[Wszystkie uzupełnienia pochodzą od redakcji.]
Być może nie byłoby całej tej sprawy, gdyby główny oskarżyciel niepubliczny – świadek [Ireneusz] Szwarc – wykazał się mniejszą trwożliwością, a większą wiarą w ludzi, w ich rozsądek i nie przypisywał innym, zwłaszcza tym, których nie zna, najgorszych zamiarów. W czasie zeznań świadek Szwarc był wciąż jeszcze, pomimo upływu czasu, niesłychanie roztrzęsiony treścią wiadomości, którą otrzymał w sobotę wieczorem, czyli w przededniu manifestacji w katedrze. Został uprzedzony przez nieustalonych ludzi, że nazajutrz pojawią się w czasie nabożeństwa osoby, których celem jest „zburzenie spokoju w świątyni”. Świadek w ów sobotni wieczór aż struchlał i dnia następnego z ogromnym napięciem wyczekiwał pojawienia się tych strasznych osób. Jego rozgorączkowanie nie malało, a wręcz rosło z każdą następną mszą, jaka odbywała się bez niecodziennych wydarzeń. Zgodnie z porzekadłem: „strach ma wielkie oczy”, w miarę niepojawiania się manifestantów na kolejnych nabożeństwach ów obraz tego, co miało się wydarzyć, zaczął przybierać postać przeraźliwej, upiornej i straszliwej wizji. Świadek wyglądał wichrzycieli, szatanów, którzy wtargną do świątyni, zasieją zamęt, zorganizują barbarzyński wiec, skonfrontują jego najukochańszych parafian ze swoim demonicznym wystąpieniem i sprofanują najświętszy sakrament (to wszystko – jego słowa). Zdjęty nieopisaną trwogą, w sobotę postawił policję państwową na nogi. Policja państwowa, nieraz widząc w telewizji rozmodlonego [Andrzeja] Dudę na klęczkach, [Mateusza] Morawieckiego trzymającego się z innymi ministrami za ręce, pląsających w rytm „Abba Ojcze” u [Tadeusza] Rydzyka, wiedząc, jak to Polska koronowała Chrystusa na króla Polski, mając świadomość, jak ministrowie i Główny Inspektor Sanitarny zawierzają Polskę Matce Bożej – Królowej Polski, uznali, że muszą bronić sacrum przed profanum. Nastawili się zatem najzwyczajniej na przeprowadzenie pacyfikacji pokojowego protestu i na łapankę wszystkich ludzi, których można było choćby skojarzyć z protestem.
A tymczasem młodzi, dzielni ludzie, przejęci losem swoim i kraju, w którym mieszkają, postanowili przyjść na owo spontaniczne zgromadzenie i każdy naprędce namalował na kawałku tektury swoje hasło. Ludzie ci, wbrew temu, co sobie wyobrażał świadek Szwarc, nie są dzikusami, lecz miłymi i grzecznymi ludźmi, którzy uważają, że mają prawo do protestu, i którzy pewnie widzieli, jak posłanka Joanna Scheuring-Wielgus ze swoim mężem protestowała w toruńskiej katedrze.
Dysponujemy zdjęciami, na których można zapoznać się z treścią transparentów. Są wyważone w treści, nie ma na nich wulgaryzmów, nie jest zatem prawdą, co mówił świadek Szwarc, że transparenty obrażały biskupa. Żaden z przesłuchanych świadków nie zeznał, że manifestanci byli wulgarni lub plakaty takimi były.
Ci wspaniali młodzi ludzie, z których, o ile wiek pozwala, większość ma wyższe wykształcenie, zdają sobie sprawę, że ludzie uczestniczą w aktach kultu religijnego, że każdy ma do tego prawo. Przyznali zresztą sami, że udali się do katedry z przesłaniem, chcieli podzielić się z uczestnikami mszy swoimi przemyśleniami. I tak jak wspomniana posłanka Scheuring-Wielgus w ciszy stała z transparentem o treści: „Kobieto! Sama umiesz decydować”, tak samo moja Mandantka stała w ciszy z transparentem o treści: „Katoliczki też potrzebują aborcji”. Ubocznie można wskazać, że sąd w Toruniu prawomocnie umorzył postępowanie przeciwko Piotrowi Wielgusowi, mężowi posłanki. Nie przeszkodziło to jednak dręczycielom z rządzącej katoprawicy stoczyć w Sejmie batalię o pozbawienie posłanki Scheuring-Wielgus immunitetu, aby postawić jej zarzuty, choć wiadomo, jak ta sprawa się skończy. Nie chodzi zatem o sprawiedliwość, ale o dręczenie i zastraszanie.
