Nr 21/2024 Na dłużej

Nowe zadania słowików

Filip Szałasek
Esej Środowisko

 

Zaproponowane przez Gregory’ego Whitehouse’a pojęcie „lękowej semiotyki” ma skrótowo ujmować niepewność i zatroskanie, jakie wiążą się z poczuciem współudziału w utracie bioróżnorodności. Termin opisuje nie tylko afekt, ale i jego podłoże – to znaczy proces przesuwania się sensów prowadzący do niezgodności między osadzonym w wielowiekowej tradycji językiem a rzeczywistością. Katastrofa klimatyczna, oddziałując na język i rozbijając utrwalone pola semantyczne, decyduje także o życiu społecznym – nakazuje rewidować ustalone narracje o przeszłości i układać nowe, oddające sprawiedliwość antropopresji.

Ankiety, badania terenowe i kwerenda literacka przekonały Whitehouse’a, że pod wpływem zagrożenia katastrofą klimatyczną odczucia związane ze słuchaniem śpiewu ptaków przesuwają się, „formując niespokojną semiotykę, w której nawet pozytywne skojarzenia mogą mieć złowieszcze lub niepewne implikacje”[1]. Ptaki – jedne ze „zwierząt charyzmatycznych”, stanowiących źródło toposów ludzkiej kultury – stają się „bytami nieuczesanymi”[2] i wymykają dotychczasowym kategoryzacjom. Słuchanie treli oznacza dziś, zdaniem Whitehouse’a, zetknięcie się z oczekującym procesem żałoby, nie zaś, jak dawniej, z „nasyconym endorfinami ukojeniem”.

Chciałbym osadzić w kontekście semiotyki lękowej kilka spośród nagrań terenowych przyrody intensywnie publikowanych w Polsce – skoncentruję się przede wszystkim na pracach Łukasza Suchego, Dawida Chrapli i Tomka Mirta[3], poprzedzając ich omówienie wskazaniem kilku ról, jakie nagrania ptaków pełniły podczas drugiej wojny światowej i po niej. Takie zestawienie ukaże praktykę słuchania awifauny w szerszej perspektywie czasowej i pozwoli uzmysłowić, iż lękowa semiotyka towarzyszyła już pionierom field recordingu – Ludwigowi Kochowi czy Karlowi Reichowi.

Źródło field recordingu

Powszechny konsensus mówi, że nagranie sroczka białorzytnego (Copsychus malabaricus) zrealizowane w 1889 roku przez ośmioletniego Ludwiga Kocha w rodzinnej menażerii we Frankfurcie jest pierwszym nagraniem terenowym zwierzęcia w historii. Nawet jeśli nie był to field recording w ścisłym rozumieniu (ptak przebywał w niewoli, nie „w terenie”), to czternaście sekund zaszumionego skrzeczenia do dziś stanowi symbol niebywałej kariery nagrań przyrody, a zwłaszcza ptactwa – awifauny, na falach rozgłośni radiowych.

Dziecinne próby Kocha zyskają nimb sławy wiele lat później, przypadkiem odnalezione w archiwach autora przez jednego z jego asystentów. Początek właściwej kariery datuje się na lata 30. XX wieku, kiedy to wraz z Lutzem Heckiem – dyrektorem berlińskiego zoo – i ornitologiem Oskarem Heinrothem opracowują przy technologicznym wsparciu Electrical Musical Industries (EMI) nowy rodzaj multimedium: tekst, fotografie, rysunki i nagrania tworzą spójne wydawnictwo. Po międzynarodowym sukcesie albumów Koch został wynajęty przez Kolonię i Lipsk do opracowania „książek dźwiękowych” z emblematycznymi pejzażami dźwiękowymi miast.

Zlecenie obudziło w rekordyście marzenie o Instytucie Dźwięku, który – podobnie jak mały Koch kolekcjonujący dźwiękowe „autografy” sławnych ludzi – zbierałby dosłownie wszystko z myślą o przyszłych pokoleniach, zwłaszcza że „audiosfera tonęła wówczas we wrzaskach Hitlera”[4], należało więc ją ratowniczo „filtrować”. W latach 1936–1940 – po tym, jak wymigrował do Wielkiej Brytanii – Koch rozpoczął ścisłą współpracę z radiem BBC, a jego działalność doprowadziła do emisji pierwszego programu przyrodniczego na falach rozgłośni i uformowania w jej redakcji funkcjonującego do dziś działu, który zajmuje się wyłącznie historią naturalną (BBC Natural History Unit).

