Nr 9/2025 Na teraz

Policja, nie sąsiadka

Katarzyna Niedurny
Teatr

Dwoje dzieci wchodzi do obcego, nieco staroświeckiego domu. Nie są, co same podkreślają, włamywaczami, tylko uciekinierami. A może to wyjęci spod prawa poszukiwacze przygód? Westernowe skojarzenia nie są tu przypadkowe – wzmacniają je zarówno muzyka (muzyka: Magdalena Sowul), jak i kostiumy stylizowane na stroje kowbojów (kostiumy i scenografia: Magda Mucha). Wydaje się, że zabawa wymknęła się tym dwojgu spod kontroli: dzieci, niczym bohaterowie wywrotowych filmów, przekraczają kolejne granice ­– demolują salon, wykrzykują przekleństwa i przez telefon oznajmiają rodzicom, że nigdy więcej nie wrócą do domu. Konwencja westernu okazuje się maską, a udawanie – sposobem, w jaki bohaterowie starają się oswoić brutalną rzeczywistość, poszukując sposobu na przetrwanie w świecie, w którym dorośli nie potrafią i nie chcą ich ochronić. Zaczynający się jak łotrzykowska historia spektakl „Widok z okna” w reżyserii i z dramaturgią Pameli Leończyk, zrealizowany w koprodukcji Teatru Lalka i Teatru 21, z czasem nabiera coraz więcej ciężaru, dotykając bardzo poważnych tematów.

Inicjatorką ucieczki jest nastolatka Zuza (Magdalena Pamuła), która opiekuje się swoim młodszym bratem z zespołem Downa, Grzegorzem (aktor Teatru 21 Daniel Krajewski). To ona zaplanowała włamanie do domu sąsiadki, zachęca brata do wyjadania resztek pizzy i bez większych skrupułów dopija znalezione w piwniczce wino. Choć sama jest jeszcze dzieckiem, usiłuje stworzyć dla siebie i brata – choćby koślawą – iluzję normalności: przestrzeń, w której mogliby choć przez chwilę poczuć się wolni, zapominając o tym, co zostawili za sobą. Już początek spektaklu wywołuje zaskoczenie – w ciągu pierwszych kilku minut jego trwania na scenie pojawiają się alkohol i cały katalog przekleństw, wypowiadanych z brutalną autentycznością zgodnie z przetłumaczonym przez Irenę Dębek niemieckojęzycznym tekstem Volkera Schmidta. Ta decyzja twórców budzi konsternację wśród publiczności – spektakl rekomendowany jest dla widzów od dwunastego roku życia. Sama nie wiem do dzisiaj, co o tym myśleć.

Zaskoczona jest także Delfina (Aneta Harasimczuk) – właścicielka domu, która po powrocie z urlopu zastaje w swoim salonie zbuntowane rodzeństwo. Najpierw chce powiadomić o wszystkim, mieszkających po sąsiedzku, rodziców uciekinierów, jednak to – oczywiste, jak by się wydawało – rozwiązanie okazuje się niewłaściwe, kiedy wychodzi na jaw, że ucieczka Zuzy i Grzegorza ma poważne przyczyny. Oboje są ofiarami przemocy domowej. Spektakl nie pozostawia tu miejsca na domysły – przywoływane są konkretne opisy psychicznego i fizycznego znęcania się nad dziećmi: krzyków, wyzwisk, bicia, a nawet przypalania papierosami. Doświadczana przez tę dwójkę przemoc dotyka także ich matki. Zuza, w przypływie gniewu i desperacji, wykrzykuje Delfinie w twarz całą prawdę o domowym piekle. Sąsiadka szczerze współczuje rodzeństwu, nie jest jednak zaskoczona. Słyszała dochodzące zza ściany odgłosy awantur i domyślała się, że w sąsiednim domu dzieje się coś złego. Nigdy nie zdobyła się jednak na odwagę, by zareagować. Powody jej bierności były typowe dla takich sytuacji: nie była pewna, co dzieje się u sąsiadów, nie chciała się wtrącać w ich prywatne sprawy.

Na prośbę dzieci, motywowana także własnymi wyrzutami sumienia, Delfina decyduje się na udzielenie schronienia rodzeństwu. Pozwalając Zuzie i Grzegorzowi zamieszkać u siebie, stopniowo buduje z nimi więź. Będąc emerytowaną pianistką i nauczycielką muzyki, poświęca szczególną uwagę chłopcu, który dzięki jej wsparciu podejmuje pierwsze próby gry na pianinie. Instrument początkowo stoi w kącie, zasłonięty prześcieradłem – gospodyni przez ostatnie lata unikała gry z powodu paraliżującej ją tremy. Niespodziewani goście przyczyniają się do odzyskania przez nią odwagi i podjęcia próby zmierzenia się z własnymi demonami. Obserwowanie, jak trójka bohaterów „Widoku z okna” stopniowo zbliża się do siebie i rozkwita dzięki tworzącej się między nimi więzi, to jeden z najbardziej interesujących aspektów spektaklu Leończyk. Z każdą sceną – w miarę pojawiania się kolejnych gestów i rozmów – widać, jak zmienia się dynamika ich relacji, a nieufność i dystans zmieniają się w rosnące zaufanie i poczucie bezpieczeństwa.