Pojawienie się młodych, dzielnych Polaków w katedrze nie było zatem „działaniem wspólnie i w porozumieniu” – było spontaniczną reakcją na nieludzkie orzeczenie trybunału kierowanego przez Julię Przyłębską, było spontanicznym zgromadzeniem, jakich wtenczas w Polsce odbywały się dziesiątki, o ile nie setki.
Ci młodzi ludzie słusznie obawiali się, że rządząca Polską katoprawica zgotuje kobietom piekło. Zastraszeni lekarze doprowadzili do tego, że we wrześniu 2021 roku, a więc niecały rok po protestach, zmarła pani Iza z Pszczyny. Jeszcze wcześniej, w czerwcu, zmarła w świdnickim szpitalu, z tego samego powodu, Anna Żbik. W styczniu 2022 roku z tych samych przyczyn zmarła w Częstochowie matka trójki dzieci – pani Agnieszka. Nie minął miesiąc, jak przez media przetoczyły się dyskusje o odmowie dokonania aborcji w przypadku czternastolatki z Podlasia, której ciąża jest wynikiem czynu pedofilskiego, czyli zabronionego. Gdyby w Polsce nie było takich ludzi jak nękani w tym procesie, ta nieszczęsna dziewczynka zostałaby pozostawiona samej sobie przez zasłaniających się sumieniem katoprawicowych okrutników. Ale pomogli jej tacy ludzie [jak ci], którzy siedzą teraz na ławie oskarżonych.
Rację mają nierządowe media, gdy nazywają niniejszą sprawę karną największym procesem politycznym rządów Prawa i Sprawiedliwości. Zeznania wystraszonego ponad miarę świadka Szwarca, ponadproporcjonalna, niekoncyliacyjna, wręcz agresywna jego reakcja na pojawienie się „demonicznych manifestantów”, tajniacy w katedrze, pojawienie się umundurowanych i uzbrojonych policjantów prawie że od razu – to jest spektakl, który ma pokazać innym, ile mogą mieć kłopotów, jeśli zechcą pokazać rozmodlonej władzy i jej mentorom w sutannach, że Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej oraz Europejska Konwencja Praw Człowieka i Obywatela z ich swobodą sumienia i wyznania, wolnością wypowiedzi to jednak coś więcej niż zachcianki zachodnioeuropejskiego lewactwa.
W niniejszym największym procesie politycznym rządów PiS na ławie oskarżonych zasiadło 21 kobiet. Wspominam od razu jeden z pierwszych wykładów z prawa karnego na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, na którym wykładowca mówił, że gdyby w Polsce były same kobiety, nie byłoby przestępstw, gdyż 90% przestępstw popełniają mężczyźni, głównie do 35. roku życia. I rzeczywiście, w latach 2010–2018 według GUS skazano łącznie prawie 3 miliony osób, w tym niecałe 300 tysięcy kobiet. A tu nagle mamy 21 kobiet na ławie oskarżonych. I tylko 9 mężczyzn.
Tak imponujących danych nie odnotowano nawet w procesach o czary, w których oskarżano i skazywano głównie kobiety. Choć dysproporcja na korzyść kobiet jest w niniejszym procesie analogiczna. W Koronie Królestwa Polskiego w latach 1501–1794 o czary oskarżono 1316 osób, w tym 1174 kobiety, z czego w Wielkopolsce najwięcej – 326. To bardzo smutne, że pierwszy wyrok sądu kościelnego przeciwko czarownicy zapadł właśnie w Poznaniu w 1476 roku. Oskarżona Dorota z Zakrzewa została skazana na śmierć, ale trzy osoby za nią poręczyły i ostatecznie ją wypuszczono. Jednakże pierwszą Polką, która spłonęła na stosie, była poznanianka, bezimienna staruszka, wiedźma z Chwaliszewa, która w 1511 roku czarami zepsuła ponoć piwo w browarze. Do 1811 roku, kiedy to już wstrzymano palenie wiedźm na stosie, liczba spalonych czarownic w Poznaniu przekroczyła 40. Wśród ofiar była między innymi Regina Boroszka, spalona na Rynku Wildeckim za obcowanie płciowe z diabłami.
