć w cokolwiek. Z jednej strony jest zapewniany, że ,,Jamniki uwielbiają się przytulać i mogą być bardzo namolne, co bywa uciążliwe dla osób, które lubią spokój” (s. 33). Jest też aktywizowany do działania: ,,Przytul się do jamnika, a pokocha cię na resztą dni” (s. 33). Z drugiej zaś, zaraz po przewróceniu kartki, odbiorca się dowiaduje, że ,,Co piąty przedstawiciel tej rasy próbował pogryźć obcego człowieka lub innego psa. Co dwunasty pokąsał swojego właściciela” (s. 34). Zaufanie czytelnika jest wielokrotnie nadużywane, a ślepa wiara – w to, że można przyjąć wniosek, zamiast do niego samodzielnie dojść – karcona poprzez przytoczenie odwrotnego punktu widzenia.

Daj głos

Pomimo zastosowanych zabiegów i mało optymistycznej diagnozy rzeczywistości wydźwięk „Lat z jamnikiem” nie jest refleksyjny. Po lekturze miałam poczucie, że jamniki mnie jeszcze bardziej rozczulają i bawią – że ta książka właściwie nic w stosunku do nich nie zmieniła. Jamnika przecież nikomu nie trzeba przedstawiać ani reklamować, przynajmniej w jego najbardziej rozpowszechnionym wydaniu. Po przeczytaniu tylu stylizowanych na język reklamy tekstów autora, najwyraźniej zdolnego copywritera wyedukowanego w SEO, sama się dziwię, że jeszcze jakiś szczeniak nie rozdziera mi kołder i nie rzuca się listonoszowi do łydek. Szczególnie gdy twórca potrafi wplatać w prózki (krótkie jak jamnicze nogi) zaskakujące rytmizacje: ,,Gorzej w pociągu, trzeba podsadzić, nie spuszczać z oka. […] Bób znajdzie w worku, koło nasypu, koło wywrotu” (s. 10) i rymy: ,,Nieraz obszczeka konduktora, w wagonie preferuje od korytarza i śledzi tych, co za potrzebą. […] Jak już się dojedzie, prze ku zadrzewieniom” (s. 10).

Książka Kornhausera została pomyślana jako skomplikowana, niejednorodna całość. Jej wewnętrzne zróżnicowanie ukazuje sedno strategii pisarskiej: ironię. Ciąży ona nad tekstem w roli metakomentarza, który ujawnia się w kształcie utworu – wówczas gdy tekst oddala się od świata przedstawionego, pokazując horyzont kontekstu i przyjętej konwencji. Podczas podążania jamniczym tropem jednak brakowało mi w narracji bezpośrednich komentarzy na temat komercjalizacji wizerunku jamników oraz wynikających z niej szkodliwych praktyk właścicieli. Dziwne, że żaden z cytowanych w książce powiadaczy nie zadeklarował się jako obrońca zwierząt piętnujący zachowania producentów i obserwowanych psiarzy, prawda? Pośród tylu głosów z pewnością znalazłoby się miejsce dla jeszcze jednego (a może zaburzyłoby to symetrię schodków złożonych z równej liczby prózek?). Przeskakiwanie między częściami-stopniami, a więc ciągłe zmienianie perspektywy, utrudniało odczytanie intencji autora. Jednak sądzę, że kluczem do ich zrozumienia jest skupienie na zaprojektowanym odbiorcy, który został obsadzony w roli jamniczego adwokata. Wprawdzie czytelnik wydaje się usytuowany poza światem przedstawionym, nikt się do niego wprost nie zwraca, przygotowując do nowej funkcji, natomiast niedosyt pozostawiony przez Kornhausera każe przypuszczać, że to jeszcze nie koniec, ale ostatnie słowo należy już do kogoś innego. To odbiorca zostaje ustanowiony jedynym komentatorem i interpretatorem systemu oraz funkcjonujących w nim obiegowych opinii. Kiedy już obrońca zdoła się uporać z ogłupiającym szumem informacyjnym i zrozumie, że również jest jednym z głosów – będzie mógł go w końcu zabrać i wypowiedzieć to, co pozostawało do tej pory w sferze niedopowiedzenia.

Jakub Kornhauser, „Lata z jamnikiem”
Wydawnictwo j
Wrocław 2024