„We wczesnych latach dwudziestych [XX wieku] pojawiło się zunifikowane państwo, niesłychanie zubożone i zacofane – dużo bardziej niż carska Rosja – ale olbrzymie”, pisze o początkach ZSRR w „Wieku skrajności” Eric Hobsbawm[1]. Mocarstwowość nowo powstałego państwa opierała się na surowcach naturalnych, a nie intelektualnej wspaniałości idei, na której planowano je oprzeć. Carska Rosja zbudowana była na nierównościach, dlatego „komunizm radzieckiego typu stał się przede wszystkim programem przekształcania zacofanych krajów w kraje rozwinięte”[2], skoncentrowanym na intelektualnym, kulturowym i materialnym usprawnianiu najniższych warstw społecznych. To o tyle ciekawe, że według Karola Marksa najlepsze warunki dla powstania komunizmu zapewniał kapitalizm, którego przekształcenie było skuteczniejsze i sprawniejsze niż budowanie komunizmu od podstaw. Zamiast tego Nowa Polityka Ekonomiczna, a potem gospodarka centralnie planowana stopniowo wykrwawiały bogate zasoby naturalne, zaś brak elastyczności i otwarcia na innowacje doprowadził do upadku mocarstwa, zbyt wolno reagującego na przemiany na globalnej scenie politycznej.
Nie wszyscy się z tym pogodzili, a tęsknota za „czasami komunizmu” (jak nieprecyzyjnie zwykło się je nazywać) pobrzmiewa w różnorakich wypowiedziach i tekstach kultury poświęconych nie tylko ZSRR, ale całemu blokowi wschodniemu. W książce „Biedni, ale sexy” Agata Pyzik określa to „postpolityką nostalgii”. Należy jednak zaznaczyć, że wektor tego zjawiska ma zwroty skierowane w dwie strony: jako tęsknota za utraconą, często wyimaginowaną prosperity czasów socjalizmu oraz jako ucieczka od jakichkolwiek związków towarzyskich, politycznych i gospodarczych zawartych przed 1989 rokiem i idących z nimi w parze negatywnie nacechowanych łatek takich jak „resortowe dzieci” czy „postkomuna”. W innych krajach Układu Warszawskiego „czerwona” przeszłość jest niemal niepożądana, jakby samo istnienie w tamtym okresie negatywnie naznaczało wszystkich obecnych na świecie, niezależnie od strony, po której stali. Tymczasem nostalgia za czasami komunizmu wynika zarówno z ulegania resentymentom, jak i z doświadczeń z tamtego okresu. Na doświadczenia te składają się zarówno wyniki poddania politycznej indoktrynacji (działaniu propagandy), jak i faktyczne, konkretne przeżycia (scenki z codzienności).
Jedną z takich osób jest bohater dokumentu Filipa Remundy „Szczęście dla wszystkich”. Witalij to fizyk jądrowy, który pracuje jako murarz, a po godzinach nagrywa vlogi, w których opiewa zalety Związku Radzieckiego i komunizmu. Złośliwi powiedzieliby: „jaki kraj, taki Joe Rogan” – istotnie podobieństw między Witalijem i najbardziej przereklamowanym komikiem świata jest więcej. Obydwaj są miłośnikami zanurzania się w lodowatej wodzie, entuzjastami ćwiczeń i komentatorami politycznymi, utrzymującymi, że widzą więcej niż liberalne elity. Tak jak Rogan, Witalij jest ekspertem od wszystkiego, a brak wiedzy na jakiś temat nie odwodzi go od zabrania nań głosu. Dzieli ich jednak dużo więcej niż narodowość, rozpoznawalność czy 250 milionów dolarów, które Rogan za swój podcast dostał od Spotify.
Witalij przede wszystkim nie jest grifterem, dostosowującym treść do odbiorców, lecz człowiekiem głęboko przekonanym o słuszności swoich teorii. Remunda przedstawia Rosjanina jako biednego poczciwinę, który samochód przepchnie, psa na klatce pogłaszcze i trening za darmo poprowadzi. Żyje w ubóstwie, nie pije alkoholu (co odbiega od typowego przedstawienia Rosjan), a pomimo wyższego wykształcenia staje po stronie zwykłego człowieka, bo pragnie tytułowego „szczęścia dla wszystkich”, który może jego zdaniem zapewnić jedynie komunizm. Według Witalija najbardziej zaawansowaną (i najlepszą) ideologią jest dżucze Kim Ir Sena, jednak ludzie są zbyt „głupi” i „chciwi”, by sprawdzała się ona w praktyce. Jednocześnie bohater filmu ma problem z wyjaśnieniem podstawowych założeń północnokoreańskiej filozofii, maskując swoją niewiedzę partyjną nowomową.