Poznań ma zatem tradycje w polowaniu na czarownice.
Posadzeni na ławie oskarżonych młodzi ludzie trafili do tej sali, gdyż zarzucono im popełnienie jednego z przestępstw przeciwko wolności sumienia i wyznania. Czym jest wolność sumienia, opowiadać nie będę, choć w tym przypadku wolność sumienia tych ludzi na ławie oskarżonych została pogwałcona. Z kolei wolność wyznania dotyczy wiary w przeróżne zwidy i omamy. Takie przepisy to dowód na to, że ustawodawca uznał za usprawiedliwione oraz zasługujące na szacunek i ochronę wierzenia wywodzące się z XVII-wiecznego światopoglądu religijnego, a obejmujące wiarę w niepokalane poczęcie, powstanie z martwych, uzdrowienia, cuda, magiczną moc relikwii, szatana, anioły, egzorcyzmy i tym podobne postaci i zdarzenia, których nauka nie potwierdza.
Kodeks karny w Polsce chroni zatem przekonanie ludzi, że mają oni prawo wierzyć w możliwość bycia opętanym przez diabła i złe duchy. I każda osoba, która ma minimalne wykształcenie i zdaje sobie sprawę, że te wierzenia są niezasadne, że nie można przecież wierzyć w niepokalane poczęcie czy zmartwychwstanie, nie może nawet półgębkiem się uśmiechnąć ironicznie, gdyż oznacza to, że może zostać skazana na więzienie za prześladowanie osoby wierzącej w duchy. Że jakakolwiek forma odwoływania się do nauki, postępu czy zdrowego rozsądku może wiązać się z byciem pociągniętym do odpowiedzialności karnej. W 2023 roku w Polsce za nazwanie kogoś „odmóżdżonym dewotem wierzącym w panbócka” można iść do więzienia, ale już za nazwanie kogoś wykształciuchem czy inteligencikiem – nie. Obraza uczuć religijnych jest bowiem karana. Obraza wiedzy, intelektu czy zdrowego rozsądku – nie. Obraza uczuć religijnych ścigana jest z urzędu, zniewaga czy zniesławienie – już nie. A „inteligencik” to w ogóle nie zniewaga.
Nie inaczej jest z ochroną miejsc tak zwanego kultu religijnego. Do ludzi padających na kolana na widok malowidła (płótna pokrytego farbami), do ludzi spożywających ponoć ciało Chrystusa, do ludzi pijących rzekomo krew Chrystusa, do ludzi całujących relikwię, czyli flakonik napełniony podobno krwią Karola Wojtyły należy się odnosić wręcz z bogobojnym, świętoszkowatym respektem. Nie można wejść do świątyni, w której odprawiane są takie obrzędy, z transparentem. Natomiast ci sami wierni, prosto po mszy, mogą stać pod szpitalem czy przychodnią ze swoimi antyszczepionkowymi hasłami i nikt nie może im zwrócić uwagi, że są piewcami ciemnoty i zacofania, że ich antyszczepionkowe hasła nie mają nic wspólnego z wiedzą medyczną. Skoro opłatek jest ciałem ludzkim, ciałem Chrystusa, a wino jego krwią, to dlaczego szczepionka nie miałaby być otrzymywana z abortowanych płodów? Obie grupy poglądów są wszak tak samo odległe i od rzeczywistości, i od nauki. Tylko że antyszczepionkowców nikt nie karze za obrazę rozumu.
Chciałbym odnieść się do kwestii udziału Kościoła katolickiego w decyzjach państwowych wpływających na życie społeczne również osób niewierzących. Bo przecież zarówno stanowisko Trybunału pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej, jak i ambiwalentna reakcja biskupa [Stanisława] Gądeckiego na owe stanowisko sprowokowały naszych Klientów do udania się do katedry na Ostrowie Tumskim.
