Nr 3/2025 Na teraz

Pan Rapeusz

Tomasz Kowalski
Teatr

Zamiar wystawienia „Pana Tadeusza” w formie rapowego koncertu budził od chwili ogłoszenia zarówno zaciekawienie, jak i obawy – pomysł to bowiem tyleż intrygujący, co karkołomny. Spore wyzwanie stanowi chociażby kulturowa ranga „epopei narodowej”, z którą postanowili się zmierzyć twórcy pracujący w Teatrze Polskim w Poznaniu. Nie z tego względu, że poemat ten wymaga nabożnego szacunku, lecz dlatego, że pracując nad jego adaptacją, wyjątkowo łatwo ulec pokusie taniej prowokacji albo stworzenia – „atrakcyjnego dla młodzieży szkolnej” – bryku z lektury. Biorąc pod uwagę fakt, że realizacja tego przedsięwzięcia to profesjonalny debiut reżyserski kończącego studia w warszawskiej Akademii Teatralnej Kamila Białaszka, takie pułapki wydawały się wyjątkowo groźne. Także wybór formy – chociaż jest ona bliska reżyserowi, znanemu odbiorcom polskiej muzyki jako raper Koza – mógł budzić wątpliwości i pytania o to, jak odnajdzie się w niej zespół aktorski.

Tworzę tę listę, bijąc się z myślami, ponieważ mam do „Nowego PANA TADEUSZA, tylko że rapowego” – przyznam to od razu – stosunek ambiwalentny; choć przeważają odczucia negatywne, trudno mi ocenić go jednoznacznie źle, zwłaszcza że część zastosowanych rozwiązań doceniam, nawet jeśli twórcy nie w pełni wykorzystują ich potencjał. Chociaż daleko mi do pełnej satysfakcji, zastanawiam się, w jakim stopniu mój odbiór warunkowany jest faktem, że koncertowo-rapowa formuła (skądinąd spójna) zdecydowanie rozmija się z moją wrażliwością. Muszę też przyznać, że spora część obaw, jakie miałem przed premierą, okazała się nieuzasadniona, jednak ich miejsce zajęły wątpliwości dotyczące całościowego pomysłu inscenizacyjnego.

Adaptacyjna koncepcja opiera się na wyraziście poprowadzonej paraleli pomiędzy światem Soplicowa a współczesną prowincjonalną Polską – jak przekonywał sam reżyser, wzorowaną na jego rodzinnym podwarszawskim Raszynie. W otwierającym spektakl nagraniu „ulicznej sondy” mowa o bolączkach, z którymi utożsamiać się można jak nasz kraj długi i szeroki – pojawiają się tematy dotyczące wstrzymanej budowy obwodnicy, cen nieruchomości czy bezpieczeństwa. Zaprojektowaną przez Łukasza Mleczaka scenografię również można potraktować jako przesyconą ironicznym skrótem wariację na temat „polskiego pejzażu”, po części mentalnego. Podest, po którym poruszają się postaci, zamyka ściana pokryta w całości graffiti. Z lewej strony, przy schodach, ustawione są jakieś fotele i grill, z prawej – blaszany śmietnik przykryty biało-czerwoną flagą, obok którego znajduje się zaimprowizowana siłownia z workiem treningowym i ławeczką do wyciskania ciężarów. Całość dopełniają umieszczone na ścianie religijne obrazki oraz znajdująca się poza główną sceną, wciśnięta w kąt Malarni karczma Jankiela (Ewa Szumska), w której serwuje się między innymi vegemacę i wódkę „Parchatą”. Choć to jasne sygnały, że twórcy spektaklu nie zamierzają się bawić w niuanse, mechanizm takiej kondensacji znajduje uzasadnienie w tekście Adama Mickiewicza – Bartek, zwany Prusakiem, mówi tam wszak: „Wpadam do Soplicowa jak w centrum polszczyzny: / Tam się człowiek napije, nadysze Ojczyzny!” (ks. VII, w. 350–351).

