Nr 9/2025 Na moment

Z Anną Maślanką i Teresą Drozdą, współautorkami programu festiwalu Literatura na Granicy, rozmawia Urszula Putyńska

Urszula Putyńska: Tegoroczna edycja festiwalu Literatura na Granicy inicjuje refleksję na temat pamięci w przestrzeni szczególnej – czyli wymykającej się wyraźnie zakreślonym granicom środkowoeuropejskiej geografii kulturowo-literackiej. Dlaczego dzisiaj, w kryzysowej rzeczywistości, potrzebny jest nam namysł nad pamięcią? Co możemy dzięki niemu zyskać nie tylko w wymiarze jednostkowym, ale również jako wspólnota?

Anna Maślanka: Goście tegorocznej edycji Literatury na Granicy podkreślają, że refleksja nad pamięcią jest nam potrzebna do zdrowego funkcjonowania tu i teraz – zarówno w płaszczyźnie wspólnotowej, jak i jednostkowej.

Autorzy tacy jak Kateřina Tučková czy Mateusz Pakuła opowiadają o tym, że pewne historyczne wątki związane z miejscami, w których żyli – takie jak powojenne wypędzenie czeskich Niemców z Brna czy pogrom kielecki – musieli odkrywać na własną rękę, ponieważ w ich rodzinach i społecznościach nie były one nigdy poruszane. Tymczasem otwarte przepracowanie niewygodnych i bolesnych kart naszej historii pozwala je na swój sposób „rozbroić” – sprawia, że w czasach tak burzliwych jak dziś, w sytuacjach kryzysowych czy granicznych, nie dojdą one do głosu w niszczycielski sposób, nie staną się źródłem agresji.

Z kolei praca z własną pamięcią – w formie literackiej czy innej – może przynieść ulgę. Na ten temat mówi inna z bohaterek naszego programu, Nicol Hochholczerová. W jej przypadku opisywanie złych wspomnień pomogło się od nich uwolnić.

Czym może być „zła pamięć” w wymiarze jednostkowym, pewnie nietrudno sobie wyobrazić. Ale jak można ją definiować w szerszym, społecznym kontekście? Jeśli przyjąć, że to białe plamy w regionalnych narracjach tożsamościowych, zdarzenia i zjawiska przemilczane, tabuizowane, rzucające cień na dominujący przekaz narodowościowy, czy można uznać, że ich afirmacja, uobecnienie w literaturze odejmie im ciężar? To, co „obciąża” przeszłość, niejednokrotnie unieważniając komponenty narodowych mitologii, może stanowić źródło siły dla społeczeństw Europy Środkowej?

Teresa Drozda: Najogólniej „zła pamięć” to nie tylko wspomnienie o traumie czy przemocy – to również milczenie. Historie, które nie doczekały się opowiedzenia, bo były zbyt trudne, zbyt niewygodne albo nie mieściły się w ramach obowiązujących narracji narodowych. W kontekście Europy Środkowej – regionu o gęstej, często bolesnej historii – „zła pamięć” może oznaczać zarówno lokalne konflikty, wymazywane mniejszości, jak i skomplikowane relacje sąsiedzkie, których nie sposób uprościć bez fałszu.

I możemy uznać, że to właśnie przemilczenia, tabu, białe plamy w opowieściach o przeszłości są wyznacznikiem „złej pamięci”, a wtedy literatura – jako przestrzeń wolności i wyobraźni – może pełnić funkcję naprawczą. Niekoniecznie poprzez „uzdrawianie” historii, ale przez jej uobecnienie: przywoływanie tematów zapoznanych, ukazywanie ich z różnych perspektyw, nadawanie głosu tym, którzy byli go pozbawieni.

Afirmacja nie oznacza akceptacji czy zapomnienia, raczej przejęcie odpowiedzialności za pamięć. Gdy trudna przeszłość zostaje opowiedziana, może zostać przepracowana – zarówno indywidualnie, jak i wspólnotowo. To nie zawsze odejmuje ciężar, ale pozwala go unieść. Literatura, w swoim najlepszym wydaniu, potrafi stworzyć przestrzeń, w której możliwe staje się współodczuwanie, zrozumienie, a czasem – choć nie zawsze – także pojednanie.