Istnienie Kościoła katolickiego jako instytucji i wspólnoty straciło rację bytu. Człowiek pierwotny, później człowiek starożytności i wieków średnich, odrodzenia, aż do epoki oświecenia żył w stałym strachu. Bał się chorób, żywiołów, dzikich zwierząt i złych ludzi. Nie mając wiedzy o otaczającym go świecie, którą przyniosły oświecenie i rewolucja przemysłowa, mógł tylko wierzyć w Boga, w Bogu szukał ratunku, pocieszenia i nadziei. Człowiek, jak wiemy z piramidy stworzonej przez Abrahama Maslowa, odczuwa szereg potrzeb. W tym: bezpieczeństwa, przynależności do wspólnot i uznania. Potrzeby te długo mógł zaspokajać Kościół katolicki, tworząc nie tylko swe instytucjonalne zręby, ale będąc również wspólnotą wiernych. Z czasem, zwłaszcza po wstrząsach związanych z reformacją, rewolucją przemysłową, oświeceniem, ogólnie postępem cywilizacyjnym, a współcześnie też ze skandalami pedofilskimi, rola Kościoła katolickiego jako instytucji stojącej na straży wiary w Boga, uległa znacznej erozji. Kościół katolicki mógłby jednak nadal budować swoją pozycję na gromadzeniu ludzi i scalaniu ich we wspólnotę. Na skupianiu i spajaniu. Na jednoczeniu. Taka jest zresztą przecież idea Kościoła katolickiego, powszechnego. Niewykluczającego. Temu zadaniu Kościół katolicki zdecydowanie nie sprostał. Polski Kościół katolicki przede wszystkim zawsze był antysemicki. Rasistowski. Homofobiczny. Transfobiczny. Mizoginiczny.
„Każdą kobietę powinna napawać obrzydzeniem sama myśl, że jest kobietą” – to święty Klemens Aleksandryjski. Święty Tomasz z Akwinu był przekonany, że „Zarodek płci męskiej staje się człowiekiem po 40 dniach, zarodek żeński po 80. Dziewczynki powstają z uszkodzonego nasienia lub też w następstwie wilgotnych wiatrów”. Święty Augustyn z kolei nauczał, że „Kobieta jest istotą pośrednią, która nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boga. To naturalny porządek rzeczy, że kobieta ma służyć mężczyźnie”. Papież Pius II przestrzegał: „Kiedy widzisz kobietę, pamiętaj, to diabeł! Ona jest swoistym piekłem!”.
Takie poglądy mają księża, to jest światopogląd panów Gądeckiego i [Marka] Jędraszewskiego.
Z powyższego wynika, że Kościół katolicki jest wspólnotą białych mężczyzn heteroseksualnych o poglądach chadeckich. Nie ma w nim miejsca dla geja, socjalisty, Syryjczyka czy kobiety, chyba że ta zechce zaaprobować swój status człowieka gorszego sortu.
Instytucja zwana w Polsce Kościołem katolickim już dawno utraciła status świętego Kościoła powszechnego. Stała się hermetyczną sektą, rodzajem jakiegoś zakonu, pseudoreligijnym stowarzyszeniem, czymś w rodzaju antymasonerii. Ten udawany Kościół katolicki cechuje się radykalizacją poglądów, promowaniem fundamentalizmu, fałszywego rygoryzmu moralnego oraz, co najbardziej bolesne i odczuwalne, narzucaniem swojego zacofanego skostnienia światopoglądowego większości Polek i Polaków, którzy chcą być świeckimi Europejczykami. Świecka polska inteligencja europejska, której poglądy ukształtowały się na bazie koncepcji [Tadeusza] Kotarbińskiego, [Zygmunta] Baumana, [Władysława] Tatarkiewicza, [Leszka] Kołakowskiego, [Marii] Szyszkowskiej czy [Magdaleny] Środy, odrzuca Kościół katolicki, nie chce być z nim utożsamiana i nie życzy sobie narzucania tego rodzaju świętoszkowatej, bogoojczyźnianej pseudomoralności jako normatywów, których wykonanie zapewni świeckie państwo z takimi jego instytucjami, jak organy ścigania czy sądy.
