Roberto Saviano jest w Neapolu jednocześnie kochany i nienawidzony.
Ci, którzy go nie cierpią, twierdzą, że niszczy reputację miasta, bez przerwy opisując jego niedoskonałości. Zwolennicy akcentują jego prawdomówność i uczciwość. Nie ulega wątpliwości, że jako jeden z pierwszych odkrył tajemne machinacje organizacji, która przez lata była zblatowana z wieloma znanymi korporacjami, mordowała polityków, biznesmenów, rządziła niekoniecznie potajemnie w kilku dzielnicach Neapolu i w paru miasteczkach satelickich. Do czasu publikacji Gomorry Włosi nie do końca zdawali sobie sprawę ze skali działalności kamorry. Nie mieli pojęcia, że w radach dzielnic i miast zasiadali politycy hojnie opłacani przez mafię.
Saviano, narażając własne życie, wszedł w ten świat, poznał ludzi związanych z mafią od dziecka. To, co zobaczył, świetnie opisał, po czym odniósł jeden z większych sukcesów literacko-komercyjnych w powojennej historii Włoch. Od momentu pierwszego wydania do dzisiaj sprzedał ponad dziesięć milionów egzemplarzy swojej książki, która została przetłumaczona na pięćdziesiąt dwa języki.
W chwili debiutu miał zaledwie dwadzieścia siedem lat. Bandycki Neapol poznawał, jeżdżąc po mieście motocyklem. Nawiązywał kontakty ze zwykłymi dilerami i ich szefami. Nawet krytycy twórczości Saviana przyznają, że dokonał rzeczy prawie niemożliwej. Rozpisał niezwykle szczegółowo całą strukturę organizacji, czym tak bardzo zirytował gangsterów, że ci wydali na niego wyrok śmierci. To dlatego do dzisiaj znajduje się pod ochroną policji, zmienia też regularnie miejsca zamieszkania. Doskonale wie, że mafia mu nie odpuściła. I od czasu do czasu wysyła do niego sygnały. W wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” mówił: „Kiedyś po wyjściu z kąpieli w morzu na strzeżonej pilnie plaży zobaczyłem 12 martwych wron. To dowód, że mafia nie wybacza”.
Przyznaje, że pisząc Gomorrę, nie zdawał sobie sprawy, w jakie niebezpieczeństwo się pakuje, i dzisiaj działałby trochę ostrożniej. Pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy dorastał, chodził ze znajomymi oglądać ciała zabitych mafiozów. Widział prawdziwą wojnę, która toczyła się na ulicach Neapolu. Z początku nie chciał jej opisywać. Marzyła mu się kariera analityka politycznego. Kiedy miał siedemnaście lat, zaczął współpracę z tygodnikiem „Il Bolscevico”, gdzie, pod pseudonimem Roberto Ercolino, publikował poważne eseje i komentarze. Zbliżył się wtedy do Włoskiej Partii Marksistowsko‑Leninowskiej (Il Partito Marxista‑Leninista Italiano), po czym bardzo szybko się od niej oddalił. W wywiadach w ogóle nie wspominał o tym epizodzie swojego życia, co po latach wypomnieli mu dawni towarzysze. Pytany, dlaczego wyparł owe związki albo o nich zapomniał, odpowiadał, że powód był jeden – polityka przestała go ciekawić. Zajął się sprawami socjalnymi.
Jego wrogowie ironizowali: zawsze tylko szukał dziury w całym. Nie interesował go pozytywny rozwój Neapolu ani sukcesy ludzi związanych z miastem. Saviano odrzucał te oskarżenia, argumentując, że żadnych „dziur” nie wynajdywał, bo były widoczne gołym okiem. Irytowała go neapolitańska bezradność i tumiwisizm, a do rozpaczy doprowadzały, i doprowadzają, gangi nieletnich okradające turystów.
W roku 2008 w dzienniku „La Repubblica” komentował głośne zabójstwo siedemnastoletniego chłopaka, który został zadźgany nożem przez czterech rówieśników, bo nie chciał im oddać telefonu komórkowego: „Neapol jest jak Ameryka Południowa, te dzieci może uratować tylko szkoła. […] Tylko armia nauczycieli może zmienić losy tego miasta […]”.
I znowu się naraził. Internet momentalnie zaroił się od negatywnych ocen: dlaczego Saviano porównał dobrze rozwinięte europejskie miasto do jakiejś Ameryki Południowej? Co to znaczy, że miasto potrzebuje nauczycieli? Przecież w Neapolu nauczycieli jest pod dostatkiem! Podniosły się głosy, że Saviano nie dostrzega tego, ile robi się w mieście, żeby przestępczości nie było. A wykształconych ludzi nie brakuje.
