Nr 13/2025 Na teraz

Najpierw życie, potem milczenie

Joanna Najbor
Film

Liczne przestrzenie w Europie Środkowo-Wschodniej, w których doszło do masowych, dokonywanych w ukryciu mordów, a które następnie zostały opuszczone, zapomniane i pozbawione włączenia do kulturowo-społecznych praktyk upamiętniania, badaczka Roma Sendyka określiła nie-miejscami pamięci. Na pierwszy rzut oka mogą się one wydawać niepozorne: leśne zagajniki, łąki, nienazwane pagórki, zakola rzek. Rozproszone i spokojne, o nieokreślonych granicach, najpierw w ciszy obserwowały akty zbrodni, aby po latach stać się schroniskami niewygodnej pamięci. Dziś te paradoksalne przestrzenie działają jako świadectwo „braku czyjejś obecności”, uczestnicząc w procesie rekonstrukcji zdarzeń. W części z nich można znaleźć tablice i pomniki upamiętniające tragiczne wydarzenia. W wielu jednak nie ma nic, a strażnikami historii stają się wyłącznie przyroda oraz mieszkający w okolicy „sąsiedzi miejsca”: świadkowie i poświadkowie zbrodni, nie zawsze chętni, aby dzielić się wspomnieniami na temat przeszłości.

Takie nabrzmiałe od znaczeń przestrzenie, jak stwierdza Sendyka, są niejednokrotnie zasłonięte „roślinnymi kurtynami”, które uniemożliwiają precyzyjną lokalizację grobów. Stają się na swój sposób „skażone”, jak proponował Martin Pollack, autor reportażu „Topografie pamięci”, to znaczy – nieprecyzyjne, mylące, pozbawione czytelnych, kulturowych symboli, które w jasny sposób komunikowałyby o zdarzeniach sprzed lat, tym samym oddając (albo chociaż – próbując oddać) sprawiedliwość ofiarom.

Nie chcę mędrkować, powołując się na dorobek cenionych pisarzy i antropolożek, ale trudno jest mi rozpocząć recenzję bez odwołania się do tego kontekstu i (całkiem już rozbudowanej) tradycji tekstów kultury badających miejsca Holokaustu. Tym bardziej, że film Kingi Michalskiej „Pod powierzchnią”, nagrodzony główną nagrodą w Konkursie Polskim na tegorocznym festiwalu Millennium Docs Against Gravity, idealnie wpisuje się w tę perspektywę, dokładając do niej swój kamyczek. Debiutująca reżyserka razem z operatorką Hanną Linkowską przez osiem lat jeździła po Polsce, przyglądając się, jak (i czy w ogóle) w podobnych nie-miejscach pamięci toczy się dziś życie. Co dzieje się na terenie dawnego obozu pracy Strzelnica w Starachowicach? Jak to jest być badaczką w byłym obozie koncentracyjnym w Sztutowie i od lat codziennie przyglądać się przez okna miejscu rzezi? Czy w lasach Olszewicy Nowej trudno jest zlokalizować ślady 120 zamordowanych tam Żydów i Romów? Czy mieszkanie w miejscu Zagłady budzi strach? Pytań oczywiście jest więcej, ale wszystkie wypływają z podobnej motywacji: potrzeby sprawdzenia, bez oczekiwań, przypuszczeń i stawianych z góry tez. Przewodnikiem po pożydowskiej Polsce został Filip Szczepański z Komisji Rabinicznej do spraw Cmentarzy w Warszawie. Mężczyzna za cel stawia sobie upamiętnienie tych, którym to uniemożliwiono, co roku odwiedzając miejsca, gdzie dochodzi do bezczeszczenia żydowskich nagrobków. W niektórych przypadkach udaje mu się przywrócić pamięć o przodkach – w innych jego działania unaocznią, jak palącą raną potrafi być niedopowiedziana historia.

Klara Cykorz stwierdziła, że twórczynie „podróżują tropem grobów, tropem kości”. To oczywiście prawda, bo miejsca są dobrane według niejednorodnego (a przez to frapującego) klucza wojennych zbrodni. Jednak podstawowe założenie tego dokumentu odebrałam nieco inaczej – jako podążanie nie śladem śmierci, lecz życia, które zawsze niezręcznie prześlizguje się między gładkimi prawdami oficjalnych narracji i dzieje tam, gdzie (być może?) powinno panować już tylko milczenie. „Pod powierzchnią” mogłoby być dokumentem o przeszłości, ale tak naprawdę dotyka tylko tego, co żywe: przygląda się nasionom kiełkującym pomiędzy kośćmi przysypanymi warstwą gleby, prozie mycia muzealnych witryn, budowie nowych dróg na nienazwanych grobach i działaniu, które trwa na przekór okrucieństw pamięci. W końcu – przypatruje się młodości, która wzrasta w cieniu murów, pomników i traum.