To właśnie wykorzystane przez pisarki i pisarzy strategie umożliwiające ujawnianie „złej pamięci” i sposoby radzenia sobie z nią stanowiły kryterium wyboru gości zaproszonych na festiwal?

A.M.: Tak, pracując nad naszym programem, staraliśmy się uwzględnić w nim ekspertów nie tylko reprezentujących wszystkie kraje wyszehradzkiej czwórki, ale i podchodzących do „złej pamięci” na różne sposoby. Dlatego wśród zaproszonych znaleźli się podejmujący trudne tematy historyczne pisarze i reportażyści – jak wspomniani już Kateřina Tučková i Mateusz Pakuła, a także Jarosław Kurski, Ján Púček, Karin Lednická, Pavol Rankov czy Jaroslav Rudiš – ale również węgierska psycholożka i psychoterapeutka Noémi Orvos-Tóth, zajmująca się tematem traum międzygeneracyjnych, czy Mira Marcinów, która na naszej scenie wystąpi zarówno jako autorka osobistej prozy „Bezmatek”, jak i jako filozofka i psycholożka zajmująca się historią polskiego szaleństwa oraz polskimi traumami.

Wśród tych literatów mamy do czynienia z twórcami obierającymi odmienne strategie i sposoby opowiadania – bardzo poważne (Kateřina Tučková), przesycone humorem (Petr Stančík) lub ironią i absurdem (Pavol Rankov). Zaproszeni pisarze tworzą bardzo kameralne opowieści (Alena Mornštajnová) lub z silnie zarysowanym tłem historycznym. Wszystkie te ujęcia tematu są dla nas interesujące, o wszystkich chcemy porozmawiać.

Wspomniane stylistyczne i gatunkowe kostiumy, ironia i autoironia, kreowanie literackich alternatyw historycznej przeszłości, również w humorystycznym duchu, dystansując ciężar i pomnikowy charakter historii, stają się dobrymi narzędziami do oswajania trudnej przeszłości?

A.M.: Kwestii tej poświęcimy osobne wydarzenie w naszym programie – debatę „Czy historia ma poczucie humoru?”. Oswajanie trudnych tematów przy pomocy humoru i ironii ma zwłaszcza w czeskiej literaturze długą tradycję, poczynając od Haška czy Čapka, aż po Hrabala, Kunderę, Pavla czy Škvoreckiego. Patrząc jednak na czeską prozę ostatnich lat, można dojść do wniosku, że współcześni autorzy przestają łagodzić kontury rzeczywistości uśmiechem, wybierają raczej kafkowskie: „książka siekierą na zamarznięte morze wewnątrz nas”. Są oczywiście wyjątki – nasi goście Petr Stančík czy Jaroslav Rudiš wciąż piszą nieco w haškowsko-hrabalowskim duchu. Spróbujemy ustalić, jakie są mocne strony obu strategii i jak przystają one do dzisiejszej rzeczywistości.

Według – wywołanego przed chwilą – Kundery konstytutywne dla tożsamości środkowoeuropejskiej jest, z jednej strony, poczucie zagrożenia (z precyzyjnym wskazaniem: agresywny imperializm rosyjski), z drugiej – przynależność do kulturowego dziedzictwa Zachodu. Geograficzne usytuowanie na granicy cywilizacyjnie odmiennych światów warunkuje usankcjonowanie kolejnej rzeczywistości. Czy w literaturach – czeskiej, polskiej, słowackiej, węgierskiej – prezentowanych podczas festiwalu silnymi głosami można odszukać to wspólne, środkowoeuropejskie, doświadczenie?

T.D.: Milan Kundera sformułował jeden z najbardziej wpływowych esejów o Europie Środkowej, wskazując jej fundamentalną ambiwalencję: jednoczesne zakorzenienie w kulturze Zachodu i doświadczenie politycznej opresji ze strony Wschodu. Ta dwoistość – pragnienie wolności i obawa przed zniewoleniem – odcisnęła się głęboko w literaturze regionu. Wiele głosów obecnych na festiwalu Literatura na Granicy to głosy, które z tej ambiwalencji uczyniły tworzywo artystyczne. Życie w tym miejscu Europy to ciągłe pytania o możliwość życia na granicy, w nieustannym napięciu, w cieniu historii, wobec zmieniających się granic. Literatura potrafi spojrzeć na ten temat z czułością, zrozumieniem, ale i gorzkim poczuciem humoru, co pokazuje choćby „Prawomił albo Niedawne przedawnienie” Petra Stančika, którego będziemy gościć w Cieszynie.