Przesadził? Na pewno tak. Ale jest publicystą i pisarzem, nie politykiem.
Jak twierdzą ci, którzy kiedykolwiek się z nim zetknęli, ten „Salman Rushdie z Casal di Principe” (często jest tak nazywany, bo w tej podneapolitańskiej miejscowości dorastał) to człowiek wyjątkowo kłótliwy i nieznoszący sprzeciwu. Zawsze potrafi postawić na swoim, a lata życia w izolacji spowodowały, że stał się jeszcze bardziej nieufny, zadufany i drażliwy.
W swoich komentarzach publikowanych w gazetach nie oszczędza dosłownie nikogo. Mówi, że nie boi się więzienia. W roku 2020 Mattea Salviniego nazywał bękartem, po tym jak ten w jednym z wywiadów spostponował organizacje pozarządowe pomagające imigrantom. Salvini podał go wtedy do sądu. Saviano przed kolegium powtórzył, że niczego nie żałuje, a obecnego wicepremiera i ministra infrastruktury i transportu nadal uważa za chama.
Jeden z najsłynniejszych sporów medialnych stoczył Saviano z Martą Herling, córką Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego, która jest spokojną lokalną patriotką, nigdy do tej pory niebiorącą udziału w żadnych publicznych starciach. Poszło o przeszłość i honor.
Herling wielokrotnie przyznawała, że kiedy była młoda, niespecjalnie interesowała ją twórczość ojca i przeszłość rodziny Croce, z której pochodziła matka. Głównie z przekory. Do czytania dzieł dziadka, Benedetta Crocego, i ojca zabrała się dosyć późno. Ale bardzo efektywnie. Dzisiaj jest znaną i cenioną naukowczynią. Organizuje liczne konferencje, od roku 1988 pełni funkcję sekretarza generalnego Włoskiego Instytutu Studiów Historycznych (L’Istituto Italiano per gli Studi Storici). Promuje twórczość Herlinga‑Grudzińskiego, lecz nie zapomina o swoim dziadku – Benedetcie. Kłótnia z Savianem zaczęła się właśnie od tego ostatniego.
Autor Gomorry w książce Chodź ze mną (Vieni via con me, wydanej we Włoszech w roku 2011, w Polsce trzy lata później) przywołał trzęsienie ziemi, do którego doszło na Ischii w roku 1883. Podczas tej tragedii zginęli rodzice i siostra Crocego. Młody Benedetto uratował się cudem, ponieważ już podczas pierwszych wstrząsów zdołał schować się pod wielkim stołem. Długo leżał w gruzach. Widział, jak umierali jego bliscy. Saviano stwierdził, że ojciec filozofa tuż przed śmiercią miał powiedzieć do Benedetta: daj sto tysięcy lirów temu, kto cię uratuje.
Wielka awantura, która wtedy wybuchła, dotyczyła tego właśnie zdania. Marta Herling w liście napisanym do lokalnej gazety „Corriere del Mezzogiorno” podała w wątpliwość fakt, że ojciec Benedetta mógł wypowiedzieć takie słowa. Pytała: „Gdzie autor Gomorry wyczytał te rewelacje?”. Jak jej pradziadek mógłby w ogóle wpaść na taki pomysł? Nie ma żadnego potwierdzenia tego dialogu. Benedetto w licznych wypowiedziach i wspomnieniach niczego takiego nie odnotował. I jeszcze ta suma – sto tysięcy lirów. Według Herling była to kwota niewyobrażalna wręcz, podobno papież po tej tragedii przeznaczył dwadzieścia tysięcy lirów dla wszystkich ofiar. Zakończyła list bardzo szorstko: „Drogi Saviano, przepraszam, ale są na świecie ludzie, którzy ani nie dają, ani nie przyjmują napiwków i łapówek”.
Skąd taka złość? Że Saviano trochę podkolorował przeszłość? Że przedstawił w złym świetle słynną rodzinę?
