Nr 12/2025 Na moment

Joka rapował po polsku

Łukasz Muniowski
Muzyka

„Zawsze szybko umierają tacy jak ja” – rapował w swoim pierwszym (oficjalnym) solowym utworze występujący wówczas pod pseudonimem Świętej Pamięci Brat Joka, dziewiętnastoletni Michał Marten. Patrząc z perspektywy jego dalszej kariery, „Moja obawa (bądź a klęknę)” jest pewnego rodzaju aberracją, bo solowe utwory nie były później jego domeną. W debiucie dopuszczając się świętokradztwa, przekonywał, że musi najpierw zobaczyć Boga, by w niego uwierzyć, a ponad Niego stawiał Marię, czyli marihuanę, która „podała mu dłoń” w trudnych sytuacjach życiowych. Zawarcie (nie splot, bo wyraźny jest tu antagonizm) religii, używek, rebelii i śmierci w jednym kawałku znamionowały, że młody raper nie będzie bał się poruszać trudnych tematów i że ma potencjał na stanie się wiodącą postacią polskiej sceny muzycznej.

Tekst „Mojej obawy” okazał się profetyczny – Joka, jak przewidywał, zmarł zbyt szybko, 2 maja 2025 roku w wieku czterdziesty siedmiu lat.

„Zbyt szybko” dotyczy nie tylko wieku, ale także zaskakująco skromnego, jak na talent, którym raper dysponował, dorobku artystycznego. Cztery płyty wydane pod szyldem Kaliber 44, głównie z młodszym o rok bratem, oraz kilka gościnnych zwrotek to stanowczo zbyt mało. Do skromnego stanu posiadania przyczyniły się różne życiowe zawirowania, streszczone w dwuwersie: „za granicą jest pięknie / kiedy problemów węzeł / w Polsce ciężko rozwiązać / w tej erze keine grenzen”. Cieniem na karierze Joki położyło się szczególnie oskarżenie o gwałt i pobicie w 2007 roku. Mimo że zwolniono go z aresztu ze względu na brak dowodów (sprawa pozostała nierozwiązana – domniemanie niewinności równoważyć jednak trzeba faktem, że na początku XXI wieku kultura gwałtu miała się w Polsce dobrze), jego reputacja ucierpiała.

W sylwetce Joki sporo jest potencjału na kreślenie efektownych porównań z mitologizowanymi karierami raperów z USA. Weźmy chociażby miejsce dorastania. Dla fanów rapu nowojorskie osiedle Queensbridge, z którego wywodzili się tak wybitni raperzy jak Nas, Prodigy i Cormega, czy Staten Island, skąd pochodzi większość członków Wu-Tang Clanu, są przykładem magicznych ośrodków, gdzie synchronizacja miejsca i czasu na zawsze zmieniła muzyczną historię. Fani rodzimego rapu, zależnie od lokalnych afiliacji, mogliby w odpowiedzi jako podobne, kulturowo istotne miejsca, wymienić którąś z dzielnic stolicy, kieleckie wzgórze Karscha czy katowickie Bogucice. To z tych ostatnich wywodzili się Jajonasz, Gano, Magik oraz bracia Marten: Abradab i Joka. Jajonasz i Gano przez jakiś czas istnieli jako skład Czarne złoto, natomiast w 1996 roku ostatni trzej, jako Kaliber 44, wydali album „Księga tajemnicza. Prolog”.

Podobieństwa do mitologizowanego USA są jednak pozorne, naskórkowe, wyczerpują się na ogólnikach. Na dowód wystarczy odsłuchać raz jeszcze zawartość debiutanckiej płyty Kalibra 44. W czasach, kiedy polski rap nawet nie raczkował, powstała płyta pozbawiona jakichkolwiek zachodnich odpowiedników. Na upartego można dopatrywać się podobieństw między Ol’ Dirty Bastardem i Magikiem (np. w „Nasze mózgi wypełnione są Marią”) czy porównać klimat „Księgi tajemniczej” do pierwszej płyty Gravediggaz – ale to sięganie zbyt daleko. Całościowo debiut Kalibra jest nowatorski, świeży i interesujący – być może dlatego zrodził spore grono naśladowców. Niestety, między innymi nieudolność tego naśladownictwa sprawia, że dziś opinie na temat „Księgi tajemniczej” są podzielone. Wśród twardogłowych miłośników rapu pierwszym oficjalnym albumem tego gatunku pozostaje „Skandal” (1998) warszawskiej Molesty, a nie poprzednie krążki – ani wydane w 1995 roku kieleckie klasyki: „Albóóm” Liroya i „Wzgórze Ya-Pa 3” formacji pod tą samą nazwą, ani tym bardziej debiutancka płyta tria z Bogucic. Istotnie, jakaś połowa „Księgi tajemniczej” jest do zapomnienia, ale część zachowała do dziś interpretacyjny potencjał: na zrobionych na Amidze bitach nastoletni raperzy niczym natchnieni (lub nawiedzeni) nawijali o używkach i seksie, ale też o epizodach psychotycznych, HIV i kryzysie wiary.