Kuratorując program Literatury na Granicy, staramy się właśnie te głosy wydobywać i eksponować: głosy, które nie uciekają od złożoności, które nie wpisują się łatwo w narodowe narracje, które potrafią mówić o bólu, ale też o nadziei.

A.M.: Myślę, że tę graniczność i napięcie charakterystyczne dla literatury Europy Środkowej wyraźnie widać też w powieści Pavla Rankova „Zdarzyło się pierwszego września”. Trójka głównych bohaterów pochodzi z Levic, miasteczka na pograniczu, które wskutek historycznych zawirowań znajduje się co rusz w granicach innego kraju. Wielka historia bezustannie przetacza się przez życie jego mieszkańców, wymuszając deklaracje przynależnościowe oraz budząc niepewność i strach. Ciężar egzystowania na pograniczu światów czuć również w prozie Kateřiny Tučkovej oraz wspomnianego Petra Stančíka, w osobliwy sposób rozbrzmiewa też w „Małych Karpatach” Jána Púčka. „The beautiful landscape of battlefields, cemeteries and ruins” – mówi o Europie Środkowej jedna z postaci „Ostatniej podróży Winterberga” Jaroslava Rudiša.

Jednak przynależność do środkowoeuropejskiej formacji kulturowej nie anuluje różnic między jej poszczególnymi „uczestnikami” – nie tylko na planie historycznym, ale też w kontekście postaw wobec konkretnych zdarzeń z przeszłości, na których niejednokrotnie fundowane są dominujące narracje tożsamościowe. Dyskutowana w czasie festiwalu twórczość pozwala wskazać wspólne białe plamy czy mimo wszystko odmienne doświadczenia stanowią dla nas narodowe traumy, miejsca bolesne i wstydliwe?

A.M.: Nasze doświadczenia bywają bardzo podobne, zmienia się tylko ich „scenografia” – każde ze społeczeństw Europy Środkowej ma własnych „obcych”, własną historię bolesnych relacji. Proza Kateřiny Tučkovej czy Jaroslava Rudiša porusza kwestię napięć czesko-niemieckich, u Pavla Rankova pojawiają się ślady trudnych relacji słowacko-węgierskich, Mateusz Pakuła pisze o przemocy, jakiej Polacy dopuszczali się na Żydach. Niekiedy mamy do czynienia z opowieściami bardzo lokalnymi, jak cykl „Šikmý kostel” [Krzywy kościół] Karin Lednickiej, którego akcja rozgrywa się na czesko-polskim pograniczu – na Śląsku Cieszyńskim.

Lecz te narracje nierzadko się przenikają, obcymi są również mówiący po niemiecku huncokarzy w karpackich esejach Jána Púčka, a o niechęci względem Żydów oraz Holokauście pisze w powieści „Hana” też Alena Mornštajnová. To tylko pokazuje, że mimo różnic narodowościowych Europa Środkowa stanowi pewną całość, którą spaja podobna historia i zbliżone doświadczenia.

fot. Luis Villasmil from Unsplash

Trudno tu o jednoznaczne rozstrzygnięcie, ale wydaje się, że w nieostrych, nie całkiem uchwytnych granicach Europy Środkowej mogłaby się również sytuować Ukraina. Czy inwazja Rosji i wojna wpłynęły na sposób, w jaki autorzy z Europy Środkowej piszą o przeszłości? Czy obecna sytuacja w Europie wzmacnia potrzebę redefiniowania narodowej historii?

A.M.: Przyznam, że trudno mi znaleźć przykłady z najnowszej literatury środkowoeuropejskiej, które wskazywałyby na wyraźną zmianę narracji historycznych po wybuchu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Śladów tych wydarzeń nie widać w twórczości najmłodszego pokolenia, które ucieka raczej od tej tematyki w narracje osobiste, w przypadku zaś starszych, docenionych już pisarzy i pisarek inwazja ugruntowała raczej sposób widzenia i opisywania świata dotychczas już praktykowany. Widać to było w serii opowiadań zainicjowanej przez czeskie radio Plus, która wydana została później książkowo pod tytułem „Střepy: Ruská invaze na Ukrajinu očima českých spisovatelů” [Odłamki: Rosyjska inwazja na Ukrainę oczyma czeskich pisarzy].