To też. Dla Marty Herling ważniejszy był jednak fakt, że Saviano dopuścił się haniebnej generalizacji i oskarżył wszystkich neapolitańczyków nie tylko o interesowność, lecz także o brak honoru i sprzedajność. Według autora Gomorry Neapol powoli umiera, bo wszyscy są w nim zepsuci – arystokracja, inteligencja i zwyczajni zjadacze chleba. Każdy, jeżeli nie kradnie, to myśli wyłącznie o pieniądzach, a nie o dobru wspólnym. On natomiast jest jedynym sprawiedliwym w Sodomie i Gomorze. Pietro Treccagnoli, publikujący komentarze na stronach gazety „Il Mattino” w cyklu L’Arcinapoletano (Arcyneapolitańczyk), skonstatował, że autor Gomorry musi się w końcu uwolnić od syndromu nieomylności i przestać wypowiadać na tematy, które są mu obce. Ale Saviano nie dość, że nie wycofał swoich oskarżeń kierowanych pod adresem rodziny Croce, to podał do sądu redakcję „Corriere del Mezzogiorno”, gdzie list Marty Herling został wydrukowany. Zażądał prawie pięciu milionów euro zadośćuczynienia. Przez cały czas mówił, że posiada dokumenty świadczące o tym, że ojciec filozofa wypowiedział inkryminowane słowa. Na dowód, że ma rację, cytował fragmenty wywiadu, jakiego Benedetto Croce udzielił Ugowi Pirrowi (popularnemu pisarzowi i scenarzyście) w roku 1950. Tyle że Pirro zdanie o „łapówce”, jaką Benedetto miał dać ewentualnemu wybawcy, dopisał sam, przywołując wspomnienia anonimowego dziennikarza, który znalazł się wtedy na wyspie. Saviano powoływał się także na esej nieżyjącego od ponad stu lat pisarza Carla del Balza, w którym również została opisana wspomniana historia. Zapomniał dodać, że del Balzo nie podał w nim żadnego źródła.
Sprawa sądowa dobiegła już końca. – Zwyciężyła prawda – powiedziała krótko Marta Herling, kiedy poprosiłem ją o komentarz.
Dzisiaj w sieci prawie nikt już nie dyskutuje na ten temat. Internautów ciągle jednak zajmuje krnąbrny charakter Saviana, mentalność partenopejska, miejska zajadłość i kłótliwość.
Kiedy w pizzerii, niedaleko piazza Nazionale, wypytywałem Sergia o wszystkie te historie, zauważyłem, że uważnie słucha nas starszy mężczyzna, wcześniej pogrążony w lekturze książki. W pewnym momencie, lekko zniecierpliwiony odwrócił się do nas i z politowaniem rzucił: – Znowu o tym samym? Może my, neapolitańczycy, jesteśmy głośniejsi niż reszta Włochów, ale czy jesteśmy od nich bardziej gadatliwi i kłótliwi? Nie powiedziałbym. Jesteśmy normalni, jak inni.
Sergio przytaknął. Nie wchodził w spór. Kiedy wyszliśmy z lokalu i poszliśmy dalej, w kierunku dworca kolejowego, powiedział, że mężczyzna w jednym racji nie miał.
– Takich zajadłych dyskusji, toczonych na klatkach schodowych, na podwórkach, nie uświadczysz w Mediolanie czy w Turynie.
Franco, znajomy kierowca z Rzymu, który spędził w Neapolu dziesięć lat, pracując na lotnisku Capodichino, twierdzi, że te neapolitańskie kłótnie w ogóle go nie bulwersują, a nawet mu się podobają.
– Wolę takie animozje aniżeli mediolańskie idiosynkrazje w stosunku do ludzi z południa.
[…]
Roberto Saviano podziwia zarówno Toto, jak i SSC Napoli, ceni też twórczość Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego. Nie wiadomo, czy autor Innego świata podałby mu dzisiaj rękę ze względu na kłótnię z córką. Nie jest też pewne, czy dogadałby się z nim Toto. Wiadomo natomiast, że kibice Napoli go szanują, bo autor Gomorry chwali klub na swoich spotkaniach autorskich, przede wszystkim za to, że był prekursorem w walce z przestępczością zorganizowaną. Podkreśla, że jako pierwsza drużyna w Serie A wyrzuciła z trybun bandytów. Szefowie klanów nie mogą już swobodnie zasiadać w lożach jak za czasów Maradony. A autor Gomorry żałuje jednego, że nie może chodzić na mecze, śpiewać, krzyczeć, jak inni:
Siamo figli del Vesuvio
Forse un giorno esploderaJesteśmy dziećmi Wezuwiusza
Może kiedyś wybuchnie
Fragment książki Piotra Kępińskiego „Neapol słodki jak sól”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Czarne. Wydawnictwu dziękujemy za współpracę przy przedruku.