Jokę od początku charakteryzował niesamowity zmysł językowy, ujawniający się nawet wówczas, gdy stosował proste rymy. Przykładem jego niebywałych umiejętności wypełniania przestrzeni między rymami jest gościnna zwrotka w utworze „Język polski” Wzgórza Ya-Pa 3, gdzie raper utyskuje na stan rodzimego języka, zatopionego w zapożyczeniach:

„Proszę lody Bambino i dwa razy cappuccino / Margheritę na ratę / ja trenuję tu karate / I w leasing puszczam słowa / hardcorowa moja głowa / Polska mowa jest bardzo dziś niezdrowa / Nowa moda / Wujem Samem zarażona ona / W języku Michaela Jacksona / i Antygona w Nowym Jorku / Niedługo dubbing na Bolku i Lolku”.

fot. Adrian Tync | Wikimedia

Obok Borixona z Wzgórza Ya-Pa 3, Joka był jedynym pionierem rapu obdarzonym charyzmą i techniką. Na początkowym etapie rozwoju naszej sceny mogły to być umiejętności wynikające jedynie z talentu – naturalne. O ile jednak Borixon miewał zapędy mogące uchodzić – z braku lepszego słowa – za dresiarskie, o tyle Joka był na wskroś hip-hopowy. To jego zwrotka otwiera chyba najlepszy utwór Kalibra 44, „Film” z drugiej płyty zespołu, „W 63 minuty dookoła świata” (1998). Raper wchodzi w rolę przewodnika po meandrach wyobraźni zbudowanej na brzmieniu słów. Magik traktował głos jak instrument, Abradab wpadał w ciągi skojarzeń godne upalonego studenta, a Joka był klasycznym raperem, używającym klasycznych środków, jak melodie i pauzy, by akcentować istotne aspekty swoich tekstów. Tak jest w „Filmie”, gdzie rapuje: „I ja wiem, że Lem / Lem jest fantastą / Pisze, że przybysze są zieloni jak ciasto kiwi / Dla mnie obrzydliwi”.

Po odejściu Magika Kaliber 44 stracił rozpęd. Wydana w 2000 roku płyta „3.44” wydaje się wymuszona. Poza solowymi „Literami” Joka napisał na nią łącznie pięć zwrotek, a jedną nagrał dwa razy, na potrzeby remiksu „Baku, Baku to jest skład”. Poza sugestią, co Tadeusz Drozda może zrobić ze swoim żartem, brak w tekstach Joki lekkości. Można odnieść wrażenie, że tekstowo bracia chcieli się odciąć od nagrań współtworzonych z Magikiem i wydać płytę bezpieczną, konwencjonalną. Jedynie promujące album „Konfrontacje” są utrzymane w duchu „W 63 minuty dookoła świata” i to właśnie one najbardziej zapadają w pamięć. „Normalnie o tej porze” było hitem, jednak utwór o wożeniu się po mieście odstaje estetyką od dotychczasowych nagrań mistrzów zabawy językiem polskim.

Po „Szał baj najt” z producenckiej płyty „Alchemia” (2001) Joka zniknął na następnych kilka lat. Dopiero wraz z gościnną zwrotką i refrenem nagranymi na utwór „Rap to nie zabawa już” (2005) z drugiej solowej płyty młodszego brata sporo osób przypomniało sobie o nim, a wraz z powrotem do Katowic Joka wrócił także do rapu, czego efektem były ponowne koncerty z Abradabem, a następnie wydana w 2016 płyta „Ułamek tarcia”.

Joka otwiera ją niepewnie, dwuwierszem: „Siemano, dzień dobry wieczór i cześć / Z tej strony Joka, czy ktoś tam jest?”, jakby obawiał się, że fani już go nie pamiętają. Szybko jednak słychać, jak wraca mu pewność siebie. To nie ten sam rap co wcześniej, wciąż jednak słychać w nim Jokę – tak samo przyjemnie, jak kiedyś. Wydane rok temu na trzydzieste urodziny grupy single „Czarny Śląsk” z GrubSonem, Fokusem i Rahimem oraz „Ten styl ten rap” z gościnnym udziałem Molesty Ewenement pozostają na ten moment ostatnimi, na których można usłyszeć charakterystycznego rapera.

Niewielu raperów podchodziło do języka, którego używali, z takim namaszczeniem i dumą, jak Joka. Dla Martena wersy „Rymuję po polsku, bo nie jestem z Waszyngtonu / Londynu, Rzymu, czy znad Balatonu” były manifestem ideologicznym i uznaniem spoczywającej na nim odpowiedzialności jako na artyście operującym mową z konkretnego regionu świata. Opisywał w nim „wszystko, co daleko i blisko”, w sposób zrozumiały dla słuchaczy ze wszystkich warstw społecznych, a więc dysponujących różnym kapitałem kulturowym. Być może teraz już nikt nie będzie równie świadomie rapował po polsku.