Nr 17/2021 Na teraz

Ostatni romantycy czy ofiary biznesu?

Łukasz Muniowski
Muzyka

By w pełni zrozumieć sukces i upadek RRX, należy osadzić tę hip-hopową wytwórnię w kontekście historii polskiego kapitalizmu. Nie jego początkowej fazy, a więc przejścia z gospodarki centralnie sterowanej do ślepego naśladowania zachodnich wzorców, lecz w kontekście fazy stagnacji, gdy po kilku latach stało się oczywiste, że Zachodu nie da się ot tak nadgonić. Chodzi o samą końcówkę lat dziewięćdziesiątych: czas, kiedy cwaniactwo, prowizorka, wrodzony talent czy zwykłe szczęście zastąpiły mozolnie konstruowane narracje o ciężkiej pracy i poświęceniu. Jeśli upragniona przyszłość była niemożliwa do osiągnięcia, jedyna droga do szczęścia wiodła przez wybebeszenie teraźniejszości.

RRX był odpowiedzią na poszukiwania tych natychmiastowych, mocnych doznań. Historia wytwórni to wódka, marihuana, kokaina, przygodny seks i niestosowne zachowania, a więc afirmowanie życia w taki sposób, w jaki afirmację rozumieli przeciętni mieszkańcy blokowisk. Jeśli chcemy szukać kulturowych artefaktów z tamtych czasów, wystarczy sięgnąć po takie płyty, jak „Zwykła codzienność” Slums Attack (1997) i „Chleb powszedni” ZIP Składu (1999) czy „S.P.O.R.T.” Tedego (2001) albo „WYP3 kolejna część” Borixona (2001). Te różne tematycznie, nastrojowo i muzycznie albumy łączy jedno: powstały w odpowiedzi na sytuację w kraju na przełomie XX i XXI wieku. Jedni woleli patrzeć w przeszłość, ku sprawdzonym wartościom, osadzając się mocno w rzeczywistości. Drudzy zaś uciekali od niej, snując w tekstach wizje łatwego życia, jakby zależało ono wyłącznie od odpowiedniego podejścia, a sukces był jedynie kwestią czasu.

Label założony przez Krzysztofa Kozaka to twór, który mógł wyrosnąć tylko na naszym gruncie. W jakim innym miejscu wydawca handlował na Stadionie Dziesięciolecia własnymi płytami, a raperzy dostawali za swoje albumy używane samochody zamiast pieniędzy? Która inna wytwórnia mogła określić swój modus operandi jako permanentny chaos, a wydawane przez nią płyty, będące klasykami polskiej muzyki, kupowane, kopiowane i ściągane na potęgę, były praktycznie ignorowane przez mainstream? Nigdy wcześniej i później nie udało się pod jednym szyldem zebrać tylu charakterystycznych artystów, w swoich działaniach kierujących się przede wszystkim miłością do muzyki, zysk traktujących jako coś dodatkowego, a nie jako cel sam w sobie.

Należące do Kozaka studio, mieszczące się w jego domu, było niemal zawsze zajęte. Gdy jego żona i dzieci spali na górze, on realizował nagrania lub imprezował, a często łączył jedno z drugim. Kabina nagraniowa gościła ikony polskiego hip-hopu. Nagrania wideo ze studia, które pojawiły się kilka lat temu na kanale YouTube należącym do Kozaka, przedstawiają artystów siedzących w piwnicy, myślących nad kolejnymi kawałkami, pijących lub po prostu gadających o bieżących sprawach. A potem ci sami artyści wchodzą do kabiny i rapują o drogich samochodach, Hawajach i Elvisie Presleyu przewracającym się w grobie. Kiedy później sami przysłuchują się temu, co nagrali, ich głos dobiegający z głośników nie odbija rzeczywistości, lecz wzbogaca ją, czyniąc wszechogarniającą szarość bardziej znośną.