Poglądami na temat życia, ekonomii i polityki Witalij dzieli się na swoim kanale na YouTubie. Jego filmy, oglądane przeciętnie przez mniej niż 100 osób, zawierają mądrości typu: „W kapitalizmie panuje konkurencja. Konkurencja oznacza cięcie kosztów dla zysku. Dlatego robią tanie gówno”. To samo można powiedzieć o gospodarczym monopolu, ale Witalij zbyt głęboko okopał się na swoim prokomunistycznym stanowisku, by przyjąć inną optykę. W innym wideo Witalij opiewa samowystarczalność ZSRR, pomijając fakt, że narzuciły ją okoliczności – izolowanie państwa przez – w przeważającej części – kapitalistyczny świat. W międzyczasie kraj znacząco odszedł od polityki prawdy Włodzimierza Lenina, która funkcjonowała tylko w warstwie symbolicznej, jako niepraktykowane po jego śmierci dziedzictwo ideologiczne.
Celem Witalija, poza indoktrynacją, jest pokazanie ludziom „prawdy” o współczesnej Rosji, jak w filmiku o wolności, którą manifestuje swoim prawem do kupienia sobie kapusty. Stopniowo Remunda odsłania szerszy portret Witalija, ukazując te brzydsze cechy swojego bohatera. Nikt nie jest na wskroś dobry czy zły, i ten pozornie porządny facet nie jest wyjątkiem. W nagranym na tle tęczy wideo Witalij daje wyraz swoim homofobicznym poglądom, ostrzegając, że kiedy wreszcie wróci ZSRR, geje będą musieli wynieść się z kraju i przeprowadzić do USA. Ukrainę Witalij określa jako „część naszego kraju”, która w końcu wróci do macierzy, znów rozumianej jako ZSRR, nie Rosja. Dość łatwo też tłumaczy sobie potrzebę „wojskowej operacji” w sąsiednim państwie, przekonany, że to Ukraina pierwsza oddała strzał w tej wojnie.
Witalij ma lekarstwo na problemy świata, nie radzi sobie jednak z własnym życiem. Mieszka z matką i psem w rozpadającym się mieszkaniu. Jego żona żyje w innym mieście. Widują się rzadko, a ich relacja wypełniona jest mansplainingiem, chętnie uprawianym przez vlogera, nawet kiedy nie nagrywa swoich filmów. W poglądach umacnia go matka, z łezką w oku wspominająca czasy realnego socjalizmu i powtarzająca frazesy, typu: „Europa nigdy nas nie lubiła”, czym utwierdza Witalija w słuszności jego idealizacji Związku Radzieckiego. Sceny dające wgląd w codzienne życie Witalija i jego rodziny uderzają najmocniej, bo pozwalają zrozumieć, dlaczego rosyjski ustrój wciąż trzyma się tak dobrze, a Władimir Putin – utrzymuje u władzy. Wsparcie oligarchów dla prezydenta to niewielka część opowieści, stanowią oni przecież tylko skrawek liczącego ponad 146 milionów obywateli rosyjskiego społeczeństwa.
Na przykładzie jednego człowieka, jego codziennego życia i prostych rozrywek film Filipa Remundy pokazuje prawdę o współczesnej Rosji z perspektywy ubogich obywateli, którzy według niektórych szacunków mogą stanowić nawet 60% populacji. Zamiast patrzeć w przyszłość, zerkają ku przeszłości, szukając w niej wsparcia duchowego i ideologicznego, bo na materialne nie ma co liczyć. Pozostawieni sami sobie za wszystko winią kapitalizm i medialną propagandę Zachodu, traktując Putina jako kontynuatora idei komunizmu, tak jak oni chcącego przywrócenia potęgi ZSRR. Mylenie mocarstwowych zapędów elit i burżuazji, tak znienawidzonych przez Marksa, czy bliższego sercom Rosjan Lenina, w połączeniu z oddaniem prospołecznej polityce gospodarczej sprawia, że Witalij i jemu podobni dostrzegają wrogów tam, gdzie nie można ich dosięgnąć – za granicą, pozwalając, by wyniszczała ich opresja w najbliższej okolicy, w dodatku ze strony rodaków. Witalij, a więc i stereotypowy Rosjanin, nie rozumie, że zwrócenie się na zewnątrz nie naprawi sytuacji wewnątrz kraju. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej pogłębi toczący go kryzys.