Ciekawym przykładem w tym kontekście może być natomiast powieść „Evropanka” [Europejka] Alexeja Sevruka – pisarza pochodzenia ukraińskiego, piszącego jednak po czesku. Autor, od lat mieszkający w Czechach i silnie zakorzeniony w czeskiej rzeczywistości, przybliża Czechom dramatyczną historię Ukrainy oraz prezentuje doświadczenia, które pozwalają ją wpisać w pograniczny i naznaczony poczuciem zagrożenia świat Europy Środkowej. Książka wkrótce ukaże się również po polsku.

A jaką rolę w przepracowywaniu zbiorowej traumy odgrywają tłumacze? Czy przekład, jeśli założyć również autorskość wyboru tłumaczonej literatury, możemy traktować jako formę wpływu na przekształcanie rodzimej pamięci historycznej?

T.D.: Rola tłumacza w kontekście zbiorowej traumy – i w ogóle w kontekście literatury – jest absolutnie fundamentalna. To właśnie tłumacz wprowadza do naszej świadomości opowieści, które w przeciwnym razie często by do nas nie dotarły. Na festiwalu Literatura na Granicy zajmujemy się literaturami (czeską, słowacką, węgierską), które nie są masowo obecne na polskim rynku. To często wybory tłumaczy, ich fascynacje, ich wrażliwości, ich potrzeba „przeniesienia” czegoś ważnego, poruszającego, często bolesnego.

W tym sensie uważam, że tłumaczenie jest aktem kulturowym, a nawet etycznym, nie jedynie językowym. To akt wyboru: co chcę pokazać moim czytelnikom, jakie doświadczenie – nienależące do ich historii – może ich jednak poruszyć, coś im uświadomić, może z czymś ich własnym rezonować. Tłumacz staje się więc pośrednikiem pamięci – i tak, wpływa na to, jak redefiniujemy własną przeszłość. Przekład może być formą komentarza do naszej rzeczywistości, a czasem wręcz cichym krzykiem: zobaczcie, inni też to przeżyli, w inny sposób, ale podobnie.

Na tegorocznym festiwalu takie dyskusje będą. Chcemy eksponować tłumaczy, ich rolę, nie tylko w granicach rozmowy o języku, ale też tego, jakim kodem kulturowym się posługujemy i co chcemy zachować jako wspólne, środkowoeuropejskie doświadczenie.

A.M.: Dodam, że w przypadku literatury czeskiej i częściowo słowackiej mamy w Polsce wydawców, którzy dzięki wykształceniu bohemistycznemu i znajomości języka doskonale orientują się w najnowszej literaturze naszych południowych sąsiadów. Oprócz tłumaczy (którymi zresztą owi wydawcy również są), to oni odgrywają ważną rolę w kształtowaniu obrazu literatury czeskiej i słowackiej w Polsce, a tym samym płynącego z niej przekazu. Nie bojąc się prezentować literatury ukazującej bolesne karty historii Czechów i Słowaków, pomagają nam także przepracowywać własne traumy.

Część festiwalowych wydarzeń dotyczy niefikcjonalnych rozliczeń z przeszłością. Literatura faktu lepiej radzi sobie ze „złą pamięcią” niż fikcjonalne narracje, a faktograficzne zaplecze uwiarygodnia przekaz. A może ten podział, biorąc pod uwagę coraz silniej zaznaczający się kierunek intencjonalnego zacierania granic, komplikowania relacji między fikcją a fakcją, traci dzisiaj na znaczeniu?

T.D.: Dzięki faktograficznemu umocowaniu można zaoferować bezpośrednie narzędzia do konfrontacji z trudną przeszłością. Reportaże i biografie często przedstawiają konkretne dane i świadectwa, co może ułatwić odbiorcom zrozumienie i przetworzenie bolesnych wydarzeń historycznych. Ale większość naszych propozycji non fiction także opiera się na doświadczeniach osobistych – można tu przywołać książki Mateusza Pakuły czy Jarosława Kurskiego. Granice między fikcją a faktami stają się coraz bardziej płynne. Współczesna literatura często celowo je zaciera, wykorzystując fikcję do głębszego zrozumienia prawdy emocjonalnej, psychologicznej i paradoksalnie historycznej. Najważniejsze jest nie tyle to, czy opowieść jest fikcyjna czy faktograficzna, ale czy potrafi ona autentycznie i głęboko oddać doświadczenia związane z przeszłością.