Współczesne europejskie społeczeństwo obywatelskie jest idealnym środowiskiem dla zaspokajania takich potrzeb, jak przynależność do wspólnot czy uznanie. Konstytucyjnie zagwarantowane prawo gromadzenia się i zrzeszania, możliwość zakładania fundacji, stowarzyszeń, funkcjonowanie organizacji pozarządowych, wolontariat – to wszystko tworzy podwaliny dla budowania wspólnot, szukania w nich uznania i samorealizacji i z powodzeniem zastępuje, wręcz eliminuje Kościół katolicki z grona instytucji mogących budować wspólnoty. Istniejące w społeczeństwie obywatelskim organizacje działają na zasadzie dobrowolności, służą budowaniu dobra wspólnego. Są nieuniknioną alternatywą dla związków wyznaniowych opartych na prymacie nieomylności hierarchów kościelnych, kulcie ich jednostek, strachu i uległości.
Nauczanie i doktryna Kościoła katolickiego jako niepasujące do wzorca współczesnego społeczeństwa europejskiego, jako szkodliwe, krzywdzące i wywołujące irytację ludzi wykształconych – nie powinny w żadnej mierze mieć wpływu na system prawny Rzeczypospolitej, a jakiekolwiek próby narzucania Polkom i Polakom norm kościelnych jako norm prawnych winny, w interesie społecznym, spotykać się ze sprzeciwem. Sprzeciw ten winien zyskiwać aprobatę. Konstytucja gwarantuje bowiem Polkom i Polakom prawo wyboru swojego własnego światopoglądu, w tym świeckiego, i nakłada na instytucje państwa obowiązek dochowania neutralności światopoglądowej.
Nasi Klienci oskarżeni są o to, że w ramach niezgody na drastyczne przepisy antyaborcyjne pojawili się w katedrze na poznańskim Ostrowie Tumskim. Katedra ta nie jest jednak prywatnym domem modlitewnym proboszcza Szwarca. Jest to zabytek państwowy, który jest symbolem ponad tysiącletniej historii Polski. Jej budowa zaczęła się w 980 roku, w 1075 roku Bolesław Szczodry przywrócił Poznaniowi status diecezji, a przecież wiemy, że król ten był wyjątkowym antyklerykałem i zwolennikiem nadrzędności władzy świeckiej nad kościelną. Odbudowę katedry sfinansował świecki władca Polski – Kazimierz Odnowiciel. W 1341 roku odbył się w tej katedrze ślub króla polskiego Kazimierza Wielkiego, z kolei w 1807 – ślub Jana Henryka Dąbrowskiego, który był jednocześnie wielką manifestacją patriotyczną. W latach 1939–1945 katedra została zdewastowana przez Niemców i przerobiona na magazyn. Po wojnie, wysiłkiem całego społeczeństwa, z inicjatywy też władz państwowych, pod nadzorem i głównego, i wojewódzkiego konserwatora zabytków dokonano przy wsparciu świeckiego środowiska akademickiego odbudowy katedry. Nie odbudowywał jej proboszcz parafii, lecz polskie społeczeństwo, osoby świeckie i władze państwowe. W katedrze tej pochowani są władcy Polski: prawdopodobnie Mieszko I, Bolesław Chrobry, Mieszko II, Kazimierz Odnowiciel, Przemysł I, Przemysł II i książęta wielkopolscy. To nie jest prywatna kaplica, której jedynym przeznaczeniem są modły wąskiej grupki ludzi. To zabytek państwa polskiego, symbol polskiej państwowości (państwo jest, co do zasady, świeckie). Nie wiem, kto jest właścicielem obiektu z punktu widzenia prawa rzeczowego, ale na pewno jest to miejsce, które powinno być otwarte i dostępne dla każdego poznaniaka, Wielkopolanina, Polaka niezależnie od wyznania i światopoglądu. Katedra jest częścią przestrzeni publicznej. Nikt nie może zabronić wejść turyście w czasie mszy, aby obejść budowlę i ją zwiedzać. Nieakceptowalne jest zatem wyganianie kogokolwiek z tego miejsca przez księdza, niedopuszczalne są sprowokowane przez księdza Szwarca wrzaski, w stylu „wynocha”. Nie do przyjęcia jest nazywanie Polaków, którzy przyszli do katedry, „barbarzyńcami” tylko dlatego, że nie spodobali się jakiemuś księdzu.