Myślę, że w jakimś stopniu to też dokument o interakcji terroru z naturą – bo, jak pisała  Sendyka, „przeszła przemoc rezonuje nie tylko […] z ludźmi wkraczającymi w obszar postkonfliktowy, ale z każdym żywym organizmem”. Choć akurat tutaj trochę fantazjuję, bo w dokumencie Michalskiej mogłoby się pojawić nieco więcej tej nieludzkiej, nieantropocentrycznej perspektywy, ilustrującej środowiskową historię Zagłady. Sądzę, że takie spojrzenie bardzo pasowałoby do założeń tej opowieści (która wyraźnie współgra też z niektórymi wątkami „Sztuki przetrwania” Anki Wandzel, w okresie czytania której widziałam „Pod powierzchnią”). To niezmiernie ciekawie, na czym coraz częściej skupiają się badaczki pamięci – fakt, że masowe zbrodnie przekształcają otoczenie w sensie zupełnie fizycznym, zmieniając skład chemiczny gleby i wód, wpływając na gęstość zbóż czy kolor traw. Przemoc jest zapisana nie tylko pod powierzchnią, ale niejako powierzchni oraz ponad nią. Henri Lefebvre napisał kiedyś, że krajobraz wraz z pamięcią i aktywnością tworzy rodzaj „palimpsestu z wielością warstw do odczytania”. Aby dostrzec inne warstwy, trzeba, nieraz dosłownie, kopać głębiej – przeczesać skałę macierzystą (tytułowy bedrock), która znajduje się pod naskórkiem traw i kwiatów, aby dotrzeć do mięsa skał, gdzie przechowywane są nienegocjowalne dowody. Takie refleksje momentami same się tu narzucają – jeśli nie w formie ostentacyjnych tez, to dyskretnie sugerujących ożywienie przyrody kadrów.

mat. prasowe Millenium Docs Against Gravity

Strategia pokazania funkcjonującego w szczelinach Holokaustu świata była w „Pod powierzchnią” raczej inna – co nie oznacza, że gorsza lub mniej właściwa. Dokumentalistki zamiast skali mikro wybierają raczej tę makro, cierpliwie przyglądając się samej kompozycji krajobrazu – i jakby wierząc, że sam akt patrzenia może mieć moc sprawczą, prowadząc do zdradzenia jakiejś tajemnicy. Na ekranie obserwujemy skrawki przestrzeni, które (być może jako jedyne) pamiętają zdarzenia bez filtru subiektywizmu: dom postawiony jeszcze przed wojną, bar przy stacji kolejowej (rok budowy: 1946), falujące zboża, grotę i lasy, które dziś, gdyby ograbiono je z kontekstu, mogłyby posłużyć za idealne tło dla kolejnego glampingu. Jest w tym wpatrywaniu się coś z behawioryzmu – bo ostatecznie przecież mamy świadomość, że ta obserwacja przestrzeni ma w sobie bierność, nie można od niej oczekiwać żadnej jednoznacznej odpowiedzi. „Wszystko mija” – głosi napis na jednym ze sportretowanych murów, i jakby w kontrze do tego stwierdzenia twórczynie uparcie szukają ludzi, aby zadać im pytania (w rozmowie z Mateuszem Demskim, o której również wspomina w recenzji Cykorz, reżyserka stwierdza, że perspektywy mieszkańców najbardziej zabrakło jej w filmie „Austerlitz” Siergieja Łoźnicy). Przeszłą grozę najsilniej kontrapunktują dziś drobinki codzienności, podkreślające paradoks upływu czasu: dziecięce zabawy w okolicy kominów, jedzenie rano jogurtu z musli w kuchni z widokiem na wybieg obozu, powolny spływ kajakiem po rzece, w której kiedyś płynęły prochy spalonych ofiar. Wszystko i nic. Życie i śmierć, na przekór wszelkim dysonansom poznawczym.