W „Nowym Panu Tadeuszu” polszczyzna i ojczyzna to pojęcia traktowane z dużą podejrzliwością – nie tyle pozwalają sobą oddychać, ile grożą zaczadzeniem. Widać to zresztą także w szkicowanych bardzo grubą kreską rysach postaci. Tworzą one zbiorowość, którą z grubsza określić można jako blokersko-dresiarsko-kibolską. Poszczególnych jej przedstawicieli dzielą sprzeczne interesy, łatwo się jednak jednoczą w imię „tradycyjnych wartości”, zwłaszcza narodowych (i – oczywiście – do walki z policją). Groteskową, karykaturalnie ujętą wspólnotę charakteryzują rozmaite przywary. Wiele z nich odpowiada cechom opisanej przez Mickiewicza szlachty, świadcząc o trwałości „polskiego DNA”.

Nagromadzenie i przerysowanie narodowych wad budzi pewne wątpliwości, choć warto pamiętać, że i dawni czytelnicy „narodowej epopei” bywali krytyczni wobec jej bohaterów. Nie kto inny, jak Juliusz Słowacki pisał przecież kąśliwie, że „cały »Tadeusz« jest ubóstwieniem wieprzowatości życia wiejskiego – jest tam śmiech z pojedynku na szpady, a zupełne ubóstwienie tego, który kijem swojej obrazy poszukuje”[1]. Dystansu nie krył też Cyprian Norwid, stwierdzając, że pojawiające się w poemacie postaci to „awanturniki, facecjoniści, gawędziarze, pasibrzuchy, którzy jedzą, piją, grzyby zbierają i czekają, aż Francuzi przyjdą zrobić im ojczyznę”[2]. W spektaklu szwankuje więc nie sama reguła prezentacji, ale raczej sposób jej zastosowania, co w dużej mierze wynika z nie dość głębokiego namysłu interpretacyjnego.

fot. Michał Mitoraj

Twórcy przedstawienia nie silą się na stworzenie spójnej fabuły, wykorzystując alibi, jakie daje im koncertowa formuła. Nie opowiadają historii sporu o zamek, tylko wybierają z wyjściowego materiału pojedyncze sytuacje, by na zasadzie skojarzeń – nieraz śmiałych, zabawnych, a nawet błyskotliwych – prezentować ich współczesne ekwiwalenty. Nauce o grzeczności wygłaszanej przez Sędziego (Jakub Papuga) towarzyszy rytmiczne uderzanie w podłogę pasami, odsyłające do przemocy w rodzinie. Gerwazy (Piotr Kaźmierczak) – menel wyposażony w terminal do kart, by nikt nie mógł się wykręcić brakiem gotówki – mruczy w pewnym momencie pod nosem: „Scyzoryk, scyzoryk, tak na mnie wołają”. Spór Asesora (Oliver Woodcock) i Rejenta (Mariusz Adamski) nie dotyczy już chartów, tylko samochodowych spoilerów. Zachwyt Tadeusza (Alan Al-Murtatha) nad pięknem polskiej przyrody wpisany jest w kontekst wycinania drzew przez deweloperów, a potraktowana przez niego jak obiekt seksualny Telimena (Kornelia Trawkowska) śpiewa, że sama sobą gardzi. Jej piosenka brzmi tak współcześnie, że niektórzy mogą być zaskoczeni, iż wykorzystuje tekst Mickiewicza. Ksiądz Robak (Michał Kaleta) w trybie wojskowej musztry odmawia z zebranymi „Ojcze nasz”, ale zacina się przy słowach o odpuszczaniu winowajcom. „Tabaka od Robaka” (opatrzona bardzo udanym klipem reklamowym, podobnie jak pozostałe intensywnie wykorzystywane w spektaklu fragmenty wideo stworzone przez Michała Mitoraja) cieszy się sporym powodzeniem, bo swoisty rząd dusz zakonnik sprawuje nie tyle dzięki religii, ile za sprawą gangsterskich metod i rozprowadzanych narkotyków.