W audycjach Kocha i towarzyszących im materiałach literackich oraz wizualnych podkreślane były estetyczne i prozdrowotne korzyści ze słuchania ptaków. W rezultacie charakterystycznych antropomorfizacji włączone zostały również w dyskurs pogodnego nacjonalizmu, który miał pokrzepić Europę po niszczącym doświadczeniu drugiej wojny światowej. Oto pierwsze słowa, jakie po przybyciu na wyspy Koch skierował do udzielających mu azylu Brytyjczyków: „Wojna czy nie, ptasie życie toczy się dalej i nawet zbrojna siła trzech dyktatorów tego nie zmieni. Radziłbym każdemu, kto ma taką możliwość, żeby się odprężył, słuchając – tak pięknych teraz – pieśni brytyjskich ptaków”[5]. W ślad za Birdmanem, „panem od ptaków”, jak zaczęto określać Kocha, pójdą kolejni autorzy nagrań, a audycje poświęcone ptasim trelom cieszyć się będą powodzeniem również i po wojnie.

Pogodny nacjonalizm

Karl Reich zyskał rozgłos jako hodowca ptaków śpiewających, który jako pierwszy wyhodował czerwonego kanarka. Ponoć tak wyćwiczył jednego ze swoich słowików, by ptak samodzielnie wskakiwał na brzeg tuby fonografu, umożliwiając realizację wyższej jakości nagrań swojego śpiewu[6]. Zimą 1910 roku niemiecka filia Gramophone Company zrealizowała pod kierunkiem inżyniera Maxa Hampe serię nagrań w ptaszarni Reicha w Bremie. Wśród zarejestrowanych gatunków znalazły się między innymi słowik rdzawy (Luscinia megarhynchos), słowik szary (Luscinia luscinia) i kanarek (Serinus canaria)[7]. Materiał posłużył do wydania pierwszego komercyjnego field recordingu dystrybuowanego na skalę międzynarodową, między innymi w Stanach Zjednoczonych nakładem wytwórni Victor.

Pierwsze nagranie – śpiewy ptaków Reicha rejestrowano „jednym ujęciem” na nieużywanych wcześniej do nagrywania przyrody cylindrach – zostało wytłoczone 5 marca 1911 na jednostronnym dysku 78 rpm i zatytułowane po prostu „Pieśń słowika” („Song of Nightingale”). Sequel w postaci dwóch obustronnych płyt wydanych przez Victor z charakterystyczną czerwoną lub niebieską nalepką (oznaczała artystów premium, których nagrania oficyna sprzedawała o ćwierć dolara drożej niż płyty ze zwykłej, czarnej serii) zawierał między innymi sześć minut nieprzerwanego śpiewu słowika szarego (Luscinia luscinia) umieszczonego w klatce tuż przed tubą nagrywającego fonografu. Nagranie doczekało się licznych reedycji – wydawano je regularnie w Europie aż do roku 1914, a w Stanach do 1916. Po wojnie światowej, w trakcie której niemiecka twórczość została zbojkotowana, natychmiast wrócono do wznowień.

Klarowność tych nagrań – wykonanych ponad wiek temu przy użyciu stosunkowo prymitywnej technologii, jednak do dziś używanych jako materiał instruktażowy dla ornitologów – była zdumiewająca. Wysiłek koncepcyjny i technologiczny uzasadniały jednak ambicje – komercyjne i estetyczne – Reicha i wytwórni Gramophone oraz Victor. Publikacja nagrania w ramach serii Victor Red Seal, zarezerwowanej dotychczas dla słynnych śpiewaków operowych i muzyki klasycznej, plasowała ptaki w sąsiedztwie Enrica Carusa, Luisy Tetrazzini i Nellie Melby – artystów wywodzących się z tradycji bliskiej Kochowi. To właśnie Birdman, tytułując swoje nagrania na przykład „Upierzeni mistrzowie śpiewu” („Feathered Master-Singers”), umieścił ptaki w antropocentrycznym kontekście. W swoich notatkach Reich nazywa zwierzęta solistami, wspomina też o scenie, którą im urządza bądź oddaje jako realizator nagrań, jednak zasady tego dyskursu ustalił wcześniej Koch, przecierając grunt kasowymi multimediami.