Cechą wspólną bardzo różnych raperów i producentów RRX była najwyższa wartość w hip-hopie – autentyczność. Rap z tej wytwórni miał w sobie jakiś pierwotny, wspólny wszystkim ludziom element. Bez kreowania się na intelektualistów czy uliczników trafiali do słuchacza najprostszą drogą. Zdaniem niektórych, było to bardziej prostactwo niż prostota. Sięgając po płytę z charakterystycznym logo wytwórni, miało się jednak wrażenie, że jest się bliżej wykonawcy. Jasne, na płytach wiele było kawałków o imprezach, życiowych błędach i ulicznym kodeksie, ale właśnie dzięki temu tym silniej wbijały się w pamięć momenty ujawniające wrażliwość. Artyści RRX nigdy nie aspirowali do bycia kimś więcej niż raperami, ich płyt miało się po prostu dobrze słuchać, a nie analizować je po nocach. Kiedy Borixon rapował: „Nie będę używał zwrotów wyszukanych / my tu przecież prosty kielecki rap gramy”, mogli się pod tym podpisać wszyscy wydający w RRX (również ci niepochodzący z Kielc). Ich utwory zawsze nosiły znamiona spontaniczności, twórczego szału, w jakim powstawały. Nie znaczy to oczywiście, że nie były dopracowane, a raperzy nie poświęcali im dużo czasu. Tym bardziej należy docenić naturalność, jaką po dziś dzień porażają płyty RRX.

Z większością z nich nierozerwalnie kojarzą się podkłady DJ-a 600V, które z równą gościnnością przyjmowały Fisza, Sokoła, Tedego czy Pezeta. Volt wypracował charakterystyczne brzmienie, z mocnymi werblem i stopą. Nie bez powodu jedna z jego płyt nosiła tytuł „Wkurwione bity”. Fakt, że za gościnne zwrotki na swoich albumach producenckich oferował raperom po kilka podkładów, świadczy w równej mierze o jego kreatywności, co o zmyśle biznesowym. Gdyby miłość do hip-hopu mierzyć liczbą nagranych utworów, można by stwierdzić, że nie było w tamtych czasach człowieka mocniej kochającego ten gatunek niż producent z Gocławia. Ważną częścią muzycznej strony RRX byli także O$ka i IGS. Pierwszy właśnie w RRX wydał swoją najlepszą producencko płytę, zrealizowany z Onarem „Superelaks”. Delikatne bębny i przefiltrowane pętle były idealnym tłem zarówno do imprez, jak i wieczorów w domu. IGS wydał w RRX dwie płyty producenckie, pierwszą genialną, drugą już gorszą, choć muzycznie bardziej zaawansowaną. Multiinstrumentalista z Katowic był ewenementem na polskiej scenie hip-hopowej: sprawnie łączył sample z żywym instrumentarium, czego w tamtych czasach nikt nie próbował.

Oczywistymi pseudonimami, jakie kojarzą się z RRX, są jednak te należące do raperów – Borixon, Tede i Pih. To anegdoty o nich zapełniają książkę Krzysztofa Kozaka i Huberta Kęski „Za drinem drin, za kreską kreska”, wydaną właśnie przez SQN. Choć stanowi ona pretekst do przypomnienia wpływu, jaki RRX miał na polski hip-hop, nie jest to rzecz dla historyków polskiej muzyki rozrywkowej. To raczej zbiór pijackich opowiastek, wtrąceń i dygresji. Wspomnienia Kozaka są chaotyczne, pourywane i dość sprytnie przeplatane tekstami z utworów, do których powstania i/lub wydania się przyczynił – jako uczestnik opisywanych wydarzeń bądź jako realizator nagrań. Znany także jako KNT lub Kozanostra wydawca przybliża historie opisane w szlagierach polskiego rapu i wyjaśnia, o co chodziło w konkretnych linijkach. Styl samej książki jest tu sprawą trzeciorzędną i choć można odnieść wrażenie, że obcujemy ze strumieniem świadomości samego Kozaka, mającym niewiele wspólnego z profesjonalną redakcją, to jednak pozycja ma swój urok i trafnie oddaje esencję RRX. Nie jest to więc książka dla każdego, bo sięgając po nią, trzeba mieć wiedzę o konkretnych wydarzeniach, nagraniach wideo i utworach.

Trudno też ustalić, ile jest tu mitologizowania i wybielania się przez samego autora. Niektóre informacje zdementowali już DJ 600V i Peja, w najbliższych dniach anegdoty ze swoim udziałem sprostują zapewne inni zainteresowani. Dla osób znających styl „bycia” Kozaka naginanie prawdy nie powinno być zaskoczeniem. Sam wydawca nigdy nie unikał kontrowersji, przez co w oczach niektórych stał się postacią karykaturalną, a jego dosłowne zejście do podziemia – a dokładniej podziemi Dworca Zachodniego, gdzie po upadku RRX prowadził kiosk – zasłużoną karą za zbytnie wywyższanie się w środowisku. Sprowadzanie wpływu Kozaka na polski hip-hop do anegdot wypełnionych alkoholem i kokainą byłoby jednak bardzo krzywdzące zarówno dla niego samego, jak i dla artystów, którzy dzięki niemu dotarli do szerszej publiki.