Żaden duchowny katolicki w Polsce, jeśli chce uniknąć piętna hipokryty, nie może zabronić Polakom wyrażania swoich poglądów w świątyni. Bo skoro Polskę nieraz obiegły zdjęcia przemawiających z ambony polityków rządzącej Zjednoczonej Prawicy: Jarosława Kaczyńskiego, Ryszarda Czarneckiego, Krystyny Pawłowicz czy Jadwigi Emilewicz, to księża, będąc jednocześnie obywatelami Polski, związanymi postanowieniami Konstytucji RP o rozdziale Kościoła od państwa, muszą być konsekwentni.
Nasi Mocodawcy to nie przestępcy, a odważni ludzie. Edmund Burke powiedział, że aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobrzy ludzie nic nie robili. Nasi Mocodawcy zrobili, okazali odwagę i postawę obywatelską.
Proces ten jest bezwzględnie procesem politycznym. Chodzi o to, aby naczelny prokurator w randze ministra uciszał tych, którzy potencjalnie chcieliby wyśmiewać czy krytykować jego kolegę, który, sam będąc ministrem nauki, przyznaje medal Komisji Edukacji Narodowej (symbolu oświaty w państwie świeckim z czasów oświecenia) księdzu egzorcyście, na jego pogrzebie zaś mówi, że zmarły ksiądz-egzorcysta wielokrotnie wygrał mocą imienia Jezus, za wstawiennictwem Matki Bożej Kębelskiej bezpośrednie batalie z szatanem. O Wąwolnicy, gdzie mieszkał zmarły duchowny, tak prawił na jego pogrzebie [Przemysław] Czarnek: „Nie ma drugiego takiego miejsca, w którym bylibyśmy świadkami aż tylu cudów, uzdrowień i oczyszczeń jak właśnie w tym świętym miejscu. I wszyscy mamy głęboką wiarę i przekonanie, że to wszystko za sprawą Maryi, Matki Bożej Kębelskiej”.
Jestem głęboko przeświadczony, że stwierdzenie „wszyscy mamy przekonanie” nie odnosi się ani do rektorów polskich uniwersytetów, które nadzoruje minister Czarnek, ani do większości polskiego społeczeństwa. Aby jednak głośno nie śmiać się z pana ministra i nie protestować przeciwko takim wypowiedziom padającym z ust szefa resortu nauki, po to mamy w Kodeksie karnym przepisy, które chronią uczucia religijne pana ministra. Chronić je mają na tyle, żeby wszyscy rektorzy uniwersytetów medycznych, którzy usłyszą o uzdrowieniach, oczyszczeniach i przepędzaniu szatana salcesonem, milczeli.
Nie jest tajemnicą, jak bardzo pan minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro jest zaangażowany we wzmacnianie pozycji Kościoła katolickiego w Polsce. Pan Ziobro, jako równocześnie prokurator generalny, jest przełożonym obecnego w tej sali pana oskarżyciela publicznego. Prokuratura to niemalże taka sama struktura hierarchiczna jak Kościół katolicki – pruski dryl i bezwzględne posłuszeństwo. Nie dziwmy się zatem, że niniejszy proces jest jedynie instrumentem zastraszania osób, które mają inne poglądy na sprawy obyczajowe niż pan Ziobro i jego akolici.
Prześladowany przez PiS-owski aparat represji niezłomny sędzia profesor Krystian Markiewicz powiedział niedawno, że nie ma już w Polsce niezależnych sądów, ale zdarzają się niezawiśli sędziowie. Chciałbym wierzyć, że tak jest. Wszelako martwi mnie w niniejszej sprawie rola sądu. Sprawę tę można było umorzyć już na początku, ewentualnie można było uniewinnić wszystkich oskarżonych na pierwszym posiedzeniu. Tak się jednak nie stało. Sprawa ta w sposób zachowawczy prowadzona jest już niemal dwa lata. Niestrudzone wysiłki sądu nakierowane na to, aby prokuratura jednak dostarczyła jakiekolwiek dowody winy oskarżonych, wskazują na to, że kontradyktoryjna co do zasady jurysdykcyjna faza postępowania karnego stała się procesem inkwizycyjnym. Sąd – mimowolnie lub intencjonalnie, tego przecież nie wiemy – wywołuje efekt mrożący wśród młodych aktywistów, osłabiając w ten sposób zalążki społeczeństwa obywatelskiego. Jest to i niepokojące, i niechwalebne zarazem.