Międzynarodowa kariera „Pieśni słowika” i jej kolejnych wydań sprawiła, że nagranie zostało – jako pierwszy field recording – włączone do kompozycji muzycznej. Między trzecią a czwartą częścią „The Pines of Rome” – poematu symfonicznego, z którego pomocą Ottorino Respighi obrazował rosnące w czterech punktach Rzymu sosny o różnych porach dnia – widnieje dopisek kompozytora nakazujący emisję nagrania z podaniem europejskiego numeru katalogowego i włoskiego tytułu („N° R 6105 del Concert Record Gramphone: Il canto dell’usignolo”)[8]. Tego, że ptaki były przy tubie fonografu trzymane w klatkach, dowiemy się jednak nie z partytury, lecz z uważnego odsłuchu tych archiwalnych nagrań, gdzie obok nienaturalnie wyraźnego trelu pomieściło się również szuranie szponów i piór o pręty[9].

Pod koniec 2016 roku w ramach konkursu Google Lunar XPRIZE Instytut Robotyki na Carnegie Mellon University wysłał na Księżyc łazik przeznaczony do wykonania zdjęć satelity w wysokiej rozdzielczości. Projekt nazwano MoonArk, pojazd zawierał bowiem kapsułę z przedmiotami reprezentatywnymi dla Ziemi i cywilizacji człowieka. Wśród symbolicznych artefaktów znalazła się zrealizowana w ptaszarni Reicha „Pieśń słowika”. Na zaproszenie Instytutu wyboru nagrania dokonał Ian Nagoski, założyciel wytwórni płytowej Canary Records, w której katalogu – obok folkloru wokalnego Armenii, Grecji, Turcji czy Kurdystanu oraz amerykańskich imigrantów obu płci z Bałkanów – znajdziemy na przykład album „Ecstatic & Wingless: Bird-Imitation on Four Continents, ca. 1910–1944” z nagraniami ptaków i ludzi próbujących je naśladować. Oto jak Nagoski, nawiązując być może do słynnej „Ody do słowika” Johna Keatsa, uzasadnił w mailu przesłanym reporterce „New Yorkera” obecność na pokładzie MoonArk nagrania dokonanego w ptaszarni Reicha:

Słowiki to po prostu najlepsi skrzydlaci śpiewacy na świecie. Ich pieśni są niebywale zróżnicowane, piękne i zdają się wciąż zmieniać. Kiedy ptak się wczuje, potrafi śpiewać całą noc. Ucieleśniają połączenie piękna i rozpaczy. Przez tysiące lat były symbolem owładniętych miłością, romantyków, wielkich poetów, tych wszystkich, którzy po prostu muszą śpiewać, z których muzyka oddania partnerowi zdaje się płynąć w nieskończonym arcydziele melodyjnej inwencji[10].

John Gould, The birds of Europe | Wikimedia (CC 4.0.)

Nowe zadania słowików

W myśl semiotyki lękowej wielcy poeci, w tym słowiki, *muszą* śpiewać, ale ów przymus jest zaledwie fantazmatem słuchaczy umotywowanym potrzebą zatrzymania niepokojących zmian. Słowiki *muszą* śpiewać, wymaga kolekcjoner, bo „podtrzymując obowiązujące formy życia, zabiegamy o zapełnienie pustki po amputowanym znaczeniu”[11]. Po *właśnie* amputowanym znaczeniu – mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pieśń słowika zostaje w USA wysłana w kosmos, w Polsce ptak ten zostaje objęty ścisłą ochroną gatunkową Rozporządzeniem Ministra Środowiska z dnia 16 grudnia 2016 r. w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt (Dz.U. z 2016 r. poz. 2183) i wpisany na „Czerwoną listę ptaków Polski” jako bliski zagrożenia.

Migrację sensów wywołaną przez opisywaną w artykule Whitehouse’a cywilizacyjną anxiety można sobie uzmysłowić, porównując zachwyt Nagoskiego w roku 2016 z własnymi odczuciami podczas słuchania nagrań awifauny zrealizowanych bieżącego roku w Polsce, zwłaszcza Łukasza Suchego „Nightingale No. 9 – Live By The Cemetery, 4​/​24​/​2024, 23​:​10 CET”. Nawiązując do antropomorfizujących zabiegów Kocha czy Reicha, Suchy oddaje słowikowi „scenę” cmentarza i nagrywa jednym ciągiem potężną, witalistyczną pieśń, która pozwala zrozumieć, dlaczego w kosmos zdecydowano się wysłać właśnie trel słowika.