W pewnym momencie dochodzi jednak do gwałtownej sprzeczki, po której Zuza znów postanawia uciec – tym razem pomocy szuka u znajomego, który obiecał wesprzeć rodzeństwo. Wkrótce okazuje się, że jego intencje były fałszywe. Kiedy dziewczyna ponownie pojawia się w mieszkaniu Delfiny, sugeruje, że mężczyzna próbował ją wykorzystać seksualnie. W świadomości Delfiny zaczyna się rodzić nowy plan: poruszona sytuacją rodzeństwa kobieta proponuje wynajęcie kampera i wspólną podróż. Jej pomysł – w dramaturgicznej narracji scenicznej wywołujący ekscytację i nadzieję, ukazane w abstrakcyjnej, wyłamującej się z dotychczasowego realizmu scenie choreograficznej – szybko okazuje się niemożliwy do spełnienia. Zrealizowanie marzenia o podróży byłoby nie tylko ucieczką przed przemocą, ale też przed prawdziwymi wyzwaniami: koniecznością zapewnienia formalnej opieki nad niepełnoletnim rodzeństwem, zapewnienia im edukacji, bezpieczeństwa i stabilnej przyszłości. Symbolizujący wolność kamper to element snu o alternatywnej rzeczywistości.

fot. Bartek Warzecha

Wybudzenie z tego snu jest bolesne. Przez okno domu Delfiny bohaterowie widzą scenę brutalnej przemocy, patrząc jak matka Zuzy i Grzegorza jest bita przez ich ojca. To, co wcześniej mogło zostać zignorowane lub przysłonięte marzeniami, bezpardonowo wraca do ich świadomości, stając się elementem rzeczywistości, której nie da się już dłużej wypierać. Decyzja o wezwaniu policji jest pierwszym krokiem ku przyjęciu przez nich odpowiedzialności za siebie i za innych. Spektakl kończy się wraz z jej podjęciem, a widzowie pozostawieni są sami sobie – poruszeni emocjonalnie, ale i pozbawieni pewności, co będzie dalej. Nie dowiadujemy się, czy policja okaże się skuteczna ani czy dzieci i ich matka otrzymają realną pomoc. Zwykle nie mam nic przeciwko otwartym zakończeniom, jednak w tym spektaklu niedopowiedzenie dalszych losów rodzeństwa uważam za znaczące niedopatrzenie.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że ta historia powinna skończyć się dużo wcześniej – najlepiej, by już na pierwszej sekwencji. Sytuacja, w której dorosła kobieta bez większego wahania decyduje się ukrywać dzieci sąsiadów we własnym domu, wydaje się zupełnie nierealna. Kto we współczesnym społeczeństwie gotów byłby wykonać taki krok? Tymczasem Delfina bezkrytycznie przyjmuje argument nastoletniej Zuzy, kiedy ta stwierdza, że „policja i tak nie pomoże”. Takie stwierdzenie może brzmieć wiarygodnie dla dziecka, które zostało narażone na przemoc, zastraszone i zranione, ale nie dla osoby dorosłej i dojrzałej. A przy tym brak konkretnego planu dalszych działań (który w przypadku Delfiny zostaje zredukowany do prostego „będziemy się chować, nie wyglądać przez okna”), a potem pomysł na ucieczkę kamperem, wydają się preludium kolejnego koszmaru. W ten sposób, zamiast dawać poczucie bezpieczeństwa i stabilności, Delfina, pomimo najlepszych intencji, staje się częścią mechanizmu eskalującego niepewność, która towarzyszy zarówno jej samej, jak i dzieciom. Obraz pięknie układających się relacji między trójką bohaterów wydaje się w tym kontekście nie tylko problematyczny, ale i nierealny.

Jaka jest rola teatru dla dzieci w mierzeniu się z tak bolesnymi zagadnieniami jak przemoc domowa? W jaki sposób artyści powinni dostosowywać swoje działania twórcze do odbiorców w różnym wieku? Jak mają inicjować rozmowy na trudne tematy? Czy spektakle muszą zawierać dosłowne opisy przemocy, by skutecznie ją ukazywać? Nie mam jednoznacznej odpowiedzi na te pytania. Wiem jednak, że teatr dla dzieci, kiedy mierzy się z tak poważnymi tematami, powinien zachować szczególną ostrożność – zarówno decydując się na określoną treść, jak i treść przedstawień.

Odkąd wyszłam z Teatru Lalka, towarzyszą mi wątpliwości, dotyczące – między innymi – wieku publiczności konfrontowanej z bezpośrednimi opisami przemocy psychicznej, fizycznej i seksualnej. Nie jestem pewna, czy osoby dwunastoletnie mają wystarczające narzędzia emocjonalne i poznawcze, by bezpiecznie przetworzyć opowieści, które nawet dla mnie – osoby dorosłej – są trudne do przepracowania. Moja niepewność wzmaga się jeszcze bardziej, kiedy spektakl kreśli obraz świata, w którym pomoc przychodzi od przypadkowej, litościwej sąsiadki, a nie jest efektem działań instytucji, na które można realnie liczyć. Tak skonstruowana opowieść pozostawiła mnie, ale chyba także inne – również młode – osoby, które znalazły się na widowni z uczuciem bezsilności i braku zaufania do systemowych rozwiązań. Sprawna reżyseria, dobra gra aktorska czy ciekawa scenografia nie wynagrodzą, niestety, wątpliwości wynikających z tego, że w „Widoku z okna” rzeczywistość zgrzyta.

Volker Schmidt
Widok z okna
Tłumaczenie: Irena Dębek

Dramaturgia i reżyseria: Pamela Leończyk

Scenografia i kostiumy: Magda Mucha
Muzyka: Magdalena Sowul
Reżyseria światła: Damian Pawella

Teatr Lalka w Warszawie w koprodukcji z Centrum Sztuki Włączającej. Teatr 21
Premiera: 6.04.2025