Wystawa „Metabolic Rift”, towarzysząca festiwalowi Atonal w 2021 roku, zachęcała poprzez swoją enigmatyczną nazwę do oczekiwania na obwieszczenie radykalnej zmiany, nieodwracalnego pęknięcia. Tytuł wystawy odnosił się do zapomnianej nieco koncepcji Johna Bellamy’ego Fostera – rozłamu metabolicznego, który w myśli marksistowskiej oznaczać miał nieodwracalny i pogłębiający proces oddalania tego, co ludzkie, od tego, co określane jest jako „natura”. Kapitalistyczna produkcja rolna oraz pogłębiający się rozdział pomiędzy miastem i wsią miały pogłębiać wskazane przez Marksa podziały.
Tymczasem wstępne rozpoznania ziszczają się… częściowo. Bo jeśli wystawa hybrydowej – z powodów pandemicznych – edycji festiwalu Atonal odwoływała się do spostrzeżeń myśliciela, to jedynie przez pryzmat odkurzonych kontrkulturowych utopii.
„Traktujcie tę wystawę, jej przebieg i sposób uczestnictwa jako dzieło sztuki” – poprosiła przewodniczka kilkunastoosobowej grupy, z którą rozpoczęłam doświadczanie tej ekspozycji. Tłumaczyła, że uczestnictwo jest na wpół wyreżyserowane: do następnej w kolejności lokacji można było przenieść się dopiero po dostrzeżeniu żółtego światła. „Dbajcie o siebie nawzajem, nie pospieszajcie” – wydała polecenie. Take your time. Następnie zaprosiła nas do ciemnego korytarza (panowała ciemność – odległość od innych osób uczestniczących w wydarzeniu szacowałam, nasłuchując dźwięków kroków), którym dochodziło się do oświetlonych żółcią pomieszczeń technicznych dawnej elektrowni Mitte, dzisiaj Kraftwerku, brutalistycznej arki (metafora arki i antyarki, świata zaklętego w obrębie twierdzy odseparowanej od otaczającej go rzeczywistości towarzyszyła mi zresztą podczas dalszej części zwiedzania). Szybko i z ulgą zapomniałam o topornej symbolice rytuału przejścia, ale nie przestawałam nasłuchiwać – uwagę przyciągało zimne, chociaż energiczne i mobilizujące dudnienie wydobywające się z „Devo (Listenin’ Out the Top of Ya Head)” – dźwiękowej instalacji site-specific Jeremy’ego Toussaint-Baptiste’a.
Spacerowaliśmy dalej, żeby przystanąć na dłużej przy transowym wideo Lillian F. Schwartz stworzonym we współpracy z Hyph11E. Nestorka sztuki komputerowej, eksplorująca rysunek na początkowym etapie kariery, powróciła do porzuconego medium po osiemdziesięciu latach przerwy. Seria animowanych rysunków przedstawiających geometryzujące wizerunki postaci ludzkich, quasi-ludzkich i pozaludzkich oraz powracający w wideo (nawet natrętny) detal oka wytwarzały najbardziej chyba immersyjne doświadczenie spośród zaprezentowanych na wystawie prac. Kilkuminutowe wideo nawiązujące wprost do starej dobrej sztuki psychodelicznej (te płynne przekształcenia obrazów!) przygotowywało do następnego przystanku. „Visitant (No Dancing)” to ostatnia praca, której doświadczenie zostało zaprojektowane jako kolektywne. Z „Odwiedzającym” Cypriena Gaillarda (powstałym we współpracy z Hieroglyphic Being) spotkaliśmy się w położonym w szczytowej części dawnej elektrowni pomieszczeniu. Gdyby Kraftwerk miał stać się arką, to właśnie te – najbardziej monumentalne i sakralne w swoim charakterze – przestrzenie poświęcone zostałyby świątyni Duchów Wygasłych Utopii. To tam czekała na nas gargantuiczna, tragikomiczna w swoim rozmiarze i sposobie poruszania się postać, zatracająca się w dark ambientowej muzyce. Bezwładna sylwetka miotana była podmuchami przelewającego się przezeń powietrza, by po kilku minutach utracjuszowskiego tańca opaść spokojnie na betonowy cokół w oczekiwaniu na kolejną grupę. „Let it be” – rzuciła osoba obok mnie. To całkiem adekwatna interpretacja pracy Gaillarda, fascynującego się upadkiem, romantycznym wandalizmem i „sztucznymi rajami” na haju. Artysty przyglądającego się im z niepozbawioną bezpiecznego dystansu cichą aprobatą.
Z upadkiem „Odwiedzającego” zakończyło się kolektywne doświadczenie. W wyprawę po drugiej części „Metabolic Rift” wyruszyłam w pojedynkę.
Przeznaczona do indywidualnej eksploracji część wystawy ulokowana została w otwartej przestrzeni Kraftwerku – tej, gdzie odbywają się festiwalowe koncerty. Światło laserowe przecinające zadymione piętra dawnej elektrowni przywodziły na myśl estetyki „Blade Runnera” – jednocześnie odwołując się do wersji Ridleya Scotta i Denisa Villeneuve’a. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość splatały się, plątały i przecinały w przestrzeni „Metabolic Rift” jeszcze nie raz. Ogólne wrażenie wzmacniane było przez górującą nad przestrzenią ledową instalację Arasha Nassiri’ego. Artysta posługując się estetyką glitchu i pismem asemicznym, stworzył obiekt jednocześnie przynależący do świata wyobrażeń oraz kolektywnej (nie)pamięci Teheranu i Los Angeles – w przeszłości, przyszłości i spekulowanej równoległej rzeczywistości.