Planetarną odmianę pogodnego nacjonalizmu – dumę z piękna śpiewu „naszych” ziemskich stworzeń – zakłóca jednak przeciwieństwo samozadowolenia: melancholia. Nie chodzi tylko o funeralne czy też „romantyczne” otoczenie, nie tylko o bliskość godziny zero, ale też o dyskretną karykaturę gestów ludzkiego suprematyzmu, takich jak idea „muzyki Natury” czy odruch numerowania i kategoryzacji. Sprawa się jeszcze skomplikuje, kiedy umieścimy „Nightingale No. 9” na tle innych nagrań awifauny wykonanych tym samym mikrofonem.

W katalogu Suchych Faktów – autorskiego imprintu Suchego – znajdziemy co najmniej kilka nagrań ptaków albo z nimi związanych i można powiedzieć, że wyznaczają one ścieżkę rozwoju autora. Najwcześniejsze to „Miejskie ptaki”, materiał osadzony w ramach konwencji spaceru dźwiękowego w poszukiwaniu przyrodniczych pęknięć w tkance miasta; późniejszy „Dawn Chorus at the Children’s Hospital” – już wyraźnie sytuacyjny i autobiograficzny – umiejscawia ptaki za oknem oddziału pediatrii w roli chóru towarzyszącego potencjalnej utracie dziecka podpiętego do urządzeń podtrzymujących życie. W kontekście antropocenu na osobną uwagę zasługują „Rowy melioracyjne” z dźwiękami zastanymi przez rekordystę w miejscu, do którego wybrał się nagrywać czajki, a zastał tytułową infrastrukturę.

Lakoniczny komentarz Suchego – „Drainage ditches sing songs of disappearing” – zyskuje rozwinięcie w konstatacji Iaina Foremana, iż nagrania „zamiast czynić brak słyszalnym, dobyć to, co zostało utracone, »reprezentują« brak sam w sobie”[12]. Wytwarzanie głosu to dla ptaków także wytwarzanie miejsca; to akt terytorializowania przestrzeni, gest nawiązujący relację z innymi ptakami i informujący otoczenie. Ptaki wydają dźwięki w relacji do dźwięków otoczenia, a obie strony, wzajemnie się docierając w toku ewolucji, pogłębiają wzajemną responsywność. Słowik docierający się z audiosferą cmentarza to obrazek groteskowy tylko dopóty, dopóki uznajemy, iż trwałość ładunku kulturowego, jakim zostało nasycone to miejsce, przekroczy czas życia słowików, reprezentujących na zasadzie pars pro toto Naturę jako żywiołową całość.

Chichot lelków

Steelworks on the Edge of the Forest” to projekt przypominający z jednej strony prace Jacka Szczepanka (zwłaszcza „Fajrant”) czy Daniela R. Nieto, tyle że wyzuty – przynajmniej na pozór – z ich społecznego czy ekologicznego zaangażowania. Dawid Chrapla proponuje nie tyle projekt, ile raczej możliwość chwilowego współdzielenia sytuacji dźwiękowych – każdy z utworów stwarza okazję do wcielenia się w rekordystę przemierzającego skraj dwóch kosmosów dźwiękowych: Natury i Przemysłu. Autor nie ulega jednak pokusie ich antagonizacji. Odgłosy walcarki wydają się „na miejscu” i… piękne, gdy niosą się po cichym mokradle na tle żabiego chóru.

„Steelworks…” prowokują do stawiania pytań w duchu Whitehouse’a, na przykład o samoprzyzwolenie na nostalgię czy odczucie ukojenia w związku z odgłosami maszyn, które stanowią wszak przytłaczający symbol ekspansywności kapitalizmu. Warto wzbogacić odsłuch tego nagrania inną, miesiąc późniejszą pozycją z katalogu Saamleng. Prowadzący wydawnictwo Tomek Mirt nie ujawniał wcześniej aktywistycznej żyłki, ostatnie albumy pełnią jednak funkcję artywistycznej dokumentacji zarówno odgłosów przyrody, jak i odgłosów otoczenia, na co wskazują już tytuły, jak choćby „Nightjar vs the Anthropocene”.