Tego typu pomysłów i przełożeń jest u Białaszka znacznie więcej. Ich natłok rozmywa sensy spektaklu – zwłaszcza w jego finale, którego tu nie opiszę, dzięki czemu nie będę musiał rozstrzygać, czy da się go jakkolwiek uzasadnić. Z czasem coraz wyraźniej widać, że nie można liczyć na głębszy dialog z dziełem Mickiewicza – pozostaje ono dla autora scenariusza (i jednocześnie reżysera) przede wszystkim magazynem elementów, z których tworzy stelaż swojego przedsięwzięcia.

Owszem, pod względem formalnym „Nowy Pan Tadeusz, tylko że rapowy” jest spójny i atrakcyjny, choć jego formuły, opartej na kolejnych „numerach”, nie da się wykorzystywać zbyt długo. Na szczęście zespół aktorski odnajduje się w niej znakomicie. Szczególnie sprawnie radzą sobie Denis Kudijenko grający Wojskiego oraz Piotr B. Dąbrowski jako Hrabia. Ciekawe epizody mają też Paweł Siwiak w roli Majora Płuta, Aleksandra Samelczak jako Zosia oraz – brawurowo odgrywający Niedźwiedzia – Ryszard Zajączkowski (montażysta z ekipy technicznej Teatru Polskiego). Fragmenty zaczerpnięte z „Pana Tadeusza” łączą się w większości bez zgrzytu ze współczesnymi tekstami. Bardzo dobrze wypada też warstwa muzyczna, za której przygotowanie odpowiada Mateusz Augustyn wraz z poznańskim kolektywem „Natura 2000”.

Wracam jednak do sensów i coraz bardziej zacierającego się celu manipulacji na tekście Mickiewicza. W gąszczu efektów na sile tracą diagnozy, które twórcy spektaklu – idąc tropem adaptowanego pierwowzoru literackiego – próbują stawiać. W scenach takich jak utrzymana w konwencji kibolskiej ustawki, odbywająca się w takt przearanżowanego poloneza potyczka dwóch szlacheckich stonnictw czy apokaliptyczny najazd nacjonalistycznych zombie z narodowym hymnem w tle – wychodzi im to doskonale, również za sprawą świetnych choreografii Bartosza Dopytalskiego. Tym bardziej szkoda więc, że w wielu innych prezentowanych sytuacjach zadowalają się prostymi skojarzeniami, decydując się na zamknięcie postaci w jednoznacznym stereotypie.

Jestem w stanie się zgodzić, że koncertowa formuła nie wymaga prowadzenia wyrazistej fabuły, a nawet w jakimś stopniu przyjmuję tłumaczenie, że twórcza inspiracja innym dziełem może się ograniczać do wykorzystania jedynie garści pochodzących z niego motywów i nie musi się łączyć z wnikaniem w jego głębsze struktury. Nie mam też większych pretensji o grubą kreskę i karykatury. Bardziej irytuje mnie to, że zabarwiony nacjonalizmem, homofobią, maczyzmem, przemocą, antysemityzmem i ksenofobią „model polskości”, wobec którego twórcy spektaklu są bezsprzecznie krytyczni, jest tak jednoznacznie wiązany z blokersko-dresiarsko-kibolską czy też małomiasteczkową, prowincjonalną „patologią”. Taki obraz jest zdecydowanie zbyt dalekim uproszczeniem, a wynikająca z niego diagnoza – nietrafna. Pojawiająca się w projekcji twarz Sławomira Mentzena, a także fakt, że Hrabia nosi garnitur, to za mało, by osłabić ten wydźwięk.

„Nowy PANA TADEUSZ, tylko że rapowy”
na motywach „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza

reżyseria: Kamil Białaszek
scenariusz: Kamil Białaszek

scenografia: Łukasz Mleczak
kostiumy: Jola Łobacz
muzyka: Mateusz Augustyn, Natura 2000
choreografia: Bartosz Dopytalski
wideo: Michał Mitoraj

Teatr Polski w Poznaniu
premiera 28.01.2025


Przypisy:
[1] J. Słowacki, [Notatki różne z „Raptularza”], w: tegoż, Dzieła wszystkie, t. 15, Wrocław 1955, s. 469.
[2] C.K. Norwid, List do Wojciecha Cybulskiego (9.01.1867), w: tegoż, Pisma wszystkie, t. 9, Warszawa 1971, s. 272.