Nad świecką, europejską Polską zawisły czarne chmury. A wszyscy, którym się to nie podoba i głośno dają temu wyraz, mają zostać posadzeni na ławach oskarżonych i uciszeni, wobec pozostałych wywołany ma zostać właśnie efekt mrożący. Protestujący mają wiedzieć, że policja pozakłada im po kilkadziesiąt spraw sądowych, że nie będą się wyrabiać z pisaniem sprzeciwów od wyroków nakazowych, że będą wyrzucani z pracy, gdyż żaden pracodawca nie pozwoli sobie, aby dwa razy w tygodniu pracownik chodził na procesy sądowe. Potencjalni protestujący mają wiedzieć, że jeśli protest będzie w Warszawie, policja wywiezie ich do Otwocka czy Łodzi i wypuści w środku nocy 150 kilometrów od domu, a niejednokrotnie może i połamać ręce. Muszą wiedzieć, że będą musieli się rozbierać do naga i robić przysiady, że będą bici i obrażani. I muszą wiedzieć, że nawet jeśli sąd stwierdzi, że to bezprawie, to następnym razem i tak nie unikną wywózki do Grodziska Mazowieckiego i całą noc spędzą na dołku. I transpłciowe kobiety będą się musiały rozbierać do naga przy policjantach płci męskiej i będą musiały znosić ich drwiny i poniżające zachowanie.
Procesy czarownic się skończyły, jednak katoprawicowi politycy, nienawidzący Europy i uosabiającego ją postępu, udają, że nie przyjmują do wiadomości, iż Polska jest od 1991 roku członkiem Rady Europy. Wnioski pana Ziobry do atrapy Trybunału Konstytucyjnego, który miałby stwierdzać niezgodność Europejskiej konwencji praw człowieka z polską Konstytucją to chocholi taniec i powolne dobijanie pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Pamiętać bowiem trzeba, że dorobek orzeczniczy Europejskiego Trybunału Praw Człowieka Unia Europejska traktuje jako własny. Polska, jako członek obu wspomnianych instytucji międzynarodowych, na podstawie art. 9 i 91 ust. 2 Konstytucji RP, nie może stosować prawa krajowego, jeśli jest ono sprzeczne z międzynarodowymi zobowiązaniami Polski. Z tego powodu sądy polskie już dawno nikogo nie skazały za obrazę uczuć religijnych, gdyż sam Sąd Najwyższy uznał, że przestępstwo to musi być popełnione intencjonalnie, że granicą swobody słowa jest mowa nienawiści i podżeganie do przemocy na przykład wobec katolików. Niniejszy sąd od dwóch lat nie dostrzega orzecznictwa trybunału w Strasburgu. Dlatego warto w tej chwili przypomnieć już dość odległe wyroki tego organu Rady Europy w dwóch ważnych sprawach. Pierwszą z nich jest sprawa zespołu Pussy Riot, który w soborze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie zaimprowizował koncert punkowy: ubrane „obscenicznie”, wykrzykiwały „wulgarne hasła” i zaśpiewały „obraźliwą” piosenkę (wyrok ETPC z dnia 17 lipca 2018 r., skarga nr 38004/12, Mariya Alekhina i inni). Drugą z nich jest mniej drastyczna sprawa Sekmadienis Ltd. przeciwko Litwie (wyrok ETPC z dnia 30 stycznia 2018 r., skarga nr 69317/14), w której sądy litewskie stwierdziły obrazę uczuć religijnych ze względu na wykorzystanie wizerunków Jezusa i Marii w kampanii reklamowej odzieży.