Album nawiązujący do spostrzeżeń Berniego Krause o zaniku miejsc ciszy kształci ucho, skłaniając do selektywnego słuchania i w gorzki sposób motywując wyobraźnię akustyczną: „Gdyby nie samochody, samoloty, psy i ledwie uchwytny burdon miasta, byłoby cicho. Byłoby słychać tylko przeciągły dron lelków, głosy innych ptaków i świerszczy”. Nagranie zrealizowane na spontaniczne zaproszenie przyjaciół wieczorem 21 czerwca 2024 roku niedaleko wsi Popowo stawia w centrum uwagi tytułowe starcie. Głos lelka wynurza się co chwila z gęstego, mrocznego ambiensu, będąc jak niewzruszona opoka wśród szczekania psów czy rzadkiego, ale tym bardziej przez to słyszalnego ruchu pojazdów.

Nagrany przez Mirta lelek kozodój – otoczony tajemnicą ptak, któremu folklor przypisuje wiele złowróżbnych właściwości – pobudza wyobraźnię rekordystów i rekordystek na całym świecie, o czym mogą świadczyć poświęcone ptakowi zbiory w serwisie „Xeno-Canto” (1449 nagrań pierwszoplanowych i 172 drugoplanowe). Zabieg skonfrontowania akurat lelka – ptaka o semiotyce, by tak rzec, wyjściowo lękowej – z grozą antropocenu pomaga Mirtowi przeskoczyć ponad „banałem” sonicznej antropopresji i w miejsce kolejnej przygnębiającej diagnozy dźwiękowej zaproponować zwrot ku wiedzy indygenicznej, formułowanej przez osoby obcujące ze zmienną i nieszczelną naturą świata. Wierzenia tego rodzaju oddają lelkowi przewrotną rolę ptaka-akuszera, którego „śpiew”, synchronizując się z oddechem umierającego, pomaga zatrzeć granicę między światami i umożliwić jej przekroczenie.

Ludzie tutaj panicznie się boją głosów lelków kozodojów, które nasilają się w ciepłe noce. Panuje przekonanie, że te ptaki oczekują na dusze umierających ludzi i że dopasowują rytm swoich pełnych grozy krzyków do ostatnich oddechów cierpiącego. Jeżeli pochwycą ulatującą duszę w momencie opuszczania ciała, natychmiast odlatują, trzepocząc skrzydłami pośród demonicznego chichotu; a jeśli nie uda się im pochwycić, stopniowo zapadają w pełną rozczarowania ciszę[13].

Kiedy dron lelka milknie albo ptak zanosi się śmiechem, jest już za późno – jesteśmy po drugiej stronie.


Przypisy:
[1] A. Whitehouse, Listening to Birds in the Anthropocene: The Anxious Semiotics of Sound in a Human-Dominated World, „Environmental Humanities” 6/2015, s. 55–56; tłum. własne.
[2] B. Latour, Polityka natury. Nauki wkraczają do demokracji, tłum. A. Czarnacka, Warszawa 2009, s. 141.
[3] Ważnym pominięciem będą tu Gawrony Macieja Wirmańskiego, które zasługują raczej na osobne, pogłębione odczytanie.
[4] L. Koch, Memoirs of a Birdman, London 1955, s. 68.
[5] L. Koch, A Blackbird Mimic, „The Times”, 13.05.1940, s. 4.
[6] A. Petrusich, A Bird Song for the Moon, „The New Yorker”, 25.07.2016.
[7] J.H.R. Boswall, Sound recording, [w:] A Dictionary of Birds, eds. B. Campbell, E. Lack, San Rafael 2013, s. 554.
[8] Partytura z dopiskiem jest powszechnie dostępna w archiwach nutowych, np. Free Scores.
[9] Niektóre są dostępne m.in. na blogu „The Early Sound Recording Archive”.
[10] A. Petrusich, A Bird Song…, dz. cyt. (podkr. Nagoskiego).
[11] T. Sławek, Śladem zwierząt. O dochodzeniu do siebie, Gdańsk 2020, s. 26.
[12] I. Foreman, Spectral Soundscapes: Exploring Spaces of Remembrance through Sound, „Interference. A Journal of Audio Cultures”. Przekład za: M. Libera, O muzycznych aspektach pracy nad Pomnikiem Dźwiękowym KL Plaszow, „Czas Kultury” 3/2024, s. 152.
[13] H.P. Lovecraft, Koszmar w Dunwich, [w:] Zew Cthulhu, tłum. R. Grzybowska, wybór i wstęp M. Wydmuch, Warszawa 1983, s. 261–262.