A.M.: Również uważam, że granice między fiction i non fiction coraz bardziej się zacierają. Autorzy literatury faktu podobnie jak twórcy fikcji chętnie rekonstruują i dopowiadają emocje uczestników zdarzeń, kładą nacisk na osobistą perspektywę. Z kolei wielu pisarzy, jak wspomniana już kilkakrotnie Kateřina Tučková, opiera swoją prozę na bardzo obszernych badaniach faktograficznych, korzysta ze źródeł i archiwów. Nie potrafiłabym określić, który rodzaj narracji radzi sobie ze „złą pamięcią” lepiej.

Jeśli w tym kontekście pomyśleć o ewentualnych różnicach pokoleniowych, okazałoby się, że młodsze generacje prezentują inne podejście do przemilczeń i obszarów tabuizowanych? Korzystają z innych metod wypełniania pamięciowych luk?

A.M.: Jak już wcześniej wspomniałam, wydaje się, że autorzy młodszego pokolenia w większym stopniu skupiają się na historiach osobistych i własnych emocjach. Nie oznacza to, że nie sięgają do historii – jeśli jednak pojawia się w ich książkach, to często narracja na jej temat ma też charakter bardzo osobisty (jak u Mateusza Pakuły w „Skórze po dziadku”). Rzadziej też posługują się humorem, stawiają raczej na mocne i szokujące środki wyrazu. Te różnice są interesujące i poświęcimy im na pewno uwagę.

Żyjemy w świecie fake newsów i cyfrowego nadmiaru, a co za tym idzie, szybkiego zapominania. Literatura ma szansę stać się czymś w rodzaju alternatywnego – wobec mediów masowych – archiwum? Wyobrażam sobie, że twórczość któregoś z zaproszonych autorów można traktować jako nową formę dokumentowania, a w przyszłości – jako świadectwo danego momentu w historii.

A.M.: W moim odczuciu współcześni twórcy raczej odżegnują się od takiego dokumentalnego podejścia – starają się raczej wyraźnie zaznaczyć różnicę między literaturą a publicystyką. Ale tak, podobne formy można znaleźć u niektórych z naszych gości. Przykładowo „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły to nie tylko dziennik choroby i umierania ojca, ale i poniekąd dokumentalna – a przy tym wstrząsająca – opowieść o funkcjonowaniu służby zdrowia w dobie pandemii koronawirusa. Oraz, rzecz jasna, ostry komentarz w sprawie zakazu eutanazji w Polsce.

Konsekwencje pandemii, kryzys demokracji, szerzący się populizm, wojna w Ukrainie i zarządzanie strachem – wszystko to sprawia, że coraz trudniej zdefiniować, czym w kontekście politycznym jest wspólnota środkowoeuropejska. Czy aktualna rzeczywistość nie zniekształci trwale naszej pamięci zbiorowej? Literatura rozszczelniająca dominujący model pamięci narodowej może być realną przeciwwagą dla państwowej polityki historycznej czy raczej sama jest przez nią zawłaszczana?

A.M.: Zabrzmi to pesymistycznie, ale wydaje się, że rola literatury i jej wpływ na rzeczywistość w dzisiejszym świecie maleje. Jej głos w dobie populizmu, mediów społecznościowych, fake newsów jest słabo słyszalny. W ramach Literatury na Granicy staramy się przywrócić jej należną rangę, dlatego pisarzy zapraszamy do dyskusji na ważne i bieżące tematy – ramię w ramię z dziennikarzami, socjologami, politykami, komentatorami kształtującymi rzeczywistość na innych poziomach. Wierzymy, że literatura wciąż ma w dzisiejszym świecie wiele do powiedzenia.

Festiwal Literatura na Granicy to program towarzyszący 27. Przeglądowi Filmowemu Kino na Granicy (Cieszyn i Czeski Cieszyn, 30.04–4.05.2025).