I nie chodzi mi o wymieniony wcześniej panteon polskiego rapu, bo o nim napisano już wiele, lecz o tych mniej znanych raperów, jak choćby Projekt Wszystkie Rymy Dozwolone. Co prawda w przypadku PWRD RRX podjął się tylko dystrybucji albumu, ale fakt, że Kozak zdecydował się promować raczej nieznany zespół, świadczy o jego naturalnym wyczuciu i miłości do tej muzyki. „PierWsza RunDa”, debiutancki album PWRD, jest ciekawy przede wszystkim ze względu na wersy Dyhy, jednego z trzech członków grupy. Sposób, w jaki rapował, z łatwością nawiązując do zachodnich trendów i naturalnie wplatając w swoje teksty amerykanizmy, uczynił z niego jednego z najbardziej wpływowych raperów tamtego okresu. Do jego tekstów nawiązywali choćby Reno, Płomień 81 czy VNM. Jak wielu pionierów, Dyhę w pełni doceniono dopiero po czasie, gdy już nie był zainteresowany tworzeniem muzyki.

Jeśli chodzi o bardziej znanych, choć nie topowych raperów, na pewno trzeba wspomnieć o Pęku, który poruszał się po podkładach chwiejnie, instynktownie. Jego pierwszy solowy album, „Nowe wyzwanie”, pamiętany jest głównie ze względu na jedną z najbrzydszych okładek w dziejach polskiego rapu. A szkoda, bo chociaż nierówna, płyta jest dowodem wrodzonego zmysłu kielczanina. Tekstowo jest słabo, że wspomnę tylko dwuwiersz: „w kieszeni golizna / innym razem nakryta stolizna,” ale jego flow intryguje, bo nie wiadomo, kiedy z zaśpiewów i przeciągań przejdzie w zwykłą melodeklamację, by zakończyć charakterystycznym dla starej szkoły rapu zawołaniem. Duet V.E.T.O., który Pęku współtworzył ze zmarłym w tym roku Radoskórem, pokazywał, jak ważna jest swoboda ekspresji – tematyka utworów była wtórna, lecz energia za mikrofonem niemal zaraźliwa. Pomimo swojej wady wymowy, Radoskór był postacią tak charyzmatyczną, że jego zwrotki zawsze zwracały uwagę.

Charyzmatyczni, zdolni i głośni – tacy właśnie byli raperzy z RRX. Dlaczego więc wytwórnia upadła? RRX stało się ofiarą profesjonalizacji muzycznego przemysłu. Wiadomo było, że wraz z postępującą biurokracją umrze romantyzm wpisany w bycie raperem. Bezkompromisowość została zarezerwowana dla strony muzycznej, a funkcjonowanie w rzeczywistości fonograficznej, choć pozytywnie przełożyło się na zarobki samych artystów, wymusiło poddanie się biznesowej machinie. Raperzy z RRX zakładali wytwórnie nie tylko po to, by zachować kontrolę nad własnymi karierami, ale też po to, aby mieć wpływ na aspekt finansowy. Wielu z nich miało – i nadal ma – żal do Kozaka, że wykorzystywał ich talent, nie dając jednocześnie możliwości rozwoju. Problem polega na tym, że Kozak również się nie rozwinął, a opowiadanie o przeszłości, jakby nadal była czymś żywym, pokazuje ponadto, iż Kozak był człowiekiem idealnie skrojonym na tamte czasy. Choć nadal funkcjonuje, okazyjnie wydaje płyty, a nawet rapuje, wciąż mentalnie tkwi w przeszłości.

RRX nie mógł trwać wiecznie, brakowało mu solidnych podstaw. Ważniejszy był sam rap, doskonalenie go, obfite podlewanie wódką oraz nawożenie marihuaną i kokainą. Teraz wytwórnia pozostaje pięknym wspomnieniem, ale też przestrogą dla tych, którzy nie chcą dostosować się do realiów rynku. Kiedy katowicka grupa HHR rapowała w 1999 roku na płycie Volta „Nie jestem kurwa biznesmenem”, refren utworu z dumą powtarzała cała scena hip-hopowa. Różnica między tamtymi czasami a współczesnością polega na tym, że teraz, by zachować wolność twórczą, trzeba być również biznesmenem.

 

Krzysztof Kozak, Hubert Kęska, „Za drinem drin, za kreską kreska. Perypetie hip-hopowej wytwórni RRX”
SQN
Warszawa 2021