Tym samym „Pod powierzchnią” staje się kolejnym ważnym głosem w dyskusji o Zagładzie, prowadzonym także na filmoznawczym polu. Ciekawych projektów, dokumentalnych i fabularnych, które omawiały temat w różnych tonach i z odmiennych kątów, było wiele. Wymienię tylko kilka, które zapisały się w mojej pamięci ze względu na różnoraką wyrazistość: „Pokłosie” (2012) Władysława Pasikowskiego odwołujące się do pogromu Żydów w Jedwabnem, dokumentalne „Miejsce urodzenia” (1992) Pawła Łozińskiego czy fabularny „Demon” (2015) Marcina Wrony, w którym historia pożydowskiej posiadłości posłużyła za materiał do współczesnego horroru. O tym, że „Z daleka widok jest piękny”, mówili Sasnale w 2011 roku. W ciekawy sposób do tematu podszedł Przemysław Wojcieszek w nieco już zapomnianym „Sekrecie” (2012). Podobnie jak w filmie Michalskiej, sporo tam było wizualnego grzebania w krajobrazie: uporczywego i wielokrotnego wpatrywania się w okoliczny pejzaż wiejski, jakby w celu zrozumienia jego ukrytego znaczenia. Analizując kiedyś ten film w swojej pracy magisterskiej, wysnułam wniosek, że podobna praktyka może oznaczać brak właściwych partnerów do dialogu, którzy mogliby potwierdzić przypuszczenia na temat historii i pamięci. W „Pod powierzchnią” momentami bywa bardzo podobnie – ci, którzy mogliby przemówić, często wolą milczeć lub udawać niewiedzę.

W „Nie miałem nic poza pustką. Shoah Lanzmanna” Guillame’a Ribota, który oglądałam sparowany z dokumentem także na tegorocznej edycji MDAG, tym bardziej nie ma złudzeń co do roli krajobrazu. Nie fetyszyzuje się go. Lanzmann pragnął dotrzeć do świadków i spojrzeć nie w falujące zboża, lecz „w oczy, które widziały”. Pięćdziesiąt lat później Michalskiej udaje się dotrzeć głównie do rozproszonych po Polsce poświadków zbrodni – potomków tych, którzy przeżyli II wojnę światową i doświadczenie przemocy noszą w sobie zapośredniczone. „Mój dziadek woził Żydów parowozem”, powie przy zimnej Perle w pubie Pionier jeden z mieszkańców Oświęcimia po tyradzie narzekań na turystów, którzy udaremniają sprawny ruch w mieście. Tego typu codzienne stwierdzenia, które same w sobie mogłyby stanowić wstęp do innej opowieści, pojawiają się tu nagminnie.

I choć mam wątpliwości co do tego, jak w niektórych momentach prowadzona jest narracja (drażni mnie nazbyt widoczna ingerencja reżyserska), trudno nie docenić wartości symbolicznej tego dokumentu; tego, jak łączy buntowniczą postawę względem procesów zapominania z akceptacją bezlitosnej logiki historii. To praca na kilku poziomach – fakt, że kamera staje się kolejnym ze świadków, rejestrującym wydarzenia swoim szklanym (a przez to może szczególnie bezwzględnym i nieczułym na upływ czasu) okiem. Pamiętam jedną z refleksji, która towarzyszyła mi po seansie „Demona” – że nie da się w pełni wyprzeć i bagatelizować historii, bo prędzej czy później będzie się domagać albo zadośćuczynienia, albo uznania swojej racji. Krajobraz utrwali przeszłość nawet wtedy, gdy nie zostało już prawie nic innego. Z kolei w „Sekrecie” Wojcieszka nie-miejsca działały nie tylko jako przestrzeń kamuflażu, ale też forma odreagowania traum, oferująca oczyszczenie poprzez akceptację tego, co niewygodne. Mogły nieść spokój. „Pod powierzchnią” momentami uczestniczy w tym procesie, na dobre zmieniającym status pewnych przestrzeni. W niektórych scenach kamera rejestruje stawianie macew na obszarach dotychczasowej niepamięci. Naznaczenie symbolem bądź obiektami ikonicznymi komunikującymi znaczenie wydarzeń z przeszłości niejako zmienia ich status, „odkażając je” i włączając do obiegu memorialnego. Kino te wydarzenia uniwersalizuje, a może nawet w pewnym stopniu pieczętuje ich realność, utrudniając podważenie pewnych faktów. A dla mnie to już wartość nie tyle dokumentalna, ile magiczna.

„Pod powierzchnią”
reż. Kinga Michalska
premiera: 9.05.2025 (w ramach Millenium Docs Against Gravity)