W sprawie Sekmadienis Ltd. (Sekmadienis Ltd. przeciwko Litwie – wyrok ETPC z dnia 30 stycznia 2018 r., skarga nr 69317/14) trybunał odniósł się do wyjątkowo interesującego aspektu „obrazy” uczuć religijnych. Skargi na naruszenie swych uczuć religijnych złożyło do litewskich organów ścigania około 100 osób. Trybunał wskazał jednoznacznie: „Nie ma powodu, by wątpić, iż osoby te zostały autentycznie urażone. Trzeba jednak przypomnieć, iż wolność wyrażania opinii rozciąga się również na idee, które obrażają, szokują lub poruszają. W pluralistycznym, demokratycznym społeczeństwie osoby wykonujące swą wolność manifestowania wyznania nie mogą racjonalnie oczekiwać, iż zostaną zwolnione z wszelkiej krytyki. Muszą one tolerować i akceptować odrzucenie ich przekonań religijnych przez inne osoby, a nawet propagowanie przez inne osoby przekonań wrogich ich wierze”. Katolik nie może więc racjonalnie oczekiwać, iż jego symbole w przestrzeni publicznej zyskają nienaruszalność i immunitet od wszelkiego niereligijnego wykorzystania. Symbol religijny jest również symbolem kulturowym, którym posłużyć się może osoba niewierząca dla wyrażenia swych poglądów lub zamanifestowania swego światopoglądu. Granicą ochrony takiego wykorzystania symbolu religijnego jest granica ochrony wolności wypowiedzi z art. 10 Konwencji, zwłaszcza wypowiedzi artystycznej. Tu również trybunał nie pozostawia wątpliwości: ochronie z art. 10 nie podlega mowa nienawiści i podżeganie do przemocy. Ponad wszelką wątpliwość jest to, iż nasi Mocodawcy nie stosowali mowy nienawiści i nie podżegali do przemocy.
Kwestia zasadności i proporcjonalności zagrożenia sankcją karną została natomiast przez trybunał celnie podsumowana w wyroku w sprawie Pussy Riot. Trybunał uznał argumenty sądów rosyjskich co do nieadekwatności stroju i zachowania skarżących w miejscu kultu religijnego. Kontrowersyjny strój i zachowanie nie wystarczyły jednak, by uzasadnić ściganie karne performerek przez organy państwowe. Ściganie karne jest zgodne ze standardami konwencyjnymi tylko i wyłącznie w jednym przypadku: „gdy propagowane treści stanowią mowę nienawiści lub podżeganie do przemocy. […] Co do zasady pokojowe i nieprzemocowe formy wyrażania opinii nie powinny podlegać zagrożeniu karą pozbawienia wolności, a ingerencja w wolność wyrażania opinii w formie sankcji karnych może wywierać mrożący wpływ na wykonywanie tej wolności”.
Jeden z naszych Mandantów w czasie swoich wyjaśnień zacytował Antygonę. „Współkochać przyszłam, nie współnienawidzić”. Ta myśl Antygony ma być świadectwem tego, że nasi Mocodawcy przyszli do katedry kierowani dobrem wspólnym, troską o społeczeństwo. To dlatego nie obrażali nikogo, nie używali wulgaryzmów, a lwia ich część stała w ciszy z transparentami. To bezsilność i strach nimi kierowały, nie nienawiść.
W sali tej ponad sześćdziesiąt pięć lat temu w obronie poznańskich robotników przemawiał mecenas Stanisław Hejmowski. Swoją mowę końcową zakończył cytatem z „Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego. Niechże i mnie będzie wolno przytoczyć słowa Wyspiańskiego z dramatu „Wyzwolenie”: „Nienawiść jest potężniejsza niż miłość. Na nienawiść trzeba się zdobyć”. Nasi Mandanci poszli do katedry nie z nienawiści. Ich protest był pokojowy i wynikał z troski o los Polek. Byli spontaniczni, wrażliwi. Działali z miłości do swoich współobywatelek. Na nienawiść z kolei zdobyli się ksiądz Szwarc, policjanci i prokurator.
Chciałbym już na koniec zwrócić się do tak zwanych oskarżonych. Jako Polak i obywatel Rzeczypospolitej Polskiej dziękuję wam z całego serca za waszą prospołeczną postawę. Nad Polską nieraz zbierały się chmury i panował tu mrok. Czy to w czasie zaborów, czy w czasie hitlerowskiej okupacji, czy za czasów PRL, w społeczeństwie żyli bohaterowie, społecznicy i siłaczki, ale również lojaliści, szmalcownicy i koniunkturaliści. Dziś jestem z wami po tej samej stronie barykady i jestem z tego dumny. Nie załamujcie się, nie zarzucajcie swoich działań społecznych. Jesteście potrzebni w Polsce kobietom, zwłaszcza tym zagubionym, które znalazły się w matni. Jesteście potrzebni swoim siostrom. Nie zapominajcie też, że zawsze dotąd w Polsce zwyciężały wolność i solidarność, i jestem przekonany, że już niedługo znów będziemy żyć w państwie demokratycznym, praworządnym, europejskim, wolnym od zacofania i autorytaryzmu.