Ożywcze okazało się spotkanie z serią rysunków Liliane Lijn, czyli wyborem sześciu prac z serii „Breathing Tower” i „Whirling Wind Cone” z początku lat 70. XX wieku. Rysunki przedstawiają obiekty współdziałające z „siłami natury”, to znaczy zjawiskami takimi jak wiatr czy grawitacja – miało to pozwolić między innymi na pokrycie zapotrzebowania energetycznego dla niewielkiej społeczności, jak i pełnienie funkcji sakralnej, duchowej oraz estetycznej. Prace Lijn stanowią przykład kontrkulturowych utopii i technoutopii rodem z „The Whole Earth Catalog”. Poprzez swoją obecność projekty Lijn jednocześnie rozpościerały nad wystawą błogosławieństwo kontrkultury i rzucały nań klątwę niemożności wykroczenia poza zaproponowane w drugiej połowie XX wieku rozwiązania. Nad „Metabolic Rift” niechciany patronat objęła myśl Marka Fishera i jego koncepcja kwasowego komunizmu, który rozumiem jako rozwinięcie dwóch innych koncepcji filozofa. Pierwszą z nich jest kapitalistyczny realizm, wskazujący na zbiorowy kryzys wyobraźni, sprawiający, że trudniej nam pomyśleć o końcu kapitalizmu niż o końcu świata (tu kwasowy komunizm stanowiłby odpowiedź i przeciwwagę), drugą – widmontologia, która oznacza rezygnację z przyszłości. Nie będzie jej, została odwołana – jedyne, co pozostaje, to odgrywać na nowo zaszłe historie.
Dla Fishera jednym ze sposobów ucieczki od świata niezatopionego w kapitalistycznych formach organizacji świata były środki psychoaktywne – a raczej zmodyfikowane przez nie możliwości percepcyjne. „Metabolic Rift” podejmowało i ten temat: potencjał przekraczania ludzkich możliwości percepcyjnych bada w „Sheep Machine” Leslie Thornton. Podobne wątki odnaleźć można było w serii epileptycznych wideo „Bouquet” Rose Lowder czy w „Nerve Centre” Sung Tieu, badającej kwestię tak zwanego syndromu hawańskiego, objawiającego się niewytłumaczalnymi migrenami i zaburzeniami pamięci.
Wytrącenie ze stanu spoczynku i przesunięcie – o milimetr, o atom, o gen – odbywało się także na poziomie ontologicznym. Granice pomiędzy tym, co organiczne i krzemowe, powstałe in vitro czy in vivo były dyskutowane niemal na każdym kroku. Temat ten podjęli Adameyko Lab manipulujący organizmami na poziomie komórkowym, Ana Alenso w „Medusa’s Fossil Addiction” i swojej propozycji industrialnej organiczności czy Diane Severin Nguyen, dokumentująca w swoich fotografiach momenty przekształceń pomiędzy tym, co syntetyczne i organiczne, oraz przyglądająca się transformacji i wytwarzaniu liminalnych stanów oraz jakości.
Przesunięciu została poddana także logika wytwarzania relacji, życia społecznego i kulturowego: eksplorując piętra Kraftwerku, natrafiałam na cmentarzyska dawnych zwyczajów, jak w przypadku elegii dla kultury rave’owej w „This Too Will Pass” MFO i Lyry Pramuk. Spotykałam obiekty zagubione w czasie, przynależące do jeszcze niewydarzonych – chociaż przywiedzionych z głębokiej przeszłości – rytuałów: tak rozumiem obecność „Burrow, No Face Land” Cezarego Poniatowskiego, rzeźby „Dark Silhouette: Composition of Borrowed Inlets” Matthew Angelo Harrisona czy monumentalnej instalacji „Non-negotiable Condition” Daniela Lie. Środowisko wytworzone przez Lie mogłoby zarówno pełnić funkcję miejsca dla rytualnego pochówku, jak i stanowić świadectwo minionych czasów z nieopowiedzianym końcem (jakiegoś) świata w tle – historią nieaktualną i przebrzmiałą, na którą obojętne są jedyne żywe w przestrzeni środowiska istoty: porosty i grzyby.
„Metabolic Rift” zatoczyło krąg, próbując prezentować założenia kontrkulturowych projektów w nowych kontekstach i odsłonach – zaktualizowanych o doświadczenie katastrofy w Czarnobylu, kryzysów humanitarnych (w tym kryzysu migracyjnego), pandemii i rozwarstwienia ekonomicznego czy wreszcie globalnego ocieplenia, przynoszącego kolejną groźbę – tym razem katastrofy klimatycznej. W betonowej arce przy Kopernikusstraße kręciliśmy się w kółko, wplatając do opowieści o potencjalnym świecie historie o zaistniałych kryzysach i pęknięciach w dotychczasowym wyobrażeniu o jego organizacji.
Wywołując kontrkulturowe duchy, „Metabolic Rift” afirmowało zapomniane utopie i odwoływało przyszłość. Tym razem na dobre.